„NAZWA PLIKU: Flipper
Na flipperze gra się nie tylko rękami, ale i wzgórkiem łonowym. Przy tej grze problem nie polega na tym, by zatrzymać kulkę, zanim wpadnie w otwór, ani by skierować ją na środek pola obrońcą, ale by zmusić ją do pozostawania na górze, gdzie najwięcej świetlistych strzelców, i odbijać od jednego do drugiego, aby wirowała, zbłąkana i oszalała, lecz według własnej woli. A trzeba to osiągnąć nie prztykając w kulkę, lecz przekazując w sposób łagodny wibrację flipperowi, tak aby tego nie spostrzegł i nie pochylił się. Możesz to robić tylko wzgórkiem łonowym lub raczej ruchami bioder, przy czym wzgórek nie może napierać rytmicznie na flipper, tylko przez cały czas pozostawać na progu orgazmu. A jeśli biodra poruszają się zgodnie z naturą, to nie tyle wzgórek łonowy, ile mięśnie pośladków prą do przodu, jednak z wdziękiem, by w momencie, kiedy impet przenosi się na wzgórek, był już wytłumiony jak w homeopatii, gdzie im więcej esencji dodasz do roztworu – podczas gdy substancja już się rozpływa w dolewanej bez ustanku wodzie, aż prawie całkowicie niknie – tym mocniejsze jest działanie medyczne. I oto jakiś infinitezymalny prąd przenosi się ze wzgórka na obudowę flippera i flipper oddaje się bez śladu nerwowości, kuleczka biega wbrew naturze, wbrew swojej bezwładności, wbrew prawu ciążenia i zasadom dynamiki, wbrew nawet przebiegłości konstruktora, który chciał narzucić jej ruchliwość, i upaja się vis movendi, pozostając w grze przez cały czas pamiętny, z zapamiętaniem. Ale musi to być wzgórek łonowy niewieści, by nie wciskać ciał jamistych między jelita a maszynę i by nie było pośrednictwa tkanki erekcyjnej, lecz tylko włosy, ścięgna, kości, tworzące całość dzięki obciągnięciu dżinsami, lecz tylko wysublimowany szał miłosny, jakaś szelmowska oziębłość, jakaś szczodra umiejętność przystosowania się do wrażliwości partnera, jakieś upodobanie do pobudzania jego żądzy bez doświadczania nadmiaru własnej: amazonka winna doprowadzić flipper do szaleństwa i z góry smakować fakt, że wkrótce go porzuci”.
(Umberto Eco, „Wahadło Foucaulta”, tłum. Adam Szymanowski)
Dlaczego mam wrażenie, że to działa w ten sposób tylko, kiedy z flipperem wchodzi w interakcję Lorenza…?
„tylko ona grała w ten szczególny sposób na flipperze”
słuszna uwaga, oxy! Pozdrawiam, Belbo.
Że też w moim miasteczku dziewczyny nie grały na flipperach ;)
Znałem właścicieli lokalu z automatami do gier (zresztą mieszkałem naprzeciw). Kiedy kawiarnia była jeszcze zamknięta zdejmowali szybę i palcami nabijali rekordowe wpisy – profanacja, czyż nie? Na PC, moim zdaniem, jest tylko jedna symulacja warta grzechu, za to jaka! – Pro Pinball Timeshock!. Autorzy ponoć są wielkimi fanami tego typu rozrywki i mają własne urządzenia w swoich piwnicach, co zresztą widać w pieczołowitości z jaką został oddany ten stół, mocno polecam.
No ba! :-) Oczywiście, ProFanacja. Co do Pro Pinball Timeshock: grałem pod koniec lat 90. ubiegłego wieku w Pro Pinball Big Race USA. REWELACJA.
A jeszcze wracając do pierwszego zdania Twojego komentarza. Muszę zacytować wstępniak Alexa z Gamblera 99/4, pt. „Mój pierwszy raz”:
„Pamiętam jak dziś. To było podczas wakacji nad morzem. Byłem młody, niedoświadczony, pełen ufności. Poszukiwałem wrażeń; działały na mnie dziesiątki najwspanialszych podniet. Tak mi się w każdym razie wydawało wtedy, w 1983 roku, w Mielnie, gdy miałem 10 lat.
Te miejsca znałem już wcześniej. Wabiły mnie radosnym hałasem, jak sto lat wcześniej młodych chłopców cyrk wjeżdżający do miasta. Świetliste napisy 'Salon Gier’ wirowały w mej głowie, hipnotyzowały. Byłem tam jednak tylko obserwatorem. Zafascynowany patrzyłem, jak srebrzyste kulki mkną po płaszczyznach flipperów, suną po rampach, wpadają w dziuple. Oszałamiająca wystawność 'bilardów’ zdobyła me secre. W pogardzie miałem siermiężną grafikę tzw. gier telewizyjnych”.
Dzięki za przypomnienie mi tego tekstu!