RE: „Sala samobójców” – gracz strzela graczom w kolano?

Jakub Tepper (Niezgrani.pl) odpowiedział na mój wpis „Sala graczy” ciekawym tekstem o powyższym tytule. A więc: wpis za wpis.

Już sam tytuł polemiki Jakuba jest znamienny (nawiasem mówiąc: śledźcie teksty tego Autora, bo o japonistę w tej branży bardzo trudno). Czy fakt bycia graczem oznacza, iż w stosunku do całego gamingu należy przyjąć postawę kibica drużyny piłkarskiej bezrefleksyjnie broniącego swojej drużyny/swoich GRACZY? Krzysztof Kieślowski (autor na swój sposób nieliniowego „Przypadku”) był bardzo sceptyczny wobec języka kina. Uważał, że jest znacznie uboższy w stosunku np. do literatury i nie potrafi wyrazić całej sfery wewnętrznej motywacji postępowania bohaterów (mieszam nieco odbiór filmu z możliwościami języka kina, ale do tego ostatniego wrócę w dalszej części tl;dr). Można zatem „reprezentować” jakieś medium i być wobec niego krytycznym (vide David Cage porównujący gry do filmów pornograficznych). To przejaw samoświadomości. Zresztą jak słusznie zauważył Paweł Schreiber: Jakub i ja jesteśmy zgodni, iż głównym tematem „Sali samobójców” nie są gry komputerowe i Internet – wyciągamy tylko z tego przeciwne wnioski.

Jakub opacznie rozumie moje zdanie: „»Sala samobójców« Jana Komasy to udany flirt z estetyką gier komputerowych”. Przypominam jedną z definicji słowa „flirt” za słownikiem PWN: „przelotny kontakt z jakąś ideologią, organizacją, dziedziną nauki lub sztuki”. „Sala samobójców” nawiązuje do estetyki gier właśnie przelotnie, bo korzysta też z innych estetyk: np. teledysku czy anime. To zresztą święte prawo twórcy: Jerzy Skolimowski w „Czterech nocach z Anną” w pierwszej scenie odwołuje się do kina gatunku, a dokładniej horroru (mężczyzna idący przez miasto z siekierą), aby później całkowicie porzucić tę konwencję. Jakub twierdzi, iż mój opis rozwidlenia fabularnego w scenie z tabletkami to nadinterpretacja. No tak, ale proszę nie oczekiwać, że każdy film odwołujący się do języka gier wideo będzie robił to dosłownie – fantastycznie udała się rzecz znakomitemu „eXistenZ” Davida Cronenberga, gdzie bohaterowie wpadają nawet w „pętlę gry”, oczekując na właściwą kwestię, która niejako popchnie akcję (o formalnych zapożyczeniach, głównie z FPS-ów i Second Life’a, nowszego „Gamera” Neveldine’a i Taylora przeczytacie więcej w przedostatnim numerze magazynu „Play”). Moim ulubionym przykładem jest w tej kwestii „Matrix” braci Wachowskich. Kiedy John Anderson/Neo ucieka przed agentami, pomieszczenia biurowca zamieniają się w labirynt znany z gier komputerowych („Jesteś w labiryncie zakręconych korytarzy. I wszystkie są takie same”), a nieudana sekwencja ucieczki zwieńczona jest brutalnym i pięknym cięciem montażowym, spełniającym funkcję „Game over” (swoją drogą, czy z napisem „Game over” we współczesnych grach nie stało się to samo, co z napisem „Koniec” w filmach, czyli nastąpiło jego „Game over”?).

Gdzie jest Pac-Man!?

Jak złośliwie rozumiem, Jakub oczekiwałby w tych scenach Pac-Mana (labirynt) ścigającego Neo i napisu „Game over” (cięcie montażowe) . O Kratosie, troszeczkę subtelności (litości?)! Wracając jeszcze do sceny z tabletkami – w „Matriksie” też jest „chyba” taka, tylko z dwoma i to w dodatku kolorowymi: mimo że film musi być (powiedzmy…) liniowy, to jednak sugeruje ona – niczym w grach komputerowych – możliwość fabularnego rozgałęzienia.

Co do wizerunku gier funkcjonującego w mediach – to problem tych mediów i nie dotyczy tylko gier komputerowych. TVN zasłynął niedawno nagonką na twórców komiksu o Chopinie, a przez wiele lat „Playboy” i „Pulp Fiction” funkcjonowały medialnie jako synonimy odpowiednio: pornografii i przemocy. We wszystkich tych przypadkach prawda jest zupełnie inna. Inna jest też kwestia schematycznej/histerycznej reakcji graczy na schematyczne/histeryczne słowa strony przeciwnej (wspominał o tym w komentarzach do mojego tekstu Paweł Schreiber: „a gracze grzmią na media, broniąc przy tym zawsze przynajmniej kilku rzeczy, których nie warto bronić…” ). Problem jest poważniejszy: obie strony w swym (najbardziej) skrajnym wydaniu, paradoksalnie, zbliżają się do siebie. Kilkanaście lat temu we Francji wykonano badania, które pokazały, że największe migracje elektoratu odbywają się pomiędzy zwolennikami dwóch radykalnych formacji: Frontu Narodowego i Francuskiej Partii Komunistycznej (zwracam też uwagę na język PRL-owskiej propagandy, którym od czasu do czasu częstuje nas, ekhm, pewien Prezes…). Piszę o tym, bo przecierałem oczy ze zdumienia, czytając ten fragment (wyważonej przecież) wypowiedzi Jakuba, rzekomo odnoszący się do „Sali samobójców” (uprzedzając komentarze: nie porównuję Jakuba do FN, FPK ani, broń Boże, do słynnego Prezesa):

„Prawdziwe zło czyha w MMO, gdzie rzecz jasna roi się od [drobny spoiler] potencjalnych samobójców [/drobny spoiler]. Kto w to gra, ten nie ma kumpli, ani rodziny. A kto ich nie ma, temu pozostaje skok z ostatniego piętra”.

Jakub zastrzega, że „to oczywiście spore uproszczenie”, ale to uproszczenie jest zastanawiające. Wszak w „Sali samobójców” jest dokładnie na odwrót: matka Dominika wchodzi do gry, żeby podziękować grupie graczy za pomoc jej synowi i za to, że stanowili dla niego prawdziwą rodzinę (to właśnie w Sieci – dwuznaczność obrazu Komasy – grupa nawiązała prawdziwe relacje). Przypominam, że dramatyczny finał opowieści nastąpił, kiedy bohater był już od dłuższego czasu poza Internetem i wynikał z młodzieńczej nonszalancji oraz braku refleksji nad skutkami swoich poczynań (o czym świadczy przejmujący krzyk o pomoc). Znamienne, że Jakub widzi ten wątek oczami wiadomej strony przeciwnej ([Ewa Drzyzga’s guest mode on]?)! Dla mnie to większe zaskoczenie niż

Sala samobójców?

wspomniany finał filmu, którego końcowa fabularna „przewrotka” zdała mi się rozwiązaniem à la zakończenie… „Mężów i żon” Woody’ego Allena (chodzi o to, kto tak naprawdę ponosi ofiarę).
Jeżeli „Sala samobójców” nie jest filmem spełnionym, to ze względu na scenariuszowe i logiczne dziury (Dominik np. powinien dążyć do przekazania – jakichkolwiek – tabletek Sylwii, żeby spotkać się z nią w realu lub zdobyć jej adres zamieszkania). Użyję mojej ulubionej frazy: „Obywatel Kane” to to nie jest. Powiem więcej: to film na poziomie lepszego odcinka przeciętnego amerykańskiego serialu (OK, na poziomie finału późnego – siódmego, ósmego – sezonu dobrego serialu zza wielkiej wody). Natomiast nie zgadzam się z opinią, że jakiś film jest zły, bo nie odpowiada nam jego przesłanie (wyjątkiem potwierdzającym tę regułę są np. świetne od strony formalnej obrazy Leni Riefenstahl z okresu II wojny światowej). Ja też nie muszę się zgadzać z poglądami jakie wyraził Jan Komasa, ale szanuję wyrazistość i szczerość jego produkcji. Bardzo lubię np. „Wzgórze rozdartych serc” Clinta Eastwooda, choć dzieło w warstwie ideologicznej (przy wydatnym wsparciu amerykańskiej armii) stanowi uzasadnienie napaści dużego mocarstwa na maleńkie państwo. Jeden z naszych jawnie śniących, Łukasz Orbitowski, relacjonował kiedyś swoje wrażenia z teledysku „Fucking Perfect” Pink. Autor „Tracę ciepło” pisał, że to nie jest jego ulubiony temat, nie zgadza się z takim a nie innym przedstawieniem problemu, a jednak został przez rzeczone wideo uwiedziony: „Biada tym, którzy szukają w sztuce potwierdzenia siebie”. Potwierdzam.

 

5 odpowiedzi do “RE: „Sala samobójców” – gracz strzela graczom w kolano?

  1. glowa711

    „Biada tym, którzy szukają w sztuce potwierdzenia siebie”

    Szukać? Nie! Ale jak już się znajdzie, to dopiero wówczas jest niecodzienna euforia.

    „Przypominam, że dramatyczny finał opowieści nastąpił, kiedy bohater był już od dłuższego czasu poza Internetem i wynikał z młodzieńczej nonszalancji oraz braku refleksji nad skutkami swoich poczynań (o czym świadczy przejmujący krzyk o pomoc).”

    A ja powiem, że miłość się minęła w tym klubie i to pchnęło najmocniej do czynu. Ewidentnie w tamtym momencie abstrahuje się od internetu, dążąc w stronę zarysu relacji, jaki może powstać w taki a nie inny sposób. Jej, ten film tak okropnie, świetnie, zatrważająco skłania do refleksji, myślenia o kilku płaszczyznach jednocześnie, które niczym w tektonice płyty nachodzą na siebie, wywołując ogromne wstrząsy i straty.

    Odpowiedz
  2. jar3k

    Panie Romanie… ostatnio widziałem film dokumentalny „Wojna Restrepo”. W dużym uproszczeniu jest to film o grupie żołnierzy, którzy bronią pewnego posterunku w dolinie Korengal, w Afganistanie. Co jest w tym ciekawego? Trochę o tym powiedziano w „Tygodniku Kulturalnym” na TVP Kultura, w odcinku z 18.02 br.
    Mianowicie… Wspomniano o tym, że pokolenie ludzi wychowanych na Counter Strike’u nie będzie w stanie zrozumieć co przeżywają ci żołnierze… Dlaczego tak jest? Polecam sprawdzić samemu ;).
    Napomknę tylko tyle… W filmie dzieje się naprawdę sporo. Do żołnierzy strzela się praktycznie bez przerwy. Taka specyfika miejsca, w którym się znajdują. Prawdę mówiąc, żołnierze są już tak do tego przyzwyczajeni, że praktycznie nie zwracają na to uwagi. Wykonują swoje codzienne obowiązki… i tyle… Nie myślą o zagrożeniu, konsekwencjach, przyszłości, etc… Młody widz wychowany na (w dużym uproszczeniu) strzelankach FPS nie będzie w stanie zrozumieć co tak naprawdę czują ci żołnierze, ponieważ… tu właśnie zostawiam miejsce do własnej interpretacji ;). Wrażenie pogłębia jeszcze fakt, że jedną z rozrywek żołnierzy jest gra na konsoli…

    Odpowiedz
    1. Roman Książek

      Panie Jarosławie (nie wiem, czy wypada mi tak PISać ;-) ), „Wojny Restrepo” niestety nie widziałem, ale początkowo myślałem, że Pańska wzmianka „o grupie żołnierzy, którzy bronią pewnego posterunku w dolinie Korengal” odnosi się do mojej sytuacji, w której – z uporem godnym lepszej sprawy – bronię swojego stanowiska :-) Nadrobiłem zaległość tygodnikową i zobaczyłem ów odcinek (dzięki za info, zainteresowanym podaję link: http://www.tvp.pl/kultura/magazyny-kulturalne/tygodnik-kulturalny/wideo/18022011-2200/3905032 ). Michał Chaciński rzeczywiście zauważył ciekawe zjawisko. Nieoczekiwanie przypomniał mi się tekst Olafa – nie mogłem owego felietonu znaleźć (Olafie, pomóż!), posiłkuję się więc polemiką (Olafie, wybacz!): http://kulturaonline.pl/jak,szewczyk,na,komputerze,wojowal,tytul,artykul,2260.html . No i co Pan na to? :-))

      Odpowiedz
  3. jar3k

    „Panie Jarosławie (nie wiem, czy wypada mi tak PISać ;-) )”…
    Tak jakoś mi się napisało… z szacunku dla osoby starszej ;), a na pewno mądrzejszej ode mnie.. Poza tym, z PISem nie mam nic wspólnego, więc może pomińmy uprzejmości i piszmy po prostu „Romanie”, „Jarku” :)…

    Niestety… Przeszukałem archiwum „Dziennika” i też nie mogłem znaleźć wskazanego tekstu. Tym bardziej dziwne, że znamy tytuł artykułu.

    Co się tyczy polemiki Michała Chacińskiego. Przyznam szczerze, że jest taka… hmm… jakby to powiedzieć… prościutka („płaska” w sensie nie porusza tego co w tekście najistotniejsze). Nie chcę powiedzieć, że zła, ale sprowadza się w sumie do tego – „artykuł Olafa mnie przestraszył, bo uświadomił mi, że…”, aż się sama prosi o kolejną polemikę.

    Samo zjawisko jest natomiast super ciekawe, jeżeli mogę tak powiedzieć. Nie będę tu snuł jakiś rozważań psychologiczno-socjologiczno-kulturowych podam tylko przykład. „America’s Army”… i wszystko jasne. Ciekawe ilu nieświadomych zagrożenia „dzieciaków” powołało się do armii za sprawką tej machiny marketingowej? Chętnie zobaczyłbym jakieś statystyki. Ciekawe ile platforma Steam dostaje za promowanie tej „gry”?

    PS. A propos USA… Jak stwierdził jeden z moich ulubionych komików, niestety nieżyjący już George Carlin (nie zacytuję dokładnie ponieważ najzwyczajniej nie pamiętam) „Republikanie mają Cię w d*** dopóki nie osiągniesz wieku poborowego”.

    Odpowiedz
  4. Roman Książek

    Jarku :-), kwestię różnicy wieku moglibyśmy bardzo łatwo ustalić (miej dla mnie litość, już i tak czuję się wystarczająco stary*), ale co do mojej rzekomej „mądrości” – sprawa jest już mocno dyskusyjna.
    Aha, linkowanego tekstu nie napisał Michał Chaciński (chodziło mi o wypowiedź Chacińskiego w „Tygodniku Kulturalnym”)! Zgadzam się natomiast z Tobą, że polemika „spłaszcza” tekst Olafa.
    To ciekawe, o czym wspominasz przy okazji „America’s Army”. Zresztą – nihil novi. Wszak armia USA wspiera też określone produkcje filmowe (najbardziej znany przykład: „Top Gun”). I nie robi tego bynajmniej bezinteresownie…

    *powiem tak (odwołując się do cytowanego przez ciebie George’a Carlina): Republikanie nie mieliby mnie wiadomo gdzie ;-)

    Odpowiedz

Skomentuj glowa711 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *