Pierwszy deszcz

Byłem dziś na pokazie gry „Bulletstorm”. Grałem około godziny, jakimiś wstępnymi wrażeniami już mogę się ostrożnie podzielić. Zanim zasiadłem przed ekranem komputera, wzgardziwszy konsolą (inny krył się za tym zamysł, niż pewnie myślicie – o tym potem), wysłuchałem wprowadzenia szefa studia People Can Fly Adriana Chmielarza. Uczciwie zapowiadającego, co nas czeka. Zresztą na monitorach obok leciał film anonsujący grę, i tak wszystko było już jasne. Lektor charczał swoje kwestie po angielsku, tłumacze z inwencją przybliżyli nam to za pomocą napisów. Jako że były wśród nas damy, i to takie, które po nocach chyba nie rżną w „Counter-Strike’a” czy inne „Call of Duty”, serce me emanowało spontanicznym współczuciem.

Piszę z pamięci, ale słowa wspomnianego dyrektora kreatywnego PCF brzmiały mniej więcej tak: „Często oskarża się gry komputerowe o brak głębszych treści oraz epatowanie wulgarnością i przemocą. Zrobiliśmy wszystko, by sprostać tej opinii”.

Kimże ja jestem, by komentować słowa głównego twórcy „Deszczu kul”?
Pokornie chyląc czoło, mogę tylko rzec: szczera prawda.

Nie spodziewałem się gry celownikowej z ambicjami na miarę, powiedzmy, „Half-Life’a”. Pan Chmielarz jasno mówił przy różnych okazjach – i ową rzadką w tym biznesie szczerość przyjąłem z należnym szacunkiem – że to ma być bezpretensjonalna zabawa. Fajnie, czemu nie. Też lubię. Dobrze bawiłem się przy „Painkillerze”, „Bulletstorm” zapowiadał się na sukcesora tamtych klimatów.

A jednak mierzy chyba w inne cele.

To ja – dziś, przez circa godzinę (nie, nie ten z prawej – ten pośrodku, powyżej). Kopałem jak koń, strzelałem, przyciągałem ofiary elektronicznym lassem jak kameleon muchy językiem. I używałem terminów powszechnie uznawanych za nieobyczajne. Bez wyczucia, niestety

Zanim przejdę do tego, co mi się podoba, wyznam, co mnie niepokoi. Żeby ulżyło.

Zastrzegam: grałem godzinę. Może dalej jest aksamit i słodko śpiewają anieli, nie wiem. Jeśli miałbym jednak sądzić po tym, co widziałem, ocena musi być taka: gra jest cynicznie, wyrachowanie wulgarna. Tak, to chyba najlepsze określenie. Niech jednak będzie jasne, ja nie jestem „ą”, „ę”. Gdy złożą się czas i miejsce, potrafię rechotać i z ordynarnych dowcipów. I naprawdę mógłbym się lekko uśmiechnąć, słysząc czasem w grze mocne przekleństwo w rodzaju, cytuję – przepraszam panie za dosłowność! – „jasny chuj”. Ale tego jest naprawdę dużo, dużo za wiele. W dodatku niefajnie, bez wdzięku te bluzgi PFC serwuje. Jakby im te kwestie pisał Krzysztof Ibisz silący się w pocie czoła na ostre ziomalstwo.

Niby że miało być na luzie, dla swojaków przy piwku, jak rozumiem… A aż bije po oczach, że to nie „luzik” żaden, tylko wabik wycelowany w rechoczących (panie znów zamykają oczy) na słowo „kurwa” szczyli i wyrachowana zagrywka pod skandal. Wiecie – łatka najbardziej niecenzuralnej gry w historii ma słodkie przełożenie na wielkość sprzedaży, bez dwóch zdań.

Ja rozumiem, że ta gra to dla PFC może nie aż być albo nie być, ale na pewno cholernie ważny test – gigantyczny budżet, pierwszy samodzielny tytuł dla Epic Games, w dystrybucji EA. Wielka rzecz. Szansa na wielkie pieniądze i kolejne zlecenie, na jeszcze lepszych warunkach. Trzeba jak się da minimalizować ryzyko rynkowej klęski. Pojmuję i trzymam kciuki.

Ale tak jak szczerze kibicuję PFC, życząc wielkich sukcesów – tak, z „Bulletstormem” też – tak mi żal, że zabrnęli z językiem w aż tak głęboką żenadę. Mogli zrobić świetną, „niegrzeczną” grę z pazurem – i zacnie ją sprzedać – nie jadąc aż tak po bandzie.

A co mi się podoba? To, że „Bulletstorm” wygląda bardzo efektownie. Programiści z PFC wycisnęli z silnika Unreal 3 chyba więcej niż ktokolwiek dotąd (nieoficjalnie słyszałem, że mocno podrasowywali oryginalny kod – to na dobrą sprawę być może już nowy engine pod starą nazwą). A graficy potrafili to wykorzystać. Grałem na komputerze, ale telewizory obok podłączone pod konsole także kusiły oko.

Pod tym względem to ewidentnie najwyższa światowa liga. PFC ma powód do dumy.

Rozgrywka? Fabuła? Za krótko grałem, by ryzykować ocenę. Owszem, jest bardzo dynamicznie. Może trochę za łatwo (poziom trudności: „normalny”), mój bohater wydawał się nad podziw żywotny, ale były to przecież dopiero pierwsze epizody. Niewykluczone, że gracz potraktowany został łagodnie, by się nie zniechęcił, a dopiero potem się zacznie cyrk.

Mimo rozczarowania językiem jestem ciekaw tej gry. Dawno już nie było na rynku dopracowanego produktu z rozgrywką w adrenalinowej konwencji „Serious Sama” (tu się nie chowamy za murkiem, tylko przemy do przodu, a imię wroga jest legion). Będę najprawdopodobniej grał z językiem angielskim, co zawsze łagodzi zgrzyty leksykalne.

No tak, miałem się wytłumaczyć, dlaczego wybrałem na dzisiejszym pokazie komputer, a nie konsolę. Trochę dlatego, że w tego typu gry – choć i pad nie przeszkadza w zabawie – lepiej mi się gra myszką. Głównym powodem była jednak ma nieznośna przekora. Adrian Chmielarz wyznał kiedyś w jakimś wywiadzie, że życzy konsolom monopolu, i żeby komputery jako maszyny do gier jak najszybciej szlag trafił (rzecz jasna nie brzmiało to dosłownie tak, już nie pamiętam dokładnie cytatu, ale taki właśnie był sens). Oczywiście gdzieś u korzeni tej wypowiedzi tkwiła frustracja programisty, którego do furii doprowadza mnogość możliwych konfiguracji sprzętowych peceta. Przy błogosławieństwie jednej i zawsze tej samej architektury danej konsoli – zrozumiała.

Ja jednak wyobraziłem sobie świat bez mnóstwa znakomitych gier, które na konsoli nie miałyby racji bytu. Erteesów, „Cywilizacji” – no przecież „Civ” na konsolę to żart, substytut ledwie – i wszystkich tych urokliwych tytułów, które nie każą się spieszyć, stawiają na inne rodzaje satysfakcji. Nie myślcie, że jestem szowinistą, nie. Uwielbiam grać i na konsoli. Są gatunki, które z powodu swej natury lepiej wypadają na tej platformie niż na pececie. Ale tu muszę dodać: i vice versa. Świat gier bez komputerów? Dziękuję, nie.

27 odpowiedzi do “Pierwszy deszcz

    1. Antares

      Myślę, że po godzinnym pokazie ciężko jest ocenić. Olaf zapewne popełni dłuższą recenzję w niedalekiej przyszłości :)

      Sam byłem ciekaw tego tytułu i spodziewałem się podobnego poziomu wulgaryzmów. Z jednej strony cieszę się, że autorzy się z tym nie kryją – tzn. gra z założenia ma być czystą i nieskrępowaną rozrywką dla pełnoletniego gracza. Z drugiej strony, Wiedźmin idealnie pokazał, że rynsztokowy język może być wykorzystany bardzo zgrabnie, żeby nie powiedzieć, z poczuciem dobrego smaku. Jeśli o wyczuciu czegokolwiek w ogóle można mówić, w przypadku umieszczania w zdaniu zgrabnych określeń na panie lekkich obyczajów. Chciałbym, by Bulletstorm był jednak finansową furtką dla PCF do stworzenia w przyszłości tytułów głębokich i ambitnych. Czuję, że Polacy na tym polu mogliby się popisać – wszak świetnych pisarzy mamy w naszym pięknym kraju, to i scenarzysta dobry zapewne też by się znalazł.

      Ciekawa jest natomiast sprawa podejścia pana Adriana do kwestii sprzętowych. Jego opinia kłóci się trochę z tendencją zachodnią – niektórzy narzekają, że konsole hamują rozwój gier przez swoją przestarzałą architekturę. X360 faktycznie jest bardzo przyjemny do programowania, bo to praktycznie taki skonfigurowany pecet. To tak jakby tworzono oprogramowanie pod konkretny model laptopa. PS3 to natomiast programistyczny koszmar – nietypowa architektura, która wymaga wielu sztuczek, by ją okiełznać. Niektórym się to udaje znakomicie (Naughty Dog), pozostałym idzie różnie (DICE daje radę), a ci bardziej łapczywi na szybkie pieniądze, wydają na PS3 gry niedopracowane (tragiczna wersja CoD: Black Ops). Nie mogę się nadziwić, że Sony w przypadku projektowania PS3 popełniło tę samą pomyłkę, co wiele lat temu z PS2.

      Odpowiedz
  1. tetelo

    warto p. Chmielarzowi za ten tytuł zapłacić? Czy jednak szkoda czasu i kasy?

    Piękne. Sama esencja koncepcji recenzenta-naganiacza.
    Redaktor przywołany do porządku. LOL

    Odpowiedz
  2. JMD

    „Chciałbym, by Bulletstorm był jednak finansową furtką dla PCF do stworzenia w przyszłości tytułów głębokich i ambitnych. ”
    Byłem na tym pokazie. Nie ten adres, Panie kolego.
    JMD

    Odpowiedz
    1. Antares

      Domyślałem się tego ;) To wina nie tylko ludzi z PCF, ale też rynku, bo to popyt generuje podaż. Zwykłem tą generację konsol nazywać nie generacją HD, lecz generacją ADHD. Co nie znaczy, że nie mogę żyć w świecie fantazji i sobie marzyć, że Chmielarz postanowi kiedyś stworzyć polskiego Heavy Raina :P

      Odpowiedz
      1. Paweł

        Nie muszą od razu tworzyć Heavy Rain, wystarczy dobry FPS z fabułą i rozwojem postaci. Do tego będą mieli niezły start.

        A po pograniu w demo BS widzę w nim niezły potencjał do walki z Duke Nukem Forever – ten sam segment, BS to taki miks DN (humor, podejście) z Gears of War (klimat, grafika, wiadomo -silnik). Jednak z oceną tego, czy poza stanięciem do pojedynku, BS zdoła coś wywalczyć poczekam do premiery.

        Aczkolwiek na razie nie czuję silnej potrzeby, by biec pierwszego dnia i płacić pełną cenę.

        Odpowiedz
        1. glowa711

          Z artykułu wynikło dokładnie to samo, co uwzględniłem dawno temu tutaj, pod jednym z wpisów na temat ogółu marketingu gier w Polsce. Teza, traktująca Bulletstorm jako dno, które nie chce być dnem i rzuca mięchem na lewo i prawo, się sprawdza, co mnie nie dziwi. Podobny mantyk rzucony na tacę pryszczatym, to Duke. Identyczne podejście, chwycenie widza naprawdę solidnymi i uwypuklonymi łamaniami fenomenów socjologiczno-estetycznych na spółkę z wyuzdaniem, bluzgami i czymkolwiek jeszcze z tego katalogu. Ani lutowy Bulletstorm, ani majowy Duke Nukem Forever nie skłania mnie do pisania pozytywistycznych afiszy. Oba produkty, to dla mnie chłam, szukający polotu w najprostszej i najpłytszej materii, zamiast w czymś prawdziwie zaskakującym i wywierającym bardziej estetyczne piętno.

          Odpowiedz
          1. Jakub Gwóźdź

            Duke’a nie krytykujemy! Nie wolno, i mówię to absolutnie stuprocentowo śmiertelnie poważnie.

            To jest ten sam kaliber hołdu dla naszego dzieciństwa (ok, w moim przypadku dla lat studenckich, co na jedno wychodzi w sumie) co w przypadku „Rocky’ego Balboa” i „Expendables” ze Stallonem. Nie depczemy przeszłości ołtarzy, nie godzi się. Zachwycamy się powrotem w przeszłość.

          2. jar3k

            Po raz kolejny wyczuwam w komentarzach programową niechęć do mainstreamu. Umówmy się, gry to nie książki, nic tego nie zmieni. Chcecie przeżyć estetycznych to wybierzcie się do muzeum. Chcecie się czegoś dowiedzieć to przeczytajcie np. „O powstawaniu gatunków” Darwina. Chcecie zadumy, wątpliwości i pytań? Przeczytajcie np.”Krytykę czystego rozumu” Kanta.

            Najdziwniejsze jest to, że nie czepiamy się Bioshocka, nie Fahrenheita czy Heavy Rain tylko gry, która z założenia ma być prosta, chamska i brutalna. Ona taka ma być. Proste. Nikt was przecież nie zmusza do kupna. Mi się podoba takie podejście twórców. Nikogo nie oszukują, nie mamią, mówią otwarcie – tak jak jest.

            glowa nie obraź się, ale sprawiasz takie wrażenie jakbyś nie grał w starego Duka i nie wiedział czego się spodziewać.

            Ja te gry traktuje jak filmy Rodrigueza czy Tarantino – kicz z założenia. Czy to znaczy, że są złe i dla imbecyli? Nie. Są dla ludzi, którzy potrafią zrozumieć pewną konwencję.

      2. Jakub Gwóźdź

        A to nie Chmielarz kiedyś stworzył Teenagenta?

        Ekstrapolując w przyszłość regres między tamtym arcydziełkiem a Bulletstormem to ja bym jednak wolał, żeby ten pan nic już nie tworzył…

        Odpowiedz
  3. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    @Jakub Gwóźdź

    Właściwie już wszystko wyjaśniono za mnie :). Mogę tylko dodać, że próbowałem, de lege artis, unikać zdradzania opinii o grze w oparciu o tak skromne doświadczenie (bo, co nieuniknione, jakieś zdanie już z grubsza mam). Po godzinie mogę z czystym sumieniem jedynie ostrzec przed językiem i zauważyć wysiłki programistów, by jak najbardziej pomóc grafikom.
    Na razie siłą rzeczy obowiązuje okres ochronny. Sezon polowań ruszy, gdy dostaniemy amunicję. Czekam na wersję finalną gry.

    Odpowiedz
  4. glowa711

    @jar3k

    Właśnie z rozrywką dla imbecyli kojarzy mi się fabularna opowieść growa, która osadzona jest na wersach, w których, co do jednego, pojawią choć jeden bluzg. Słucha się wtedy person jak jakiś niziołków, bo tak jest słówek napchane, a nie charakterów z krwi i kości, które umieją dosadzić porządnym tekstem w odpowiednim, krytycznym, zabawnym, innym momencie. Jest konwencja, jest przegięta konwencja.

    Co do Duke’a – to on właśnie zrewolucjonizował gry i postrzeganie ich. Był wybitny i nowy. Co innego, gdy teraz schemat się powtarza, tylko nie sisiamy na pikselowate, płaskie jabłko na ścianie, a na dopracowane graficzne (?) sikajdło (!?).

    Odpowiedz
    1. glowa711

      Właśnie z rozrywką dla imbecyli kojarzy mi się fabularna opowieść growa, która osadzona jest na wersach, w których, co do jednego, pojawia się choć jeden bluzg.

      Odpowiedz
  5. Bioforger

    Przyznam, że na swój sposób podziwiam Olafa, że znajduje czas by pójść na pokaz tego typu gry. Miałem trochę złośliwe, ale bardziej szczerze, zadać pytanie czy dziennikarz zajmujący się grami o takiej renomie musi, powinien, a może chce? Szczęśliwie pojawił się ten wpis: http://jawnesny.pl/?p=515
    Więc jednak jak chce, to nie musi. To może czasem nie powinien?

    Odpowiedz
  6. zapiskowiec

    @bioforger
    „Przyznam, że na swój sposób podziwiam Olafa, że znajduje czas by pójść na pokaz tego typu gry”.
    Przecież to jego praca. Zakład, że Olaf skroi recenzję Bulettstorma dla Przekroju?

    „Często oskarża się gry komputerowe o brak głębszych treści oraz epatowanie wulgarnością i przemocą. Zrobiliśmy wszystko, by sprostać tej opinii”
    I to wszystko w tym temacie. Bez ściemniania. I to też należy docenić. Ta gra ma swoją kategorię, swoją grupę docelową, ciekawe jak tym razem zachowają się recenzenci. Teoretycznie, przykładając miarę innych dziedzin popkultury, to nisza. W grach jednak nisze bywają zadziwiająco popularne.
    @głowa711
    Jak zwykle Cię nie rozumiem. Jak fabularna opowieść growa może być oparta wyłącznie na bluzgach? Czy Ty sam rozumiesz, co piszesz i co miałeś na myśli?
    @tetelo
    „Piękne. Sama esencja koncepcji recenzenta-naganiacza.
    Redaktor przywołany do porządku. LOL”
    Autor tych słów sam recenzuje gry. Dasz wiarę?

    Odpowiedz
  7. glowa711

    @zapiskowiec

    Wystarczy pomyśleć, w szkole też serwują Tadeuszami, Kordianami a do autorów pretensji się nie ma. Nie jedna redakcja w sieci wspominała, że Nobla scenariusz Bulletstorma nie uzyska. Dlatego też, cytując Cię: „Jak fabularna opowieść growa może być oparta wyłącznie na bluzgach?, odpowiem, że żadna właśnie. Dlatego tak piszę, parafrazując i drwiąc jednocześnie z płytkiej opowiastki gry. Jeśli jeszcze nie zaznałeś jej 'porywu’, to zachęcam poczytać co nieco. Naprawdę jest tak interesująca i krzepiąca jak grzybobranie. Szydzę z tak niskolotnych idei fabularnych, ot co, po prostu…

    Odpowiedz
  8. Paweł Schreiber

    Co więcej, z tekstu wynika, że Olafowi Bulletstorm się nawet całkiem, za wyjątkiem ogólnego językowego chamstwa, podoba. Nie wiem, czy deklarację Chmielarza należy odczytać jako „brak ściemniania” – ja widzę w tym nie tyle szczerość, co kokietowanie, slogan reklamowy, który do mnie zupełnie nie przemawia. Przemawiają do mnie trochę inne zalety – rozmach wyobraźni twórców, ciekawy mechanizm rozgrywki (o wiele bardziej złożony od przeciętnego shootera!).
    A rzyganie, pierdzenie i f**kowanie co minutę chyba, jeśli nie zniesmaczą, to się dość szybko sprzykrzą. Zgadzam się z głową711 – trzeba wiedzieć, kiedy przywalić wulgarniejszym tekstem tak, żeby zrobił wrażenie. A z tego, co Olaf pisze, wychodzi na to, że przywalić tu nie umieją. Duke miał wdzięk. Lo-Wang miał urok. Caleb miał… charyzmę. A tu chyba bida. Może jest nadzieja – przypomina mi się tutaj przeinteligentnie zrobiony Conker’s Bad Fur Day, epatujący świństwami, ale rozśmieszający do łez. to chyba jednak wyjątek potwierdzający regułę.
    @zapiskowiec – i głowa tu właśnie o tym. Że gra, w której w (prawie) każdej kwestii dialogowej wrzuca się wulgaryzm, raczej nie rozbawi inteligentnego odbiorcy.
    @Jakub Gwóźdź – hm, Chmielarz robił już tyle różnych rzeczy w tylu growych gatunkach, że jak odpowiedni wiatr powieje, to pewnie będzie w stanie zająć się czymś zupełnie innym niż rozrywkowe strzelanki. Intryguje mnie od lat. Ten gość nie utonie:).
    @głowa711 – skoro wspominasz Słowackiego – mam do niego wielką słabość i zawsze się zastanawiam, jak by reagował na estetykę gier wideo. Pewnie za wyjątkiem wulgaryzmów taki Bulletstorm zrobiłby na nim spore wrażenie… Zawsze lubił rzeczy duże, monumentalne i pełne przemocy. Polecam szczególnie „Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle”, które w zasadzie do drugiej połowy XX wieku były uznawane za jakiegoś idiotycznego dziwoląga, a których naprawdę nie powstydziłby się Quentin Tarantino.

    Odpowiedz
  9. zapiskowiec

    „@zapiskowiec – i głowa tu właśnie o tym. Że gra, w której w (prawie) każdej kwestii dialogowej wrzuca się wulgaryzm, raczej nie rozbawi inteligentnego odbiorcy.”
    Raczej. Nie widzę jakiejś specjalnej zależności między inteligencją a odbiorem wulgaryzmów. Widzę za to wyraźnie, że twórcy mają bardzo wyraźnie określony krąg odbiorców, do których chcą skierować swój projekt, a to dziś jest kwestią zasadniczą. To co myśli o Bulettstorm np. głowa kompletnie ich nie interesuje, bo to nie jest adresat ich projektu. Oficjalnie, bo okaże się, że wielu „zniesmaczonych” będzie pocinać w ten tytuł wieczorami z kumplami przy piwie w trybie kooperacji. Samo życie, panowie, samo życie.

    Odpowiedz
  10. zapiskowiec

    I jeszcze jedno. Kokietowanie, puszczanie oka wcale nie musi wykluczać szczerości. W dobie opowiadania bzdur o tym, co to autorzy chcieli przekazać odbiorcom, podejście „dajemy wam rasową, nieskrępowaną, klasyczną w swojej prostocie, męską w potocznym tego słowa rozumieniu, ostrą rozrywkę” jest nie tylko chwytem reklamowym, ale też właśnie szczerością. Nikt nie udaje, że za Bulletstorm stoi filozofia, odwołania do Homera, próba dźwignięcia wizerunku gier itp.

    Odpowiedz
    1. glowa711

      @zapiskowiec
      Ze skierowaniem się developerów do partykularnych odbiorców masz kupę racji. To prawda, tym samym to zadziała tylko i wyłącznie na wzroście popytu. Ubiją z tego pieniądz i będzie na dalszą wędrówkę, a gry dla wszystkich nigdy nie wychodziły, nie wychodzą i nigdy nie będą wychodzić. Chciałbym jednak jeszcze spytać. Grał/eś (Pan) w demonstrację?

      Odpowiedz
  11. Paweł Schreiber

    @zapiskowiec Zgoda ws. szczerości i kokietowania – ale przyznasz, że to szczerość trochę wyrachowana. Image „Bulletstorma” jako gry klasycznie prostej przeznaczonej do czystego wyżycia nie jest też chyba zgodny z prawdą, bo żeby tam cokolwiek osiągnąć, trzeba, z tego, co widzę, mocno kombinować i kalkulować. I Duke, i Bulletstorm są chyba nie tyle dobrymi przykładami męskości w potocznym rozumieniu, co jej parodiami. Komentarz Chmielarza też jest chyba z zamierzenia mocno autoironiczny. Tylko do mnie ta autoironia aż tak nie przemawia, bo chyba nie sięga za głęboko. Jak „Bulletstorm” okaże się grą pięknie się z siebie nabijającą – odszczekam:).
    Do potencjalnych odbiorców „Bulletstorma” jak najbardziej się zaliczam. Chociaż raczej w jakiejś tańszej reedycji.
    A akurat Homer jest do Bstorma miejscami całkiem podobny – te wszystkie opisy kolejnych morderczych kombosów w „Iliadzie”… ;)

    Odpowiedz
  12. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    @kmh, Paweł

    No i masz, a ci swoje… Do lektury „Centaura, nie wielbłąda”, i to już! :)

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *