Zachwyty: krew, deszcz i łzy

Upał. Słońce nie zna litości. Koszula lepi się do pleców. W gardło leją się kolejne litry wody. Lody topnieją, zanim człowiek zdąży za nie zapłacić. Gdzieś w sferze marzeń wiatr. Porządny przewiew. Falujące firanki. Pełzający przy podłodze chłód. Pierwsza zimna kropelka z nieba na czubku nosa. Zapach mokrego asfaltu, albo mokrej trawy (w zależności od tego, ile kto ma szczęścia). Deszcz. Na tę nostalgię za ulewą mam sprawdzone remedium – „Blade Runnera”. Nie film, ale grę.

Oczywiście, każdy kto w „Blade Runnera” firmy Westwood grał, wie, że to rzecz wybitna. Jeden ze szczytów tego, co można osiągnąć w przygodówce. Zupełnie nie rozumiem, czemu nie jest jednym z głównych argumentów we wszystkich debatach na temat „Gry a sztuka”, bo prawda jest taka, że jeśli kto uzna za przejaw sztuki film „Blade Runner” Ridleya Scotta, to grę Westwoodów musi za niego również hurtem uznać. I tyle. Tak, piję również do Rogera Eberta (choć docenienie filmowego „BR” zabrało mu trochę czasu…)

Ale ja dzisiaj nie o tym chciałem pisać, tylko o deszczu. Tak, jak film, gra przykłada ogromną wagę do oprawy dźwiękowej, a bryluje przede wszystkim – w odgłosach deszczu. W futurystycznym Los Angeles wciąż jest ciemno i wciąż leje jak z cebra. A przecież krople kapiące na głowę głównego bohatera brzmią zupełnie inaczej niż krople bębniące w jego pojazd. Deszcz w bezpiecznym wnętrzu to daleki, delikatny szum, który się trochę odbija od ścian, a deszcz na syczy, stuka i wdziera się do uszu. Przez odgłosy deszczu w „Blade Runnerze” od ekranu bije przyjemny chłodek; nie ma nic piękniejszego niż schować się przed nim do sklepu, mieszkania albo starego magazynu i słuchać, jak dudni o szyby albo spływa po dachu, tak, jak się go słuchało, kiedy byliśmy jeszcze mali, czekaliśmy aż przestanie padać i potrafiliśmy wysłyszeć o wiele więcej niż dziś.

Można też zamknąć oczy.

Upał znika bez śladu.

"Blade Runner". Raindrops keep falling on my head.

Jeśli ktoś „Blade Runnera” nie ma – niech się jakimś cudem zaopatrzy. Nie tylko ze względu na upał – w to po prostu trzeba zagrać.

Jeśli chwilowo nie ma jak tej gry zdobyć, a upał doskwiera tak, że trzeba coś szybko zaradzić, polecam jako środek zastępczy „Gemini Rue” . Gra dużo słabsza, ale deszczyk w niej też niczego sobie.

 

4 odpowiedzi do “Zachwyty: krew, deszcz i łzy

  1. Kuba

    Ehh…. Wstyd się przyznać, ale choć przygodę z grami komputerowymi zaczynałem od pierwszego Prince Of Persia (pierwszego, tego na 386, nie Sands Of Time), to w Blade Runnera nigdy nie grałem… Ale skoro całkiem niedawno pierwszy raz zagrałem w Grim Fandango (oh rusty anchooooooor!) to może i na Blade Runnera przyjdzie czas. Dzięki za przypomnienie tego tytułu!

    Odpowiedz
  2. Michał

    Niestety miałem mieszane uczucia co do BR, a to z powodu drobnych ale irytujących technicznych niedociągnięć. Na przykład fragmenty w których należy uskoczyć/uciec klikając w prawy dolny róg ekranu i nigdzie indziej, albo wypatrzyć szary zbiór pikseli na szarym tle (pod koniec, gdzie należy znaleźć część do statku). Brak podpisów itd. Problemem okazał się też brak znajomości filmu, do którego cały czas są odwołania – spędziłem jakiś czas nad zdjęciem Deckarda (stoi na nim odwrócony plecami, McCoy komentuje strange scales…), szukając niepotrzebnie jakichś wskazówek – ostatecznie okazało się że to nic istotnego…

    Odpowiedz

Skomentuj Roman Książek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *