Pełne zanurzenie! (5): Robinsonada

Oho! Mój bohater jest spragniony. Na szczęście w okolicy znajduje się jeziorko. Bohater podchodzi do niego i klika. Nic. Przecież żeby się porządnie napić, potrzebuje jakiegoś naczynia. Na szczęście w pobliżu kręci się jakiś wyjątkowo nieprzyjazny pan, który dysponuje manierką. Po kilku uderzeniach pięścią manierką dysponuję ja, a pan się już nie kręci. Brzydkie, ale ratujące skórę zachowania bywają w tej grze koniecznością. Z tryumfalnym uśmieszkiem zanurzam manierkę w jeziorku i zaczynam łapczywie pić. To oczywiście zła decyzja. Nigdy nie pijcie nieprzegotowanej wody na obcej planecie. I witajcie w „Robinson’s Requiem”, jednej z niewielu gier, w których można umrzeć na biegunkę.

„Robinson’s Requiem” to kolejny etatowy dziwoląg w dyskusjach o historii gier. Opowiada o jednym z Robinsonów – pionierów odkrywających nowe planety i sprawdzających, czy nadają się do wykorzystania w jakikolwiek sposób. Podstawowe umiejętności Robinsona obracają się wokół umiejętności przeżycia w skrajnych warunkach. Umie więc nie tylko walczyć, ale też wyżywić się znalezionymi w ziemi robakami, uszyć sobie ubranie chroniące przed zimnem albo wyleczyć się z grypy żołądkowej połączonej z zakażeniem rozciętej z góry do dołu nogi.

Moje ognisko. Moje leki. Mój szkielet. Jeszcze cały.

Brzmi to wszystko niezbyt przyjemnie, a gra niczego nie chce graczowi oszczędzić. Najpiękniejsze ekraniki w „Robinson’s Requiem” monitorują stan zdrowotny naszego bohatera. Temperaturę ciała. Wagę (jeśli gwałtownie chudniemy – trzeba uważać!). Infekcje i rany na zewnątrz ciała. Choroby, złamania i bóle wewnątrz. W apteczce – różne rodzaje leków na różne sytuacje. Biegasz w deszczu bez okrycia? Łyknij przynajmniej witaminy, żeby zwiększyć odporność. Tygrys poklepał cię po ramieniu? Łap za igłę i szwy chirurgiczne. Ilość chorób – i rad na nie – jest tu ogromna. Trudno się w tym połapać.

Ponure skutki przeziębienia. Morał w sam raz na jesień. Apsik.

Dużo ludzi lubi więc mówić o „Robinson’s Requiem” jako o przejawie dziwactwa i pedantyzmu twórców; grze przekombinowanej, którą można sobie obejrzeć, ale nie da się w nią tak naprawdę grać.

Ja w „RR” grywam na tej zasadzie, na której pogram od czasu do czasu w „Falcona 4.0”. Daję się zauroczyć jej szczegółowości. Tak, jak w „Falconie” można się poczuć jak dziecko, wciskające wszystkie guziczki w kabinie pilota, gdzie je ktoś przez pomyłkę wpuścił, tak w „RR” można się cieszyć tym, że bohater w deszczu zaczyna kichać, a po zjedzeniu dziwnej gruszki z nieznanego drzewa robi mu się niedobrze. Jeśli ktoś chce w „RR” grać, żeby wygrać, pewnie się wścieknie. Ale jeśli ktoś (jak ja) lubi pograć, żeby zanurzyć się we wiarygodnym świecie, może się bardzo dobrze bawić. W tej grze mało ważna jest słaba fabuła i przeokropnie odgrywane dialogi. Liczy się okrutne otoczenie i wszystko, co może się przydarzyć naszemu bohaterowi. Bez nich (a wpływ klimatu i choroby można wyłączyć) to niezbyt dobry (a dziś w zasadzie okropny) FPS ze względnie otwartym światem.


/Powyżej – próbka aktorstwa z „RR”. UWAGA! Gra w filmiku chodzi na minimalnych ustawieniach. W rzeczywistości wygląda nieco lepiej…/

Czy się „Robinson’s Requiem” lubi, czy nie, nie można zapominać o tym, jaką było ważną grą. To kolejny przykład produkcji, o której dzisiaj pamiętają tylko wielbiciele starych dziwactw, a z której dzisiejsze gry dużo czerpią. Oczywiście, mało kto w grach każe nam dzisiaj sprawdzać sobie co pięć minut temperaturę ciała, ale zaskakująco dużo twórców każe nam robić coś, co w „RR” jest właściwie odruchem: łączyć ze sobą proste przedmioty i robić z nich cuda. Kij+żywica+zapałki? Pochodnia. Skóra+igła+nici? Ubranie.

Gdzieś w nocach z „Minecrafta”, kiedy czaimy się w swoich jaskiniach i chatynkach, drżąc przed szukającymi nas w świetle księżyca dziwacznych kreaturach, słychać bardzo wyraźne echo nocy „Robinson’s Requiem”, gdzie echo w mroku na bagnach niosło ryki wściekłego tyranozaura, a biedny Robinson modlił się, żeby nikt nie zobaczył ogniska, przy którym musiał się ogrzać, żeby się nie nabawić zapalenia płuc.

Gdzieś w dzisiejszych MMORPGach, w których gracze obsesyjnie zajmują się craftingiem, słychać echo uderzeń noża odcinającego gałęzie na nieznanej planecie, żeby później dało się z nich rozpalić ogień i zbudować łuk.

Nie mówiąc o tym, że „Robinson’s Requiem” to pierwsza gra, w której można ze zmęczenia i choroby oszaleć i dostać halucynacji. Bohaterowi latają przed oczami mroczki i iskierki, a w uszach słychać szaleńcze chichoty.

Odrobinę bardziej znany duchowy następca "Robinson's Requiem".

Pewnie, że „Robinson’s Requiem” to przodek wielu gier opartych na przeżyciu, od Simsów  na bezludnej wyspie po niszowe (ale świetne!) Unreal World. Ale zapomina się o tym, ile zawdzięczają mu największe hity. „Minecraft”. „World of Warcraft”. „RR” na pewno jest grą nieudaną i ma w sobie bardzo dużo przesady, ale nie jest dziwolągiem zasługującym na zapomnienie. Pomysły jej twórców mimo wszystko zmieniły oblicze gier.

 

4 odpowiedzi do “Pełne zanurzenie! (5): Robinsonada

  1. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @Bartek – Tag dodany! Silmarils Collection ma u mnie honorowe miejsce na dysku. (Prawie) wszystkie ich gry mają dwie cechy wspólne: 1. Są z takich czy innych przyczyn bardzo irytujące, 2. Mają w sobie coś niesamowicie magnetycznego. Niedawno, właśnie w ramach Silmarils Collection, wróciłem do stareńkich Isharów i długo nie mogłem się oderwać…

    Odpowiedz
  2. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @Bartek – Drugi Ishar był pierwszą grą, w której usłyszałem na pc speakerze zdigitalizowany dźwięk. Stara miłość nie rdzewieje – do dziś czuję na twarzy chłodny powiew, kiedy słyszę Isharową wodę. Ale to chyba nie tylko sentyment – w porównaniu z innymi ówczesnymi RPGami, gry Silmarils budują niesamowitą atmosferę swoją grafiką. Zwłaszcza otwarte przestrzenie; lasy i mokradła. Targhan&Mutand grywalnością do mnie za bardzo nie przemawiają, ale sugestywnością świata – bardzo. Kłania się w nich po prostu estetyka francuskiej szkoły komiksu, wczesnego Bilala i Moebiusa.

    Odpowiedz

Skomentuj Bartłomiej Nagórski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *