„Battlefield” jakby inny trochę

To nie jest nowy trend, to standardowa praktyka rynkowa, ale jak się z tym człowiek zderza czołowo, to jest to każdorazowo cholernie przygnębiające doświadczenie. Oprócz fajnie zapowiadającego się „Battlefielda 3”, w Paryżu prezentowano także „Battlefielda” na iPada. „Battlefielda”… Aż chciałoby się wziąć tę nazwę w podwójny cudzysłów.

Grę pokazywał miły śniady młodzieniec, bardzo przejęty i przestraszony zarazem. Przyznaję, z powodów ogólnoludzkich nie miałem serca powiedzieć mu, co myślę. Zwijając się w środku i krzyżując palce za plecami, wykrztusiłem z siebie jakoś – mam nadzieję, że z kamienną miną – parę zawstydzająco nieszczerych gładkich ogólników. Facet pytał, czy mi się podobało, patrząc przy tym na mnie ufnie ślepiami spaniela. No co – miałem mu powiedzieć, że to zwykły śmieć? Za słaby jestem na tak brutalną szczerość.

Nie pomógł drążek sterowniczy pod lewy kciuk. Sterowanie w grach akcji na iPadzie to koszmar. Wiem, że gdybym się oswoił, byłoby łatwiej, ale pewnych ograniczeń tego rozwiązania nie sposób przeskoczyć. Zresztą w tym przypadku nie ma nawet mowy o motywacji, by próbować okiełznać opór materii. „Battlefield” na iPada jest rozpaczliwie, wręcz porażająco zły. I z „Battlefieldem” ma wspólną tylko nazwę. Strzelamy do kolejnych wybiegających pod lufy przeciwników. Fala za falą. Nuuuda.

Próby skapitalizowania marki przez wypuszczanie takich ometkowanych nią, nic nie wartych gadżetów to stara praktyka rynkowa. Świat gier padł jej ofiarą wiele lat temu, kiedy to producenci kasowych filmów wpadli na pomysł, by zarabiać nie tylko na kubkach, koszulkach, maskotkach itp. nawiązujących do kinowego przeboju, ale i na grach właśnie. Robionych szybko, byle jak, tanio, bo wiadomo, że i tak się sprzeda. Dziś, gdy to gra jest lokomotywą marki, owszem, zdarza się, że dokleja się do niej jakiś – zwykle byle jaki – film. Coraz częściej jest to jednak kolejna gra, która z głównym produktem ma niewiele wspólnego poza nazwą. Na pewno nie jakość.

Może nie byłby to powód do zmartwień, może należałoby takie produkty milcząco ignorować jako niegodne uwagi, gdyby nie to, że zmienia się układ sił. Coraz więcej osób rozpoczyna swą przygodę z grami od smartfonów i tabletów. Czy zetknąwszy się z podobną chałturą, nie przerzucą negatywnych skojarzeń na całą markę? A może – wariant najgorszy – jak te psy Pawłowa uzależnią się od takich prostych, pożal się Boże, przyjemności, i gdy kupią wreszcie konsolę lub komputer do gier, będą oczekiwać zbliżonych doznań? A wydawca zareaguje zgodnie z maksymą „Klient nasz pan”? Horror. Mało co prawda z dzisiejszej perspektywy prawdopodobny, ale jednak. Jestem w stanie sobie wyobrazić dzień, w którym liczba sprzedanych tak zwanych „Battlefieldów” na tablety i smartfony przebije liczbę „Battlefieldów” właściwych, tych na pecety i konsole. Pieniądz lepszy nie raz był już wypierany przez pieniądz gorszy.

A skoro już mowa o wrażej inwazji, spójrzcie na obrazek obok. Wypatrzył go na ścianie paryskiej kamienicy kolega Jan M. Długosz z „Polityki”/Technopolis (zdjęcie robiłem smartfonem, stąd i jakość taka sobie). Czy to wyraz lęku tubylców przed turystyczną stonką? Tak czy owak – kolejny znak obecności kultury gier w głównym obiegu.

4 odpowiedzi do “„Battlefield” jakby inny trochę

  1. LeszekT

    Obejrzyj „exit through the gift shop”. Ta mozaika na ścianie to dzieło ulicznego artysty. Sam złapałem podobnego na murze okalającym sacre coeur.

    A co do „tezy o wyparciu” to gry prostsze wyprą bardziej skomplikowane. Myślę że wraz z upowszechnieniem się „inteligentnych telewizorów” to właśnie gry na takie ubogie platformy (tv + telefony) zmiotą wszystko, jeśli chodzi o wyniki sprzedaży. Wyobrażacie sobie granie na tv z użyciem pilota? Chyba trzeba zacząć sobie wyobrażać ;)

    Odpowiedz
  2. fff

    A chodzi konkretniej o tego typka:
    http://en.wikipedia.org/wiki/Invader_(artist)

    Nie patrzcie tak czarno na granie np. na pilocie od telewizora. Bo jeśli takie granie okazałoby się niewygodne ( a okazałoby się) w strzelaniny jak ta powyższa, to przyjdzie czas na zalew – albo może chociaż przypływ – nowych gatunków. Renesans gier point’n click? Wybuch gier Heavy Rainopodobnych? Och kto to wie, kto to wie.

    Odpowiedz
  3. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    @LeszekT, fff

    Dziękuję za wyjaśnienie zagadki kosmicznej inwazji na Paryż! :). A co się tyczy gier na przenośne drobiazgi, jak smartfony i tablety – a choćby i telewizyjnych, obsługiwanych pilotem – nie mam nic przeciw. Wiążę wręcz z nimi spore nadzieje, o czym zresztą zdarzało mi się tu pisać. Niech to jednak będą kreacje dostosowane do medium i robione z większymi ambicjami niż pasożytowanie na renomie przywłaszczonego tytułu.

    Odpowiedz
  4. Fredi

    Granie na telewizorze? Halo, halo, podobno to większość rynku. Co z tego że w odrębnym pudełku? Dlaczego niby Sony kiedyś tam nie miało by tego zintegrować?

    Odpowiedz

Skomentuj Olaf Szewczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *