Występy gościnne: Zagrajmy w Endera

Dzisiaj w Jawnych Snach inaugurujemy nową kategorię wpisów – występy gościnne. Od czasu do czasu pojawiają się autorzy, którzy chcieliby – bez zostawania pełnoprawnymi członkami Menażerii – opublikować na Snach swój tekst. To dla nich ten kącik, administrowany przez samego Kota z Cheshire (który w ramach kociej ekstrawagancji lubi mówić o sobie w trzeciej osobie). Kot najpierw przedstawia piszącego – tym razem jest nim Michał Ochnik, JawnoSnowiczom znany jako Misiael. Jest nie tylko aktywnym komentatorem tego, co się u nas dzieje, ale też – przede wszystkim – autorem bloga Mistycyzm popkulturowy, gdzie pisze nie tylko o grach. Michał tworzy też własne teksty fantastyczne, publikowane m. in. w „Nowej Fantastyce”. Po krótkim przedstawieniu naszego gościa, Kot przechodzi do rzeczy – czyli oddaje mu głos. Ale zanim to zrobi, podkreśla jeszcze, jak mu miło – bo przecież na Jawnych Snach awatarem Misiaela/Michała jest właśnie facjata Kota nad Kotami.

* * *

 

ZAGRAJMY W ENDERA

Rozważmy stół. Olbrzymi dębowy blat, który – z punktu widzenia stojącego na nim gracza – wydaje się bezkresny. Na stole stoją dwa identyczne naczynia wypełnione dwiema różnymi cieczami. Nad horyzontem blatu góruje postać Olbrzyma, który zachęca gracza do skosztowania jednego z proponowanych napojów, ostrzegając, że w którymś z dwóch kubków mieści się zabójcza trucizna. Warto jednak zaryzykować, ponieważ w razie trafnego rozwiązania tej przedziwnej szarady nagrodą będzie bilet wstępu do tajemniczej Krainy Baśni. Gracz wybiera jeden z kubków, a jego postać umiera w straszliwych męczarniach po skosztowaniu cieczy. Następnym razem też. I znów. I znowu. I po raz kolejny. I jeszcze raz, aż w końcu poirytowany gracz dochodzi do wniosku, że gra oszukuje, że etap ten jest nie do przejścia. A jednak Kraina Baśni kusi i nęci, zachęca do kolejnej próby przechytrzenia wielkiego oszusta…

Pasqual Ferry, fragment z komiksu Marvela "Gra Endera".

Powyższa scena nie pochodzi – jak mogłoby się wydawać – z jakiejś nietuzinkowej gry przygodowej. To opis jednego z etapów Gry Fantasy – jednego z ważniejszych elementów fabuły kultowej powieści science-fiction „Gra Endera” autorstwa Orsona Scotta Carda.

„Gra Endera” snuje historię genialnego kilkulatka, który zostaje przyjęty do Szkoły Bojowej, specjalnej placówki gromadzącej i trenującej do walki z pozaziemskim najeźdźcą wszystkie ponadprzeciętnie inteligentne dzieci. Koncepcja rodem z mało ambitnego klona Harry’ego Pottera okazuje się być punktem wyjścia do głębokiej analizy dziecięcej (ludzkiej) psychiki poddawanej w toku szkolenia rozmaitym testom, nierzadko bardzo brutalnym i niebezpiecznym. W połączeniu ze znakomitym literackim językiem, wartką fabułą i inteligentnymi dialogami „Gra Endera” szybko weszła do kanonu książek gatunku science-fiction. Osobiście do „Gry Endera” mam bardzo emocjonalny, by nie powiedzieć – fanatyczny stosunek, daruję sobie jednak zachwyty, by przejść do meritum tego tekstu, którym jest wspomniana wyżej Gra Fantasy, najważniejsza gra komputerowa w historii literatury fantastycznonaukowej.

Główną areną wydarzeń z książki jest Szkoła Bojowa, w której Ender i inne dzieci szlifują swoje umiejętności taktyczne. Całe życie zamieszkujących placówkę uczniów podporządkowane jest treningowi. Nawet wolny czas, który małoletni żołnierze mogą spędzać przy komputerowej przygodówce, która w rzeczywistości jest zakamuflowanym programem sondującym psychikę gracze poprzez stymulowanie go za pomocą przeróżnych bodźców, które mają dla niego jakieś specjalne znaczenie. Gra Fantasy jest zatem produktem bardzo spersonalizowanym – w zależności od tego, kim jest gracz, sama rozgrywka przebiega w sposób nieco odmienny, bowiem zawiera w sobie elementy mające symbolizować pewne ważne dla odbiorcy wydarzenia czy postaci (na przykład Ender w pewnym momencie widzi w grze swojego socjopatycznego starszego brata, innym razem pomaga mu awatar przypominający jego siostrę). Na podstawie reakcji na takie bodźce komputer sonduje stan psychiczny dziecka.

Pasqual Ferry, okładka jednego z numerów komiksu "Gra Endera".

[uwaga – dalsza część tekstu może zawierać śladowe ilości spoilerów]

Ender, jako chłopiec wyjątkowy nawet na tle bardzo inteligentnych kolegów i koleżanek ze Szkoły, zapędził Grę Fantasy w kozi róg, przechodząc niemożliwy do przejścia etap z Napojem Olbrzyma. Zamiast wybierać pomiędzy dwoma naczyniami, chłopiec nakazał kierowanej przez siebie postaci rzucić się na giganta. Nim gra zdołała rozwiązać jakoś ten dylemat, Enderowi udało się już zabić Olbrzyma, poprzez wyrwanie mu oka. Poprzez swoje wcześniejsze zachowania chłopcu udało się naruszyć strukturę gry na tyle, by coś takiego uszło mu płazem. Olbrzym zginął, a sterująca rozgrywką sztuczna inteligencja zmuszona była pospiesznie wygenerować całą Krainę Baśni.

O „Grze Endera” przypomniałem sobie podczas rozgrywki w The Path, która w ogólnych założeniach bardzo przypomina Grę Fantasy. I tu i tam mamy oniryczną, przesyconą symbolami rozgrywkę, za pośrednictwem której możemy dowiedzieć się ciekawych rzeczy o naszej psychice. Porozrzucane po lesie obiekty każdemu z nas pewnie kojarzyły się z czymś diametralnie innym – na mnie największe wrażenie wywarł porzucony w gęstwinie przerdzewiały wrak samochodu. Przypomniał mi on, że w dzieciństwie widziałem podobny wrak na skraju lasu, na wsi u dziadka. Komputerowy symbol otworzył mi w umyśle drzwi, za którymi kryły się wspomnienia – tak jak Gra Fantasy pomogła Enderowi uświadomić sobie skomplikowane relacje z rodzeństwem. Oczywiście, „Ścieżka” zrobiła to metodą na chybił-trafił – kilka porozrzucanych po lesie osobliwości, spośród których niektóre mogą części graczy z czymś się kojarzyć. Gra Endera natomiast analizowała dane użytkownika i na ich podstawie kreowała rozgrywkę. Czy doczekamy podobnych gier w naszej, pozaliterackiej rzeczywistości? Miejmy nadzieję, że w końcu tak, chociaż gdy przypomniałem sobie, jakim traumatycznym przeżyciem była dla Endera rozgrywka – i jak mną samym wstrząsnęła „The Path” – nie jestem pewien, czy chciałbym w taki produkt zagrać.

"The Path". Wrak w lesie.

Ciekawe jest coś jeszcze – w „Grze Endera” jej autor, Orson Scott Card potraktował medium gier komputerowych bardzo poważnie. W połowie lat osiemdziesiątych, gdy ukazało się pierwsze wydanie powieści status gier wideo w oczach ogółu był jeszcze gorszy, niż obecnie – wątpliwe, by ktoś przypuszczał, iż te zabawne, rozpikselowane platformówki mogą kiedyś stanąć obok filmów czy literatury. Takie ujęcie fenomenu gier przez amerykańskiego autora faktycznie mogło być w owym czasie… no cóż, fantastyczne.

Polecam „Grę Endera” wszystkim tym, którzy jej jeszcze nie czytali. Abstrahując od tego, że to kawał naprawdę ciekawej, wciągającej (rzekłbym nawet – odurzającej) lektury, powieść Carda może posłużyć jako dość mocny argument w dyskusji z niektórymi zatwardziałymi growymi sceptykami, którzy odmawiają elektronicznemu medium jakiejkolwiek głębi.

27 odpowiedzi do “Występy gościnne: Zagrajmy w Endera

  1. oxy

    Z ciekawości spędziłam wczoraj pół nocy na czytaniu bloga zaproszonego autora. Nad wyraz smaczny, podobnie jak powyższy tekst.

    Odpowiedz
  2. Marek Pańczyk

    Bez dwóch zdań Gra Endera jest wyśmienita, a Orson Scott Card wielkim pisarzem jest. Natomiast jest inna, mniej znana pozycja tego autora, w której mamy duże nawiązania do świata gier wideo. Mowa o Zagubionych Chłopcach. Tytuł, który pochłonął mnie swego czasu całkowicie. Główny bohater rozpoczyna pracę jako twórca dokumentacji w zespole tworzącym grę komputerową na 8-bitowe Atari, gdzieś we wczesnych latach 80. Obok głównej linii fabularnej i tajemnicy, pojawiają się bardzo ciekawe opisy jak wyglądał ówczesny system pracy nad grami komputerowymi w tak odległej technologicznie od nas Ameryce. Jest też niesamowicie intrygujący wątek pewnej gry wyprzedzającej swoją epokę, w którą ciągle grają wszystkie dzieci, ale rodzice dostrzegają to tylko kątem oka. Szczerze polecam Zagubionych Chłopców, bo to tytuł, który zręcznie łączy wiele gatunków: powieść obyczajową, kryminał, thriller czy science-fiction (pogranicze), a dla miłośników gier wideo dostarcza jeszcze ciekawej otoczki.

    Odpowiedz
    1. Roman Książek

      Jako że miało być bez lukru. Dwa cytaty na (z)dziś:

      „Orson Scott Card wielkim pisarzem jest”

      „OSC poznałem z powieści fantastycznych czytanych za młodu, które wspominam przyjemnie. Mniej przyjemna była lektura zbiorów opowiadań opatrzonych kabotyńskimi przedmowami czy też kretyńskiego horroru 'Udomowienie’ (mogę czytać o statkach kosmicznych szybszych od światła, ale nie o facecie remontującym dom, który do picia na cały dzień ma kubek coli z McDonaldsa). Potem były różne akcje antypedalskie, po których skreśliłem OSC z listy ludzi, których chcę znać; pójść z nim na kolację? A dlaczego nie z Hitlerem? Podobno też był wspaniałym gawędziarzem (więcej: http://mrw.blox.pl/2010/12/Kolacja-z-Hitlerem.html).

      No i bonus: http://mrw.blox.pl/2008/02/Ender-ksenojebca.html .

      Odpowiedz
      1. Misiael

        Ja mam jednak zwyczaj oddzielać dzieło od autora, bo może się zdarzyć tak, że dobrą w sumie książkę obrzydzi mi osoba, która ją napisała. Co do red. Wiśniewskiego, to chyba orbituje to trochę za blisko prawa Godwina. Szczerze, to interesujący temat na notkę – twórca, a dzieło. Lovecraft był rasistą, co nie przeszkadzało mu pisać najlepsze horrory wszech czasów, Lyman Frank Baum podobnież – a przecież trudno na tej podstawie deprecjonować „Czarnoksiężnika z krainy Oz”.

        O, i już mam temat na notkę. Dzięki!

        Odpowiedz
        1. Roman Książek

          @Ja mam jednak zwyczaj oddzielać dzieło od autora, bo może się zdarzyć tak, że dobrą w sumie książkę obrzydzi mi osoba, która ją napisała. Co do red. Wiśniewskiego, to chyba orbituje to trochę za blisko prawa Godwina. Szczerze, to interesujący temat na notkę – twórca, a dzieło. Lovecraft był rasistą, co nie przeszkadzało mu pisać najlepsze horrory wszech czasów, Lyman
          Frank Baum podobnież – a przecież trudno na tej podstawie deprecjonować „Czarnoksiężnika z krainy Oz”.

          Temat rzeka, który trzeba bardzo ostrożnie rozpatrywać w stosunku do konkretnej osoby. Knut Hamsun wykazywał sympatię do nazizmu, co wynikało z jego niewiedzy. Wymieniony przez Ciebie Lovecraft był rasistą 100 lat temu – to go oczywiście nie usprawiedliwia, ale kontekst dla pewnych zachowań był wtedy zupełnie inny (co ważne, poglądy H.P. ewoluowały w „jedynie słusznym” kierunku). OSC jest pisarzem współczesnym, więc jego niektóre oryginalne tezy można oceniać przez tu i teraz. Ocena spuścizny literackiej to inna rzecz – nawet MRW nie neguje wielkości „Gry Endera”. „Udomowienie” krytykuje zaś z pozycji
          czysto literackich. Słusznie napisałeś jedynie o „oscylowaniu za blisko prawa Godwina”. MRW nie użył argumentu nazistowskiego w dyskusji, a w samowystarczalnym tekście, nie będącym bezpośrednią polemiką. Emocjonalna obrona mniejszości – moim zdaniem – usprawiedliwia takie zestawienie.

          @O, i już mam temat na notkę. Dzięki!
          Bardzo proszę! Wygląda na to, że nawet w komentarzu podświadomie zachowuję się jak redaktor i wskazuję Autorowi, o czym ma pisać. Boshh…

          Odpowiedz
          1. Roman Książek

            No, w sumie mam podobnie. Na studiach wtłaczano mi RACZEJ umiejętność odDzielania autora od dzieła. Poza tym nie interesują mnie prywatne poglądy twórców (pomijając wyjątki typu Lem, Borges, Tarantino). Ale też już chyba nie byłbym w stanie np. przeczytać książki współczesnego autora (z nieżyjącymi to inna sprawa – ja nawet samego siebie sprzed dekady nie poznaję), którego poglądami się brzydzę. W zasadzie po co miałbym to robić?

        2. Roman Książek

          @Ja mam jednak zwyczaj oddzielać dzieło od autora, bo może się zdarzyć tak, że dobrą w sumie książkę obrzydzi mi osoba, która ją napisała.

          Jan Józef Lipski: „właśnie jako historyk literatury nieraz podejrzewałem, i w refleksji teoretycznej, i 'tak sobie’, na własny użytek, że nie można i nie należy odrywać dzieła od twórcy, że to fikcja”. Fragment tekstu, który został opublikowany w Tygodniku Powszechnym 37 lat po złożeniu do redakcji. Spróbuję zaproponować Olafowi taki tryb publikacji na JS. Zatem: do przeczytania WKRÓTCE!

          Odpowiedz
  3. Louvette

    Faktycznie, trudno jest popierać ideę oddzielenia dzieła od autora znając poglądy Carda (rzecz nie dotyczy zresztą jedynie jego powieści – pozwolę sobie podlinkować tekst z mojego bloga: http://altergranie.wordpress.com/2009/11/30/zlozony-cien-bojkotu-konsumenckiego/). Inna sprawa, że nigdy już bodaj nie osiągnął w swej twórczości poziomu pierwszych paru tomów serii o Enderze, a w tamtych książkach swój religijny radykalizm trzymał jeszcze na wodzy.

    Wracając do treści tekstu jednak: Grę Endera czytałam kilkanaście lat temu i być może pamięć nieco mnie myli, ale zdaje się, że – poza psychoanalityczną grą fantasy – sam trening bojowy odbywał się m.in. na symulatorach przypominających grę.

    * UWAGA! SPOILER *

    Nawet niszcząc całą wrogą rasę w ostatecznym starciu Ender myślał, że gra, co było manipulacją przełożonych mającą na celu skłonienie go do decyzji, które byłyby dla niego moralnie nie do przyjęcia, gdyby znał prawdę.

    * KONIEC SPOILERA *

    Ten wątek też zasługiwałby chyba na rozwinięcie w świetle z jednej strony niekończącej się dyskusji o grach jako „symulatorach morderców” – z drugiej, rosnącej roli symulacji komputerowych we współczesnych działaniach wojennych, co zbliża je do gier. Nie żebym coś sugerowała Michale, ale pisałeś, że jesteś fan(atykiem) Gry Endera…? :)

    Odpowiedz
    1. Misiael

      Tu akurat skupiłem się tylko na aspekcie Gry Fantasy, jako ciekawej wizji gier psychologicznych. Gdybym chciał poruszyć pozostałe aspekty (gry w Szkole Bojowej, symulacje w Szkole Dowodzenia etc.) musiałbym napisać nie lapidarną blognotkę, a książkę o grubości dorównującej „Grze Endera”.

      Ach – i niech wszyscy nieznający „Gry Endera” ślicznie podziękują Louvette za zaspoilowanie zakończenia. ;)

      Odpowiedz
        1. Louvette

          Ups. Jakoś tak z góry przyjęłam, że z zakończeniem Gry Endera jest trochę jak z „Luke, I am your father” – znają je „wszyscy”… ;) Dzięki za czujność Pawle.

          Odpowiedz
  4. Misiael

    @Roman
    „Ale też już chyba nie byłbym w stanie np. przeczytać książki współczesnego autora (z nieżyjącymi to inna sprawa – ja nawet samego siebie sprzed dekady nie poznaję), którego poglądami się brzydzę. W zasadzie po co miałbym to robić?”

    W sumie zapoznanie się z poglądami Andrzeja Pilipuka sprawiło, że czym prędzej wystawiłem wszystkie posiadane przeze mnie książki tego autora na Allegro (inna sprawa, że już sporo wcześniej Wędrowycze odrzuciły mnie propagowaniem idiotycznych poglądów, nie sądziłem jednak, że to zaszło tak daleko).

    Generalnie nie mierzi mnie czytanie książek osób, z którymi poglądami się nie zgadzam, o ile ich twórczość nie jest propagandową tubą. O ile się nie mylę, w „Grze Endera” ani w innych książkach tego cyklu (ani zresztą w żadnej przeczytanej przeze mnie książce Carda) nie widziałem jakichś homofobicznych treści (ale nie wykluczam, że mogłem coś przeoczyć).

    Odpowiedz
  5. mrrruczit

    Nie wiedziałem, że powstał komiks Gra Endera – warto? Wprawdzie sam fakt, że to Marvel, sugeruje, że warto, ale różnie to bywa.

    BTW bardzo sympatyczny wpis, podobał mnie się :)

    Odpowiedz
    1. Misiael

      @warto?

      Zdecydowanie tak. Scenarzysta poszedł, moim zdaniem, najlepszą drogą – dialogi tak w 95% przepisał z materiału wyjściowego, fabuła też została przykrojona w bardzo niewielkim stopniu (wyleciał wątek sieciowej działalności Valentine i Petera, poza tym nie wycięto niczego bardziej istotnego). Dla mnie jest to znakomita adaptacja (czasem tylko rysunki delikatnie zawodzą, ale przy pierwszym czytaniu tego się właściwie nie zauważa).

      Odpowiedz
  6. Ynleborg

    Pozwolę sobie opowiedziec moją historię. Ja zacząłem moja historię z twórczością OSC od felietonów. Zaowocowało to 10 letnim bojkotem wszystkiego co wyszło spod piora tego pana. Ostatecznie uległem pod naporem przyjaciół i zacząłem czytać Endera. Nie żałuje. W mojej ocenie to jedne z najlepszych powieści SF.

    Od tej pory staram się jednak oddzielać tworczosc od poglądów autora. Przynajmniej jeśli chodzi o beletrystykę.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *