Relacja z pola bitwy: „Battlefield 3”

Byłem wczoraj na pokazie „Battlefield 3” w Paryżu. Testowałem również grę „Need for Speed: The Run”. O niej też padnie tu parę słów, ale nie teraz. Dziś o wrażeniach z nowej produkcji studia DICE, bo czeka na nią, myślę, o wiele więcej osób.

Jest już jasne, że rynkowy pojedynek z nową odsłoną „Call of Duty” będzie jednym z najważniejszych tegorocznych wydarzeń w show-biznesie. Mamy też powody, by zastanawiać się, jak premiera „Battlefield 3” wpłynie na cały przemysł gier. Przypomnijmy: w czasach lansowania – pociesznej skądinąd – tezy o śmierci komputerów jako urządzeń do grania, pierwszoligowy wydawca EA zdecydował się postawić na tytuł pisany z myślą o mocy obliczeniowej dzisiejszych pecetów, bijących na głowę wydajnością Xboksa 360 i PlayStation 3. Opublikowanie słynnego już wideo z szarżą czołgów, zdolnego oszukać niejedno niewprawne oko, że jest filmowym dokumentem, sprowokowało kolejną falę pytań, czy nie czas na nową generację konsol.

Czy jeśli różnica w jakości obrazu między wersją na PC a wersjami na PS3 i X360 okaże się aż tak uderzająca, jak przewidujemy, przypadek „Battlefield 3” da do myślenia strategom Microsoftu i Sony? Decyzje o inwestycji w następną generację konsol zapadają co prawda z innych powodów niż apele klientów, ale psychiczny dyskomfort użytkowników przestarzałych urządzeń, marzących o jakości obrazu porównywalnej z tą, jaką cieszy się kolega grający na PC, też ma swoją wagę.

Słynna szarża czołgów. Jak w CNN. Poziom detali obrazu tylko na monitorach podłączonych do komputerów.

To wszystko tworzy bardzo ciekawy kontekst dla zbliżającej się premiery „Battlefield 3”, ale zostawmy już te gdybania na boku i wróćmy do samej gry. Nie będę tracił czasu na informacje podstawowe, które każdy zainteresowany pewnie zdążył sobie wygrzebać w sieci. Skupię się wrażeniach.

Co istotne, był to pokaz wykorzystujący nie – jak dotąd – komputery, ale konsole. Grałem na PlayStation 3. Jakość obrazu można ocenić jako dobrą z plusem, w porywach bardzo dobrą, a nawet znakomitą, ale z niezbędną uwagą: „jak na konsole”. To nic zaskakującego, z próżnego nawet Salomon nie naleje, i właściwie niczego znacząco lepszego spodziewać się nie mogliśmy. Obecnie konsole mają relatywnie niską wydajność w porównaniu nawet z podrzędnym pecetem do gier, ale co innego to wiedzieć, a co innego przekonać się naocznie. Reasumując: jeśli gracie na X360 czy PS3, nowy „Battlefield” nie rozczaruje Was jakością obrazu, ale cudów też nie należy się spodziewać.

Druga uwaga: byliśmy przekonani, że na tak późnym etapie prac – premiera za miesiąc z ogonkiem – zobaczymy bardzo dopracowaną wersję gry. Podczas pokazu rozgrywki w wykonaniu przedstawiciela studia program zawiesił się już na początku, trzeba było posunąć się do restartu. Kiedy testowałem tryb kooperacji, ekran często robił się biały, jeśli obróciłem bronią za bardzo (?) w lewo lub w prawo. Powrót do poprzedniej perspektywy przywracał widoczność. Pracownik studia przyznał, że nie ma pojęcia, co się dzieje – wie tylko, że zaczyna się tak robić przy dłuższej rozgrywce, na początku nie ma żadnych problemów. Oczywiście zapewnił, że do momentu premiery wszystko naprawią. I ja mu wierzę, bo chcę wierzyć, ale trochę te problemy techniczne jednak mnie zaniepokoiły, szczerze mówiąc. Wiadomo, że DICE – czy też EA – zaciekle walczy z czasem, bo circa dwa tygodnie obecności na rynku przed premierą „Call of Duty: Modern Warfare 3” (8 listopada) to kolosalny atut, być może kluczowy w walce o klienta w tym pojedynku. Nie ma mowy, by zrezygnowali z takiego handicapu, opóźniając edycję z powodu problemów technicznych. Nie byłbym jednak zdziwiony, gdyby wersja sklepowa doczekała się szybkich łatek.

Obraz obrazem, ale bardzo ważna jest też fonia. Tu nie ma wątpliwości, dźwiękowcy wykonali naprawdę znakomitą robotę. Wszelkie odgłosy pola walki: terkot broni maszynowej brzmiącej inaczej na otwartym terenie, a inaczej we wnętrzach, komendy i okrzyki w tle, cały ten bitewny zgiełk wypada bardzo sugestywnie – przynajmniej w uszach faceta, który (odpukać) wojnę zna tylko z ekranu. Dubbingu nie chcę oceniać, bo żołnierz mówiący po francusku – niestety, taką wersję gry nam udostępniono – ma u mnie na starcie -2 do charyzmy.

Twórcy akcentują, że „Battlefield 3” oferuje aż trzy kampanie: dla pojedynczego gracza, dla dwóch współpracujących graczy i w ramach rozgrywki wieloosobowej – dla większości nabywców gier bitewnych w stylu „Battlefield” czy „CoD” najważniejszej. Miałem szansę liznąć po trochu każdy z tych trzech cukierków.

Zespół kontra zespół

Spotkanie nieprzypadkowo zorganizowano w Paryżu. Właśnie w tym mieście, przepisanym na zera i jedynki, zdemolowanym aktami militarnej agresji w nieodległej przyszłości, przyszło mi walczyć z padem w ręku. Rywalizowaliśmy w kilkunastoosobowych oddziałach, czasami kurczących się do jednocyfrowych składów. O taktyce i jakimkolwiek skoordynowanym współdziałaniu rzecz jasna nie mogło być mowy, trudno zatem miarodajnie ocenić konstrukcję map, zwłaszcza po zaledwie circa godzinie zabawy. Zaczęliśmy na otwartym terenie bardzo przypominającym zielone bulwary nad Sekwaną, którymi parę kwadransów wcześniej mieliśmy przyjemność spacerować. Krzaki, pagórki, mostki, murki, generalnie zróżnicowane formy terenu, pozwalają na fajną walkę na dystansie zarówno relatywnie dużym – snajper ma się gdzie zaczaić, ale i jest szansa, by go podejść – średnim, jak i bliskim. Najlepiej się bawiłem właśnie tam. Dynamiczna, ale i mocno taktyczna mapa.

Potem przez lej po eksplozji weszliśmy do tunelu metra. Mrok ułatwiający zaczajenie się w pułapce, długie kiszkowate odcinki, które trzeba szybko przebyć, by dotrzeć do punktów kluczowych (jedni podkładają bomby zegarowe, drudzy je rozbrajają) wydają się faworyzować snajperów. Może być na tej mapie problem z balansem klas, ale jak mówię – za mało widziałem, walczyłem z nieogranymi zawodnikami, trudno cokolwiek przesądzać. W każdym razie emocje były, dobrze się bawiłem. Pewnie po części dlatego, że mój team, w którym notabene walczył też dzielnie Michał Mielcarek z „Neo Plus”, zlał tych leszczy po drugiej stronie ekranu do zera :).

Po wyjściu z mrocznego metra czekała nas klasyczna walka uliczna w pełnym słońcu. Dobra pozycja w oknie na piętrze zrujnowanego domu, rozsądnie wybrana miejscówka dla snajpera za betonową barierką po drugiej stronie jezdni, refleks w namierzaniu wroga po wyskoczeniu zza węgła – decydowały o sukcesie. Fajna mapa dla analityków, którzy po rozpoznaniu terenu potrafią wykorzystać wszystkie jego atuty.

Ogólnie wrażenia z gry zespołowej – bardzo zachęcające.

Kooperacja

Grałem krótko, będzie krótko. Takie walki w mieście przerabiałem jeszcze w czasach „IGI”, a może nawet wczesnych „Delta Force”. Przeciwnicy w oknach, za murkami, samochodami, na balkonach i dachach – jak na strzelnicy, tyle że tym razem jest strzelców dwóch. No i dzisiaj jest łatwiej, bo gdy zerkam przez szkiełko swojego karabinu szturmowego, widzę świat jak na ekranie noktowizora – sylwetki wrogów jarzą się kuszącym pomarańczem w manierze: „Tu jestem! Zastrzel mnie, proszę!”. Inteligencji, choćby i bardzo sztucznej, w formie rozwiniętej nie stwierdzono. Wrogów przemieszczają na pozycje skrypty, i tam już grzecznie czekają na rozwałkę, najczęściej bawiąc się z nami w grę: „Schowam się, a potem wychylę”.

Niby nie powinienem być zaskoczony, to przecież standardowy schemat w tego typu grach, ale jednak oczekiwałem większych emocji. Być może zawinił niski tryb trudności, jak w kampanii singlowej, o której zaraz będzie mowa? Brnęliśmy przez te uliczki jak pancerniki, nawet nieszczególnie oglądając się na siebie, bo gra nie wymuszała współpracy. Raz czy dwa ktoś padł i wymagał podniesienia przez kolegę (można się odczołgiwać i ostrzeliwać z broni krótkiej), ale tylko przez własną nonszalancję, gdy wlazło się jak osioł pod kilka luf naraz. No, ale gra do takiej bezczelności wręcz prowokowała, cóż się dziwić. Gdyby chłopcy stawiali większy opór, mogłoby być o wiele ciekawiej.

I może będzie. Trudno przesądzić po tak krótkim kontakcie.

Samotnie

Widzieliście ten – bodaj najnowszy – trailer reklamujący „Battlefield 3” brawurowymi przebitkami z nocnej bitwy w mieście? To Operacja „Gilotyna”: epizod, który pozwolono nam rozegrać samodzielnie.

Ekspozycja: kilku żołnierzy leży na ziemi i pod osłoną nocy obserwuje teren przyszłych działań, cicho wymieniając uwagi (po francusku! Sacrebleu! – by nie rzec: merde!). Zaraz pobiegną łagodnym zboczem w dół. Jestem jednym z nich, staram się dotrzymać kroku. Docieramy w pobliże muru. Rozstawiam moździerz – jedno pacnięcie w przycisk na padzie, gra odgrywa sekwencję zdarzeń. Lecą pociski, ruszamy do szturmu. Zaparty plecami o mur żołnierz czeka ze splecionymi dłońmi na mój podkuty bucior. Pacnięcie w przycisk – i przeskakuję na drugą stronę. Tam w dole sylwetki wroga. Strzelamy krótkimi seriami, biegniemy dalej. W prawo wzdłuż muru brzegowego wyschniętym korytem, schodkami w górę, po drodze pada kilku przeciwników. Na wzgórzach stanowiska ogniowe piechoty ufortyfikowane workami z piaskiem. Rzucam w najbliższe granat – i nie ma efektu. Podchodzę dwa kroki dalej – czyjś granat wyrzuca w powietrze worki i skrytych za nimi żołnierzy.

Dokładnie tak samo, jak na pokazie, gdy ten sam odcinek przechodził na naszych oczach pracownik studia DICE. Krótko mówiąc, znowu skrypt (czyli wyreżyserowany epizod, niezależny od działań gracza). Czuję się robiony w balona. Gra oszukuje, w imię wyższych – według projektantów – racji. Rozumiem cel, ale nie podobają mi się środki. Udawanie, że mój granat nie eksplodował, by móc odpalić chwilę później efektowną scenę pirotechniczną, to wysoka cena za cały ten glamour.

Boję się, że „Battlefield 3” będzie zbyt mocno jak na mój gust oskryptowany, korytarzowy (ten epizod szło się jak po sznurku), kosztem autonomii gracza. Mam nadzieję, że pojawią się również większe przestrzenie gwarantujące jakąś swobodę taktyczną.

Brakowało mi też emocji, bo przechodziłem przez wszystkie linie oporu jak przez masło, nieszczególnie się wysilając. Jak podejrzewałem – uzyskałem potem oficjalne potwierdzenie – poziom trudności ustawiono na niski, by nie spłoszyć tych dziennikarzy, którzy z grami na co dzień nie mają do czynienia. Przy normalnych parametrach powinno być, mam nadzieję, ciekawiej.

Mocny atut: udało się wykreować atmosferę wojennego amoku, są nerwy (dopóki nie stanie się jasne, że jesteśmy podejrzanie nieśmiertelni – no ale to kwestia tych nieszczęsnych ułatwień, którymi przecież nie będziemy się frustrować na własne życzenie). Mamy poczucie, że bierzemy udział w jakimś większym zdarzeniu, a nie że znów samotnie ratujemy świat. Dużą rolę odgrywa w tym, jak wspomniałem powyżej, kapitalna oprawa dźwiękowa.

Reasumując: czy warto czekać? Amatorzy takich gier mają przesłanki, by wierzyć, że „Battlefield 3” ich nie rozczaruje. W zmaganiach sieciowych bawiłem się świetnie, a przecież głównie dla tego trybu czeka się na nową produkcję studia DICE. Ponadto, jeśli gracie na komputerach, a oficjalne trailery wideo nie kłamią, macie pretekst, by wymienić kartę graficzną na nową. Jest szansa, że jeszcze przed premierą „B3” AMD wypuści wreszcie kolejną generację Radeonów, już na 28-nanometrowych układach. Będzie je czym nakarmić :).

13 odpowiedzi do “Relacja z pola bitwy: „Battlefield 3”

  1. Dr_Judym

    Mam nadzieję, że gra jest wszystkim, tylko nie rynkowym pojedynkiem z CoD… „Straciłem” mnóstwo godzin przy BF2 i mam nadzieję, że przy trójce też trochę posiedzę. Nie mam ochoty na Quake’a 3 z karabinami i błyskawiczną rozwałką w pigułce, w BFie nigdy nie chodziło o tego typu rozgrywkę.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Dr_Judym

      Myślę, że nowy „Battlefield” chce zjeść ciastko i je mieć. Będą i małe, szybkie mapy, faworyzujące refleks oraz celne oko, i – padły już deklaracje – mapy większe, gdzie bez taktyki i współpracy ani rusz. Zachęcony reklamami miłośnik „Call of Duty” znajdzie zatem coś dla siebie, a może z czasem rozsmakuje się w bardziej zespołowej grze. Miękkie wejście. To ma rynkowy sens.

      W Paryżu walczyliśmy na małych mapach, ale ze względu na charakter imprezy chyba nie mogło być inaczej. Fakt, trochę mnie zaskoczyło, jak często wyświetlał się komunikat o opuszczeniu obszaru gry z pulsującym na czerwono sekundnikiem :). Grało się jednak przyjemnie, a ja nie jestem przecież jakimś zdeklarowanym „CoD”-owcem.

      Odpowiedz
  2. mrrruczit

    1) Nowa generacja – w miarę niedawno (pół roku?) Sony poinformowało, że konsole się zwróciły i od tego momentu zaczynają na siebie zarabiać, także pewnie chcieliby trochę kaski jeszcze pociągnąć.
    A druga sprawa – na PC nie ma tytułów, które wychodzą na konsole, więc tutaj nie ma konkurencji – choćby bijatyki i slashery. Wprawdzie od jakiegoś czasu jest tendencja do konwersji, ale to za mało, żeby przeważyć szalę. Także IMAO następcy PS3/X360 – 2013, może.

    2) Nie bardzo w sumie rozumiem tej walki i hejtingu fanów BF/COD. Osobiście wolę CODa, bo zawsze miał dużo lepszego singla, a „kameralne” multi mi bardzo odpowiada (pewnie wychodzą 3 lata grania w Americas Army) – szczególnie w Search&Destroy, gdzie każdy kill się liczy. Ale przecież BF w multi to zupełnie inny typ gry – tam jeden świetny zawodnik nie przesądzi wyniku gry, za duże pole gry, za dużo się dzieje, cała drużyna, a przynajmniej skład jest potrzebny, żeby coś zdziałać, są pojazdy – niewiele może się równać z lataniem z dobrym pilotem i sianiu zniszczenia z gatlinga.
    Pointa jakaś może… Kochajmy się? Nah… Let’s begin the flame war (a co)!

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @mrrruczit

      Tak, wchodzenie już za rok z nową generacją konsol to ostatnia rzecz, o jakiej marzą M&S, bo teraz zarabiają na nich najwięcej i mogą sobie odbić z nawiązką inwestycje. Ja nie mam złudzeń, że jakość obrazu „B3” na PC o czymś w tym momencie przeważy, ale z perspektywy czasu może się okazać argumentem przy jakiejś istotnej decyzji. Może inni wydawcy zachęceni (prawdopodobnym) sukcesem EA i DICE przestaną robić grafikę z zaciągniętym ręcznym hamulcem, „bo konsola i tak tego nie uciągnie”. Może te świetnie wyglądające na pecetach obrazy wywrą z czasem jakąś presję na projektantach nowych konsol, być może zastanawiających się, czy warto dokładać RAM i szybsze procesory, skoro bajer w postaci zmyślnego kontrolera, jak w Wii, ma szansę podbić sprzedaż przy mniejszym budżecie.

      Ja nie sprzesądzam, że tak będzie. Po prostu się zastanawiam na głos, co „Battlefield 3” może dla świata gier oznaczać. W końcu to precedens.

      A co flame’ów w rodzaju „Call of Duty” kontra „Battlefield”… „Counter-Strike” FTW! :D

      Odpowiedz
  3. asaz

    Szkoda, że teza odnośnie PC/konsole ze wstępu nieprawdziwa bo pojawił się nie teaser, a pełny trailer Guilotine i od razu na początku jest tekst, że Gameplay pochodzi z X360.

    Dobranoc

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @asaz

      Ale o jaką konkretnie tezę Ci chodzi i co ma z nią wspólnego trailer Operation Guillotine? Że niby obraz wygenerowany przez konsolę nie będzie gorszy od tego, który zobaczą na monitorze użytkownicy komputerów? Może to zmęczenie, ale chyba nie rozumiem zarzutu – doprecyzuj litościwie, proszę :).

      Odpowiedz
  4. Dr_Judym

    Dlaczego fani CoD i BF tak się nie lubią? Szczegółów nie znam, ale IMO te dwie gry są całkowicie rozłączne względem siebie. O ile się nie mylę to CoD w pewnym momencie zapożyczył z BFa system awansu i przerobił go na swoją modłę, uwzględniając potrzebę natychmiastowej gratyfikacji u współczesnych graczy (dojście do generała w BF2 zajmuje dosłownie lata grania). Ktoś to okrzyknął to bóg wie jaką rewolucją, fani BF zaczęli się śmiać i chyba od tego się zaczęły te wszystkie przepychanki.

    Osobiście zawsze wolałem BFa, bo daje większą możliwość wyboru. To ty decydujesz o tempie i sposobie gry. Chcesz być w samym środku akcji, nie ma sprawy, ładujesz się z ekipą do pojazdów i nacierasz. Nie chcesz, to łazisz wszędzie na piechotę, albo szukasz miejscówek do snajperzenia, albo przekradasz się żeby wysadzić instalacje wroga. Świetnie strzelasz, super, jesteś kapitanem drużyny, prowadzisz ekipę do boju. Jeśli twoja celność nie jest znowu aż taka wybitna, skupiasz się na niesieniu pomocy rannym i też dostajesz za to punkty, albo jako inżynier siedzisz w pojeździe jako drugi i zaznaczasz cele dla pilota/strzelca. Problem w tym, że do pełni zabawy tak naprawdę trzeba sobie wykupić serwer głosowy typu Ventrillo i mieć stałą ekipę, z którą grasz 2-3 razy w tygodniu.

    CoD jest idealny w dzisiejszych, mocno zabieganych czasach, gdy chcesz sobie postrzelać przez 20 minut, potem wrócić do ważniejszych rzeczy, a jednocześnie mieć poczucie, że się wykazałeś. Natomiast podczas wieczornych sesji w BF2 z moją ekipą rzadko kiedy schodziłem poniżej 2-3 godzin zabawy, bo na krócej nie opłacało się w ogóle odpalać gry. Trudno dzisiaj wygospodarować aż tyle.

    Odpowiedz
    1. Michał Gancarski

      Krótkie sesje to w ogóle podstawa gdy ma się inne zajęcia. Dlatego właśnie tak lubię „Dawn of War 2” – wskakuję, przechodzę misję i wychodzę. Czasem nawet włączam grę jedynie po to by ustawić sobie wyposażenie bohaterów i doczytać ich nadęte dialogi (świetne są, idealnie wpasowane w uniwersum WH40k).

      Odpowiedz
  5. Pingback: Battlefield 3 i kuriozalny głód realizmu | Żabie udka

  6. FettNaKamieniu

    Olaf ma z pewnością rację, pokaz mocy B3 na pecetach jest jaskółką przyszłości. Nie chce mi się zresztą wierzyć, że prace nad kolejną generacją nie tyle nawet trwają, co są mocno zaawansowane. Wielcy o tym nie mówią z powodów biznesowych, ale pozostawanie w tyle w czasach zbrojeń byłoby nieodpowiedzialne. I chwała im za to milczenie.

    Bo moim zdaniem nowa generacja konsol to ostatnia rzecz, jakiej gracz teraz potrzebują. Nowy, wydajniejszy sprzęt oznacza wyższe koszty tworzenia gier, bo bardziej dokładne tekstury trzeba dokładniej rysować, modele postaci dłużej modelować, a większe mapy pochłaniają więcej czasu pracy. I to wszystko w warunkach, kiedy gry znalazły się w poważnym kryzysie. Nie kryzysie finansowym, wręcz przeciwnie. Ale w wielkim zastoju twórczym.

    Bo są za drogie już teraz i stworzenie zaawansowanej technologicznie gry wymaga pracy całej fabryki. Długiej, żmudnej i kosztownej pracy. A wydawcy wymagają przecież tylko zysku. Nic więc dziwnego, że na ryzykowne innowatorstwo nie ma wiele miejsca. Kiedy koszty produkcji wzrosną, będzie go jeszcze mniej, a kolejny Battlefield będzie coraz mocniej przypominał Call of Duty.

    Dlatego trzymam kciuki, aby obecna generacja pociągnęła jak najdłużej. Być może tak długo, że pozwoli na zrobienie gry zaawansowanej technicznie za relatywnie niewielkie pieniądze i da szanse wyżycia się tym wszystkim freakom, w których głowach czai się szaleństwo.

    Odpowiedz

Skomentuj Michał Gancarski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *