Cóż to jest prawda?

Ezio Auditore prowadzi paradoksalne życie. Wspina się (dosłownie) na szczyty myśli artystycznej i technicznej renesansowych Włoch. Podziwia widoki, które się stamtąd rozciągają. A potem nagle rzuca się10 pięter w dół i ląduje w stogu siana. Kiedy się bliżej przyjrzeć, czasem widać, jak wychodzącemu z siana Ezio słoma z butów wyłazi.

Żeby było jasne – bardzo lubię serię „Assassin’s Creed”. Granie skrytobójcy w zatłoczonym mieście jest cudowne. Dobór miejsc i czasów – świetny. Uciecha z biegania po dachach albo znikania w tłumie – fenomenalna. Praca, jaką twórcy włożyli w stworzenie wirtualnych miast – godna podziwu. Ale niestety trzeba też uczciwie powiedzieć, że dyrdymały, jakimi raczy nas fabuła serii, są czasem trudne do zniesienia.

Wszyscy grający w pierwszego „Assassina” po jego premierze mają chyba to samo traumatyczne wspomnienie – po włączeniu gry nie mogli się doczekać, aż zobaczą te cudowne miasta z Ziemi Świętej, których się naoglądali w zwiastunach, ale zamiast nich dostawali 10 minut gadaniny brodatego nudziarza w białym kitlu o „pamięci genetycznej” (którą świetnie podsumował Dawid Walerych w swoim tekście o obrazie nauki w grach). Potem gracz od czasu do czasu musiał przecierpieć to, że akcja gry się zatrzymuje, żeby skupić się na długich i nudnych rozmowach niejakiego Desmonda Milesa z przetrzymującymi go siłą, ale zupełnie bezbarwnymi postaciami. Największą tajemnicą pierwszego „AC”, dużo większą niż wszystkie sekrety Templariuszy, były dla mnie zawsze powody tego, że twórcy gry w ogóle w niej umieścili Milesa i absurdalny wątek XXI-wieczny.

Gra była, przy wszystkich swoich wadach, fascynująca, więc grzecznie przecierpiałem swoje, przymykając oko na niezbyt udaną historię o rajskich jabłkach, cudownych artefaktach pozwalających na kontrolę nad umysłami ludzi. A w końcu zabrałem się za „AC2”. I tu, niestety, coś we mnie pękło.

Pękło w bardzo konkretnym momencie. Jednym z elementów rozgrywki jest w „AC2” znajdowanie zakodowanych w świecie gry wiadomości od innego bohatera (nie będę wchodził w szczegóły, bo musiałbym wyjaśniać długo i niepotrzebnie), prowadzących do tzw. PRAWDY. Żeby do niej docierać i dekodować te wiadomości, trzeba rozwiązywać kolejne serie prostych łamigłówek, zawsze opartych na obrazach – a to dziełach znanych malarzy, a to historycznych fotografiach. Żeby zrozumieć jeden z pierwszych odcinków PRAWDY, trzeba ułożyć sobie obrazki przedstawiające kilka znanych postaci historycznych, po czym na tych obrazkach dostrzec Elementy Edenu, cudowne artefakty, które pozwalały im na sprawowanie władzy. Na pierwszy ogień poszła królowa Elżbieta I, przedstawiona z królewskim jabłkiem. Grubymi nićmi to szyte, pomyślałem, bo przecież można by tu podstawić każdego europejskiego króla z jabłkiem i tłumaczyć, że to czyniące cuda Jabłko z Edenu. Poszli na łatwiznę.

Fragment Edenu - albo i dwa - z Katedry Wawelskiej

Ale naprawdę rozbił mnie dopiero kolejny obrazek. Przedstawiał cesarza Napoleona I w słynnej pozie z ręką za pazuchą. Do kompletu informacja, że w tej niewidocznej ręce trzyma sobie Fragment Edenu. Tu już, niestety, zacząłem chichotać.

Jak już kiedyś pisałem, bardzo lubię, kiedy gra mnie nabiera. I chętnie się daję nabierać. Lubię dobrze podane teorie spiskowe – na przykład wizję z „Deus Eksa”, gdzie Unia Europejska to dzieło złego odłamu Iluminatów, siedzący w klatkach po tajnych ośrodkach badawczych kosmici-Szaraki to produkt inżynierii genetycznej, a światem rządzą od tysiąca lat ci sami ludzie. Wszystko to wymyślone precyzyjnie i pomysłowo, z dużym wyczuciem rządzących światem mechanizmów politycznych (scenariusz jest na tyle solidnie pomyślany, że „Deus Eksa” można uznać za klasyczny produkt kultury po 11 września, tylko… powstały przed 11 września).

Najbardziej znany polski templariusz.

Ale jeśli ktoś chce, żebym jego spiskowej teorii (czy to w sprawie fabuły gry, czy katastrofy smoleńskiej) wysłuchał, musi się postarać, żeby była dobrze, przekonywająco podana. Jeśli na dzień dobry powie mi, że Juliusz Cezar był Wenusjaninem, a człowiek pochodzi od kangura – szybko się pożegnamy.

"Wodna komora chińskich tortur" - czysta poezja!

Ogólnoświatowy Spisek Templariuszy w „Assassin’s Creed 2” jest skonstruowany po linii najmniejszego oporu. Postaci biorące w nim udział dobierano nie pod kątem logiki, tylko pod kątem tego, kogo może kojarzyć przeciętny mieszkaniec Ameryki Północnej. Mamy więc Waszyngtona, Napoleona, Roosevelta, Gandhiego i… Harry’ego Houdiniego, który widać też miał wielki wpływ na losy świata. Sfabrykowane przez twórców gry dowody ich uczestnictwa w spisku są nijakie – ot, wklejona w obrazek edeńska kulka, albo nawet, jak w przypadku Napoleona, zapewnienie, że chociaż kulki nie widać, to na pewno jest. Siermiężne to i byle jakie.

"Pomożecie"? Edward Gierek przez roztargnienie pozostawia swój Fragment Edenu w Stoczni; znajdzie go pewien elektryk.

Chociaż fabuła dotycząca samych intryg w renesansowych Włoszech wciąż wciąga, to poszukiwania PRAWDY prowadzą coraz silniej w stronę klasycznej, przewidywalnej bzdury rodem z pism von Daenikena. Wszystko to przedstawione z zadęciem, dawkowane kawałek po kawałku, jakby było co celebrować. Jeden z moich wykładowców miał ukochane powiedzonko „z g[…] sakrament robić”. Dziwnie to pasuje do ceremoniałów wokół odkrywania „PRAWDY” w „AC”.

Oczywiście, nie takie rzeczy się w grach widywało. Ale w serii „Assassin’s Creed” to jakoś szczególnie boli. Bo seria „Assassin’s Creed” ma przecież bardzo silne ambicje związane z ukazywaniem historii i kultury. Zwłaszcza w swoich włoskich częściach. Ezio, a wraz z nim gracz, zwiedza kolejne miasta – a przy każdym ważniejszym kościele pojawiają się informacje o tym, kto i dlaczego go zaprojektował i wybudował. U marszandów można kupować najważniejsze obrazy włoskiego Renesansu. Łamigłówki prowadzące do PRAWDY to całkiem bogaty przegląd malarstwa i grafiki europejskiej przedstawiającej władców i motywy biblijne. W toku fabuły można poznać postaci, których racje i interesy ścierały się ze sobą we włoskim Renesansie.

I po co to wszystko? Po to, żeby zbudować tło dla nieciekawej, wtórnej, banalnej, a miejscami śmiesznej w swojej nieporadności opowiastki o tym, skąd się wziął na świecie homo sapiens sapiens.

Bez komentarza.

Najbardziej boli to, jak bohater „dekoduje” dawne malarstwo – na poziomie tego, że na obrazkach przedstawiających władców znajduje miecze, kuleczki i krzyżyki. A przecież obrazy tamtego okresu po prostu kipią ukrytymi treściami – religijnymi, filozoficznymi i politycznymi. Nie trzeba czytać podręcznika historii sztuki, żeby się w nie wgryźć – zwłaszcza, jeśli się gra skrytobójcę zanurzonego w walce między włoskimi rodami. Sztuka była w tej walce i narzędziem, i formą zapisywania tego, kto z kim jak walczył. Nie trzeba, jak w „AC2”, dorysowywać na obrazach zapisanych szyfrem komunikatów, żeby same obrazy dawały się przeczytać. O tym, jak ciekawy może być kod samego obrazu, i ile można w nim wyczytać, można się przekonać choćby wybierając się do kina na „Młyn i krzyż” Lecha Majewskiego.

Prawie każdy obraz z tych, którymi nas zasypuje „AC2” ma w sobie tajemnice dużo ciekawsze niż poszukiwana przez Desmonda Milesa PRAWDA. Medyceusze i Borgiowie byli intrygantami, którym wszyscy templariusze z Abstergo, bogowie, Pradawni i inni asasyni z serii „AC” mogliby co najwyżej parzyć kawę. Po co przywalać niesamowity materiał historyczny „AC” kiepską, nieprzekonywającą otoczką fabularną doklejoną przez twórców?

 

Tym bardziej bez komentarza.

Smutna konkluzja. W „AC” intryga obraca się (UWAGA! SPOILER!) wokół pradawnej cywilizacji, której dzisiaj nikt już nie rozumie, ale po której pozostało sporo artefaktów pozwalających na czynienie cudów. Nie wiem, po co ludzie z Ubisoftu fatygowali się z wymyślaniem tej historii – bo cały czas mam wrażenie, że w „AC” i bez tego byłaby obecna cywilizacja jakichś Tych, Co Byli Przed Nami. Gry z serii „AC” powstawały przede wszystkim z myślą o ludziach, dla których taką właśnie cywilizacją są już renesansowe Włochy. Obrazy, rzeźby, kościoły i idee są pozostałościami jakiegoś dziwacznego ludu, który może i nas stworzył, ale za nic go już nie rozumiemy. Ale widać nie musimy go rozumieć, skoro możemy sobie z jego pozostałości budować własne bajeczki, na przedstawieniach Buddy dodawać kod zerojedynkowy, a na klatce piersiowej Chrystusa wypisywać „ukryte” przesłania.

To trochę przykre.

Gdyby tylko dało się „Assassin’s Creedy” oczyścić z najbardziej oczywistych bzdur. Gdyby ludziom z Ubisoftu nie zabrakło odwagi zrobienia po prostu serii gier historycznych, choćby i z elementami spiskowej teorii dziejów, ale w granicach przyzwoitości i bez zbytniego wpatrywania się w Dana Browna.

Jeszcze jedna uwaga na koniec – przy całej obecnej w „AC” obsesji dekodowania i odczytywania. Całe szczęście, że najważniejsze nazwiska włoskiego Renesansu wiedziały, że uczony albo artysta to nie człowiek, który świat traktuje jako wielkie pole do zabawy w połącz kropki, tylko taki, który na powierzchni świata pozostawia własny rysunek. Ta różnica między twórczością i odtwórczością jest, wbrew pozorom, dość ważna; „AC” to kolejny z bardzo wielu tekstów kultury stanowczo promujących to drugie.

Wszystko to oczywiście nie zmienia faktu, że za chwilę, żeby się zrelaksować po napisaniu kolejnego tekstu na „Jawne Sny”, pobiegam sobie z radością po florenckich dachach. Bo „AC” to, abstrahując od wszystkiego, kawał świetnej growej roboty.

33 odpowiedzi do “Cóż to jest prawda?

  1. Misiael

    Bardzo ciekawa notka. Mnie samemu jakoś nigdy nie przeszkadzały elementy Spiskowej Teorii Wszystkiego zawarte w samej grze (a wyglądające niczym jakaś pokręcona hybryda książki „Kod Leonarda da Vinci” i rockowej opery „Ayreon”), rozumiem i akceptuję przytoczone tu uproszczenia, bo dają mi one niecodzienną okazję zobaczyć rzucającego nożem Niccolò Machiavelliego czy pogwarzyć z Leonardo.

    Zarzucanie PRAWDZIE naciąganej koncepcji wydaje mi się zwykłym czepialstwem – to w końcu tylko gra. Owszem, gra dość wiernie odwzorowująca większość aspektów historycznych (choć i tu trafiały się psujące dobre wrażenie wpadki, jak choćby kilkukrotne tytułowanie Leonarda jego „nazwiskiem”), ale produkt generalnie nastawiony na mało skomplikowaną rozrywkę.

    Co do „wrzuconego na siłę” wątku rozgrywającego się w XXI wieku to ja miałem akurat odwrotnie – z utęsknieniem wyczekiwałem na kolejne powroty do przyszłości, których potencjał do tej pory nie został należycie wykorzystany. Szkoda, bo liczyłem i wciąż liczę na rozgrywające się w naszej rzeczywistości etapy, w których będziemy mogli pokierować Desmondem (najlepiej uzbrojonym we współczesne zabawki).

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @Misiael Ws. PRAWDY – oj, pewnie, że to tylko gra, ale przecież w grze też można świetnie pokazać Spiskową Teorię (Prawie) Wszystkiego, i to też bzdurną jak rzadko. Porównaj to, jak sprzedają swoje tajemnice twórcy „Assassin’s Creed” i jak to robi Jane Jensen w pierwszym „Gabrielu Knighcie”. Tam mają rzeczywiście głębszy związek z tym, co się dzieje, a wątki fantastyczne są świetnie zintegrowane z wiedzą o historii i kulturze. Chociaż wielkimi nazwiskami nie sypie się jak z rękawa.
      Zobaczyć Machiavellego, pogwarzyć z Leonardem i wkręcić się w intrygi środowiska Wawrzyńca Medyceusza można spokojnie bez wprowadzania całego wątku Edenu.
      A propos Desmonda – no właśnie, gdyby jego wątek porządnie wykorzystać, byłoby dużo lepiej. Ale jest tak, że na razie jest głównie dla dekoracji, a niezbyt dobrze dekoruje. Fragmenty o nim krótkie, nieciekawe, a postaci w nich bardzo bezbarwne i stereotypowe (co mocno razi zwłaszcza przy etapach historycznych, gdzie co człowiek, to osobowość).

      Odpowiedz
  2. SumioMondo

    Te nieszczęsne części Edenu to najbardziej bezsensowna część Assassin’s Creed. W grze na PSP Altair cały czas ucieka przed żądnymi krwi templariuszami oraz zdrajcami, by na koniec gry przez nich otoczony wyciągnąć zza pazuchy Jabłko Edenu i bez problemu uciec przed otępiałym tłumem. I nic o nim, ani o pokrewnych mu artefaktach wcześniej w grze nie słychać! Deus ex machina taka, że orły z Władcy Pierścieni chowają się zawstydzone za morzem.

    Dekodując zapiski w AC2, czuję się jakbym oglądał Martwe Zło 2. Czasem przejdą mnie dreszcze, bo aktor wcielający się w postać więźnia jest świetny w przekazywaniu jego szaleństwa, ale głównie się śmieję. W spisku są wszyscy. Co to za sekret, jeśli wie o nim każda licząca się w historii postać. Jezus, Ghandi, Hitler, JFK, Jazon, Lu Bu, tajemniczy mężczyzna z Pcimia, Joanna d’Arc. Prawdopodobnie wszyscy prowadzą między sobą korespondencję, wymieniając się tymi artefaktami. Nawet astronautom po coś były. A i FLAGI TO NIE FLAGI, to symbole Templariuszy, a Chrystus porozumiewał się z uczniami kodem zer i jedynek, no i oczywiście wszyscy fotografowie i malarze na świecie są zaangażowani w Spisek, w którym są tylko wybrani.

    Gdyby Ubi nie kombinowało z nudnawym wątkiem Desmonda i naciąganym Edenem, byłoby może bardziej ubogo w kwestii wachlarza pomysłów, ale ileż bardziej sensownie i po prostu lepiej!

    Odpowiedz
    1. Misiael

      @Sumio – niby racja, ale może cały ten bullshit da się jakoś racjonalnie wytłumaczyć? Ot, chociażby hipotezą, że zapiski w kodzie binarnym na obrazy i zdjęcia naniesiono później (podobnie zresztą jak i Jabłko) w jakimś pokrętnym i niemożliwym do odgadnięcia na tym etapie celu?

      Wiem, wiem…

      Odpowiedz
  3. Dr_Judym

    „Gdyby tylko dało się „Assassin’s Creedy” oczyścić z najbardziej oczywistych bzdur. Gdyby ludziom z Ubisoftu nie zabrakło odwagi zrobienia po prostu serii gier historycznych, choćby i z elementami spiskowej teorii dziejów, ale w granicach przyzwoitości i bez zbytniego wpatrywania się w Dana Browna”.

    Ach, to by było piękne. Nie wiem kto w Ubisofcie tak upadł na głowę, żeby dodać całą tę bzdurną otoczkę z Animusem, i ciekawe jak to uzasadnił. Do tej pory nie wiem jaki sens ma robienie „gry o graniu w grę”, czyli łażenie po wirtualnej rzeczywistości. Chyba tylko po to, aby uniemożliwić graczom identyfikację z postacią i zatopienie się w świecie gry. Gdyby w całości to wyrzucić, a zabawy z historią wynieść na wyższy poziom, celując np. w to, co robił U. Eco w „Baudolino”… Pomarzyć zawsze można ;)

    Odpowiedz
  4. Dawid Walerych

    Jeszcze słowo ode mnie, dlaczego trochę mniej dotkliwe wydaje mi się w AC budowanie teorii spiskowej czy błędy historyczne, od traktowania z ignorancją genetyki. Teoryjki spiskowe w rodzaju co ten pan trzyma za pazuchą albo ma w nosie (muchy z ogrodu Edenu?) są niefalsyfikowalne, przynajmniej bez możliwości podróży w czasie i zajrzenia panu za pazuchę czy do nosa. Zbywam je machnięciem ręki, o tym nie warto za długo dyskutować, temu kto wierzy i tak nic nie udowodnimy. Choć oczywiście zgadzam się, że za duże stężenie spraw zupełnie niepotwierdzalnych czy powierzchowne ich pokazywanie, traktowanie gracza jak dziecka, zniechęca – ja rozwiązałem ze 3 takie „łamigłówki” w AC2 i odpuściłem sobie.
    Zapis historyczny też zostawia wiele luk i to daje duże możliwości tworzenia „historical fiction”. Mnie nawet podobała się trylogia husycka Sapkowskiego, bo magia nie zagina historii znacząco, jest przedstawiona z umiarem, dowcipem i szacunkiem do faktografii, a przecież jednocześnie jest niefalsyfikowalnia, to następna „teoria spiskowa”. W AC też bardzo lubię to odtwarzanie miast, ubiorów, atmosfery – i mimo naciągania czy przeinaczania szczegółów, czuć że jakiś szacunek dla historii tu jest.
    Ale „pamięć genetyczna” to wykładanie alternatywnej teorii do w pełni falsyfikowanych faktów, które jest w stanie udowodnić współczesna nauka. A na dodatek, to teoria w dużym stopniu przeciwna znanym faktom. Czyli wciskanie ciemnoty wprost, nawet bez znajdowania dziur w wiedzy, które ośmiesza genetykę. Dlatego w swoim tekście porównałem to do wmawiania dziś, że Ziemia jest płaska.

    PS. A propos Deus Ex, może już niedokładnie pamiętam, ale tam w Roswell jednak jakiś spodek czy może kieliszek się najpierw rozbił, a potem z tym zaczęto dopiero „eksperymentować”. Pozwolę sobie zacytować odpowiednie źródło encyklopedyczne: http://deusex.wikia.com/wiki/Gray

    Odpowiedz
    1. Misiael

      @Dawid

      „Ale „pamięć genetyczna” to wykładanie alternatywnej teorii do w pełni falsyfikowanych faktów, które jest w stanie udowodnić współczesna nauka. A na dodatek, to teoria w dużym stopniu przeciwna znanym faktom. Czyli wciskanie ciemnoty wprost, nawet bez znajdowania dziur w wiedzy, które ośmiesza genetykę. Dlatego w swoim tekście porównałem to do wmawiania dziś, że Ziemia jest płaska.”

      Ja raczej powstrzymałbym się tutaj od ciskania gromów. Twórcy scenariusza przyjęli takie, a nie inne założenie, w stworzonym przez nich świecie widocznie genetyka działa inaczej, niż w naszym – podobnie jak we Wszechświecie Marvela ugryzienie napromieniowanego pająka może zrobić z nastolatka superbohatera bujającego się na sztucznie wytworzonej pajęczynie, co jest przecież daleko bardziej absurdalne.

      Kiedy uruchamiam grę, nie zastanawiam się czy smok o takiej masie może unieść się w powietrze przy danej powierzchni skrzydeł. Chcę się po prostu dobrze bawić. Kurioza naukowe przeszkadzają mi mało, bo mogę uznać je jako element charakterystyczny dla uniwersum, w którym toczy się gra. Dużo gorzej jest z szytą grubymi nićmi fabułą, która razi ewidentnym brakiem logiki, bo tego nie da się usprawiedliwić już niczym.

      Odpowiedz
  5. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @Dawid – Oj, z Szarakami święta prawda, już poprawiam. Kwestia tego, czy bardziej kogoś rażą uprostaczenia z dziedziny historii, czy z nauk przyrodniczych, pewnie bardzo indywidualna. W jednym i drugim chyba siedzi ten sam diabeł, mówiący, że głębsza wiedza na jakikolwiek temat to coś w rodzaju szamanizmu – naukowiec czy historyk to gość, który rytualnie rzuca odbiorcy parę niezrozumiałych haseł i znanych nazwisk, a odbiorca jest wtedy spokojny, że sam nic nie musi wiedzieć, bo wiedzą inni.

    @Dawid&Misiael – Żeby stworzyć dobrą alternatywną wizję jakiejś rzeczywistości, trzeba się na niej świetnie znać. Jak znają się na tym, o czym piszą, Sapkowski i Dukaj. Do dobrej historii alternatywnej trzeba wybitnego historyka, a do wizji alternatywnych nauk przyrodniczych – pewnie więcej niż wybitnego naukowca.
    Inaczej – brak właśnie wewnętrznej logiki.
    AC moim zdaniem próbuje się bawić właśnie w tworzenie takich alternatywnych wizji. To nie czysty komiksowy wygłup a la „Freedom Force vs the 3rd Reich”, którego przecież nie będziemy rozliczać z wierności prawdzie historycznej. Twórcy „AC” mnóstwo rzeczy robią bardzo na poważnie, ale tak płytko, że czasem smutno patrzeć na efekty. Nie chodzi mi o trzymanie się rzeczywistości, tylko o stwarzanie efektu rzeczywistości, poczucia, że to, o czym mówią, mogłoby istnieć. Por. choćby „czarną fizykę” i wizję historii w „Lodzie” Dukaja. I fizyka, i historia sprzeczne z tym, co nas otacza – a w powieści są podane na tyle sprawnie, że człowiek przyjmuje je za dobrą monetę.

    Odpowiedz
    1. Dawid Walerych

      @ Misael – Bez przesady, gromów zbytnich nie ciskam, gry nie bojkotuję, nie nawołuje do zakazu sprzedaży ;) – raczej próbuję się naśmiewać i trochę ostrzegać. Po prostu błąd dotyczący nauk przyrodniczych jest w AC poważniejszy, niż obecne tam odstępstwa od historii (tu nie wiem czy największą bzdurą nie jest mapa Europy z AC: Brotherhood). Bardziej cenię sobie światy alternatywne, które mówią coś interesującego o świecie realnym, nawet symbolami. A nie takie, które wykorzystują realia jak im wygodniej, do zwiększenia efektowności i uproszczenia zabawy odbiorcy. A sama logika jest bezstronna – i potrafi znakomicie weprzeć takie próby – wiele największych głupot i zbrodni, które człowiek popełnił, było logiczne i konsekwentne, że aż ciarki przechodzą.

      @ Paweł – Ja będę ponownie upierał się, że nie trzeba być specjalistą. Trzeba mieć otwarty umysł i szacunek. Gdybym zabierał się za zrobienie gry historycznej, a do historyka mi daleko, po pierwsze poszedłbym do ludzi znających się na tym okresie, poprosił o bibliografię, pomoc w scenariuszu, a potem dokładnie słuchał ich rad. Chiałbym by przyjemność w takiej grze płynęła przede wszystkim przez niezykły odbiór historii.
      A co do „czarnej fizyki” Dukaja, zwróć uwagę, że nie zaprzecza ona fizyce „normalnej” – jest czymś dodatkowym, lokalną osobliwością powodowaną przez substancje nieznane wcześniej na Ziemi. Genetyka w AC zaprzecza tej istniejącej. No chyba, że to genetyka dotycząca tylko Asasynów ;))

      Odpowiedz
  6. deon

    A potem nagle rzuca się10 pięter w dół i ląduje w stogu siana. Kiedy się bliżej przyjrzeć, czasem widać, jak wychodzącemu z siana Ezio słoma z butów wyłazi.

    Zastanawiające, że zarówno tekst jak i debata skupiają się na wyłuskiwaniu merytorycznej słomy, a jednocześnie nikogo nie dziwią ślady krwi na butach, których właściciel winien wsiąkać w deski wozu z sianem, miast chyżo z niego wyskakiwać. (:

    Wysoce prawdopodobne, że taki Altair czy Ezio nie zyskałby zbyt wielu fanów, gdyby każdą kolejną ewolucję kwitowałoby powtarzające się niczym mantra „plask”, „plask”.
    Niemniej jednak zastanawiające, iż luźne interpretacje praw fizyki w grach (vide skok wiary, tudzież iście sprężynowe podskoki, sprint po linie etc.) nie wzbudzają takich emocji i są kognitywnie łatwiejsze do przełknięcia (lub raczej sprawiają dziką frajdę) niż faktograficzna czy też naukowa fikcja.

    Odpowiedz
  7. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @deon – Tyż prawda :). Chociaż wydaje mi się, że ze skoków słomę twórcy nabijają się od samego początku – o ile dobrze pamiętam, na samym początku przy skoku na rozkaz Al-Mualima w Masjafie jeden ze skaczących łamie sobie nóżkę i strasznie z tego powodu jęczy.
    Skoki Altaira/Ezio przyjmuję tak, jak piszesz – bez zastanawiania się, za to mocno zgrzytają mi skoki goniących strażników, którzy też chyżo latają z dachu na dach. Wygląda to bardzo absurdalnie… Więc może inaczej – nie przeszkadzają nam przegięcia ze strony głównego bohatera, ale jak ktoś mu/nam robi konkurencję – nasze władze poznawcze się buntują.
    Witamy na Jawnych Snach! :)

    Odpowiedz
    1. Misiael

      @Paweł

      Otóż właśnie – można by pomyśleć, że w renesansowej Florencji mieszkało nadspodziewanie wielu prekursorów parkouru.

      Co do kompletnie nierealistycznych Skoków Wiary – toż nawet w naszym Wiedźminie twórcy się z nich naśmiewali. :)

      Odpowiedz
  8. pietro

    a to nie jest czasem tak, że ta Prawda to wymyślone przez „obiekt 16” pierdoły (żeby można znaleźć jabłko) z których nabijają się nawet lucy i reszta? poza tym tekst dobry, zdjęcia bezbłędne;D

    Odpowiedz
    1. Misiael

      No właśnie – w grze stoi wyraźnie, iż Obiekt 16 zaszyfrował PRAWDĘ, możliwe więc, że dokonał tego za pomocą Photoshopa i archiwalnych zdjęć czy reprodukcji obrazów. Inna sprawa, dlaczego zdecydował się na rebus, który równie dobrze można by zamieścić „Ciuchci”? Tak czy inaczej – nieprzyjemnie pachnie niedoróbką.

      Odpowiedz
      1. Paweł Schreiber Autor tekstu

        Tak, obiekt 16 pakuje PRAWDĘ w obrazy, ale gra najwyraźniej to, co z prawdy wynika, bierze bardzo poważnie (no bo skąd się biorą/jak funkcjonują jabłka, i skąd się bierze Minerwa, znająca co gorsza Desmonda). Poza tym – taka dziecinna kryptografia jest też obecna przy Leonardzie rozszyfrowującym kolejne strony Kodeksu („ahaa, to przestawimy sobie te znaki – o, mam!”). Zabrakło pomysłów na głębszą intrygę współczesną, zastępują ją „kody”?

        Odpowiedz
          1. Paweł Schreiber Autor tekstu

            @Misiael – Nie jest za późno. „Revelation”, jak rozumiem, jeszcze się robi. Można podsuwać UbiSoftowi jakieś pomysły. Na przykład taki, że w ostatniej scenie Desmond się budzi i okazuje się, że cała historia z animusami, Abstergo i pamięcią genetyczną to był zły sen spowodowany tym, że na późną kolację zjadł dwa schabowe z kiszoną kapustą.

  9. Tomasz Ilnicki

    Chciałbym wtrącić swoją cegiełkę do tej ciekawej dyskusji dotyczącą renesansowego parkouru. Skoki Wiary to oczywiście absurd z punktu widzenia fizyki, których znaleźć można w grze Ubisoftu znacznie więcej. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że najczęstsze zagrywki Ezio (wbieganie na 3-metrową ścianę, skoki między budynkami) są jak najbardziej realne do wykonania. Niedługo odbiorę dyplom trenera drugiej klasy w gimnastyce sportowej. Zanim rozpocząłem mój namiętny romans z tą dziedziną sportu nie przypuszczałem, do czego zdolne jest ludzkie ciało. Uwierzcie mi, że nawet ludzie światli, którzy sporo już widzieli i z niejednego pieca chleb gwizdnęli złapaliby się za głowy na widok niektórych elementów gimnastycznych.

    Człowiek żyje w nieświadomości co do wielu dziedzin, z którymi nie jest związany. Uwielbiałem obserwować reakcje osób postronnych na widok kolejnych ewolucji np. na drążku czy poręczach. Coś w nich pękło, zdali sobie sprawę jak bardzo byli ograniczeni przed ów pokazem. Ich świat stał się bogatszy. Z parkour jestem związany od kilku lat, trenowałem tę dyscyplinę równolegle z gimnastyką, z której ten sport się wywodzi. Napisałem nawet pracę magisterską o tej sztuce poruszania się. Wiele rzeczy obecnych w grze jest wykonalnych, uwierzcie mi. Wasz umysł może się buntować, lecz niedowiarków zapraszam do Trójmiasta. Porozmawiamy w sympatycznej atmosferze i przybliżymy się bliżej fenomenowi dalekich skoków.

    Polecam poszperać na Youtube, w którym znajduje się sporo ciekawych filmów, które rozwieją zapewne sporo wątpliwości.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Ilnicki

      Pod koniec popełniłem błąd, powinno być „przyjrzymy się bliżej”, wybaczcie, to przez pośpiech :)

      Odpowiedz
    1. Misiael

      @Tomasz

      Żeby przekonać się co do prawdziwości Twoich słów nie trzeba wyprawiać się aż do Trójmiasta, wystarczy wpisać w YouTube’ową wyszukiwarkę frazę „parkour”. Istotnie, po zapoznaniu się z klipami nagranymi przez np. Davida Belle nietrudno uwierzyć, że zakres ruchów Ezia ma (niemal) pełne odzwierciedlenie w rzeczywistości. W tym przypadku przyczepić się można do kliku rzeczy.

      – Kondycja naszego bohatera jest niemal nieograniczona. Możemy wykonywać te swoje akrobacje niemal w nieskończoność, co jest kompletnym absurdem, choć rozumiem zamysł twórców – zaimplementowanie czynnika zmęczenia mogłoby negatywnie wpłynąć na dynamikę gry i frustrować np. podczas ucieczek przed strażą, gdy spocony Asasyn musi przystanąć, by odsapnąć na moment… choć z drugiej strony wymusiłoby to na graczach bardziej taktyczne podejście i podniosło żenująco niski poziom trudności, jakim charakteryzuje się seria.

      – odporność na upadki. Moja niewiara skrzeczy rozdzierająco, gdy po wieńczącym kilku(nasto?) metrowy upadek gwałtownym zderzeniu z gruntem Ezio po prostu wstaje i biegnie dalej, choć na zdrowy rozum powinien leżeć na bruku z – co najmniej – otwartym złamaniem i pogruchotanymi żebrami.

      Odpowiedz
      1. Tomasz Ilnicki

        @Misiael, brak realizmu to podstawa dobrej zabawy w grze. Gdyby produkcje naśladowały każdy aspekt naszej rzeczywistości to byłyby niegrywalne i nudne. Niezmordowana kondycja Ezio to rzeczywiście przesada, ale bez niej prędko rzucilibyśmy tę grę w kąt. Realizm do pewnego stopnia jest wręcz wskazany w wielu produkcjach, lecz istnieje granica, której przekroczenie stanowi cios nożem w plecy dla danego tytułu.

        Z tą odpornością na upadki chciałbym nieco popolemizować. Lądowania z wysokości kilku metrów to norma w parkour (oczywiście dla tych najlepszych „zawodników”). W czasach studenckich moją uczelnię odwiedziła grupa z Danii, w szeregach której trenowali nasi studenci w ramach umowy partnerskiej. Pokaz parkour w ich wykonaniu był niesamowity. Rzecz działa się na hali widowiskowo-sportowej. Z jej balkonu oddany został skok na parkiet, wysokość oceniam na 5-6m. Chłopak umiejętnym przewrotem w przód mocno zamortyzował siły działające na ciało, dzięki czemu płynnie przeszedł do pozycji stojącej nie odnosząc żadnych obrażeń.

        Takie rzeczy trzeba zobaczyć na żywo. Filmy nie potrafią oddać rzeczywistych wymiarów budynków. Jednak skoki Ezio z kilkunastu metrów to oczywiście bajka dla dzieci. Wczoraj podczas przechodzenia Brotherhooda wykonałem kilka razy (omyłkowo) taki skok, a bohater po prostu sobie wstał… :)

        Odpowiedz
        1. Misiael

          @Tomasz

          Do moich zastrzeżeń dodałbym jeszcze jedno, najbardziej mnie drażniące. Otóż zarówno Altair jak i Ezio śmiga po dachach z olbrzymią i ciężką sztabą żelaza przy boku, zwaną popularnie mieczem. Tak się składa, że – jako były członek Bractwa Rycerskiego – niejednokrotnie miałem w dłoniach podobne miecze i zaręczam, że dalekie i efektowne skoki (o innych wygibasach nie wspominając) z czymś takim przypasanym u boku nie mają racji bytu. Zwłaszcza u Ezia to szczególnie kole w oczy, bowiem bohater nie dość, że ma miecz, to jeszcze nosi sztylet, garść noży i skórzaną zbroję. Wątpię, by z w rzeczywistości z całym tym mandżurem na plecach udałoby mu się wspinać na wielopiętrowe wieże.

          Ale tu znów wychodzi moje czepialstwo, bo – jak sam wspomniałeś – gra nie ma obowiązku emulować rzeczywistości.

          Odpowiedz
  10. Tomasz Ilnicki

    @Misiael

    Przyznam, że nawet nie zwróciłem specjalnej uwagi na fakt, że Ezio jest tak obładowany żelastwem. Ciebie to od razu uderzyło w oczy bo się na tym znasz. Ja teraz też jestem mądrzejszy i wiem, że miecz dużo waży (te w grze wyglądają na lekkie). Gdybyśmy chcieli to moglibyśmy bez końca wytykać kolejne nieścisłości w serii AC, jednak oboje wiemy, że jest to bez sensu, w końcu to gra, która przede wszystkim bawi.

    Z innej beczki: czy tylko na mnie część druga zrobiła kolosalne wrażenie (zrobienie platyny było czystą przyjemnością), natomiast Brotherhood niczym nie zaskoczył, wręcz rozczarował?

    Odpowiedz

Skomentuj deon Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *