Tęsknota za dotykiem (3): „Traktat o manekinach”

Byłem wczoraj w teatrze na „Traktacie o manekinach” (na podst. Brunona Schulza) legendarnej (kiedyś) grupy Wierszalin. Com się wycierpiał, to moje. Z dawnej świetności teatru Piotra Tomaszuka zostały kupony do odcinania. W „Traktacie” aktorzy dużo biegają i skaczą (z wielkim poświęceniem), ale z tekstu Schulza chyba nikt za dużo nie rozumie. Schulz jest tam tak sobie, dla ozdoby, jako nazwisko, które rzuca się w rozmowie, żeby trochę zabłysnąć. Strasznie było mi tego „Traktatu” żal, więc myślałem sobie o nim na przekór Wierszalinowemu przedstawieniu, które go coraz bardziej upraszczało i masakrowało. I zaczęła mi się rodzić w głowie wizja tego, jak mogłaby wyglądać rozmowa „Traktatu”, albo Ojca ze „Sklepów cynamonowych” ze światem gier wideo.

„Traktat” jest przecież o kształtowaniu materii. O tym, jak my ją kształtujemy, o tym, jak kształtuje się sama, i o tym, jak ona może kształtować nas. W dotychczasowych tekstach z cyklu „Tęsknota za dotykiem” myślałem o grach jako medium, które strasznie za materią tęskni. Bardzo chciałoby być materialne i dotykalne, z namacalną fakturą, miękkością i twardością, więc produkuje coraz bardziej przekonywające złudzenia materialności, a im bardziej próbuje, tym bardziej widać, że to, jak na razie, nie od osiągnięcia (bo w stareńkim „Jet Set Willym” z umowną grafiką nie widzę obsesji materialności takiej, jak w grze z grafiką wykorzystującą najnowszego DirectXa, w której najważniejsza jest mieniąca się w świetle faktura murku, skóry, kawałka drewna; Jet Set Willy nie ma kompleksów, gra „fotorealistyczna” ma, choć ukryte, wielkie kompleksy).

Spróbujmy poczytać przez chwilę Schulza, zastępując materię realną materią wirtualną, którą widujemy w grach. Jeśli „Traktat” jest „Wtórą Księgą Rodzaju”, to wyobraźmy sobie trzecią Księgę Rodzaju. Trochę dla zabawy, trochę dla śmiechu, trochę dla przewrotnego zestawienia. A może w tym wszystkim zostanie jeszcze trochę miejsca dla pomyślunku, a przynajmniej zdziwienia, jak dobrze „Traktat o manekinach” pewne sprawy związane z wirtualną sztuką/grami opisuje. Wybrałem najprostszą możliwą taktykę – cytowane fragmenty „Traktatu o manekinach” Brunona Schulza ilustruję zrzutami ekranu z gier i programów.

Bruno Schulz, „Traktat o manekinach”

Demiurgos – mówił mój ojciec – nie posiadł monopolu na tworzenie – tworzenie jest przywilejem wszystkich duchów. Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania.

W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.

"Sculptris"

Pozbawiona własnej inicjatywy, lubieżnie podatna, po kobiecemu plastyczna, uległa wobec wszystkich impulsów – stanowi ona teren wyjęty spod prawa, otwarty dla wszelkiego rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów, domenę wszelkich nadużyć i wątpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejszą i najbezbronniejszą istotą w kosmosie. Każdy może ją ugniatać, formować, każdemu jest posłuszna. Wszystkie organizacje materii są nietrwałe i luźne, łatwe do uwstecznienia i rozwiązania.

"Morrowind"

Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga – mówił mój ojciec – zbyt długo doskonałość jego tworu paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować. Nie mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, pragniemy – jednym słowem – demiurgii.[…] Nie zależy nam – mówił on – na tworach o długim oddechu, na istotach na daleką metę. Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery – bez dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmiemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz zrobione.

"Half-Minute Hero."

Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą, nie wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub pobielone. Naszą ambicję pokładać będziemy w tej dumnej dewizie: dla każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu powołamy do życia innego człowieka.

"Sonic the Hedgehog"

Taki jest nasz smak, to będzie świat według naszego gustu. Demiurgos kochał się w wytrawnych, doskonałych i skomplikowanych materiałach, my dajemy pierwszeństwo tandecie. Po prostu porywa nas, zachwyca taniość, lichota, tandetność materiału. Czy rozumiecie – pytał mój ojciec – głęboki sens tej słabości, tej pasji do pstrej bibułki, do papier mâché , do lakowej farby, do kłaków i trociny? To jest – mówił z bolesnym uśmiechem – nasza miłość do materii jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej jedynej, mistycznej konsystencji. Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni ją niewidzialną, każe jej zniknąć pod grą życia. My, przeciwnie, kochamy jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastą niezgrabność. Lubimy pod każdym gestem, pod każdym ruchem widzieć jej ociężały wysiłek, jej bezwład, jej słodką niedźwiedziowatość.

 

"Shadow Warrior"

– Słowem – konkludował mój ojciec – chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekinu.

"Syndicate"

Figury panopticum, moje panie, kalwaryjskie parodie manekinów, ale nawet w tej postaci strzeżcie się lekko je traktować. Materia nie zna żartów. Jest ona zawsze pełna tragicznej powagi. Kto ośmiela się myśleć, że można igrać z materią, że kształtować ją można dla żartu, że żart nie wrasta w nią, nie wżera się natychmiast jak los, jak przeznaczenie? Czy przeczuwacie ból, cierpienie głuche, nie wyzwolone, zakute w materię cierpienie tej pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemu musi trwać w tej gwałtem narzuconej formie, będącej parodią? Czy pojmujecie potęgę wyrazu, formy, pozoru, tyrańską samowolę, z jaką rzuca się on na bezbronną kłodę i opanowuje, jak własna, tyrańska, panosząca się dusza? Nadajecie jakiejś głowie z kłaków i płótna wyraz gniewu i pozostawiacie ją z tym gniewem, z tą konwulsją, z tym napięciem raz na zawsze, zamkniętą ze ślepą złością, dla której nie ma odpływu. Tłum śmieje się z tej parodii. Płaczcie, moje panie, nad losem własnym, widząc nędzę materii więzionej, gnębionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dokąd prowadzi ten gest, który jej raz na zawsze nadano.

"LA Noire"

Tłum śmieje się. Czy rozumiecie straszny sadyzm, upajające, demiurgiczne okrucieństwo tego śmiechu? Bo przecież płakać nam, moje panie, trzeba nad losem własnym na widok tej nędzy materii, gwałconej materii, na której dopuszczono się strasznego bezprawia. Stąd płynie, moje panie, straszny smutek wszystkich błazeńskich golemów, wszystkich pałub, zadumanych tragicznie nad śmiesznym swym grymasem.

Cry Engine 3

Czy słyszeliście po nocach straszne wycie tych pałub woskowych, zamkniętych w budach jarmarcznych, żałosny chór tych kadłubów z drzewa i porcelany, walących pięściami w ściany swych więzień?

"Bioshock"

Ojciec mój zaczął budować przed naszymi oczyma obraz tej wymarzonej przez niego „generaiio aequivoca”, jakiegoś pokolenia istot na wpół tylko organicznych, jakiejś pseudowegetacji i pseudofauny, rezultatów fantastycznej fermentacji materii. Były to twory podobne z pozoru do istot żywych, do kręgowców, skorupiaków, członkonogów, lecz pozór ten mylił. Były to w istocie istoty amorfne, bez wewnętrznej struktury, płody imitatywnej tendencji materii, która obdarzona pamięcią, powtarza z przyzwyczajenia raz przyjęte kształty. Skala morfologii, której podlega materia, jest w ogóle ograniczona i pewien zasób form powtarza się wciąż na różnych kondygnacjach bytu. Istoty te – ruchliwe, wrażliwe na bodźce, a jednak dalekie od prawdziwego życia – można było otrzymać zawieszając pewne skomplikowane koloidy w roztworach soli kuchennej. Koloidy te po kilku dniach formowały się, organizowały w pewne zagęszczenia substancji przypominającej niższe formy fauny. U istot tak powstałych można było stwierdzić proces oddychania, przemianę materii, ale analiza chemiczna nie wykazywała w nich nawet śladu połączeń białkowych ani w ogóle związków węgla.

"flOw"

Wszelako prymitywne te formy były niczym w porównaniu z bogactwem kształtów i wspaniałości pseudofauny i flory, która pojawia się niekiedy w pewnych ściśle określonych środowiskach. Środowiskami tymi są stare mieszkania, przesycone emanacjami wielu żywotów i zdarzeń – zużyte atmosfery, bogate w specyficzne ingrediencje marzeń ludzkich – rumowiska, obfitujące w humus wspomnień, tęsknot, jałowej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja kiełkowała szybko i powierzchownie, pasożytowała obficie i efemerycznie, pędziła krótkotrwałe generacje, które rozkwitały raptownie i świetnie, ażeby wnet zgasnąć i zwiędnąć.

"Silent Hill 2"

Tapety muszą być w takich mieszkaniach już bardzo zużyte i znudzone nieustanną wędrówką po wszystkich kadencjach rytmów; nic dziwnego, że schodzą na manowce dalekich, ryzykownych rojeń. Rdzeń mebli, ich substancja musi już być rozluźniona, zdegenerowana i podległa występnym pokusom: wtedy na tej chorej, zmęczonej i zdziczałej glebie wykwita, jak piękna wysypka, nalot fantastyczny, kolorowa, bujająca pleśń.

"Silent Hill 2"

– Wiedzą panie – mówił ojciec mój – że w starych mieszkaniach bywają pokoje, o których się zapomina. Nie odwiedzane miesiącami, więdną w opuszczeniu między starymi murami i zdarza się, że zasklepiają się w sobie, zarastają cegłą i, raz na zawsze stracone dla naszej pamięci, powoli tracą też swą egzystencję. Drzwi, prowadzące do nich z jakiegoś podestu tylnych schodów, mogą być tak długo przeoczane przez domowników, aż wrastają, wchodzą w ścianę, która zaciera ich ślad w fantastycznym rysunku pęknięć i rys.

"Silent Hill 2"

– Wszedłem raz – mówił ojciec mój – wczesnym rankiem na schyłku zimy, po wielu miesiącach nieobecności, do takiego na wpół zapomnianego traktu i zdumiony byłem wyglądem tych pokojów. Z wszystkich szpar w podłodze, z wszystkich gzymsów i framug wystrzelały cienkie pędy i napełniały szare powietrze migotliwą koronką filigranowego listowia, ażurową gęstwiną jakiejś cieplarni, pełnej szeptów, lśnień, kołysań, jakiejś fałszywej i błogiej wiosny. Dookoła łóżka, pod wieloramienną lampą, wzdłuż szaf chwiały się kępy delikatnych drzew, rozpryskiwały w górze w świetliste korony, w fontanny koronkowego listowia, bijące aż pod malowane niebo sufitu rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kiełkowały w tym listowiu ogromne, białe i różowe kwiaty, pączkowały w oczach, bujały od środka różowym miąższem i przelewały się przez brzegi, gubiąc płatki i rozpadając się w prędkim przekwitaniu.- Byłem szczęśliwy – mówił mój ojciec – z tego niespodzianego rozkwitu, który napełnił powietrze migotliwym szelestem, łagodnym szumem, przesypującym się jak kolorowe confetti przez cienkie rózgi gałązek. Widziałem, jak z drgania powietrza, z fermentacji zbyt bogatej aury wydziela się i materializuje to pospieszne kwitnienie, przelewanie się i rozpadanie fantastycznych oleandrów, które napełniły pokój rzadką, leniwą śnieżycą wielkich, różowych kiści kwietnych.- Nim zapadł wieczór – kończył ojciec – nie było już śladu tego świetnego rozkwitu. Cała złudna ta fatamorgana była tylko mistyfikacją, wypadkiem dziwnej symulacji materii, która podszywa się pod pozór życia.

"The Void"

– Kto wie – mówił – ile jest cierpiących, okaleczonych, fragmentarycznych postaci życia, jak sztucznie sklecone, gwoździami na gwałt zbite życie szaf i stołów, ukrzyżowanego drzewa, cichych męczenników okrutnej pomysłowości ludzkiej. Straszliwe transplantacje obcych i nienawidzących się ras drzewa, skucie ich w jedną nieszczęśliwą osobowość.Ile starej, mądrej męki jest w bejcowanych słojach, żyłach i fladrach naszych starych, zaufanych szaf. Kto rozpozna w nich stare, zheblowane, wypolerowane do niepoznaki rysy, uśmiechy, spojrzenia!Twarz mego ojca, gdy to mówił, rozeszła się zamyśloną lineaturą zmarszczek, stała się podobna do sęków i słojów starej deski, z której zheblowano wszystkie wspomnienia.

"Silent Hill 3"

Dziewczęta wstały, Adela podeszła do ojca i wyciągniętym palcem uczyniła ruch zaznaczający łaskotanie. Ojciec stropił się, zamilkł i zaczął, pełen przerażenia, cofać się tyłem przed kiwającym się palcem Adeli. Ta szła za nim ciągle, grożąc mu jadowicie palcem, i wypierała go krok za krokiem z pokoju.

"Pathologic"

11 odpowiedzi do “Tęsknota za dotykiem (3): „Traktat o manekinach”

    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @mrrruczit – Dzięki! Starałem się, żeby były nie tylko ewidentnie Schulzowskie w atmosferze (Silent Hill, Pathologic, The Void), ale też zupełnie się z nim niekojarzące. I okazało się, że Sonic do tego jak znalazł.

      Odpowiedz
  1. oxy

    Wielkie dzięki za przypomnienie Schulza, zapomniałam już jaki sensualny i gęsty potrafi być jego tekst. I te koncepty: „(…) dla każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu powołamy do życia innego człowieka.(…)” – fantastyczne.
    A zestawienie ze screenami z gier – kapitalne :)

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @oxy – Tak, pięknie się do Schulza wraca. Zachwycałem się nim w szkole średniej, ale trochę po dziecięcemu – że to takie piękne. Dopiero potem docierało do mnie, za każdym razem coraz bardziej, że to jest tekst, który może wywrócić postrzeganie świata do góry nogami, i że „Traktat” wcale nie jest wariactwem, tylko możliwą diagnozą kultury. Baudrillard ze swoimi symulakrami? Ha! Przedtem był Schulz z surogatem i manekinem. Więc zawsze warto i miło sobie o Schulzu przypomnieć.

      Odpowiedz
  2. tetelo

    Ponieważ dopiero co narzekałam na filmowe zwiastuny książek, że nijakie i omijają ambitną literaturę, dostrzegam tu kapitalny pomysł na book trailer.
    Proste a genialne: zwalczać przeciwnika jego własną bronią, czyli promować książki za pomocą gier.
    Aż się boję, że otwieramy jakąś puszkę Pandory, ale co tam, nie pierwsza to i nie ostatnia…

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      Ha. Moje podstępne założenie przy pisaniu dla Jawnych było właśnie takie – pisać o grach w taki sposób, żeby można było bez problemu (i bez żenady) od czasu do czasu wtrącić zdanie o Czechowie. W końcu kultura to kultura, ścisłe granice w niej rzadko istnieją, więc może i takie mosty da się pobudować? I często wydaje mi się, że nie ma tu nawet żadnego przeciwieństwa czy paradoksu. Wydaje mi się, że Schulz świetnie się czuje w towarzystwie obrazków z „Silent Hilla”. Oczywiście, że poziom artystyczny jeszcze różny, ale sposób myślenia w głębi bardzo podobny. Zwłaszcza, jeśli chodzi o SilentHillową stronę wizualną. Można więc zgrać gry i literaturę w jeden harmonijny chórek…

      Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @Tomasz Ilnicki – Cóż, widać Bruno Schulz nie miał dobrych redaktorów;). Chociaż, gdyby chcieć na to spojrzeć życzliwie, można się pewnie cofać i przodem, kiedy ktoś zawróci odwracając się zadem do celu swojej dotychczasowej wędrówki. Ojciec nie śmiał się do Adeli zadem odwracać…

      Odpowiedz
  3. Pingback: Wylew pustki | antyszwecja

Skomentuj Paweł Schreiber Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *