Fedrujemy: Nowa kultura wykuwa się teraz (3)

Dziś ostatni fragment wystąpienia we Wrocławiu. Najbardziej ryzykowny. Mówiąc do znawców teatru, jak technologia może zmienić teatr i zbliżyć go do gier wideo, czułem się niczym samotny kawalerzysta szarżujący przez pole minowe na pancerne zagony. Uznałem jednak, że warto wystawić się jako cel na ewentualnie rzucane z widowni pomidory. Omawiane perspektywy postrzegałem jako największą – i jak najbardziej prawdopodobną – szansę na zbliżenie obu mediów, którym poświęcono spotkanie w Falansterze. Teatralny widz zyskałby w tej wizji dzięki nowym technologiom komunikacyjnym okazję wejścia na scenę, wymierny wpływ na przebieg zdarzeń. Atut, którym dziś dysponuje gracz.

Już po odejściu od mikrofonu dowiedziałem się (stąd późniejsze postscriptum w „Didaskaliach”), że moje projekcje nie były takie znowu egzotyczne. Niektóre z nich doczekały się realizacji, i to między innymi w spektaklach Pawła Passiniego – jednego z bohaterów tamtego wieczoru. Może zatem i któreś z pozostałych prognoz mają szansę się ziścić?

[…] A co obecnie łączy gry – przynajmniej te ambitne – z teatrem? Oparta na jednoaktówce Oscara Wilde’a „Salome” fenomenalna miniatura „Fatale” jest co prawda tematem na osobny tekst, ale to efemeryda. Wielu takich dialogów interaktywnego wideo z teatrem jeszcze nie ma.

Być może szansą na zbliżenie interaktywnego wideo z teatrem jest rosnąca w nowym medium rola gry aktorskiej – można już bowiem precyzyjnie oddać na ekranie monitora gesty i mimikę człowieka. Oznacza to szansę na rozwój nie liniowy, ale skokowy, pozwala bowiem wreszcie w pełni korzystać z dziedzictwa starszych sztuk, jak teatr i film, sprzyja także nawiązywaniu do tradycji literackiej. Łatwiej jest opowiadać o człowieku – a człowiek to przecież Wieki Temat wszystkich sztuk, reszta to peryferie.

Uczestnicy dzisiejszego panelu, ludzie sceny, są w kwestii związków teatru i gier dalece bardziej ode mnie kompetentni, to nie ja zatem powinienem o tym mówić szerzej. Pozwolę sobie jednak podnieść rękawicę, zastanawiając się, jak te relacje mogą wyglądać w przyszłości.

Wyobrażam sobie, że to zbliżenie będzie się rozgrywać na planie technologii. Interaktywne wideo i teatr to co prawda sztuki bardzo od siebie odległe, ale z czasem niektóre geny, bardzo być może, trochę się wymieszają. Z akcentem na trochę. Dzięki wykorzystywaniu pokrewnych narzędzi.

To w końcu nic nowego, żadna schizma. Teatr korzysta z nowatorskich technologii od swego zarania. Wtedy obrotowa scena, wzmacniacze głosu, jutro – kto wie. Gwałtowny rozwój technik komunikacji i innej elektronicznej magii stwarza niezwykłe możliwości. A skoro pojawiają się możliwości, nie jest prawdopodobne, aby pozostały niewykorzystane. I będzie to być może największa rewolucja w historii teatru.

To, o czym będę mówił, może wydać się Państwu kompletną mrzonką, jakąś niemożliwą do realizacji w przewidywalnym czasie fantasmagorią. Ja jednak pamiętam lata, gdy jako młody chłopiec mogłem poczytać o komputerach tylko w powieściach science-fiction. Były wielkie jak szafy, karmiło się je taśmą perforowaną lub – jeśli autor miał odwagę dać upust swym śmiałym wizjom – taśmą magnetyczną nawiniętą na wielkie szpule. Można też było poczytać o sieci łączącej ekran ścienny domowego komputera – mózgu elektronicznego – z innymi użytkownikami i komputerem centralnym. Gdyby ktoś mi powiedział, że dożyję czasów internetu, i że audiowizualny przekaz z tej sieci przyszłości będę mógł odbierać za pośrednictwem miniaturowego komunikatora osobistego z kolorowym ekranem – czyli komórki – pękłbym chyba ze śmiechu. To była wtedy niewyobrażalna fikcja.

Nowe technologie to przede wszystkim szansa na pokonanie immanentnej, zdawałoby się, słabości teatru: ograniczonej przestrzeni widowni. Tu dygresja: tak, zdaję sobie sprawę, jak beztrosko się teraz podkładam, i że niejeden człowiek sceny chciałby w nielicznej widowni widzieć siłę, nie słabość, akcentując intymność i lepszy kontakt z odbiorcą. Być może jako dyletant haniebnie teraz błądzę, ignorując fakt, że właśnie bliski kontakt twórców z widzami stanowi o istocie teatru. Co jednak, gdyby szczególną intensywność, intymność tej relacji dałoby się zachować mimo zburzenia ścian wokół rzędów krzeseł?

Wyobraźmy sobie spektakle z udziałem nie tylko realnej, ale i internetowej widowni. Obiekcje oczywiste – brak kontaktu z widzami. Ale tak być nie musi. Co więcej – ten kontakt będzie nawet większy, bo z silnym sprzężeniem zwrotnym, Tak, mówimy o interaktywności, dziś wyróżniku gier wideo.

Już niemal każdy komputer wyposażony jest w kamerę. Są też pierwsze wersje oprogramowania umożliwiającego skanowanie w trzech wymiarach postrzeganej przez obiektyw postać. Reżyser i aktorzy teoretycznie będą w przyszłości mogli przyglądać się swoim wszystkim widzom. Nawet zupełnie z bliska, intymnie. Ale jeśli jeden spektakl będą oglądać na żywo dziesiątki tysięcy – jakie to ma znaczenie?, ktoś mógłby zapytać. Przecież nie można nawiązać dwustronnej osobistej relacji ze wszystkimi widzami; być świadomym ich reakcji, wiedzieć, co czują; patrząc na ich twarze, dostrzegać łzy; zrozumienie w oczach, ból, wesołość, radość, zaskoczenie, refleksję. Czuć te fluidy, którymi emanuje widownia, i które odbiera scena, perfekcyjnie dekodując różnorodne napływające sygnały.

Otóż nie, będzie to możliwe. Reżyser, aktorzy i odbiorcy staną się sobie bliżsi, bardziej siebie nawzajem świadomi niż kiedykolwiek. Zapewne słyszeli Państwo o prototypowych sensorach zdolnych odczytywać sygnały mózgu. Sparaliżowani mogą w ten sposób przesuwać kursor po ekranie, wydając komendy. Postęp w tej dziedzinie jest olbrzymi i coraz szybszy. Nie ma miesiąca, bym nie przeczytał w jakimś czasopiśmie popularnonaukowym o kolejnym pokonanym etapie. Ostatnio: o postępie w odczytywaniu emocji, a także o zdumiewającej skuteczności tej techniki jako wariografu. Nic się nie da ukryć, już jutro będziemy widoczni jak na dłoni.

Te skanery, dziś zakładane na głowę jak czepek – a jutro może montowane standardowo w oprawkach okularów? – kiedyś staną się powszechne i tanie. Reżyser będzie dysponować natychmiastową i kompletną informacją o reakcji odbiorców – przy założeniu uprzedniej umowy społecznej, że na tak silne wejście w swe intymne rewiry widz się zgadza.

Pojawi się oprogramowanie transponujące emocje widzów na łatwy w interpretacji język wizualny, co pozwoli reżyserowi kontrolować reakcje widowni na monitorze. Gdy na, powiedzmy, symbolizowanym pomarańczowym kolorem obszarze silnych wzruszeń zobaczy wyróżniającą się, intensywną, już niemal czerwoną plamkę, będzie mógł przyjrzeć się jej bliżej. Powiększyć obraz, spojrzeć tej osobie w twarz. I, być może, włączyć ją w spektakl, w ten rytuał, w którym chodzi przecież o to, by dotrzeć do drugiego człowieka – być może obdarzając jego twarzą, mimiką któregoś z aktorów. Być może umieszczając na scenie jego wirtualnego awatara. Kto wie, wszystko zależy od inwencji, ale jedno jest oczywiste: w takim spektaklu widz ma mniejsze szanse na pozostanie pasywnym, twórcy mają bowiem więcej narzędzi, by wejść z nim – z nim, z tą konkretną osobą, o twarzy, imieniu, lękach i nadziejach – w dwustronną relację. Lub umieścić go w centrum relacji wielostronnej, skupiając na nim uwagę zespołu i pozostałych widzów.

Wyobrażam sobie, że dysponując taką wiedzą – i tak władzą – reżyser będzie w większym stopniu niż dziś dyrygentem, na bieżąco reagującym na grę zespołu. Czy innymi słowy – trenerem, który, niczym w futbolu, dostosowuje taktykę do aktualnej sytuacji na boisku.

A może te emocje będą nie tylko obrazowane na ekranie symboliczną wizualizacją jak mapy pogody czy wykresem. Może będą w jakiś sposób przekazywane bezpośrednio aktorom. Może będą zintegrowane z programem komputerowym sterującym pod ich dyktando światłami i muzyką.

I, pójdźmy straceńczo krok dalej, może widz nie będzie li tylko biernym podmiotem tego ciągłego skanowania emocji i mimiki, ale sam zacznie, świadomie, wysyłać sygnały artystom. Początkowo najprościej, naciskając przycisk na klawiaturze, odpowiedzialny za konkretny komunikat lub komendę, wybierając wariant zdarzeń – czyli przejmując odpowiedzialność za dalsze losy protagonistów, tak jak już dziś zdarza się to w interaktywnym wideo. Potem może bezpośrednio, spontanicznie reagując emocjami na zdarzenia na scenie lub z premedytacją wysyłając zespołowi takie a nie inne komunikaty.

Nie wiem, czy są to perspektywy skrajnie naiwne – prawdopodobnie tak, jestem w dziedzinie technik teatralnych laikiem – czy może jest w nich cień sensu i teatr na szansę podążyć pokrewną ścieżką. Przedstawiłem Państwu okruchy idei, które przyszły mi do dziś do głowy w pociągu na trasie Warszawa – Wrocław. Wiem natomiast, że nowe narzędzia komunikacyjne oznaczać będą nowe możliwości. I wierzę, że znajdą się twórcy, którzy dostrzegą w nich nowe szanse. Żadna sztuka nie wzrasta bowiem wbrew swej epoce, a nieznane wczoraj technologie nie muszą okazać się herezją. Rzecz przecież w tym, jak zostaną użyte.

PS. Zastanawiając się nad perspektywami wykorzystania przez teatr XXI-wiecznej magii maszyn nie wiedziałem jeszcze, w jak szerokim zakresie korzysta z niej choćby Paweł Passini – wątek ten pojawił się podczas debaty pół godziny później. Czy to nie jest ciekawy początek?

PPS. Mówiąc o nowym medium, używałem naprzemiennie terminów „gra wideo” i „interaktywne wideo”, winny jestem wyjaśnienie. Podczas spotkania we Wrocławiu żonglowałem nimi swobodnie, ale w rzeczy samej nie są jednoznaczne, mimo bliskiego pokrewieństwa. Zaproponowałem swego czasu na łamach „Kultury” (piątkowy magazyn „Dziennika”) etykietę „interaktywne wideo”, bo termin „gra wideo” uznałem za nieadekwatny wobec tych oryginalnych tytułów nowego interaktywnego medium, które, moim zdaniem, z tym, co za grę uważamy, wiele wspólnego nie miały. „Interaktywne wideo” to szeroki zbiór zawierający zarówno „gry wideo” jak i pokrewne im „nie-gry” – interaktywne formy wypowiedzi, których celem nie jest zapewnienie rozrywki. Takie jak choćby „Fatale” – wybitna etiuda belgijskiego studia Tale of Tales nawiązująca do tradycji żywej rzeźby.

@@@@@@@@@@@@@@@

Korzystam obecnie z fatalnego łącza internetowego. Aby wkleić ten tekst, walczyłem z żywiołem ponad trzy godziny, niektóre rzeczy – jak formatowanie – robiąc na ślepo. Gdy tylko to będzie możliwe, wygładzę nieuniknione kanty.
Na zdjęciach od góry (mam nadzieję, że są): człowiek z czytnikiem myśli i emocji BCI przyszłości (Brain – Computer Interface), czyli Bruce Willis w filmie „Surogaci”; plan antycznego teatru greckiego; współczesny BCI Emotiv EPOC; deus ex machina, czyli przykład nowoczesnej myśli technicznej w teatrze czasów Ajschylosa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *