Rozpoznanie wzorca

To zupełna błahostka. Naprawdę. Od paru dni zastanawiałem się, czy w ogóle o tym pisać. Dziś nadal nie mam pewności, ale uznałem, że skoro temat tak wczepił się w pamięć, wciąż wypływa na powierzchnię świadomości, prowokuje, by obracać go myślach – to może coś w tym jest.

W drugiej połowie grudnia dziennikarze otrzymują od harcowników spod sztandarów public relations mnóstwo życzeń świąteczno-noworocznych. Podpisują się na nich czasami osoby, o których nigdy nie słyszeliśmy. Bywa, że i takie, o których nie chcielibyśmy słyszeć, i które nie chciałyby więcej słyszeć o nas, ale kartkę wysłać muszą, choćby i z zaciśniętymi zębami, bo to marketingowy oblig. Zdarza się jednak na szczęście i tak, i to wcale nie rzadko, że życzenia składa ktoś, kogo autentyczne lubimy, łamane przez szanujemy. I kto – wierzymy – tę sympatię odwzajemnia. Tak, tak. Pracowników marketingu mogą łączyć z dziennikarzami normalne, zdrowe relacje bez tej okropnej gry w naciski i uniki, naprawdę. Jak to w życiu bywa, wszystko zależy od klasy konkretnego człowieka.

Wypatrujemy zatem wśród załączonych torcików wedlowskich i kilogramów kalendarzy tych karteczek z życzeniami, nie lekceważąc ich. Niektóre autentycznie potrafią sprawić, że robi się ciepło przy sercu. Z drugiej strony, nie ma zagrożenia. Nikt przy gwiazdkowo-sylwestrowej okazji nie przysyła życzeń rychłej, lecz powolnej śmierci w męczarniach, można zatem otwierać koperty bez lęku.

W tym roku dostałem między innymi życzenia nietypowe; dały mi do myślenia. Nie zachowałem kartki, pozostało tylko wspomnienie. Chodziło z grubsza o to, że skierowano owe dobre słowa do miłośników „Pewnej Gry” z katalogu danego wydawcy – do których domyślnie każdy adresat, a więc i ja, został zaliczony.

Pomyślałem sobie od razu: a co, jeśli owej „Pewnej Gry” nie lubię? (A tak się składa, że faktycznie nie przepadam za omawianym tytułem). Nie mieszczę się w grupie docelowej? Jestem jakiś gorszy, wykluczony? Mikołaj mnie nie lubi i omija łukiem?

Jedno pragnę podkreślić. Sądzę, że nadawca w tej sytuacji niczemu nie był winien. Życzenia podpisała notabene bardzo miła, dobrze wychowana osoba, a jej – i mój – pech polegał na tym, że o formie życzeń przesądzono wyżej. Centrala przysłała szablon kartki, cóż było robić.

Wiecie, nie mam złudzeń co do rzeczywistego znaczenia znakomitej większości działań PR-owych. Znam zasady gry. Pierwszy raz poczułem się jednak nieswojo. Ktoś tam u steru chyba mocno przesadził z propagandową ofensywą.

Rzecz w tym, że po latach zarabiania zarówno w agencjach reklamowych, jak i po stronie klienta, wiem, że takich decyzji nie podejmuje się samodzielnie. Prawdopodobieństwo, że za opisane faux pas odpowiada niefortunne potknięcie jednostki, jest znikome. Ktoś to musiał wymyślić, zatwierdzić, przyglądało się tym nieszczęsnym „życzeniom” mnóstwo osób decyzyjnych. A zatem chyba to przejaw trendu, oznaka zmieniającego się wiatru.

Można od ręki postawić parę nasuwających się, prostych diagnoz: o być może coraz większym poczuciu siły wielkich wydawców gier wobec mediów; o być może narastającej panice spowodowanej raportami księgowych, każącej sięgać po tak tanie zagrywki; o być może koncentracji budżetów na pewniakach i decyzji o promowaniu ich za wszelką cenę, mało subtelną techniką marketingowej brute force. Można podobnych hipotez, mniej lub bardziej prawdopodobnych, wysunąć niemało.

W takiej sytuacji jednak zapewne szybko bym zjawisko sklasyfikował i o nim zapomniał. A mam niejasne wrażenie, że coś mi umyka. Jakbym spoglądał na obraz z przypadkowo ułożonych fraktali i przeczuwał, że w tym pozornym chaosie zaszyty jest jakiś wzór – już zarejestrowany przez podświadomość, ale jeszcze niewidoczny dla świadomości. Irytująco swędzi mnie prawa półkula mózgu.

Nie wiem. Może jest w tym coś więcej, może nie. Ale chciałbym już wiedzieć i o tym zapomnieć.

Powyżej obraz wygenerowany przez superkomputery Cray przedstawiający chaos kwantowy. Jak ujął to wdzięcznie naukowiec Uniwersytetu Stanford: zgodnie z zasadami pewnej „bardzo skomplikowanej – i nie do końca jeszcze zrozumiałej – gałęzi matematyki”.

22 odpowiedzi do “Rozpoznanie wzorca

  1. Jakub Gwóźdź

    Ja mam wrażenie, że najgorsze, co mogło się przytrafić branży gier komputerowych, to wycięcie tak ogromnego kawałka w torcie zwanym „przychody z różnych dziedzin rozrywki”.

    Tak się złożyło, że trafiłem w internecie na relację z wręczenia nagród VGA i obejrzałem naprawdę znaczny kawałek, zanim zniesmaczony wyłączyłem.
    Nawet jakoś przetrawiłem żenującego Neila Patricka Harrisa (a ja tego gościa autentycznie uwielbiałem za Sing-Along Blog).
    Ale dobiła mnie wszechogarniająca pogarda organizatorów i wydawców do nas, graczy.
    Liczy się tylko kasa, kasa, kasa. Nie – tytuły ambitne. Nie – tytuły nowatorskie. Nie – tytuły w jakikolwiek sposób wartościowe, coś nam – graczom – dające. Wyłącznie te, które narobiły wokół siebie większego hype’u, są bezpiecznymi n-tymi odgrzewanymi kotletami, gwarantują największe zyski. I to wszystko subtelne jak strzał w ryj.

    Odpowiedz
    1. glowa711

      @ Jakub Gwóźdź

      Same dyskursy piarowskie wielu developerów mocno koloryzują, brnąwszy dalej – oszukują audytorium. Mały już odsetek firm produkujących gry myśli o kliencie, jak o kliencie, a nie o kliencie, jak o dostawcy mamony. Niestety, afisz w branży growej kryje wiele rzeczy i szkoda, że pasja twórcza, tzw. z angielszczyzny vein, nie znaczy już obecnie równie dużo, jak onegdaj, dajmy na to – 5, góra 10 lat wstecz. Vein został okutany w trochę cuchnącą, poliestrową żądzę o miejsce bytu i źródło dochodu, co dziwi tym bardziej, gdyż częstotliwość produkowania interaktywnych przedstawień za krocie wzrosło na przestrzeni lat, tym samym zwiększając mimowolnie i mimo wszystko wpływy, honoraria… A pasja twórców i wyjście w kierunku dobra klientów na piedestale stoi po prawej stronie od tego zgubnego i fałszywego hype’u, który idzie za rączkę z chęcią zdobycia jak największego progresu zarobkowego.

      To lewo-prawo na piedestale mam nadzieję, że zostanie zrozumiane. Lubię czasami przenośniami, metaforami … Heh.

      Serdecznie pozdrawiam, czekam na kolejne wpisy.

      Odpowiedz
    1. glowa711

      Kropla w morzu. Tfu! Wszechoceanie! Zaprawdę powiadam, że stłuczki growej 'prawdziwości’ przedpremierowej z grową rzeczywistością popremierową były czołowe, dotkliwe i pozostawiające niemały stygmat. Sam rok miniony można po daniu pod lupę ocenić, jako 3/4 finansowy wybryk reklamowy na spółkę z finansowym wybrykiem downloadable contentu, który miał prawdziwie i z sercem mamić, a zabierał pieniądze konsumentom oraz jako 1/4 naprawdę rzetelnych gier, gier naprawdę godnych piterków. Tak tylko off-topicując, dodam, iż wierzę, że styczniowy, medialno-reklamowy ratunek Electroniców przed premierą Dead Space 2 nie ma za zadanie przykryć jakichkolwiek baboli i zgrzytów, bo pre-orderowo już zainwestowałem, ale z przyzwyczajenia do rachuby rynku zastanawiam się nad tą zbieżną, marketingową kolokacją. Jeszcze bardziej off-topując. Jestem ciekaw, czy się przypadkiem nie mylę, co do tego, iż luty również zbierze żniwa. Gearbox reaktywuje Duke’a, którym według mojej skromnej opinii chcą chwycić pryszczatych małolatów, którzy rządni bluzgów i antymoralnego zachowania chwycą i połkną jednym haustem produkt, płacąc przy tym srogo. Do czego zmierzam? Trailery, pokaz gameplay’u z DNF na Gamescomie 2010 odbił się echem w popkulturze. W Polsce ostatnio ponownie głośno zrobiło się o negatywnym wpływie gier, rzecz jasna była to subiektywna papka mediów,… ale była. Pytam Was, Moi Drodzy jednak jak może się ta perspektywistyczna teoria zmienić, kiedy developerzy próbują zatkać gardziel odbiorcom przedstawieniem serii bluzgów Duke’a, jego mocz, i kilka innych mniej, bądź bardziej niesmacznych 'za’. Jaki to ma sens, jaki ta gra ma wpływ, przesłanie, jaka immersyjność produktu znajduje się w nim samym. Żadna. I właśnie taką rozrywkę uważam za zbijanie pieniędzy na ludziach, w dodatku tych, których naprawdę bawi taka nieistotność. Dodam nieśmiało, że podobny obrót, jak w przypadku reaktywacji Duke Nukem, może przybrać polski Bulletstorm. Na tą chwilę wszelkie reklamy dane nam spod szyldu EA i stajni People Can Fly to zespół przekleństw w reklamach, którymi ewidentnie próbuje się znaleźć narybek młodszych odbiorców, którzy, niestety, to będzie bawić. Linia fabularna dla nich przybierze kolorytu złotego, w moim smaku jednak koloryt blaknie, bladnie wręcz. Wybawcie mnie i ogłoście, że się mylę, błagam.

      Pozdrawiam.

      Odpowiedz
      1. glowa711

        *Na tą chwilę wszelkie reklamy dane nam spod szyldu EA i stajni People Can Fly to zespół przekleństw w reklamach, którymi ewidentnie próbuje się znaleźć narybek młodszych odbiorców, których, niestety, to będzie bawić.*

        -poprawione zdanie z wyżej napisanego komentarza-

        Proszę wybaczyć, godzina już nie ta.
        Do usłyszenia.

        # glowa711

        Odpowiedz
  2. JMD

    @Panowie
    Marketing i dyktatura księgowych to zaraza, zgoda. Ale czy te wielkie studia sprzedają coś, czego odbiorcy sobie nie życzą? Mimo coraz potężniejszych narzędzi generujących hype, działa tu jednak proste prawo popytu i podaży. Co więcej, wiem, że nie ma takiej możliwości, by marketingowa machina tego czy owego wydawcy zmusiła mnie do nabycia gry, w którą grać nie chcę. Mam zresztą wrażenie, że ostatni raz kultura wysoka spotkała się z popularną w epoce Sofoklesa – było, minęło.
    A ambitne projekty? Same się obronią, no chyba że spisek mainstreamu zatrzyma dystrybucję elektroniczną …
    JMD

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      A propos przemysłu gier a jakości oferty. Na poziomie emocji doskonale rozumiem Jakuba i glowę711 – hej, jestem z Wami, też mnie trafia szlag, gdy w planach wydawniczych widzę coraz więcej sequeli. Podobnie jednak jak JMD, uważam, że nie ma sensu psioczyć na decyzje inwestycyjne wydawców. To tak, jakby zżymać się na chmurę, że pada z niej deszcz.
      To cecha dzisiejszego biznesu – tam już niemal nikt nie podejmuje odważnych, ryzykownych decyzji; oni po prostu robią to, co na nich wymuszają realia rynkowe. Szef rady nadzorczej może prywatnie grywać w jakiś perwersyjnie wręcz niszowy off lub klasykę z GOG i dostawać torsji na myśl o kolejnym interaktywnym gadżecie na motywach wysokobudżetowego filmu – a i tak skieruje taki jawny gniot do produkcji, bo wie, że sprzeda się bez względu na jakość. A on bierze pensję za to, by były wyniki finansowe. Odpowiada przed akcjonariuszami, a nie przed historią.
      Co nie znaczy, że takie status quo ma się nam podobać. I że mamy je wspierać piórem. Choć chciałbym jasno powiedzieć, że ja się potrafię świetnie bawić także przy grach nieoryginalnych, klasycznych blockbusterach. Sklejony z klisz „Mass Effect”? – jasne, czemu nie, skutecznie mnie odpręża. Mam, jeśli chodzi o prostą rozrywkę, zwyczajny, plebejski gust.
      Tyle że chciałbym dla równowagi więcej tytułów, w których o coś chodzi. Trochę chleba oprócz tych igrzysk. Jakiejś pożywki dla głowy i serca.

      @JMD „Mam zresztą wrażenie, że ostatni raz kultura wysoka spotkała się z popularną w epoce Sofoklesa”
      Oj, mocno kontrowersyjne. I nie tylko z powodu Szekspira. Pewnie to kwestia optyki, ale według mnie jest to niekończący się romans. Nie widzę powodu, by w świecie interaktywnego wideo miało być inaczej :).

      „A ambitne projekty? Same się obronią, no chyba że spisek mainstreamu zatrzyma dystrybucję elektroniczną …”
      Bez pomocy opiniotwórczych mediów jest bardzo trudno wyjść na swoje, internetowa poczta pantoflowa wszystkiego nie załatwia – najpierw dobre wieści o godnym uwagi tytule muszą osiągnąć masę krytyczną. Po to istnieją dziennikarze. A jak to wygląda obecnie, wszyscy wiemy. Sięgnijmy po przykład, który jest pod ręką: kto po premierze pisał o „Fatale”?…

      Odpowiedz
    2. Jakub Gwóźdź

      @JMD „Mam zresztą wrażenie, że ostatni raz kultura wysoka spotkała się z popularną w epoce Sofoklesa – było, minęło.”

      Nie chcę się sprzeczać o definicje kultury wysokiej czy popularnej, bo się na tym nie znam (czy Lem, Niemen, Giger, Copolla to kultura wysoka czy popularna? A Mickiewicz, Chopin, Picasso, Przybora i Wasowski?), ale jako człowiek dużo bardziej ceniący sobie kulturę popularną od wysokiej nie widzę w tym rozwarstwieniu problemu. Chodzi o jakość.
      Bo w kulturze popularnej mieści się i „Bohemian Rhapsody” i „Majteczki w kropeczki”; „Maus” i stripy z 4chan; „Solaris” i harlequiny; „Polityka” i „SuperExpress”, „Ojciec Chrzestny” i „2012”; „Heavy Rain” i najnowsze „Call of Duty”; „Jawne Sny” i… ok, przystopuję z analogiami :)
      W przeciwieństwie jednak do innych dziedzin kultury, w których mówi się raczej o ekwiwalentach tych pierwszych z wymienionych przeze mnie par, w przypadku branży gier i nagród typu VGA jest odwrotnie. Najwięcej hype’u robi się koło rzeczy wtórnych, efektownych i po prostu głupich. A o czym się mówi i co się nagradza, wpływa na decyzje szefów koncernów, w co pchać pieniądze. I kółeczko się zamyka. I to budzi mój prawy gniew (a przynajmniej powoduje, że się zżymam, bo mój ukochany „Heavy Rain” nie dostał żadnej nagrody :) )

      Odpowiedz
  3. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    A, i jeszcze jedno. A nawet niejedno.
    Polityka wydawnicza – czy może raczej jej brak – nie usprawiedliwia polityki marketingowej, konkretnie stylu, w jakim traktuje się potencjalnego klienta (czy partnerów medialnych, ale to już wewnętrzny problem nas, dziennikarzy). Stąd m.in. uwagi w „Rozpoznaniu wzorca”. Granica bezczelności wciąż się przesuwa, nie widać kresu – dość wspomnieć ten cyrk Electronic Arts ze sfingowanymi protestami chrześcijan przeciwko „Dante’s Inferno”. Nie jestem chrześcijaninem, ale nawet mną to zatrzęsło. Wyjątkowo wredne nadużycie wobec osób wierzących; zresztą także policzek wymierzony każdemu, kogo EA postrzegało jako cel tej kampanii. No przecież oni potraktowali swoich potencjalnych klientów, wciskając im te kłamstwa, ze skrajną pogardą.

    Odpowiedz
    1. glowa711

      @ Olafie

      Antyteistyczny ewolucjonista, Richard Dawkins ze swoją tezą : „Jestem mądrzejszy od Ciebie, bo nie wierzę w Boga” został przypisywany do postaci flagowych EA zawczasu, kiedy owa zabójcza reklamówka zyskała kres możliwości, a mowa o m.in. Tripie Hawkinsie i tych ważniejszych twórcach tak Dante’s, jak i Dead Space’a. Wszyscy zostali zaatakowani „antychrystami”, i dobrze. Bowiem chrześcijanie, którzy naprawdę połknęli pod wówczas haczyk sztucznego sprzeciwu od EA, poczęli z pełną świadomością stawać przeciwko Elektronikom, robiąc rzeczywisty, rzeczowy, głośny bunt. Wyszli na idiotów, a co ważniejsze – ten proceder był jednym z głównych źródeł wojny z Bobbim, królem Activision. A spytam, bo nie pamiętam : Ci wykupieńcy EA z banerami mówiącymi, iż 'CHEATY NIE ROZGRZESZĄ’ partycypowali po raz pierwszy przed bramami E3, prawda?

      pzdr
      glowa711

      Odpowiedz
      1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

        @glowa711

        „Ci wykupieńcy EA z banerami mówiącymi, iż ‘CHEATY NIE ROZGRZESZĄ’ partycypowali po raz pierwszy przed bramami E3, prawda?”

        Piszę a vista, ufając wspomnieniom, ale tak – prawie na pewno miało to miejsce wtedy.
        A co się tyczy granic, których nie wypada przekraczać, wychodzę z założenia, że wiara to sfera intymna każdego człowieka – należy to uszanować, bez względu na to, jaki sami mamy pogląd w tej materii (tak, mnie też właśnie lekko rozbawiło słowo „materia” w niniejszym kontekście ;). Co innego ideowe batalie Dawkinsa, a co innego cyniczne manipulowanie cudzymi emocjami w imię pomnażania zysków.
        Tak się po prostu nie robi.

        Odpowiedz
  4. JMD

    @Olaf Szewczyk
    O Szekspira spierać się nie będę, bo mnie zaraz kolega Cieślik przywoła do porządku. Bronić się mogę jedynie stwierdzeniem, że angielski poeta był geniuszem wystającym wysoko ponad ówczesną (o dzisiejszej nie mówiąc) średnią – ot, możliwa ale nie częsta anomalia w kosmosie napisanych słów. Taki np. Marlowe to już tylko dla większości publiczności bohater z książek Chandlera ;) Natomiast przykładowy Sofokles był genialnym owocem intelektualnej atmosfery klasycznej Grecji a Aten w szczególności i kilku przynamniej ludzi z jego czasów można obok niego postawić.
    Sprawa marketingu EA wyjątkowo obrzydliwa, nie ma sensu tego komentować.
    Natomiast jeśli chodzi o wpływ opiniotwórczych mediów – jaki jest ten ich wpływ na klientów (to właściwe słowo) niezależnych producentów? Mam wrażenie, że niezbyt wielki. Kto wie, gdzie szukać, albo choćby chce szukać – znajdzie. Szczególnie w Internecie. Gry indie obsługują chyba jednak bardziej wyspecjalizowane, równie niszowe media, a i samymi grami może zainteresować się – nie wiem ile – może 10 procent użytkowników.
    JMD

    Odpowiedz
  5. zapiskowiec

    Obawiałem się nieco, że dyskusje na Jawnych Snach mogą pójść w tym kierunku. Na szczęście widać, że jednak ktoś trzyma rękę na pulsie. VGA to komercyjna impreza jednej ze stacji telewizyjnych. Czy imprezy MTV są policzkiem wymierzonym odbiorcom muzyki? Czy Oscary są policzkiem wymierzonym kinomanom? A wybór zwycięzców nie odbiega znacząco od innych zestawień. Narzekania na to, że liczy się kasa, a nie gry nowatorskie, ambitne itp. są jedynie zaklinaniem rzeczywistości i brzmią cokolwiek zabawnie. Czyja to wina, że studio X zrobiło ambitną grę i padło, bo gra sprzedała się słabo, nie wystarczyło na podatki, pensje, itp. To wina wydawców? Twórców? Dziennikarzy pisujących o grach, którzy wolą pisać o nowym CoD niż Fatale, bo pierwsze czują, a drugiego nie rozumieją i traktują jako dziwadło wyłaniające się z innego świata, bo na pewno nie świata gier w ich mniemaniu? W dobie szybkiego i łatwego dostępu do informacji trudno tłumaczyć słabe wyniki sprzedaży tytułów ambitniejszych brakiem wiedzy o takowych. Padł przykład Fatale, odbiję – The Path – informacje, recenzje, nawet na płycie dołączonej do magazynu sie pojawiło.
    Trudno też winić wydawców, że chcą zarabiać, a chcąc zarabiać łapią się różnych chwytów. Niektóre z tych chwytów może i są dyskusyjne, ale skoro okazują się skuteczne, to jaki z tego wypływa wniosek? A że dystrybutorzy składają życzenia nawet dziennikarzom warunkowo? Traktują dziennikarzy tak, jak dziennikarze pozwalają się traktować. Jakoś, poza Jawnymi Snami, nie zauważyłem, aby ktoś się obruszył. W końcu, gdy przyjrzeć się wypowiedziom tuzów krajowego dziennikarstwa o grach, najważniejsze wydarzenia w Polsce w 2010 r. to pojawienie się marketingu Nintendo nad Wisłą, wprowadzenie usługi XBL oraz kontrolery ruchowe dla XB360 i PS3. Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
    Obejrzałem ten program z Hypera i z Heavy Rain, moim zdaniem, sprawa taka prosta wcale nie jest. Jakby nie patrzeć, to był tytuł wysokobudżetowy, mocno wspierany przez Sony, mający za sobą znane nazwiska. Ostatni kontrprzykład – polskie Two Worlds 2 sprzedało się w krótkim dość czasie w liczbie 1,5 miliona kopii. Owszem, HR poradziło sobie i tak lepiej niż np. równie lansowany Alan Wake, ale nie jestem pewny, czy sygnał dany przez wyniki sprzedaży HR brzmi tak, jak to odebrałeś Olafie. Ja nie wiem jaki był HR, a Ty? Jakby to banalnie nie zabrzmiało, wydawcy dadzą graczom to, czego gracze oczekują i za co są skłonni zapłacić. Można narzekać na kolejne Call of Duty, ale dopóki kolejne odsłony serii będą bić rekordy popularności, dopóty Activision będzie drenował markę machając ręką na jakieś tam ambitniejsze projekty, które są jedną wielką niewiadomą, a w firmie rządzą księgowi, a nie artyści.

    Przykład z drugiej strony. Amnesia. Gra zbiera świetne recenzje, gracze wyrażają się wyłącznie wyrażają się o niej niemal pozytywnie, ale twórcy w ostatnich dniach, po wielkiej obniżce cen w dystrybucji sieciowej, ogłaszają, że gra sprzedała się w liczbie 200.000 kopii. Ilu? 200.000 kopii? Szwedom z Frictional to na szczęście wystarczy, aby dopiąć budżet, korzystali zresztą ze wsparcia kulturalnego projektu zewnętrznego (!), a nawet zacząć pracę na kolejnym projektem, ale bądźmy szczerzy – gdzie są te rzesze graczy spragnionych innych doznań niż rozwalanie głów? Choć i w tym dostrzec można promyk nadziei. Niezależni, mali twórcy mogą pozwolić sobie dziś na luksus wydawania tytułów adresowanych do stosunkowo niewielkiego grona odbiorców, bez kompromisów, które wymusza celowanie w milionowe nakłady. Tylko do cholery niech te 300.000-500.000 osób gotowych będzie zapłacić za grę wybijającą się ponad przeciętność głównonurtową. I to jest problem. Łatwo mówić i narzekać, trudniej kupić i zagrać, odpuszczając wielką premierę ze stajni EA lub Rockstara.

    Kolejny banał. Dobrze, że rynek gier wart jest tyle, ile jest. Dzięki temu na jego obrzeżach coś się rusza, twórcy niezależni szukają swoich nisz, nawet więksi deweloperzy zaczynają przemycać TREŚCI w swoich tytułach, bo profil przeciętnego gracze jednak zaczyna się, jakby nie było, zmieniać. Niestety, zmiany postępują wolno, dla wielu twórców zbyt wolno, w końcu oni też mają rodziny, kredyty itp. Niestety, niekiedy zanim zacznie się przemawiać wielkimi słowami o wielkich sprawach, trzeba zejść na ziemię. Symptomatyczne jest to, że w pełnych oburzenia komentarzach wyżej pojawiły się dwa tytuły – RDR i DS2. To są wysokobudżetowe tytuły wycelowane w milionowe nakłady. Czego więc się po nich spodziewać? Jakich nowatorskich, ambitnych treści spodziewacie się w tych przypadkach? Czy przepaść dzieli Black Ops i Dead Space? Kto oczekuje nowatorstwa i TREŚCI od kinowych blockbusterów?

    I ostatnie zdania. Dobrze, że Jawne Sny powstały. Regularnie staram się czytywać blogi o grach doklejone do witryn dużych tytułów prasowych. Dziennikarstwo tam uprawiane znacząco różni się od tego spod znaku serwisów o grach. Wierzę, że tu również tak się stanie. I cieszy mnie również to, że na samych grach się nie skończy. Moim skromnym zdaniem, jednym z największych problemów grania jest powszechna bylejakość. Bylejakie są gry, bylejakie jest pisanie o grach, bylejakie jest samo podejście do grania. Swoją drogą, w pierwszej dekadzie stycznia nowe wpisy pojawiły się na AntyGrach, Femina Ludens, Altergraniu, sporą porcję tekstów rzuciło Technopolis, teraz jeszcze Jawne Sny. Jest co czytać. Oby tak dalej, czego wszystkim, w tym sobie, życzę.

    Odpowiedz
    1. glowa711

      # ” Symptomatyczne jest to, że w pełnych oburzenia komentarzach wyżej pojawiły się dwa tytuły – RDR i DS2. To są wysokobudżetowe tytuły wycelowane w milionowe nakłady. Czego więc się po nich spodziewać? Jakich nowatorskich, ambitnych treści spodziewacie się w tych przypadkach? Czy przepaść dzieli Black Ops i Dead Space? Kto oczekuje nowatorstwa i TREŚCI od kinowych blockbusterów?”

      – W Twoim komentarzu też jest pewnostopniowe oburzenie, o innym jednak smaku. ;) A ja nie napisałem, prostując, iż spodziewam się nie wiadomo czego, nowatorstwa i treści godnej każdego pieniądza w Dead Space 2, gdyż tytuł ten jest wyłącznie numerologicznym kontynuatorem o zwiewnych innowacjach. Niemniej inwestuję w ten produkt nominał i wierzę, że nie zaznam kapitulacji gry. Amnestia szczytów sprzedaży nie powąchała, a jest moim ulubionym survivalem.

      @ „Narzekania na to, że liczy się kasa, a nie gry nowatorskie, ambitne itp. są jedynie zaklinaniem rzeczywistości i brzmią cokolwiek zabawnie.”

      – Źle zrozumiałeś tekst. Pomyliłeś piar, o którym kontemplowaliśmy z w/w sugestią.

      @ ” Trudno też winić wydawców, że chcą zarabiać, a chcąc zarabiać łapią się różnych chwytów. ”

      – Miarka moralności jednak obecna jest niezależnie od podmiotu. I ta prawda adekwatna jest do całego akapitu.

      @ ” (…) ale bądźmy szczerzy – gdzie są te rzesze graczy spragnionych innych doznań niż rozwalanie głów? ”

      -Tutaj, ja(!) i warto przywołać ponownie Amnezję, która chwyta serce. Nie ma innej takiej gry, pośrednio Nosferatu, która by była rzeczywistym oddaniem strachu.

      Wieńcząc :
      @ ” Obawiałem się nieco, że dyskusje na Jawnych Snach mogą pójść w tym kierunku. ”

      – W jakim?

      Odpowiedz
  6. zapiskowiec

    „Owszem, HR poradziło sobie i tak lepiej niż np. równie lansowany Alan Wake, ale nie jestem pewny, czy sygnał dany przez wyniki sprzedaży HR brzmi tak, jak to odebrałeś Olafie. Ja nie wiem jaki był budżet HR, a Ty?”
    Przepraszam, tak miało brzmieć to zdanie. Za kilka błędów, np. poprzestawiały mi się słowa, też przepraszam ;)

    Odpowiedz
  7. Antares

    Czyżby tytuł wpisu nawiązywał do jednej z książek mojego ulubionego pisarza, nazywanego przez niektórych „ojcem cyberpunku”? :)

    Zgadzam się ze wszystkim co przeczytałem powyżej w dyskusji o VGA. Jako pasjonata gier, mnie również denerwuje to, że wszelkie gale to festyn gloryfikowania tytułów, które najlepiej się sprzedają, a nie tych, które coś do branży wnoszą. Black Ops i tak sprzedałby się świetnie, nawet bez tytułu najlepszej gry akcji roku, a moim zdaniem ustępuje BFBC2, który w zabawie sieciowej zmusza graczy do współpracy, co już jest pozytywnieje od zabijania przeciwników dla punktów. Przed nami chyba ostatnie podsumowanie zeszłego roku, czyli Game Developers Choices Awards i niestety, zabrakło wśród nominowanych tytułów Alana Wake’a.

    Swoje zadowolenie z VGA wyraziłem z resztą w grudniu, w artykule na łamach Miasta Gier, toteż cieszy mnie, że nie jestem w swoich przemyśleniach odosobniony. Swoją drogą, muszę wyznać, że to właśnie Pańskie (tu pozwolę użyć sobie formy bardziej formalnej) teksty drogi Olafie zainspirowały mnie do niepewnych prób „ugryzienia” branży bardziej krytycznie, właśnie pod kątem tego co nowe tytuły wnoszą do jej rozwoju, nie zaś czystej wartości rozrywkowej. Choć mam dopiero 23 lata miałem szczęście dorastać wraz z komputerem, a później i z konsolami, w domu – dzięki temu miałem sposobność obserwować zachodzące zmiany i patrzę teraz na gry inaczej. Jest to niewątpliwie wspaniała multimedialna rozrywka, ale dopóki tytuły ambitne nie zaczną zdobywać większej popularności, krytycy filmowi będą wyśmiewać aspiracje, twórców gier do tworzenia sztuki. Cóż, może kiedyś moje małe marzenia się spełnią i moja publicystyka trafi gdziekolwiek do prasy drukarskiej i będę miał tak jak Ty szanse na pisanie o prawdziwych grach. Bo o „gierkach” pisze zdecydowanie za dużo osób.

    Odpowiedz
  8. Jakub Gwóźdź

    (Łoj, chyba mi komentarz zjadło. Pozwolę sobie powtórzyć, bo w schowku zostawiłem :) )

    @JMD „Mam zresztą wrażenie, że ostatni raz kultura wysoka spotkała się z popularną w epoce Sofoklesa – było, minęło.”

    Nie chcę się sprzeczać o definicje kultury wysokiej czy popularnej, bo się na tym nie znam (czy Lem, Niemen, Giger, Copolla to kultura wysoka czy popularna? A Mickiewicz, Chopin, Picasso, Przybora i Wasowski?), ale jako człowiek dużo bardziej ceniący sobie kulturę popularną od wysokiej nie widzę w tym rozwarstwieniu problemu. Chodzi o jakość.
    Bo w kulturze popularnej mieści się i „Bohemian Rhapsody” i „Majteczki w kropeczki”; „Maus” i stripy z 4chan; „Solaris” i harlequiny; „Polityka” i „SuperExpress”, „Ojciec Chrzestny” i „2012″; „Heavy Rain” i najnowsze „Call of Duty”; „Jawne Sny” i… ok, przystopuję z analogiami :)
    W przeciwieństwie jednak do innych dziedzin kultury, w których mówi się raczej o ekwiwalentach tych pierwszych z wymienionych przeze mnie par, w przypadku branży gier i nagród typu VGA jest odwrotnie. Najwięcej hype’u robi się koło rzeczy wtórnych, efektownych i po prostu głupich. A o czym się mówi i co się nagradza, wpływa na decyzje szefów koncernów, w co pchać pieniądze. I kółeczko się zamyka. I to budzi mój prawy gniew (a przynajmniej powoduje, że się zżymam, bo mój ukochany „Heavy Rain” nie dostał żadnej nagrody :) )

    Odpowiedz
  9. JMD

    @Jakub Gwóźdź
    Gniew? No to proszę, nominacje Writers Guild of America do nagrody za najlepszy scenariusz gry wideo: Star Wars: The Force Unsleashed II, Prince of Persia: Zapomniane Piaski, God of War III, Assasin’s Creed: Brotherhood, Fallout: New Vegas, Singularity… To jest dopiero powód do gniewu ;)
    JMD

    Odpowiedz
  10. Simplex

    „Czyżby tytuł wpisu nawiązywał do jednej z książek mojego ulubionego pisarza, nazywanego przez niektórych „ojcem cyberpunku”? :)”

    Mialem o to samo spytać. Do mnie niedawno przyleciało z Amazona „Zero History” i właśnie się czyta.

    Odpowiedz
  11. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    @Antares, Simplex

    Tak, trafna intuicja :). Również bardzo lubię powieści tego pana.

    @Zapiskowiec

    Witamy w naszych Snach! Dziękuję za udział w dyskusji i przepraszam, że się wstrzymam z komentarzem – musiałby zająć więcej niż trzy linie, a zwyczajnie nie mam teraz takich możliwości. Pociąg do domu zaraz odjeżdża :)

    Odpowiedz

Skomentuj Olaf Szewczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *