Skanujemy: subiektywny przegląd tygodnia

Skoro przegląd subiektywny, to dzisiaj na jego otwarcie coś z mojego życia osobistego. Jak to w wakacje, mam ostatnio całkiem dużo roboty. Do tego stopnia, że na granie pozostaje dość mało czasu. Trzeba się skoncentrować na rzeczach najważniejszych, czyli przede wszystkim na „Wiedźminie 2”, którego dotąd nie miałem czasu ukończyć. Ale dlaczego, poza „Wiedźminem”, gram w „Metal Mutant” i pierwszego „Ishara”? Zupełnie siebie nie rozumiem. Patrzę więc poza siebie, i próbuję zrozumieć świat.

1. Wicepremier Waldemar Pawlak też próbuje zrozumieć świat, w związku z czym spotkał się z polskimi twórcami gier – przede wszystkim z ekipą CellarDoor, twórcami projektu „The Book of Elm” i zwycięzcami konkursu Imagine Cup 2011. Pawlak grał też przez chwilę w „Wiedźmina 2”, po czym stwierdził, że „To trudniejsze niż pilotowanie śmigłowca”. Bardzo mnie to zastanowiło. Nigdy nie pilotowałem śmigłowca, ale mam jako-takie doświadczenia wirtualne w tym zakresie i Wiedźmina pilotuje mi się stanowczo łatwiej. Ma mniej kontrolek i nieznacznie rzadziej obija się o różne przeszkody. Morał: następnym razem należy Panu Premierowi włączyć „DCS: Black Shark”.

"DCS Black Shark". Konsola sterowania wiedźminem (w tajnej komnacie Triss).

2. Swego czasu pisałem na Jawnych Snach o premierze pięknego drobiazgu – gry „The Cat and the Coup”, opowiadającej o koordynowanym przez CIA zamachu stanu obalającym irańskiego premiera Mohammeda Mossadegha. W tym tygodniu całą ofensywę tekstów na temat tej gry, patrzących na nią z różnych stron, proponuje swoim czytelnikom Tetelo. I słusznie, bo gra jest po prostu zachwycająca. Do tego stopnia, że autorka ukończyła ją dopiero za trzecim razem, chociaż całość trwa około 10 minut. Nie dlatego, że było trudno – tylko dlatego, że co chwila zdarzało się coś, nad czym warto się było zatrzymać. Efekty tych momentów przerwy naprawdę warto poczytać: tu i tu na blogu Femina Ludens, oraz tu na Technopolis.

"The Cat and the Coup". Scena śmierci Mossadegha.

3. Na „The Escapist” Ben „Yahtzee” Croshaw wścieka się na odświeżoną wersję „Zeldy” na Nintendo 3DS. A właściwie wścieka się nie na samą „Zeldę”, tylko na trend odświeżania klasyki, w ramach którego poprawia się w niej to i owo, dodaje nowe elementy grafiki i rozgrywki i ładuje, w wersji HD albo 3D, na sprzęt nowej generacji. Problem w tym, że przez takie wybiórcze wskrzeszanie starych tytułów, przepada w mrokach niepamięci mnóstwo gier, które z nimi współistniały, ale które z takich czy innych przyczyn nie zasłużyły na wersję HD. Cały sekret oczywiście w zyskach – skoro „ICO”, „Shadow of the Colossus” czy „God of War” można sprzedać dwa razy, to czemu nie? Czy to nie dlatego firma SONY czasem nie lubi kompatybilności wstecznej? Yahtzee przeprowadza dość dobre porównanie, które pokazuje, do czego ten mechanizm może prowadzić:

Ci, co zapominają o przeszłości, są skazani na jej powtarzanie, a nie sposób nawet zacząć wyliczać przykładów tego, czego dzisiejsze gry mogłyby się z przeszłości nauczyć. Wyobraźcie sobie, ile klasycznej literatury by znikało z pokolenia na pokolenie, gdyby język angielski był całkowicie przerabiany i rekonstruowany od podstaw co pięć czy sześć lat, a wydawcy wybierali sobie, co należy przetłumaczyć i ponownie wydać.

Złem nie są odświeżone wersje same w sobie – złem jest to, że przez nie zapominamy o oryginałach, nawet z ich wadami i topornością. Jasne, istnieją w sieci różnego rodzaju GOG-i i DotEmu, coraz większa jest biblioteka nieretuszowanych staroci dostępnych w innych serwisach, ale Yahtzee proponuje coś, co i mi się marzy:

Potrzeba jakiegoś odpowiednika British Library, jakiejś zorganizowanej instytucji niezależnej od wydawców, która miałaby w zbiorach egzemplarz każdej gry, jaka powstała, w emulowanym formacie cyfrowym, w którym będzie można w nią grać za pięćdziesiąt lat na naszych zakładanych na głowę wyświetlaczach rzeczywistości rozszerzonej, po prostu w imię ocalania kultury przed zapomnieniem.

I święta prawda. Bo inaczej przyszli historycy gier będą się drapać po głowach jak historycy filmu, którzy próbują znaleźć nadpalone resztki taśmy z filmem, powiedzmy, „Antek Ladaco przechodzi przez ulicę” z 1915 roku.

Bossowie z "Metal Mutant" - ocalić od zapomnienia.

4. Cotygodniowa rubryczka „Najlepsze darmowe gry tygodnia” z PC Gamera (którą niedawno odkryłem dzięki mojemu ukochanemu RPS) polecała ostatnio bardzo ciekawe dziełko, które jego twórca nazwał po prostu „Hide”. Hide to gra, w której musimy się chować przed mamroczącymi istotami (ludźmi?), ganiającymi nas z latarkami po ponurym zimowym krajobrazie. Celem gracza jest znalezienie odpowiedniej ilości tablic umieszczonych przeważnie na ścianach. Grafika – okropna, rozpikselowana, 3d. Szaleńczy bieg po śniegu, coraz szybszy oddech, cienie wydłużające się w świetle latarek i poczucie ucieczki przed nieuniknionym, którego nie czułem od czasu „Amnesii” (którą „Hide” miejscami naśladuje, ale dużo oszczędniejszymi środkami). Gra-lektura obowiązkowa.

"Hide". To nie światełko w tunelu - to mój prześladowca.

4 odpowiedzi do “Skanujemy: subiektywny przegląd tygodnia

  1. zapiskowiec

    Nie martwiłbym się, przeciwnie, uważam ten zestaw za bardzo przyzwoity. Ja utknąłem w W2 w drugim akcie i wcale nie chce mi się do niego wracać. Poczekam na słotną jesień, która zamknie mnie w domu wieczorową porą i zmusi do nadrabiania zaległości. Aktualnie na tapecie: ze staroci: Syberia oraz Pool of Radiance; z nowości Clockwork Man, wspomniany Cat and the Coup oraz Old World Blues. W rezerwie, ciąg dalszy kampanii Turcją w EU3 z zakupionym ledwie miesiąc temu dodatkiem DW. I jest mi z tym dobrze.

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @zapiskowiec – Jest w grach Silmarils jakiś ponadczasowy urok – Francuzi mieli kiedyś talent do robienia gier, które radośnie wykraczają poza ograniczenia technologiczne. Trochę na zasadzie – nie da się tego w grze upchnąć? Co tam, mamy dużo wyobraźni. I dlatego te bagna w Metal Mutancie wciąż jakoś na mnie działają, bo siedzi za nimi wyobraźnia rodem z pisma Metal Hurlant. Ech, Divine Wind na mnie też czeka, ale na EU już naprawdę trzeba mieć czas.

      Odpowiedz
  2. mrrruczit

    Zastanawiałem się swego czasu, jaki jest sens robić rimejki zasłużonych, świetnych, choć oczywiście niemłodych już filmów. Skoro stały się one klasykami, to się już tego nie przebije (przynajmniej ja takiego przykładu przypomnieć sobie nie mogę). Z ostatnich czasów – Conan czy Pamięć Absolutna bez Arniego? Ale zdałem sobie sprawę, że to są 'moje’ klasyki, ludki urodzone po mnie (albo i przede mną, ale nie mający akurat okazji obejrzeć) już tych filmów nie obejrzą. Bo stare, bo troncom myszkom, bo filmów i seriali jest i tak wystarczająco dużo, żeby jeszcze jakieś skamieliny oglądać. A dzięki rimejkom taki delikwent nie dość że pozna daną historię (co w przypadku filmów z Arnim może nie ma takiego znaczenia, ale w przypadku 12 gniewnych ludzi już tak), to może mu się spodoba tak, że sięgnie po oryginał?
    Po zagraniu (pierwszy raz w życiu) w zremasterowaną grę nikt raczej nie sięgnie po oryginał (bo po co), ale właśnie dzięki temu pozna jej historię, w innym przypadku dla danego gracza (powiedzmy) niedostępną. A poza wartością samą w sobie dla gracza, może to być też (przy odpowiednio dobrej sprzedaży), sygnał dla twórcy i wydawcy, że warto zrobić kolejną część, bo target nam się przecież powiększył! Czego wam i sobie życzę :)

    Odpowiedz
  3. Michał Gancarski

    „Hide” to kompletny odlot.

    ** SPOILER **

    Jak interpretujesz napisy na tabliczkach? Dla mnie to takie znaki – „tu kogoś zgwałcono”, „tu ktoś został zabity”, „tu kogoś torturowano” itd. Bez oczywistego związku z samą akcją. Wiemy tylko, że coś zrobiliśmy (ten fragment lasu najwyraźniej jest jakiś feralny) i że nas gonią. Smaczku dodaje fakt, że ścigający i ich pojazd na niebie wyglądają jakby nie były ludzkiego pochodzenia.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *