Także w obronie krytyki

Paweł napisał w obronie krytyki twórczości o tym, co najważniejsze. Nie ma sensu powtarzać użytych argumentów, ale niektóre warto rozwinąć. Chcę też dodać kilka innych, dotyczących zjawiska krytyki niejawnej – szalenie ważnej, z której istnienia odbiorcy niemal w ogóle nie zdają sobie sprawy.

O krytyce akademickiej wypowiadać się nie będę. Nie praktykowałem, poza tym sądzę, że jest najmniej wpływowa. Zacznijmy od krytyki medialnej (znaczącej zwłaszcza w formie pisemnej) – najpowszechniejszej. Dlaczego ma sens?

Choćby dlatego, że masowy odbiorca oczekuje drogowskazów. Wytrawny amator gier wideo zapewne na takie dictum odruchowo się obruszy, ripostując, że sam potrafi ocenić, co dobre, a co złe. Być może doda, że gdy chce zasięgnąć opinii, wsłuchuje się w relacje innych doświadczonych graczy, którzy bez ogródek wskażą słabe strony produktu – w przeciwieństwie do nader ostrożnych w krytycznych werdyktach dziennikarzy, jakoby bojących się popadnięcia w niełaskę wydawców.

Rzecz w tym, że tacy odbiorcy są – wbrew temu, co zwykle o sobie sądzą – zaledwie niszą. Nabywcy w większości są bardzo czuli na sygnały płynące od liderów opinii – czyli przede wszystkim dziennikarzy, którzy jako pierwsi wypowiadają swoje zdanie. Statystyczny odbiorca ma silną potrzebę, by wiedzieć, co jest/zaraz będzie en vogue, najchętniej przed innymi, bo to go dowartościowuje. Chce być wśród tych, którzy jako pierwsi mają pewność, co dziś jest w cenie (a nie jest to możliwe bez oparcia się na cudzej opinii). To prawo psychologii rynku, dotyczące wszelkiej twórczości, w tym gier.

Wśród bardziej świadomych, wymagających odbiorców, z aspiracjami do statusu elity, można zauważyć pochodną tej potrzeby – snobizm na to, co w awangardzie, co wyznacza nowe kierunki, podnosi poprzeczkę, bada dziewicze dotąd obszary. Taki snobizm jest zdrowy i pożyteczny, summa summarum zyskują na nim obie strony i cała kultura. Tu także ważną rolę odgrywają krytycy. Są arbitrami oceniającymi, co wartościowe, a co nie. I, co nawet ważniejsze, wyłuskują z zalewu nowych produkcji to, co w ogóle godne jest oceny. Są zwiadowcami, zawsze na szpicy. A przynajmniej powinni kimś takim być. Jak to wygląda w przypadku gier?

Pogłoski o śmierci instytucji krytyka wydają się być lekko przesadzone

Powtórzę za profesorem Jenkinsem i Pawłem, mówiąc zresztą to samo, co już artykułowałem w różnych tekstach – mogłoby być lepiej. Istnieje sprawny dziennikarski system obsługi konsumenta, sam w sobie zresztą cenny, bo praktyczny. Znajdziemy w mediach sporo miarodajnych opinii recenzentów pozwalających podjąć decyzję o zakupie danego tytułu. Zwykle są to werdykty ferowane w oparciu o kanon wartości właściwy dla konkretnego gatunku. Gdy jednak pojawia się tytuł, którego nie sposób zmierzyć i zważyć w gotowym szablonie, nierzadko pojawiają się też problemy z oceną. Kłopotliwe okazują się także te tytuły, które dość dobrze mieszczą się w obrębie uznanego gatunku, ale oferują jako wartość dodaną coś, czego nie da się ocenić rutynowo, za pomocą zwyczajowych narzędzi recenzenta. Krytyk powinien dostrzec je i ocenić jako nowy walor, próbę przesunięcia granic. Jeśli jednak recenzent (przyjmujemy: inteligentny i rzetelny, uczciwie podchodzący do swych obowiązków) myśli tunelowo, postrzegając daną produkcję jako: „jRPG”, „slasher”, „RTS”, „HOG” etc., etc. – łatwo może przeoczyć, zignorować lub, skonsternowany, zlekceważyć to, co nie mieści się w zbiorze.

Po reakcjach mediów choćby na nowatorskie tytuły studia Tale of Tales, których żadnym szablonem nijak zmierzyć się nie da, po tych rozpaczliwych próbach wciskania, przykładowo, „The Path” w ramy „przygodówki” (i straszno, i śmieszno), sądzę, że nowemu medium przydałoby się więcej krytyków.

Naprawdę są potrzebni. Po to, by wyłuskiwać to, co nowatorskie i wartościowe. Po to, by pomóc ambitnym twórcom przebić się ze swoimi ideami i rozwiązaniami do osób, które właśnie takich produktów oczekują – dlatego, że mają taką wrażliwość i gust lub dlatego, że kieruje nimi snobizm; obie te grupy są ważne. Krytyk nie jest trybikiem w machinie marketingowej wysokobudżetowych produktów projektowanych z myślą o masowych gustach (choć też powinien je oceniać, tego oczekuje odbiorca). Krytyk to ktoś, kto potrafi dostrzec perłę tam, gdzie inni nie widzą nic lub gdzie nawet nie kierują wzroku. I uzasadnić, dlaczego jest piękna.

I taki ktoś, lansując modę na dany tytuł, danego twórcę/studio, może mieć realny wpływ na rozwój całego medium NAWET GDY JEGO KRYTYKA NIE MA BEZPOŚREDNIEGO WPŁYWU NA MYŚLENIE TWÓRCY. Dlaczego? Bo nowy styl/rozwiązanie etc, które przetarło szlak, osiągając sukces, znajduje naśladowców i staje się kanonem. Swoją drogą o tym, że opinie krytyka mogą także bezpośrednio inspirować twórców, padnie tu jeszcze parę słów

Czy krytykowi gier wideo i pokrewnych im form – łączny ten zbiór nazywam interaktywnym wideo – jest niezbędna praktyka w tworzeniu gier? Jako że gry są jeszcze medium młodym, poszukajmy przykładów gdzie indziej – odpowiedź znajdziemy przez analogię. W filmie krytycy, na co wskazywał już choćby Roman, odegrali bardzo ważną rolę. Informowali, co warto obejrzeć i dlaczego. Słuchali ich i widzowie, i producenci, co miało przełożenie na kierunek ewolucji medium. Praktyka za kamerą, na krześle reżysera czy w montażowni nie była im do tego niezbędna.

W czasach, gdy krytyk był inspiracją

I nie jest kwestią dyskusji, lecz faktem, że wśród ważnych ludzi filmu zdarzali się twórcy, którzy uważnie słuchali opinii szanowanych przez siebie krytyków. Wiedzieli bowiem – do tej reguły jeszcze wrócę przy omawianiu krytyki niejawnej – że nawet najlepszemu twórcy trudno o należyty dystans do swego dzieła. Potrzebny jest ktoś, kto uczciwie i mądrze powie mu, co schrzanił, a co wyszło znakomicie. Podeprę się przykładem, po który już mi się zdarzało sięgać, ale trudno o lepszy. Agnieszka Holland w jednym z wywiadów wyraziła żal, że krytycy nie są obecnie dla filmowców ważnymi partnerami w dyskusji. Gorzka diagnoza stanu rzeczy na dziś, ale zarazem dowód na to, jak uważnie słuchali ich twórcy kina kiedyś. Ergo – jak wielki mieli wpływ na reżyserów.

Krytycy filmowi to nie są, z wyjątkami, filmowcy na urlopie lub emeryturze. Podobnie mają się rzeczy na polach krytyki literackiej, teatralnej, muzycznej itd. Dlaczego w omawianej tu dziedzinie miałoby być inaczej? Szczerze mówiąc, w grach najtrudniej jest wytłumaczyć sens takiego przełożenia, bo to bodaj najbardziej interdyscyplinarna ze sztuk. Projektant misji, projektant poziomów, grafik, programista silnika, kompozytor muzyki, autor dialogów itd., itp. coś tam wiedzą o kompetencjach swoich koleżanek i kolegów, ale tak naprawdę są ekspertami w wąskich specjalizacjach. A krytyk ma ogarnąć w pełni to, czego oni nie są w stanie, w oparciu o własną praktykę? Zresztą – czy to jest niezbędne? Krytyk ocenia całokształt, i to z perspektywy odbiorcy, bo właśnie takiej optyki wymaga jego rola. Musi znać historię medium, musi potrafić osadzić daną produkcję na panoramie kultury, to oczywiste kwalifikacje. Wiedza o kuchni tworzenia gier może mu się przydać, no jasne, bo krytyk pełni rolę pośrednika między twórcą a odbiorcą. Doświadczenie w tworzeniu gier nie może być jednak warunkiem prymarnym. Liczy się przede wszystkim zdolność do oceny finalnego efektu.

No dobra, poddaję się. O potędze i znaczeniu krytyki niejawnej, o tym, czy ten model ma rację bytu w świecie gier wideo i trochę gdybań, jak mogłaby wyglądać krytyka gier, gdybyśmy żyli w najlepszym ze światów – później, już dziś nie dam rady (o rany, a jeszcze Bauman mi wisi, przepraszam za zwłokę).

29 odpowiedzi do “Także w obronie krytyki

  1. pi

    Wpływ krytyki filmowej na rozwój filmu jest anegdotyczny. To, że pani Agnieszka Holland powiedziała w wywiadzie, że „krytycy już nie mają wpływu” to nie jest żaden dowód, że mieli. To jest opinia.

    Trudno jest mi znaleźć w pamięci film, na którego sukces miała wpływ krytyka filmowa. Może Ty mi podasz jakiś tytuł? Najlepiej współczesny przykład. Pytam dlatego, że mówisz że krytyka może wywierać wpływ na medium poprzez lansowanie rzeczy dobrych. Jeśli jednak nie ma sama wpływu na sukces dzieła, to oznacza, że wcale nie ma żadnego wpływu na medium. Tylko wyskakuje przed szereg i udaje lidera.

    Jest mem, który brzmi „krytyka potrafi zmieniać medium” i chciałbym go obalić. Widzę, że jest głęboko zakorzeniony :).

    Odpowiedz
    1. Roman Książek

      @Wpływ krytyki filmowej na rozwój filmu jest anegdotyczny.

      Cahiers du cinéma.

      @Trudno jest mi znaleźć w pamięci film, na którego sukces miała wpływ krytyka filmowa.

      „Vertigo” Alfreda Hitchcocka.

      Odpowiedz
      1. pi

        @”Vertigo”
        Coś więcej o sukcesie-dzięki-krytkom „Vertigo”? Hitchcock był popularnym reżyserem, którego uwielbiała publiczność i nie bez powodu umieszczano jego nazwisko na plakatach. To była silna marka, która broniła się przez doskonałe rzemiosło. Hitchcock popchnął kino do przodu.

        @”Cahiers”
        Czołowi tamtejsi krytycy poszli w stronę praktyki, jeśli już wcześniej jej nie uprawiali. Tymczasem „Cahiers” są używane jako argument za sprawczą siłą krytyki. Jaka to siła, skoro autorzy w końcu musieli wziąć sprawy w swoje ręce?

        Nie jest to chyba skuteczne przełożenie wkładu na rezultat. Tak jak w cytacie z Eco, który przytoczyłeś – że można uczyć czytać i ewentualnie przeniesie się to na czytanie. Czy to jest skuteczny proces edukacji? Czy krytyka jest skutecznym sposobem na wpływanie na medium?

        Jeśli nie jest skuteczna, to po co do niej zachęcać jakby było inaczej? To jest gwóźdź mojego problemu z krytyką.

        Odpowiedz
        1. Roman Książek

          Jako że jestem w robocie – link do mojego wcześniejszego tekstu: http://jawnesny.pl/2011/07/skanujemy-globalne-hd/

          To chyba zrozumiałe, że autorzy JS bronią krytyki. Twoje zarzuty wyglądają mniej więcej tak, jakbyś KRYTYKOWAŁ lewicowość na stronach Krytyki Politycznej. Można, ale po co? Poza tym skoro tak bardzo negujesz sens istnienia krytyki, to chyba musi mieć ona dla Ciebie ogromne znaczenie (dlatego też pewnie czytasz JS).

          Odpowiedz
          1. pi

            Uważam, że popchnąć medium do przodu może krytyka samych twórców. Krytyka teoretyków jest raczej zbędna, choć jeśli ludzie chcą czytać takie teksty to cieszę się. Tylko proszę, aby nie sprzedawać przy tym historii, że „krytyka zmienia medium” i że prawdziwe „znanie się” może wynikać z lektury. To nie ma żadnego poparcia w faktach.

            Przytoczony post mówi o tym, że Hitchcocka, który już był popularnym filmowcem, dzięki krytyce uznano za Artystę. Nawet jeśli przytaknąć, że tak było, to czy jest się czym chwalić? Co to za dokonanie? Komu to służy? To jest właśnie wyskakiwanie przed szereg i udawanie lidera.

  2. Dawid Walerych

    @ pi A umiesz podać nie będący opinią przykład, że krytyka NIE miała ŻADNEGO wpływu na utwór (grę, film, książkę, wszystko jedno)? Oczywiście w momencie gdy jakaś krytyka, odzew odbiorców już istniał w danej dziedzinie.
    Przestrzegam przed stosowaniem „naukowych”, „obiektywnych” kryteriów, tam gdzie nie mają zastosowania.

    Odpowiedz
    1. pi

      Nie rozumiem zdania „w momencie gdy jakaś krytyka, odzew odbiorców już istniał”.

      Odzew istnieje, bo film i gry to biznes i to inteligentny biznes, który szuka rozwiązań swoich problemów. Deweloperzy testują gry, filmują uczestników testów i analizują takie sesje, aby grę udoskonalić od strony użyteczności. Twórcy gier online mają szczegółowe statystyki na temat sposobu użytkowania ich gier – wiedzą gdzie gracze się zatrzymują, co im sprawia problem. To jest faktyczna wiedza o tym, jak ludzie postępują w zderzeniu z medium.

      Natomiast krytyka (dodam, że taka nie robiona przez twórcow) dostarcza opinii, która nie jest miarodajna. Co z tego, że ktoś mówi „fajna gierka” jeśli później nie gra w nią wcale?

      Nie ma nic nowego w tym, że ludzie postępują inaczej niż mówią. Dlatego stworzono znacznie skuteczniejsze metody radzenia sobie z tą subiektywnością niż słuchanie krytyków.

      Odpowiedz
      1. Dawid Walerych

        @ pi Zdanie, którego nie rozumiesz to disclaimer, gdybyś chciał podać przykład jednej z pierwszych stworzonych gier, zrobionej jeszcze w izolacji od odbiorców niezaangażowanych w tworzenie.
        Uznaję, że odpowiedź na moje pytanie brzmi „nie”.
        To prawda, że istnieją miarodajne kryteria oceny popularności czy mechaniki gier. Ale czy są one dla każdego lepsze? Jeśli ktoś kieruje się biznesem, stopniem popularności, przyjaznością mechaniki itd. – to najczęściej tak. Ale ja zwracam się do sztuki właśnie dlatego, by odpocząć od takich kryteriów. Sam gustuje w sprawach, które lubi mniejszość. I widzę, że taką mniejszość łatwiej rozumieją ci, którzy nie kierują się obiektywnymi focus-testami, statystykami. Ich kryteria wartości sięgają w inne obszary – np. jaki jest cel przekazu, jak istotny problem w ramach lokalnej/globalnej kultury podejmuje twórca, czego próbuje nauczyć publiczność, czego oduczyć? Tych spraw nie da się przetestować i opisać obiektywnie. Aby je zrozumieć i ciekawie przedstawić trzeba mieć i specyficzny talent i wiedzę z wielu dziedzin kultury. Szerszą, mniej skupioną, niż przeciętny twórca i odbiorca czegokolwiek. Takich ludzi umownie nazywam „krytykami” i np. filmie czy literaturze na podstawie ich subiektywnych opinii dokonuję wyborów, mogę zrozumieć więcej zawartości, a przy okazji ocenić jakim człowiekiem jest sam krytyk. A może być on jednocześnie twórcą, jak Jerzy Pilch czy ludzie z Tale of Tales. Jedno nie wyklucza drugiego.

        Zamiast walczyć z memem, warto może zdać sobie sprawę, że nawet z pozoru przeciwstawne memy mogą współistnieć w swoich niszach i przenikać się, czerpać korzyści z siebie na wzajem. I naiwna próba zjedzenia jednego przez drugi będzie rodziła zupełnie naturalny opór. Tak samo absurdalne byłoby, gdybyśmy chcieli nagle podporządkować tworzenie wyłącznie zdaniu krytyków i sztuce „dla sztuki”, bez biznesu i testów.

        Odpowiedz
        1. pi

          Oczywiście, że tacy doradcy są potrzebni. RPS pełni taką rolę i zawsze czytam ich z przyjemnością. Przy czym jeśli chcę poszerzyć swoją wiedzę o tym jak działają gry, czytam teoretyków-twórców (choćby gamasutra, wykłady jona blowa).

          Te światy nie wchodzą sobie w drogę, poza momentami, kiedy krytyka znawców rości sobie pretensje do zmieniania danego medium, lub do zmian, które już zaszły. Beczki niosą znamię właśnie takiej pretensji sugerując jakąś bezwzględną wartość w teorii bez praktyki. Chwilkę dalej jest akademickie „studiowanie gier”, które jest firmowane autorytetem uniwersytetu. To potrafi wprowadzić w błąd.

          Odpowiedz
          1. Dawid Walerych

            Właśnie jako takich doradców czy przewodników traktuje krytyków. Moim zdaniem mogą oni dokonywać zmian w medium (popularyzacja, o której pisali Olaf i Paweł czy niszczenie, jak krótka kariera „Metro” na Boradwayu), ale przede wszystkim poprzez wpływ na odbiorców, a bardziej pośrednio na twórców. Dlatego też nie do końca zgadzam się ze sformułowaniem Pawła Schreibera, że „krytyk to odbiorca, który myśli jak twórca”. Dla mnie krytyk to odbiorca, który myśli przede wszystkim jak odbiorca, ale wie dużo ponad przeciętną (ewentualnie, choć niekoniecznie, także o tworzeniu) i umie barwnie oraz skutecznie przekonywać do swoich racji. Ale to już dyskusja na inną okazję.
            Co do beczek „Beczek” to nie wypowiadam się, ponieważ dotykać ich raczej nie mam zamiaru.
            Chciałbym tylko zauważyć, że krytyka, podobnie jak twórczość, też dzieli się na grzechu wartą i…

  3. Mirek Filiciak

    Ostra dyskusja – i to chyba nierozstrzygalna, bo z tego co widzę pi okopał się na pozycjach „humaniści to darmozjady, krytyka nie służy nikomu poza samą krytyką”. Ale dorzucę kilka groszy.

    – Jako gracz chciałbym móc wybierać tak, jak mogę jako widz filmowy, który ma do dyspozycji – trzymając się przykładów „papierowych”, choć odpowiedniki wszystkich warstw można też znaleźć w sieci – „Film”, ale też „Kino”, a dalej „Kwartalnik filmowy”. Oczywiście powyżej „Filmu” robi się niszowo – ale jednak widzę wartość w tym, że ktoś sięga głębiej, niż jak ktoś tu wcześniej pisał w komentarzach (choć to akurat miał być przykład krytyki) do użytych silników i poziomu dopieszczenia grafiki. Chciałbym, żeby ktoś mi pokazał coś, co mogło mi umknąć – przyjmując ryzyko, że w wielu przypadkach zupełnie się z tym nie zgodzę – a przy okazji wzbogacając moją grową erudycję. I to nie kłóci się z tym, że gramy dla przyjemności, są różne typy przyjemności. Cieszę się z ładnej bramki w FIFA, ale cieszę się też, kiedy np. dostrzegam w jakiejś scenie odwołanie do innego tytułu.

    Polska prasa branżowa daje mi to sporadycznie, z reguły zostając na poziomie, który wystarczał mi jak byłem w szkole średniej – i większości graczy wystarcza nadal (w czym nie ma nic złego). Drażni mnie za to wrogość – ciekawie mówił o tym Olaf w wywiadzie dla „Neo” – ludzi, którzy uważają się za graczy i których ewidentnie drażni, że gry przechodzą do mainstreamu i że zaczynamy o nich rozmawiać tak, jak o innych obszarach kultury, niekoniecznie na poziomie „a zdobyłeś wszystkie trofea?”.

    – Jak mogą na tym skorzystać twórcy? Bezpośrednio pewnie nijak – zwłaszcza w kontekście polskiego podwórka. Ale pośrednio jak najbardziej – przez stopniowe edukowanie graczy. Niszy, na której pewnie będą pożywiać się gry niezależne, ale która w końcu wywrze jakiś efekt na główny nurt – o którym przecież lubimy mówić, że zjada własny ogon. Last but not least co ciekawsi twórcy jednak mają kontakt z tym, co się o grach pisze, biorą udział w konferencjach nie-dla-praktyków. Może to tylko pi-ar, może widzą w tym jakiś sens. Oczywiście – i to cały czas podkreślam – to nie będzie nigdy taki dialog jak ten, który toczy się choćby wokół literatury czy teatru, bo te dziedziny są mniej masowe, mają mniejszą i bardziej specyficzną publiczność oraz nieporównywalną tradycję krytyki właśnie, zogniskowanej zresztą często wokół kilku redakcji, które dla twórców stają się ważne (i które jednak wciąż mają częściej niż rzadziej „instytucjonalne namaszczenie”). J.J. Abrams też się nie tnie dlatego, że w „New Yorkerze” pojechali po „Super 8”. Ale w niszach ten dialog jest, i pewnie właśnie przez produkcje eksperymentalne może oddziaływać na mainstream.

    A na koniec – nie fetyszyzowałbym twardych metod badań, obserwowania reakcji graczy czy coraz modniejszego biofeedbacku. To, jak komu skacze temperatura, puls, czy wykres fal mózgowych, też trzeba jakoś interpretować. I w tych interpretacjach czasem przydatne okazują się kategorie wypracowane przez krytykę właśnie. Co oczywiście nie zmienia faktu, że krytyka służy też samej sobie. Chce definiować standardy, więc siłą rzeczy napotyka na opór – i bardzo dobrze. Bywa też manipulowana przez marketing, który dopieszczając krytyków tworzy intelektualne mody – jak choćby na seriale HBO. Ale ten serialowy przykład pokazuje, że na całym dialogu toczącym się w obrębie krytyki i z krytyką, można naprawdę skorzystać.

    Odpowiedz
      1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

        Przepraszamy, przechwycil je filtr antyspamowy – czasami niestety szwankuje. Akurat czekam na mecz dwoch pierwszoligowych druzyn Counter-Strike’a, SK vs. Frag Executors w pubie przy warszawskim stadionie Legii i nie wylapalem tych zawirowan. Zaraz zaczynaja, temperatura rosnie :).

        Odpowiedz
    1. pi

      Jakie „wypracowane przez krytykę kategorie” pomagają praktykom? Ja pisałem o zwykłym patrzeniu jak ktoś gra. To jest wystarczająco oświecające.

      Odpowiedz
  4. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    SK rozniesli naszych na mapie Tuscan jako CT (terro ma tu latwiej) 13:2. Chryste. Zobaczymy, co bedzie dalej :/. Przepraszam za taki off w tym watku, ale te emocje, sami rozumiecie.

    Odpowiedz
  5. Roman Książek

    @pi – Tylko proszę, aby nie sprzedawać przy tym historii, […] że prawdziwe „znanie się” może wynikać z lektury. To nie ma żadnego poparcia w faktach.

    Quentin Tarantino.

    @Przytoczony post mówi o tym, że Hitchcocka, który już był popularnym filmowcem, dzięki krytyce uznano za Artystę. Nawet jeśli przytaknąć, że tak było, to czy jest się czym chwalić?

    No chyba jest się czym chwalić – to dobrze kogoś „zauważyć”, n’est pas? Poza tym, dzięki gestowi „Cahiers du Cinema” film Hitchcocka zyskał inny status (np. w Europie) i przedłużono jego (filmu) żywotność – tym razem jako arcydzieła. Wzrost popularności dzieła plus status Autora – niemało jak na „bezwartościową krytykę”. Odnośnie Hitcha popełniasz jeden błąd: nakładasz dzisiejszą percepcję na sytuację sprzed kilkudziesięciu lat. To, co teraz wydaje nam się oczywiste, nie było takim kiedyś. Mniej więcej coś podobnego próbują powiedzieć też feministki o statusie kobiet (a teraz z zupełnie innej [wybuchającej] beczki).

    @Co to za dokonanie? Komu to służy?
    Eee, trochę pokory i szacunku dla dokonań innych. Kim jesteś, by tak nisko oceniać francuskich krytyków?

    @To jest właśnie wyskakiwanie przed szereg i udawanie lidera.
    Po raz drugi użyłeś tej frazy. Zająłeś więc pozycję lidera w użyciu słów „udawanie lidera”.

    Odpowiedz
    1. pi

      Tarantino to twórca filmowy. Nie krytyk, nie teoretyk.

      Walka o uznanie Hitchcocka Autorem wydaje mi się kuriozalna. Czy naprawdę Hitchcock tego potrzebował? Oczywiście chodziło tu też o powszechne uznanie, że film jest sztuką i tą walkę krytycy wygrali, ale chyba dopiero kiedy zaczęli tworzyć własne filmy „autorskie”. To było ich prawdziwe osiągnięcie. Filmy zostały zapamiętane.

      Są jakieś dokładniejsze liczby na temat Cahiers i jak autorski lans przełożył się na sukces „Vertigo” w drugim obiegu?

      Odpowiedz
      1. Roman Książek

        @Tarantino to twórca filmowy. Nie krytyk, nie teoretyk.

        Dzięki za info! Przypomnę jednak, że napisałeś:

        „Tylko proszę, aby nie sprzedawać przy tym historii, […] że prawdziwe 'znanie się’ może wynikać z lektury. To nie ma żadnego poparcia w faktach”.

        Otóż Tarantino w sposób maniakalny praktykował lekturę filmów (plus praca w legendarnej wypożyczalni kaset wideo) i bez stosownego wykształcenia – nie liczę epizodu w studium aktorskim – wiedział jak nakręcić film. To by zresztą potwierdzało przytoczone przeze mnie słowa Umberto Eco, które też zanegowałeś. Twoje sztywne rozdzielenie krytyków i autorów przypomina mi w dawnych czasach przymiotnik dodawany do konferencji naukowych: „interdyscyplinarna”. To już przeszłość, bo teraz wszystko się ze sobą łączy (więc ten przymiotnik jest zbędny). Ciekawe jakbyś przeczytał „Fragmenty dyskursu miłosnego” Rolanda Barthesa? Jako tekst krytyczny czy jako powieść?

        @Walka o uznanie Hitchcocka Autorem wydaje mi się kuriozalna. Czy naprawdę Hitchcock tego potrzebował?

        A wiesz, że jeszcze stosunkowo niedawno twórczość ks. Józefa Baki nie była w ogóle uznawana za wartościową? Dopiero prace prof. Aleksandra Nawareckiego z UŚ rzuciły na nią nowe światło.

        @Oczywiście chodziło tu też o powszechne uznanie, że film jest sztuką i tą walkę krytycy wygrali, ale chyba dopiero kiedy zaczęli tworzyć własne filmy „autorskie”. To było ich prawdziwe osiągnięcie. Filmy zostały zapamiętane.

        Po prostu osoby związane z „Cahiers du Cinema” były wybitnymi twórcami: jako krytycy i reżyserzy.

        @Są jakieś dokładniejsze liczby na temat Cahiers i jak autorski lans przełożył się na sukces „Vertigo” w drugim obiegu?

        3,1415926535…, drogi Pi! Wybacz, ale riserczu za Ciebie nie będę robić (poza tym nie jestem bankierem). Są książki, strony internetowe – do dzieła!

        Odpowiedz
        1. pi

          Podoba mi się jak użyłeś sformułowania „wiedział jak nakręcić film”. Nie wiedział, tylko umiał. Jest różnica. Nie umiał z oglądania, tylko umiał z kręcenia. Zanim zrobił „Wściekłe”, robił kręcił amatorsko film(y?), którego nigdy nie skończył, pisał scenariusze. To jest praktyka i to twarda. Od samego oglądania nie stajesz się filmowcem.

          Jest takie powiedzenie, że w teorii nie ma różnicy pomiędzy teorią a praktyką.

          Jeśli świat krytyków i twórców nie byłby rozdzielony to bym się bardzo cieszył. Sam przecież w kółko powtarzam, że teoria nie ma żadnej wartości bez praktyki.

          Jeśli w przypadku krytyków z Cahiers tak jest to się cieszę, chociaż najlepiej byłoby ich spytać (żyją?), albo chociaż sprawdzić czy pisali jeszcze krytykę, kiedy zaczęli tworzyć filmy. Myślę, że osoby, które dobrze poznały oba światy mogłyby powiedzieć coś cennego w tej sprawie.

          (komentujący obok wspomniał o twórcach gier, którzy przyszli ze świata krytyki i uznali, że ich wcześniejsze kryteria były niesłuszne)

          Czytałem dziś o manifeście filmowym Restart:
          http://restart-polskiego-kina.blogspot.com/2010/09/restart-polskiego-kina-spotkanie.html
          To jest esencja krytyki od jakiej należy się trzymać z daleka. Zasadniczą ideą jest to, że młodzi krytycy chcą, aby twórcy konsultowali z nimi swoje dzieła. Oni chcą pomóc ale nie przez własną twórczość, tylko przez doradzanie. Chcą być potrzebni, dlatego tworzą manifest, który mówi, że filmowcy ich potrzebują.

          Nikogo bym nie zachęcał do tego typu działań. Uważam, że to bezwartościowe mądrzenie się. Dużo tego typu mądrzenia widywałem w tekstach krytycznych i teoretycznych i dlatego z dystansem traktuję tą dziedzinę.

          Z dwóch rzeczy: twórczości i krytyki, więcej wartości jest w twórczości. Mówię to bez wahania. Młodemu człowiekowi, który kocha kino polecałbym tworzenie, a nie krytykę. W tym jest więcej pożytku i większy potencjał rozwoju. Jak sprawdzasz swoje pomysły w działaniu to jesteś mądrzejszy nawet jeśli te pomysły okażą się niewypałami. Jeśli tylko krytykujesz lub teoretyzujesz, to zawsze czujesz się mądry, ale nie posuwasz się do przodu. Nie ma brutalnej weryfikacji.

          Powyższe krąży wokół punktu wyjścia: Krzysztofa Gonciarza, który zachęca do „znania się” na grach i uprawiania krytyki. Ja polecałbym jednak tworzyć samemu, co da silne podstawy do krytyki, jeśli uprawianie jej będzie potrzebne.

          Pytałem o liczby związane z Vertigo, bo sam ich nie znalazłem w sieci. Znam stronę lmgtfy.com :). Generalnie liczby potrafią być bardziej przekonujące niż słowa.

          Odpowiedz
  6. Dahman

    Krytyka nie jest potrzebna twórcom, tylko odbiorcom. Można się spierać dlateczego. W każdym razie od zawsze było tarcie na lini krytyk – twórca, i zależnie od tego czy ten pierwszy gani i strofuje, czy wychwala i rekomenduje, ten drugi mówi, że ten pierwszy coś wnosi do sztuki, czy jest szarlatanem. Krytycy często nie wiedzą czego chcą, a do tego im bardziej można się nad czymś pastwić, tym pióro lżejsze, a czytelnik bardziej zadowolony, gdyż traktuje czytanie takiech recenzji jako rozrywkę samą w sobie.

    Wróćmy do gier. Sam korzystam z opini recenzentów i krytyków przy zakupie, ale jak każdy normalny człowiek nie podporządkowuje moich decyzji całkowicie, stąd czasami kupię i grę przeciętną, ale z interesującym mnie tematem.

    Jakby te wszystkie recenzcje, krytyczne artykuły miały taki wpływ na twórców i kształt gier to mielibyśmy same wybitne dzieła. Skąd się biorą ten gnioty AAA?

    W świecie gier niejednen recenzent/krytyk przeszedł od pisania do tworzenia. Mógłbym wymienić kilku, Jeff Green (kiedyś red. nacz. CGW, GFW, pracował jako producent w EA, obecnie PopCap), Shawn Elliott (CGW, GFW, 1up, obecnie Irrational Games), Greg Kasavin (red nacz GameSpot, pracował w EA, obecnie niezależne studio Supergiant Games), itd. Kto rozpoznaje nazwiska, wie jaką estymą cieszyli się kiedy byli redaktorami swoich pism czy serwisów. Panowie ci zmienili pogląd na sprawę i wielokrotnie powtarzali, że gdyby wcześniej znali proces tworzenia, ich krytyka byłaby pełniejsza. Przykład, który Green bardzo często podaje to krytykowanie twórców za ignorowanie lub nie branie pod uwagę, pewnych rozwiązań, co okazuje się nie prawdą. Najmniejsze, najmniej istotne rzeczy są omawiane, i jeśli coś jest odrzucone, to nie z braku chęci, ale z technicznego i finansowego punktu widzenia. Trudno powiedzieć, czy pisaliby inaczej swoje recenzje, w końcu na nich zbudowali swoją reputację, ale chyba niewielu z nich nie wróciłoby już do zawodu krytyka.

    W końcu niektórym wystarczy smak do ocenienia potrawy, a nieznajomośc sztuki kulinarnej, choć dzięki tej ostatniej pewne rzeczy można lepiej nazwać i zaproponować zmiany bez narażania się na śmieszność. Generalnie jedyne prawdziwie wartościowe opnie i krytyka mogą wypłynąć tylko od człowieka, który praktyczną wiedzę ma. Gdybanie i podejście czystoteoretyczne z mocno jednostronym punktem widzenia mamy w Beczkach.

    A na koniec warto obejrzeć pełną pasji dyskusję – krytyk kontra twórca:
    http://www.youtube.com/watch?v=otvF3jcL6Go

    Odpowiedz
  7. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    Gwoli informacji, żeby się wytłumaczyć z ciszy na łączach: wczoraj nie miałem siły się spiąć z dokończeniem wątku, bo parę spraw zeżarło więcej czasu niż myślałem, a dziś od rana tańczę z deadline’ami, pisząc i redagując jakieś mrowie tekstów. Mam nadzieję, że do wieczora opanuję żywioł i sklecę ciąg dalszy około północy.
    A przede wszystkim – dziękuję za wszystkie głosy. Fajna dyskusja z tego wyszła :).

    Odpowiedz
  8. darth

    Czytam jawne sny od dawna, ale chyba jeszcze nigdy tak jak teraz nie miałem potrzeby wypowiadania się pod jakimś artykułem.

    Być może powtórzę już to co pisali inni, ale uważam, że obie strony „konfliktu” mają po części rację, i obie się trochę mylą – jak zwykle…
    W pierwszym momencie po kilku postach pi, byłem w stanie się z nim zgodzić, ale po następnych komentarzach już coraz mniej. Zwłaszcza, że były oparte na tezie, że zamiast krytykować należy tworzyć gry – zdaniem powtarzanym bez większego oparcia wa argumentach.

    Moim zdaniem:

    1. krytyka jest niezwykle ważna dla odbiorców. Kiedyś miałem więcej czasu, teraz go nie mam. Jak mam zagrać w coś ciekawego jak nie mogę sprawdzić wszystkich gier samodzielnie ? Opieram się na opinii krytyków właśnie. Oczywiście, wyselekcjonowanych przeze mnie. Takich, którzy mają podobny do mnie gust i podobnie piszą o grach, które już znałem.
    2. kwestia specjalizacji. Czy krytyk- twórca byłby lepszy niż zwykły krytyk-teoretyk. Niekoniecznie. Kiedyś w ramach studiów zajmowałem się encyklikami papieskim. Czy żeby dobrze je opisać i zrozumieć musiałbym być duchownym. A może powinienem być papieżem? Takie rozumowanie prowadzi do absurdu – chociaż pojawia się wiele kolejnych kwestii. I od razu można na to spojrzeć z drugiej strony : co ma duchowny do krytyki rodziny i macierzyństwa, o których się także wypowiada (jako teoretyk tylko) itd. A więc po trzecie: moja teoretyczna krytyka teoretyka była już kompletnie pozbawiona sensu….
    Oczywiście, że np. w muzyce (druga działka którą oprócz gier bardzo lubię) często dobrymi krytykami są muzycy-praktycy. Ale nie znaczy to, że wirtuoz instrumentu jest lepszym krytykiem niż muzyk amator, który jednak umie dobrze pisać i nie zwraca uwagi tylko na stronę techniczną.

    3. Osobiście oczekuję od krytyka gier ogólnego zakorzenienia w kulturze. Co bym miał z recenzji gry, w której grafik – specjalista opisywałby mi LA NOIRE wyłącznie pod kątem zastosowanych w grze rozwiązań technicznych. Nie zauważyłby np. że gra nawiązuje do kina noire, muzyka z gry do tamtej epoki i nie wspomniałby o innej grze-perełce Blade runner, ani o filmie o tym samym tytule itd.
    Krytycy dają mi takie informacje.

    Dlatego choć z jednej strony trochę bawi mnie cała „ludologia” i zabawa w naukę o grach, jednakże oczekuję od recenzenta, że jednak będzie trochę o tym wiedział ( a także o kulturze i mechanizmach w niej rządzących). I tu krytyka jest ważna – czytając takie teksty teoretyków, humanistów w jakiś sposób zmieniam swój gust. Oczekuję więcej od gier – oczekuję zapożyczeń z innych mediów, dojrzalszego podejścia do fabuły, lepszej muzyki, rozumiem struktury narracyjne w nich zastosowane.
    Czy to nie wpływa na gry? Nie wpływa na twórców? Także przyszłych twórców, którzy się na takich tekstach wychowali? Moim zdaniem wpływa.
    Czy to, że – tu podaję przykład sprzed 10 lat – fakt, że przeczytałem dobrą recenzję gry THIEF, która była wtedy nowatorska i niekoniecznie powinna się dobrze sprzedać z racji niewiekiej ilości akcji i powolnemu trybowi gameplayu, nie wpłynął pozytywnie na jej sprzedawalność (ja grę kupiłem, namówiłem do tego też kilka osób). Ogólnie – dobre recenzje tej gry wpłynęły na to, że takie gry (skradanki) zaczęły się sprzedawać, a w konsekwencji twórcy zaczęli pisać gry do niej podobne. Rola krytyki jest tu duża. Moim zdaniem, bez nich gatunek, jaki reprezentował THIEF nie zyskałby na popularności. Być może nie powstałby SYSTEM SHOCK 2, a potem BIOSHOCK, bo twórcy THIEFA daliby sobie spokój z grami.
    4. Jednak rozumiem to, że moda na tzw. naukowe podejście do kwestii grania może się nie podobać. Sam uważam, że to trochę przerost formy nad treścią. Tak samo jak część nauk o literaturze, teatrze i innych dziedzinach sztuki. Jednak człowiek ma nieodpartą potrzebę kategoryzacji i tworzenie łatek – inaczej nie ogarnia świata. To też krytycy-teoretycy opisują w abstrakcyjny sposób to, co rządzi praktyką. Jest to opis ułomny nie dający pełnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Ale pomaga. Mi opis, że mam zagrać w grę FPS z elementami skradanki, dziejący się w świecie sci-fi, z małymi elementami rozgrywki RPG dużo daje.
    Taka łatka powoduje, że w ogóle czytam recenzję.
    Trochę odbiegam od tematu, ale moim zdaniem, ma on bezpośrednie połączenie z tematem znaczenia krytyki dla twórczości.

    Jeszcze bym trochę napisał, ale muszę kończyć.

    Odpowiedz
  9. Paweł Schreiber

    Rety. Od czasu, kiedy ostatnio byłem na Jawnych (mam dość pracowite wakacje, w czasie których zdarza mi się niemożność siadania przy komputerze) całej dyskusji tyle narosło… Aż głupio dopisywać komentarz, bo wiadomo, że człowiek nie ujmie wszystkich wątków. Pewnie, jak mówi Darth, trzeba znaleźć złoty środek i pokazać, gdzie obie strony trochę podkoloryzowują swoje argumenty. Ale ja będę się trzymał jednego – oglądanie/czytanie/słuchanie TEŻ JEST PRAKTYKĄ. Też można się go uczyć. Czasem trzeba. Ja w życiu uczyłem się słuchania muzycznej awangardy XX wiecznej, słuchania jazzu, czytania poezji współczesnej, czytania Szekspira, oglądania sztuki Średniowiecza i mnóstwa innych podobnych rzeczy. Założeniem pi jest to, że odbiór to konsumpcja, a kultura to biznes – i z tym zupełnie nie mogę się zgodzić.
    Dobra krytyka musi być związana i z praktyką tworzenia. Jest całe mnóstwo pisania o kulturze – niestety, szczególnie w kręgach akademickich – które nie ma ŻADNEGO związku z praktyką odbioru. Moim zdaniem, jeśli się pisze coś co jest w ten sposób od niego oderwane, to lepiej zająć się sadzeniem marchewki. Po co pisać rzeczy, których nikomu nie będzie się opłacało czytać? To gadanie do siebie. Niezdrowe.

    Odpowiedz
  10. Pancho

    Faktycznie polemika była zajmująca, niestety w pewnym momencie zaczęła dreptać w miejscu. Zagłębianie się w kolejne detale i gałęzie twórczości – na pewno bardzo ciekawe – ale zaczęło przesłaniać główne wątki dyskusji. Zresztą cały spór, dla mnie osobiście, jest zupełnie bezcelowy, bo wszelkie radykalizowanie którejś z dróg – przecenienia znaczenia krytyki, albo minimalizowanie jej znaczenia – prowadzi na manowce i kłóci się z otaczającą nas rzeczywistością.

    1. Ludzie analizujący gry i nie uprawiający praktycznej strony powstawania gier video bez wątpienia nadal mają znaczny wpływ na twórców. Tworząc produkt słucha się bez przerwy potencjalnych graczy i ich sugestii, nie ma żadnego znaczenia czy są laikami w projektowaniu gier video czy nie. Podobnie z recenzjami czy innymi tekstami analizującymi wypuszczony produkt, większość twórców z uwagą ich czyta i wyciąga wnioski. Oczywiście twórca jest tutaj ostatecznym sędzią i to on decyduje co zmienić i z czego skorzystać. Gracze często mają sprzeczne sugestie albo nie znają wszystkich, bardzo złożonych, relacji ekonomicznych, biznesowych, projektowych, technologicznych.

    2. Książki Wybuchające Beczki nie można traktować tylko i wyłącznie jako własnych przemyśleń autora. Co zaprzecza teorii, że autor na tym nie może się znać, bo przecież tego nie praktykuje. W książce jest sporo też powtórzeń wniosków z innych dzieł, których autorzy mają jak najbardziej praktyczne doświadczenie. Nawet dziwię się z jaką zajadłością na sieci niektórzy atakują wszystko co znalazło się w Wybuchających Beczkach, bo pewnie gdyby pochodziły z pierwotnych źródeł to nikt by nie śmiał. Ale pewnie wynika to jak zwykle z ignorancji. Natomiast najbardziej grząskie miejsca to obszary gdzie autor przedstawia własne wnioski i doradza twórcom, szczególnie pochodzącym z największych firm. Tutaj zakładanie, że błędy są tylko i wyłączanie skutkiem nieświadomych decyzji, i zapominanie jak bardzo złożone są w wielkich firmach relacje (relacje marketingowe, korporacyjne i inne, dalekie do samego procesu twórczego), jest na pewno największą słabością lektury.

    3. Podzielam z drugiej strony zdanie pi na obawy i obserwacje zjawiska jakim jest też przecenianie znaczenia i gloryfikowanie krytyki jako takiej. Faktycznie od kilku lat (w USA znaczenie wcześniej) pojawiła się cała masa teoretyków gier video działających na uczelniach, piszących mnóstwo artykułów i książek. W ich przekazie można dostrzec negatywne przekroczenie granicy jakim jest radykalizowanie, że najważniejszy jest proces grania i czytania (konsumowania treści). Ich zdaniem twórcy gier video stają się narzędziem w rękach filozofów popkultury, pracownikiem fizycznym przy taśmie, który składa do kupy co zostało wymyślone przez mądrych ludzi. Bardzo wywyższa się (do granic absurdu) wtedy siłę recenzji czy opinię publicysty dla formy docelowego produktu. Ale jak mówię to bardziej patologia. Rozsądny twórca umie podchodzić do takich poglądów z dystansem.

    4. Wracając jeszcze do książki Wybuchające Beczki. Może to jest jej największy problem, że zajmuje zbyt dużą liczbę stanowisk (albo jest to dla niej zbawienne – dzięki temu o niej się więcej mówi niż na to zasługuje, a ludzie sięgną po źródła). Mianowicie książka chce zmobilizować do refleksji przeciętnego gracza, a jednocześnie ma aspiracje na bycie warsztatem dla krytyka czy recenzenta, przechodząc w końcu do poradnika game desingu i dogłębnej analizy rynku. Każdy temat jest bardzo złożony, wymaga dużej wiedzy i dowodów na swoje stwierdzenia. Jest materiałem na wiele różnych podręczników. A tu mamy wszystko skondensowane do granic możliwości. Co ma swoje zalety – synteza informacji, ale też zdecydowane wady – uproszczenia, często dla wielu nie do zaakceptowania.

    Reasumując moje przemyślenia. Krytyka i analiza ludzi niezaangażowanych w etap twórczy jest bardzo cenna, czasami aż bezcenna. Natomiast największy wkład twórczy jest po stronie twórcy, który musi przefiltrować różne opinie i sugestie, zaproponować własną wizję, w czasie procesu twórczego posiłkując się własną wiedzą i zdobytym praktycznym doświadczenie w obrębie tworzenia gier video. Dla mnie najbardziej cennym archetypem game designera jest jakby taki człowiek renesansu. Człowiek równocześnie otwarty na technologię, jak i na dziedziny bardziej humanistyczne. Człowiek, który ma mnóstwo praktyki, ale który nie unika książek opisujących wyższy poziom abstrakcji, i który poznaje poglądy pochodzące także ze źródeł dalekich od praktycznego podejścia.

    Odpowiedz
  11. pi

    @Pancho:
    Rozsądny głos!

    Patrząc ogólnie nie mam żadnego problemu z istnieniem krytyki, ani z uznaniem jej wartości! Wyobraź sobie jednak konkretną sytuację: spotykasz młodego człowieka, który jest zafascynowany grami. Chce on pogłębić swoje zainteresowanie i „zrozumieć gry”. Jaką drogę byś mu polecił?

    a)czy poleciłbyś mu granie i rozmyślanie o grach?
    b)czy poleciłbyś mu stworzenie czegoś własnego? Poziomu, moda, małej gry.

    Która droga prowadzi według Ciebie do „zrozumienia gier wideo”? Co będzie bardziej rozwijające w większości przypadków?

    Ja nie mógłbym szczerze polecić drogi stricte teoretycznej, a autor Beczek nawet nie wspomina, że można coś zrobić samemu. Zamiast tego młodym pasjonatom poleca czyste teoretyzowanie. Sugeruje, że to kompletna droga do zrozumienia gier, która nie potrzebuje praktyki. Uważam, że to tak głupia porada, jak tylko porada może być głupia.

    Zwłaszcza myślę tu o młodych ludziach, którzy będą się chcieli rozwijać w kierunku związanym z grami komputerowymi. Beczki mogą dużo takim ludziom namącić.

    W odpowiedzi na pytanie powyżej jest też sedno mojego myślenia o krytyce. Mogę jej bronić i przytaczać historię na poparcie jej znaczenia, ale nie potrafiłbym zachęcać młodych ludzi do uprawiania krytyki. Tworzenie uważam za bardziej wartościowe. Krytyka świeci światłem odbitym. Jeśli młodemu pasjonatowi zależy na prawdziwej wiedzy, to powinien szukać u źródeł. Nie chcę bagatelizować znaczenia krytyki (choć może to zrobiłem), ale nie należy budować wokół niej sztucznego prestiżu.

    @Paweł
    Zgadzam się, że odbiór dzieła potrafi dużo dać – inaczej nie nazywałby się odbiór. Jednak prawdziwa radość płynie z dawania czegoś od siebie. Nie lubię fetyszyzowania bycia odbiorcą i zwłaszcza młodym ludziom nie podrzucałbym myśli, że „odbiór to też praktyka”. Gotowi pomyśleć, że skoro wykonują trudną pracę oglądając trudny film, to jest to w jakiś sposób pożyteczne.

    Odpowiedz
  12. Pancho

    „spotykasz młodego człowieka, który jest zafascynowany grami. Chce on pogłębić swoje zainteresowanie i „zrozumieć gry”. Jaką drogę byś mu polecił?

    a)czy poleciłbyś mu granie i rozmyślanie o grach?
    b)czy poleciłbyś mu stworzenie czegoś własnego? Poziomu, moda, małej gry.

    Która droga prowadzi według Ciebie do „zrozumienia gier wideo”? Co będzie bardziej rozwijające w większości przypadków?”

    Trochę wykręcę się od odpowiedzi, ale dlatego, że zupełnie szczerze nie wierzę w taką sytuację i tego rodzaju dylematy. Jeżeli ktoś pragnie tworzyć gry w jakikolwiek sposób (zaprojektować mod, poziom, całą grę, opracować grafikę czy muzykę do gry), to myśl o tworzeniu przenika całe jego jestestwo. Nie potrzebuje tu żadnych doradców i pośredników (w postaci ludzi czy książek), którzy muszą go do tego namówić albo mu to odradzić. Sam się do tego wyrywa i nerwowo szuka narzędzi (doradcy mogą mu tylko wskazać jak to najlepiej zrobić i wskazać pułapki czy grząski grunt). I przeciwnie, miałem styczność z ludźmi, którzy przypadkiem zupełnie trafili w proces tworzenia gier, nie mieli na to ochoty, interesowały ich zupełnie inne rzeczy – nigdy nic efektywnego ani trwałego nie powstało z takiej współpracy.

    Mam wrażenie (pomimo, że bardzo wiele twoich racji z poprzednich wypowiedzi podzielam) to w ogólnym rozrachunku za bardzo uzurpujesz sobie prawo do jedynej właściwej wykładni jaką jest „znanie się na grach”. Ja uważam, że znanie się na grach może odbywać się na bardzo różnych płaszczyznach, czasami się przenikających, a czasami się nawet niestykających. Weźmy na przykład zawody formuły 1 (bo akurat leciały w TV ;) ), kto bardziej zna się na wyścigach formuły 1? Projektant bolidu, kierowca bolidu, menadżer teamu, dziennikarz zajmujący się tym sportem od kilkunastu lat czy jakiś skrajny przypadek fana, który od kilkudziesięciu lat nie opuścił żadnych wyścigów, przeczytał wszystkie książki na ten temat i ma szczegółowe statystyki w głowie? Trudno powiedzieć. Każdy z nich na swój sposób zna się na tym sporcie. Ile razy były sytuacje, że jakiś pisarz wielotomowych powieści był zawstydzany przez fanów za przeoczenie faktów, stworzenie sprzeczności czy wręcz gubienie się w zawiłościach wątków. Czy oznacza to, że fan zna się w tym temacie lepiej? Niby tak. Ale z drugiej strony to nie fan stworzy następny tom, ale powstanie on dzięki pisarzowi, dzięki jego warsztatowi, doświadczeniu i przy udziale talentu. Z grami video myślę jest podobnie. Zresztą jak słucham/czytam dziennikarzy czy hardcorowych graczy z branży gier to czasami z pokorą dowiaduję się zupełnie nowych rzeczy o grach, sposobach rozgrywki, które przeoczyłem albo których nigdy nie doświadczyłem. Z drugiej strony gdy te same osoby zaczynają analizować rynki, zagłębiać się w szczegóły technologiczne czy biznesowe uwarunkowania, to pozostaje mi puszczać te „prawdy” mimo uszu, bo wiem, że w tych tematach mam znacznie konkretniejszą wiedzę i doświadczenie, a oni bezczelnie konfabulują :)

    Naprawdę Wybuchające Beczki zostały potraktowane zbyt poważnie. Z powodu ubogości naszego rynku, książkę ocenia się w kategoriach Biblii, a autora ocenia się w kategoriach Mesjasza (gdzie oponenci zaprzeczając tym tezom, ale po co w ogóle bawić się w stawianie takich tez?). Przecież takich książek po angielsku jest multum. A te, które zajmują się tym w bardziej systematyczny, precyzyjny i praktyczny sposób, są po prostu grubymi podręcznikami.

    Odpowiedz
  13. pi

    Można się na grach znać na różne sposoby, ale nie każdy sposób jest warty traktowania poważnie. Myślę, że młodzi ludzie nie znają zbyt dobrze świata i mogą uwierzyć w pewne rzeczy na słowo.

    Na przykład w to, że skoro przyszłość będzie pełna gier komputerowych, to znawcy gier będą potrzebni. Wobec tego granie jest wartościową inwestycją w przyszłość, jeśli będzie poparte teorią.

    Łatwo na przykład sobie wyobrazić, że skoro teoretyzowaniem na temat gier zajmują się badacze na uniwersytetach, to bycie znawcą jest naturalną drogą aby zostać game designerem. Najpierw poznasz uniwersytecką teorię, a później przekujesz to w praktykę. Dużo się co prawda mówi o tym, że uniwersytecka wiedza jest często bezużyteczna, ale przecież uniwersytet to uniwersytet, prawda?

    Albo w to, że grając i analizując gry będziesz popychał rozumienie gier do przodu. Bo właśnie tego świat potrzebuje – twoich opinii na temat gier. Popartych oczywiście teoretyzowaniem na temat tego, co jest ważne w grach.

    A przecież mowa tu o twoim ulubionym sposobie spędzania wolnego czasu. Rodzice tego nie rozumieją, mówią że marnujesz czas. Sam czasem czujesz, że tylko gapisz się w ekran zamiast zrobić coś sensownego. Nagle pojawia się ktoś, kto mówi, że potrzebni są ludzie, którzy się znają na grach. Myślisz momentalnie: „omg, przecież to jest właśnie to w czym jestem dobry!”.

    To brzmi śmiesznie, ale przecież tak właśnie ludzie podejmują decyzje. Nawet jeśli są to potencjalnie ważne decyzje w życiu. Czyste emocje. Wielu młodych ludzi będzie z wypiekami śledziło informacje o kierunkach studiów dotyczących gier i może wyobrażało sobie, że znanie się na grach to dobry pomysł na życie. Może poświęci tej drodze więcej lat życia.

    Warto?

    Oczywiście, jeśli podejść do tematu z dystansem i potraktować książkę jako zbiór smaczków na temat designu gier, to gracz może z niej dużo wynieść. Niestety autor nie jest taki skromny. On pisze manifest, który ma zmienić myślenie o grach. Gry to nie jest rozrywka, to „najważniejsza branża rozrywkowa w dziejach ludzkości”. Skoro gry są tak ważne to chyba warto „znać się” na nich na poważnie, prawda?

    Wybuchające Beczki są pełne takiego mącenia.

    Odpowiedz
  14. pi

    http://www.bogost.com/blog/gamification_is_bullshit.shtml

    Czytałem powyższy post i uderzyło mnie, jak trafnie opisuje moje odczucia na temat Wybuchających Beczek. Pierwsze dwa akapity i definicja bullshitu (z linkiem do książki!). Pasuje tutaj jak ulał. Wybuchające Beczki to właśnie bullshit. Stworzony by imponować, by sprawiać ciekawe wrażenie i by ciągle mącić, zamiast dochodzić do jakiejś realnej wiedzy.

    Czuję się o tę definicję bogatszy i postanowiłem się nią podzielić. Pozdrawiam!

    Odpowiedz

Skomentuj Olaf Szewczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *