Pan Taktyka

Kocham „UFO”. Kocham „Jagged Alliance”. „Tactics Ogre”. „Silent Storma”. „7.62 mm”. W przypływach wspaniałomyślności kocham nawet nieudaczne „Paradise Cracked” i „Cops 2170”, chociaż to zdarza się już dość rzadko. Kocham gry taktyczne o małych oddzialikach prawdziwych mężczyzn (niezależnie od ich płci, bo nikt mi nie wytłumaczy, że Monica „Buns” Sondergaard nie jest prawdziwym mężczyzną). Może to niedostatek zabawy żołnierzykami w dzieciństwie. Może skrywane przed bliźnimi zamiłowanie do filmów akcji, w których bohaterowie wyglądają zza rogu i posyłają jeden celny strzał dokładnie tam, gdzie trzeba. A może po prostu to, ile w tego rodzaju grach jest czystych emocji – strachu, euforii, poczucia zagrożenia i poczucia trymfu. W szanującej się współczesnej strzelance każda z nich trwa ułamek sekundy i jest zwykle przytłumiona kolejnymi przypływami adrenaliny. W grze taktycznej można się nimi delektować do woli. Dlatego cieszy mnie każda nowa gra taktyczna. Na przykład taka, jak „Frozen Synapse”.

„Frozen Synapse” to dzieło brytyjskiego zespołu Mode7, znanego przedtem tylko z nieudanej, ale intrygującej gry „Determinance”, próbującej odświeżyć niezapomniane walki na broń białą kierowaną ruchami myszki z „Die by the Sword”. Nie odniosła sukcesu, i chyba słusznie, bo poza ciekawym modelem walki i atmosferą rodem z „Matriksa” (bohaterowie w długich, falujących płaszczach śmigali w powietrzu nad dziwnymi krajobrazami i ciachali się za pomocą mieczy) nie było w niej właściwie nic godnego uwagi. Ale „FS” to już zupełnie inna sprawa. Gra już na stadium powstawania przykuwał uwagę przynajmniej kilku ważnych portali, a kiedy się wreszcie pojawiła, działo się to w aurze całkiem sporego wydarzenia na rynku indie. Czy słusznie?

„Determinance”. A masz!

Akcja „Frozen Synapse” rozgrywa się w cyberpunkowej przyszłości. Zawiązanie fabuły nie jest zbyt ciekawe – ot, kolosalne miasto, walka korporacji, Sieć, w którą w każdej chwili można dać nura, i która, jak głosi intro gry, stała się podświadomością Miasta, w którym rozgrywa się akcja. Świadome byty, które uczestniczą w walce o władzę nad światem, dzielą się na ludzi i zawieszone w cyberprzestrzeni indywidua, będące właściwie skupiskami myśli. Gracz kieruje jednym z takich właśnie bezcielesnych stworów, przez pozostałe postaci określanym po prostu jako Taktyka. Bardzo mi się to spodobało. Pan Taktyka. Proste, ładne i do rzeczy – jak „Frozen Synapse”.

Cyber-cień realnego miasta w intrze do „Frozen Synapse”.

Zadaniem Pana Taktyki jest wykonywanie zadań militarnych w różnych częściach miasta. To, że Pan Taktyka jest pozbawiony ciała, niezbyt mu w tym przeszkadza, bo może wydawać rozkazy specjalnie do tego celu wyhodowanym ludziom z ograniczonymi władzami umysłowymi, ale dużą sprawnością i refleksem. Ogląda sobie to wszystko jako projekcję w zamieszkiwanej przez siebie cyberprzestrzeni. Grafika jest minimalistyczna (przywodzi na myśl może przede wszystkim symulator hakera „Uplink” firmy Introversion), ale intrygująca – proste trójwymiarowe kształty poruszają się po nieskazitelnych granatowych i błękitnych powierzchniach, pod którymi przemykają świetlne impulsy. W tym sterylnym świecie przy każdym celnym strzale wybuchają nagle plamy czerwieni – jedyny znak, że dzieje się tu coś naprawdę poważnego. Za prostą, ale przejmującą formułę grafiki – wielki plus dla Mode7.

Jak się komponuje niebieski z czerwienią.

Fabuła jest odrobinę stereotypowa, a grafika funkcjonalna – krótko mówiąc, obie nie odwracają uwagi od rozgrywki. A rozgrywka jest przednia.

Głównym problemem gier turowych, który je alienuje od przeciętnego gracza, jest brak dynamiki. Żeby uwierzyć, że ludziki jeden po drugim drepczące przez kapuściane pole w kierunku kawałka płotu, za którym siedzi kosmita ze spluwą, uczestniczą w dramatycznej, skoordynowanej akcji, trzeba mieć sporo wyobraźni. Jakimś rozwiązaniem jest system walki zaproponowany w serii „Combat Mission” – obaj gracze wydają rozkazy na następne kilkanaście sekund, a potem obserwują to, jak zostały wykonane, i co nie wyszło. Jest czas na taktyczne myślenie, jest dynamika i są obgryzione z nerwów paznokcie – bo przecież nigdy nie wiadomo, czy w 2/3 swojego trwania błyskotliwy manewr nie zmieni się w katastrofę, kiedy wróg wychyli głowę zza górki.

„Frozen Synapse” przejmuje system z „Combat Mission”, ale w dążeniu do dynamiki idzie jeszcze dalej. Zwykle zabierając się za grę taktyczną wiemy, że musimy przygotować się na dłuższe posiedzenie. Tu jest inaczej – „Frozen Synapse” to „Counter-Strike” małoskalowej taktyki. Pierwsze strzały często padają w pierwszych sekundach. Wrogów nie trzeba szukać, bo wszystkich widać od początku jak na dłoni. Nie trzeba się kłopotać o wyposażenie swoich wojaków – bo występują w kilku prostych klasach (wyrzutnia rakiet, shotgun, karabin maszynowy). Jest kilka podstawowych komend (kucnij/wstań; wstrzymaj ogień/strzelaj do wrogów; poczekaj/biegnij). Ten system kontroli chyba najlepiej ze wszystkich podobnych gier łączy prostotę ze złożonością. Poza tym – jest już tylko choreografia walk i przewidywanie reakcji przeciwnika. Precyzyjny, przemyślany taniec, w którym nie ma litości. Ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa.

Kurs tańca dla panien z dobrych domów.

System wydawania rozkazów jest prosty, ale bardzo elastyczny. Łatwo wydaje się całe skomplikowane serie poleceń, można precyzyjnie, co do ułamka sekundy, określać, co żołnierz ma kiedy zrobić, a potem obejrzeć sobie próbną – nie obejmującą posunięć wroga – wizję najbliższej tury, i zobaczyć, czy dobrze zsynchronizowaliśmy wszystkie manewry. Dodatkowe smaczki – mapy dla każdego poziomu nie są odgórnie wyznaczone, tylko na bieżąco generowane według ogólnych wytycznych, więc nawet partyjki w singlu są za każdym razem inne. Kampania obejmuje ponad 50 misji o bardzo zróżnicowanych celach, od wybicia wszystkich, przez obronę terytorium, po ochronę VIPa. Każda misja w kampanii dla pojedynczego gracza rozwija fabułę, całkiem nota bene zajmującą. W multi nie zdążyłem jeszcze pograć, ale to, jak zabawa wygląda w singlu, wróży jak najlepiej. Do kompletu – świetna muzyka.

Co może razić? Przede wszystkim minimalizm i umowność. Zamiast barwnych osobowości – ginące na zawołanie klony. Zamiast wyposażenia, z którego można być dumnym – standardowe klasy postaci. Brak elementów RPG – współczynników, a może przede wszystkim rozwoju postaci. Otoczenie, przedstawiane w wirtualnej rzeczywistości, składa się zawsze z tych samych prostych elementów, czyli świecących neonowo ścian, okien i stołów, za którymi można kucnąć.

Czy mnie to raziło? Nie. Może z początku. Potem zorientowałem się, o co w „Frozen Synapse” chodzi. Nie chodzi o biegające tam i z powrotem i strzelające ludziki. Nie chodzi o zróżnicowane otoczenia (o tym, że trafiamy w inne miejsce, informują nas przede wszystkim postaci).

Chodzi o te zielone linie, o kolejne punkty trasy, o decyzje, które podejmujemy i które potem widzimy rozrysowane na ekranie. Cała otoczka to pretekst. Tak naprawdę w tym cyfrowym świecie jest tylko Taktyka. Pan Taktyka.

9 odpowiedzi do “Pan Taktyka

  1. Borys

    Ponieważ najpierw napisałeś o „Jagged Alliance”, a potem wrzuciłeś screenshot z dwoma chłopkami walczącymi na miecze, przypomniało mi się, że kiedyś marzyła mi się (i w sumie nadal marzy) turówka taktyczna a’la JA, ale w świecie fantasy. Zamiast pistoletów miecze, zamiast karabinów kusze, zamiast granatnika fireballe; zamiast ślusarza krasnolud-mechanik, zamiast drużynowego siłacza drużynowy troll. Całość, pomimo oprawy fantasy, utrzymana w klimacie grim & gritty, coś jak „Wiedźmin” (książkowy).

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @Pita – Właśnie, świadomie wykonałem ukłon w stronę japońskich tRPGów. Tactics Ogre jest tu jako pars pro toto. Bardzo miły gatunek, gram w co się da. Nawet w Spectral Souls na PSP :). Front Mission – żadnej części na razie nie ukończyłem, ale mam mocno napoczętą i SNESową jedynkę (daaaaaawno temu…), i trójkę (w którą grywam na PSP). Piękna sprawa – i ze względu na rozgrywkę, i na pieczołowicie zrobioną otoczkę (choćby mini-Internet z trójki).

      Odpowiedz
      1. Borys

        @Pita:
        Tak, o japońskich tRPG wiem, swojego czasu zagrywałem się w „Final Fantasy Tactics”. :) Niemniej, FFT i np. JA dzielą nie tylko realia, ale także szeroko pojęty „feel”. Chciałbym więc, żeby ktoś stworzył taktyczną turówkę fantasy utrzymaną w zachodnim duchu. :)

        Odpowiedz
        1. Paweł Schreiber Autor tekstu

          @Borys Mi w jtRPGach brakuje może nawet nie zachodniego ducha, tylko precyzji w wydawaniu rozkazów. Punktów akcji. Kucania za osłoną. Zakradania się do nic niepodejrzewającego wroga. Itp. Ale inne zalety w pełni wynagradzają te braki. A kiedy się w takim „Tactics Ogre” przywali komuś, a on się poślizgnie, bo padał deszcz i trawa jest mokra – mam miłe poczucie realności prawie takie, jak przy serii JA.

          Odpowiedz
  2. keke

    TRUDNA gra, przynajmniej dla mnie. Moje genialne kocie ruchy okazują się często wbieganiem wprost pod lufy czerwonych…. echh Może tym razem, może jeszcze raz…

    Odpowiedz
  3. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @keke – dla mnie też trudna. Trzeba dużo bardziej niż w innych grach tego typu zastanawiać się, co też może wpaść do głowy wrogowi. Ale to trudność z tych milszych – pobudza do myślenia i jeszcze większego doceniania przeciwnika…

    Odpowiedz
  4. moriohr

    „niezależnie od ich płci, bo nikt mi nie wytłumaczy, że Monica „Buns” Sondergaard nie jest prawdziwym mężczyzną”

    Że co?! Szanowny Pan nie miał okazji zapoznać się z „Buzz” Garneau ;) Żeby przypomnieć sobie jak się pisze nazwisko Buzz, musiałem wejść na sekundę na jedno z polskich forów o JA, i przeczytałem tam coś takiego: mając w oddziale dwóch najemników, którzy nie darzą się sympatią trzeba z kogoś zrezygnować (nie będzie chciał przedłużyć kontraktu). Ale można obu upić (sic!) i w ten cwany sposób przekonać parę do współpracy.

    Jak ja bardzo muszę do tej gry wrócić…

    Odpowiedz
  5. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @moriohr – Przyznaję, z nią miałem mniej do czynienia, bo jakoś zawsze wynajmowałem sobie prędzej czy później Lynxa. A tricku z upijaniem nie znałem :).
    Oj, taaak, trzeba by wrócić do JA2. Choćby ze względu na to, że zamiast pisać o graniu tam jakąś postacią, wolimy pisać o „zapoznawaniu się” albo „mieniu do czynienia”…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *