Skanujemy: haniebnie opóźniony subiektywny przegląd tygodnia

To się powoli staje bardzo brzydką tradycją – w weekendy wyjeżdżam gdzieś, gdzie albo nie ma sieci, albo przez szacunek dla moich gospodarzy nie mogę powiedzieć „kochani, to ja się zaszyję w kącie, bo muszę coś napisać na Jawne”. Potem wracam do domu i mam jakieś problemy z siecią. Potem robi się już wtorek, a ja dzwonię do Olafa i mówię: „Słuchaj, skoro taki spóźniony, to może nie ma sensu robić tego przeglądu?”. Olaf rzuca wtedy krótkie: „Rób”. Pewnie, że ma rację. Robię.

1. Na blogu Femina Ludens – krótki wpis, który sprawił, że uśmiechnąłem się od ucha do ucha. „Gra jak dom” – o tym, jak Tetelo wraca raz po raz do świata „Uru Live”, nie po to, żeby rozwiązywać kolejne łamigłówki i znajdować kolejne tkaniny podróżne, tylko po to, żeby po prostu tam pobyć. Przypomniały mi się wszystkie gry, w których kiedykolwiek czułem się tak samo. „Ultima VII”, którą włączałem, żeby przeżyć sobie dzień z życia Avatara – trochę włóczęgi, polowanie na jelonki w lesie, kiedy wszyscy zgłodnieją, pogadanie z postaciami, z którymi gadałem już dziesiątki razy i ich kwestie znam prawie na pamięć, ale przecież znajomego nie wypada nie zagadnąć. To kiedyś. A dziś – już od lat – „Morrowind”. Zwłaszcza przed snem. Po robocie. Włączam grę na chwileczkę, wychodzę z gildii magów w Balmorze (nie wiem czemu, ale tam czuję się najbardziej jak w domu), a potem ruszam przed siebie. Miała być chwilka, a ja jestem już w Ebonheart albo Ald’Ruhn, patrzę na stare kąty i jest mi dobrze, jak w żadnej innej grze. Tetelo pisze o „najważniejszej z gier”. Ładne. Dobrze jest mieć taką najważniejszą grę, w której połowa pochodzi od twórców, a połowa od tego, co sam w niej zostawiłem i od czasu do czasu znajduję na nowo.

Szaro. Nieładnie. Ale dom to dom. Balmora.

2. Na Play the Past miły, syntetyczny przewodnik dla tych, co chcą poczytać ambitniejsze teksty o grach i ich związkach z kulturą, a nie zawsze wiedzą, gdzie je znaleźć. Mydło i powidło – prywatne blogi, teksty naukowe i dostępne w sieci czasopisma. Czytania na najbliższe parę lat.

3. Czasami w świecie gier dzieje się coś, co mnie przerasta. Jednym z takich zjawisk jest opisywana na Indiegames gra Project Mimicry. Wszyscy przedstawiają ją jako sandbox w dosłownym tego słowa znaczeniu. A to dlatego, że świat gry gracze budują sobie z piasku w piaskownicy. Świat ten zostaje następnie zeskanowany i zmienia się w wirtualny krajobraz, po którym można sobie mknąć małymi kuleczkami. Celu na razie nie ma. Wszyscy są zachwyceni. Ja do pewnego stopnia też, ale coś (co mnie samego niepokoi) we mnie też mówi, że to tak naprawdę zupełnie nieciekawe kuriozum, z którego nic dobrego nie będzie. Nic złego też nie. Po prostu nic. Ciekawostka jednego sezonu. A szkoda. Tymczasem czekam na coś, co wydaje się być krokiem w dobrym kierunku jeśli chodzi o dosłownie rozumiane gry piaskownicowe – czyli „From Dust” Erica Chahi. I myślę sobie, że cudnie by było, gdyby odpowiednio rozwinięta cudowna technologicznie piaskownica z „Project Mimicry” mogła we „From Dust” występować w roli kontrolera. Pomarzyć zawsze można.

Tacy starzy, a w piaskownicy się bawią. "Project Mimicry".

4. Rock Paper Shotgun odsyła do wywiadu, którego szef 2K, Christoph Hartmann, udzielił MCV. Rzecz o nowym wcieleniu XCOMu. Pozwolę sobie zacytować najbardziej wyrazisty fragment, w którym wyjaśnia, dlaczego XCOM ze strategii zmienił się w FPSa:

„Nie chodzi tylko o biznes – po prostu gry strategiczne są niedzisiejsze. Użyję przykładu muzyków. Weźmy kogoś staroświeckiego, na przykład Raya Charlesa. Gdyby dzisiaj grał, to by wciąż był Rayem Charlesem, ale pewnie śpiewałby bardziej w stylu Kanye Westa. Wracanie do Raya Charlesa jest w porządku, ale trzeba iść naprzód, chociaż istota pozostaje ta sama.”

Takie mądrości aż głupio człowiekowi komentować, więc pozostawiam Szanownych JawnoSnowiczów sam na sam ze słowami pana Hartmanna. Branża jest w dobrych rękach.

Christoph Hartmann z radością patrzy w przyszłość.

5. Każdy z nas chciałby pracować przy produkcji gier wideo. Jak wiadomo, wszyscy się przy tym świetnie bawią, zjadają mnóstwo pizzy, piją mnóstwo coli, nie muszą wcześnie chodzić spać i zarabiają potem bardzo dużo pieniędzy. Niestety, bywa też inaczej i zdarza się, że praca nad grą z różnych przyczyn robi się wyjątkowo mało przyjemna, a towarzyszą jej frustracje takie same, jak te, z którymi może się zetknąć choćby pracownik polskiego hipermarketu. Smutną historię tego, co działo się w Team Bondi, czyli u twórców LA Noire, podają Eurogamer i Gamesindustry.biz. Włącznie z treścią maili krążących wewnątrz TB i między TB a Rockstarem. Jak każde wywlekanie brudów, lektura ciężka. Ale chyba pouczająca.

Nadzorowanie pracy w Team Bondi.

8 odpowiedzi do “Skanujemy: haniebnie opóźniony subiektywny przegląd tygodnia

  1. Admirał Udko

    Ja wróciłem do domu rozpoczynając „Mass Effect 2”. Nie miałem zielonego pojęcia, że tyle radości sprawi mi możliwość podtrzymania związku pomiędzy Christie Shepard i Liarą T’Soni. Niestety, do pełni szczęścia trzeba w tym wypadku dokupić „Lair of the Shadow Broker” ale fabularne i postaciowe DLCe do ME2 są warte przejścia tak czy siak.

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @Admirał Udko – No proszę. A ja się właśnie nigdy do pierwszego ME nie zapaliłem, bo prawie nigdy się tam nie czułem jak w domu. Wszystko sterylne i prowizoryczne. Świetne i wygadane postaci jakoś nie pomogły. Gra wciąż czeka na dokończenie… ale pewnie do niej wrócę.

      Odpowiedz
  2. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @Roman – No, oczywiście sytuacja nie jest taka prosta, bo ja do Olafa też czasem mówię, żeby robił. Dużo naszych dobrych tekstów powstało, bo druga strona miała akurat kłopoty z netem, a trzeba było coś szybko napisać (żeby na Jawnych za pusto nie było).

    Odpowiedz
  3. Dr_Judym

    Balmorę darzę ogromnym sentymentem, Morrowind w tamtych czasach był dla mnie czymś niesamowitym, odrębnym światem po drugiej stronie ekranu. Nie pamiętam ile przy nim spędziłem, ale na pewno dużo. Myślę że znacznie więcej, niż np. 130 godzin, które mam nabite na Steamie w Fallout New Vegas (jedyna gra w tym roku, która mnie tak długo trzymała).

    Swoją drogą kiedyś widziałem tzw. overhaul mod, który dodawał tekstury w wyższej rozdzielczości, nowe efekty cieniowania i materiały, postprocessing itd. Generalnie gra wyglądała jak produkcja sprzed 3-4 lat, czyli całkiem dobrze :) Niestety, próbuję go teraz znaleźć i nie mogę…

    Odpowiedz
    1. Natan

      Rzeczony mod:
      http://www.fileplanet.com/218533/210000/fileinfo/The-Elder-Scrolls-III:-Morrowind—Morrowind-Overhaul-Mod

      A tu link do forum gdzie możesz znaleźć porady co do instalacji łącznie ze spolszczeniem:
      http://www.morrowind.pl/forum/viewtopic.php?f=29&t=1108

      Morrowind to jedna z gier mojego życia. Kiedyś dawno temu (a nie był to najlepszy czas mojego życia) uciekałem w jego świat przez bity miesiąc po 6 do 12 godzin dziennie. Nigdy później już mi się coś takiego (na szczęście w sumie) nie zdarzyło, ale mam wrażenie że Morrek mi pomógł przetrwać.

      Odpowiedz
  4. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @ Dr Judym – magia „Morrowinda” i magia „New Vegas” – 3xTAK. Mam takie same odczucia. Przy okazji New Vegas wyszło coś, co się nie udało przy Oblivionie i Falloucie 3, gdzie świat zawsze miał sobie coś prowizorycznego. To chyba też kwestia nie tylko szczegółowości świata, ale też przydawania tła wszystkiemu, co się da – zapisków, książek, itp.

    @Natan – ja się tego moda wciąż boję, bo nie wiem, czy nie musiałbym przy nim zrezygnować z pracy, o Jawnych nie mówiąc;).

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *