Prawo, etyka i gry wideo (1)

To silni ustalają prawa, a jednym z nich jest odwrócony efekt skali. Stara prawda: ukradnij portfel, a obwołają cię złodziejem. Kradnij hurtowo, na potęgę, a dzięki uprzywilejowanej pozycji nie spadnie ci włos z głowy.

A teraz czas na wyraźny rozdzielnik z trzech gwiazdek, aby w przyszłości żaden wredny prawnik nie imputował mi, że między tym, co stoi powyżej, a tym, co znajdziecie poniżej, jest jakiś bezpośredni związek.

***

Postanowiłem napisać ten tekst, bo krew mnie zalewa, gdy widzę jawną hucpę. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której płotki – bynajmniej nie zawsze zasługujące na karę (o czym spróbuję Was przekonać) – są ścigane z mocy prawa, a grube ryby, których działalność ma dla poszkodowanych takie same skutki, tylko na większą skalę, są całkowicie bezkarne.

Tylko się nie sturlajcie z krzeseł ze śmiechu. Będzie, z grubsza, o cyfrowym piractwie: o niepłaceniu za oprogramowanie, w tym gry wideo. I o handlowaniu grami wideo wbrew woli ich twórców, bez dzielenia się z nimi choćby groszem z pieniędzy zarobionych na sprzedaży owoców ich pracy.

Spokojnie, ja też mam powyżej uszu niekończących się, coraz bardziej jałowych, podobnych do siebie jak kropla do kropli rozważań, czy ściągnąć grę z sieci to to samo, co ukraść samochód. I jeśli dziwi Was, dlaczego tak zgrany temat jest poruszany w Jawnych Snach – miejscu, gdzie ceni się opinie autorskie – obiecuję, że spróbuję coś wnieść do dyskusji. Chcę spojrzeć na ów problem z innej niż dotąd to praktykowano strony.

Może nawet uda mi się wytłumaczyć z przekonania, dlaczego tak trudno jest ustalić jasną odpowiedź na pytanie, czy to zwykła kradzież, czy nie. Dlaczego po jednej stronie sporu tak wielu ludzi oburza się, że nazywani są złodziejami – i są wśród nich bez dwóch zdań ludzie przyzwoici – a ich oponenci dziwią się, jak można nie pojmować, że akt cyfrowego piractwa jest z definicji zły, w każdym przypadku (i są to nie tylko szczerzy orędownicy uczciwości, ale i cynicy, którym chodzi wyłącznie o własne dobro, natomiast sprawiedliwość nie obchodzi ich w ogóle).

***

Krótka przerwa na ważną uwagę: jeśli po przeczytaniu powyższych słów odniosłaś/eś wrażenie, że celem tego tekstu jest obrona tych, którzy beztrosko ściągają z sieci co się da, nielegalnie, nie płacąc, bo mają na to ochotę – wiedz, że nie mam dla nich wyrozumiałości. Owszem, będę tu stawał po stronie tych, którzy łamią prawo – ale tylko w szczególnych przypadkach; są osoby, które, choć używają nielegalnego oprogramowania, nie zasługują na to, by mieszać ich ze zwykłymi złodziejami. Przede wszystkim będą tu jednak padać zarzuty. Niektóre mogą dotyczyć – tak jak dotyczą mnie – także Ciebie. Nawet gdy w świetle litery prawa nie robisz niczego nagannego. Ten tekst jest bowiem pisany z pozycji anarchizującej etyki, dla której prawo nie musi być najważniejsze.

***

…A moje przekonanie jest takie, że w etycznej ocenie zjawiska piractwa stosujemy błędną metodologię – i stąd te spory co do rezultatu. Niczym w fizyce klasycznej, kładziemy cyfrowe piractwo na szalce i próbujemy je precyzyjnie zważyć. Rzecz w tym, że ta metoda się nie sprawdza, bo co kolejne badanie, to inny wynik ważenia. I nic dziwnego – tak zjawiska piractwa ocenić się nie da. W tym przypadku, tak jak fizyce kwantowej, wynik pomiaru zależy bowiem od obserwatora.

I w tym cały ambaras. Ten sam w świetle prawa przypadek przywłaszczenia z sieci programu komputerowego, za który jego twórcy domagają się zapłaty, nie zawsze ma tę samą wagę. To nie jest sytuacja laboratoryjna, zawsze tożsama. Liczy się kontekst. Ocena czynu zależy od tego kto, dlaczego, w jakiej sytuacji. Ważna jest intencja, a nawet ocena danego aktu przez sprawcę.

Czas na przykłady.

Wyobraźcie sobie dziewczynę z bardzo ubogiej rodziny, z małej mieściny gdzieś na ścianie wschodniej, z obłędnie wysokim bezrobociem w regionie. Panna ma na utrzymaniu starą, schorowaną matkę z żenująco niską rentą. Brakuje na lekarstwa, jedzenie, na opał zimą. Nagle zdarza się cud: dziewczyna zdobywa szansę na pracę sekretarki – koleżanka, która ma tę posadę, za miesiąc bierze ślub z chłopakiem z dużego miasta. Jest jednak jeden warunek: znajomość paru biurowych programów komputerowych.

Jakiś dobry wujek pomaga, dając potrzebującej swój stareńki komputer, który kurzył się na strychu po kupnie nowego. Jest nawet tak miły, że ściąga z sieci potrzebne do nauki programy – rzecz jasna pirackie. Szczęśliwa dziewczyna, której nigdy nie byłoby stać na kupno tych programów, mozolnie zdobywa niezbędne kwalifikacje. A po miesiącu: wymarzoną, tak bardzo potrzebną pracę.

Kto pierwszy rzuci kamieniem? Kto ośmieli się powiedzieć, że postąpiła źle? Z pogardą nazwać ją złodziejką?

Ja nie.

Celowo sięgnąłem po tak mocny przykład, aby dla każdego, kto potrafi samodzielnie myśleć, było jasne, że w kwestii cyfrowego piractwa ocena moralna nie zawsze musi się pokrywać z oceną prawną.

Afryka rozszarpana na kolonie. Rok 1914

Kontekst jest zawsze szalenie istotny. Nie tylko w poszczególnych przypadkach, jak opisany powyżej – bywa, że dotyczy zjawisk masowych. Spójrzcie na ubogie kraje trzeciego świata, gdzie ludzie zarabiają grosze i każdego dnia ciężko walczą o przetrwanie. Nierzadko ich zły los jest wynikiem bezlitosnej, skrajnie niesprawiedliwej eksploatacji przez świat Zachodu. Jeśli mogą nas gonić na polu dostępu do wytworzonych w krajach Zachodu, zapisywanych cyfrowo dóbr kultury: muzyki, filmów, książek, użytkowych czy rozrywkowych programów komputerowych – w tym gier wideo – to proszę bardzo, niech to robią, odbierając w ten sposób choć niewielki procent tego, czego ich pozbawiliśmy. Niech pieniądze, których nie musieli przeznaczać na zakup tych dóbr, wydadzą na edukację, nowe uprawy lub kopanie głębszych studni, bo te, które dotąd im służyły, wyschły. A wyschły, przypomnijmy, dlatego, że Zachód w pogoni za bogactwem nie przejmował się skutkami rozwoju swojego przemysłu, co zaowocowało dewastującymi środowisko zmianami klimatycznymi.

Ja o tych ludziach nie powiem złego słowa. Notabene, oni za przywłaszczone piracko bity i tak zapłacą kiedyś wysoką cenę. W przyszłości, gdy te kraje (oby) już odbiją się od dna, ich społeczności będą miały problem z zaakceptowaniem wymogu płatności za treści cyfrowe – co odbije się na ich własnych twórcach i gospodarce. My sami przecież, za sprawą dziedzictwa PRL-u, do dziś ponosimy konsekwencje podobnej postawy w przeszłości.

(Jako że temat zaczyna się rozwijać, a ja wręcz przeciwnie, dalszy ciąg później. Czy opisany dramat ubogiej bezrobotnej można porównywać do sytuacji kogoś, kto przywłaszcza sobie program rozrywkowy, bez którego przecież da się żyć? Czy można sobie wyobrazić okoliczności, w których taki czyn nie jest moralnie naganny, i to w warunkach relatywnie zamożnego kraju, jakim jest Polska? Czy działania zgodne z polskim prawem, w pełni oficjalne i publiczne, można uznać za zdecydowanie bardziej szkodliwe i godne potępienia niż akty łamania tego prawa? O tym podyskutujemy przy kolejnej okazji.)

77 odpowiedzi do “Prawo, etyka i gry wideo (1)

  1. Dahman

    Kradziez to kradziez. Porownywanie kradziezy samochodu ze spiraceniem softu nie jest takie bez sensu. Wystarczy sprawdzic ile kosztuje licencja np. AutoCADa.. Najlepsze jest to, ze piraci i tak kupuja wiecej od statystycznego Kowalskiego tylko sa bardziej wybredni. A np. Adobe nie sciga piratow, bo jesli ktos bedzie chcial robic business w grafice i tak photoshopa kupi.

    Mimo naszej historii i dosc krotkiego okresu istnienia ustawy o prawie autorskim, w ogole nie powinniesmy sie wstydzic. Poziom piractwa w Irlandii, Hiszpanii, Franzji, we Wloszech jest duzo wiekszy mimo, ze tam portfele grubsze. Tam nistety jest to duzo bardziej bezrefleksyjne.

    Generalnie jednak odczytuje ten artykul ganienie kapitalizmu i wielki zal do tego, ze swiat jest tak niesprawiedliwy, a nie rozprawke o tym czy piractwo jest be czy cacy. Osobiscie tez jestem za tym, ze korzystanie z nielegalnych kopii oprogramowania w krajach trzeciego swiata i tych, ktorych legalnie nie mozna ich nabyc, nie jest nieetyczne.

    A ta sekretarka z kresow to ckliwy przyklad ale moglaby osc na szybki kurs z urzedu za darmo :)

    Odpowiedz
    1. Fav5iBzp

      Pamiętajmy, że to kwestia semantyki. Gdy piraci szary człowiek to jest to „złodziejstwo”. Ewentualnie „kradzież własności intelektualnej”.
      Jednak w tym przypadku okazuje się, że ten sam czyn jest już zupełnie czymś innym:
      http://prawo.vagla.pl/node/9555

      A wszystko kończy się tak – kupując grę/film/muzykę jestem w gorszej sytuacji niż ktoś kto je ściąga. I nie dlatego, że zapłaciłem.

      Odpowiedz
      1. mrrruczit

        @Michał – Apsik. Sorry, I’m allergic to bullshit.
        Wprawdzie wchodzimy tu na pole „niekończących się, coraz bardziej jałowych, podobnych do siebie jak kropla do kropli rozważań”, ale muszę – kopiowanie (zamiast zakupu) to kradzież. Ktoś pracował, żeby coś stworzyć, a ty to bierzesz za darmo, zamiast kupić. I tak byś nie kupił? Nie ściągaj.
        Jak Olaf zaczyna pokazywać – na konkretne przypadki można patrzeć inaczej, ale ogólnie piracenie=kradzież.

        Odpowiedz
        1. Michał Gancarski

          W takim razie pożyczenie książki to także kradzież. Bo przecież „ktoś pracował żeby coś stworzyć, a ty to bierzesz za darmo, zamiast kupić”. „Branie czegoś za darmo” nie jest wystarczające kryterium by stwierdzić, że coś kradzieżą jest.

          Właśnie dlatego pojęcie kradzieży powinno być ograniczone do dóbr wykazujących się naturalną rzadkością, których w zasadzie bezkosztowe kopiowanie jest niemożliwe. Po prostu – analogie pomiędzy światem rzadkości i jej braku praktycznie nie istnieją. Problem w tym, że do tej pory poruszaliśmy się głównie w tym pierwszym i dziedziczymy po nim język. Nie potrafimy jeszcze rozmawiać o rzeczywistości, w której dystrybucja kolejnych kopii większości utworów odbywa się poprzez kanały, których koszt jest znikomy w stosunku do ich wydajności.

          Ale spoko, rośnie nowe pokolenie, które kontakt z płytą CD miewa jedynie gdy zaglądnie do pokoju rodziców albo gdy kupi jakieś wydanie kolekcjonerskie czegoś, co ściągnęło wcześniej setki razy. Z tą falą branża nie wygra i bardzo dobrze, że próbuje sobie radzić tworząc usługi typu Spotify czy Netflix. To jest dla niej jedyna szansa.

          @
          „I tak byś nie kupił? Nie ściągaj.”

          To jest właśnie sposób myślenia, który doprowadził do kryzysu w branży rozrywkowej. Kryzysu wedle ludzi z branży, bo patrząc po ciągle rosnącej dostępności wytworów popkulturowych, żadnego kryzysu nie ma, co najwyżej lokalne spadki wpływów z niektórych kanałów dystrybucji.

          Jeśli „i tak bym nie kupił”, to w interesie autora czy wydawcy jest dokładnie to żebym ściągnął. Bo to jedyna droga by mieli oni choć znikomą szansę na przekonanie mnie, bym jednak kupił albo w jakiś sposób w przyszłości im zapłacił. Za kolejną część utworu, inny utwór tego samego autora albo kolejną wersję programu, gdy stwierdzę, że jednak się od niego uzależniłem i potrzebuję supportu technicznego.

          Jeśli z kolei „kupiłbym ale za mniej”, to mamy do czynienia z czysto biznesowym problemem pricingu, a nie etycznym dramatem. Valve to rozumie, stąd wchodząc ze Steamem do Rosji zapewnili dla tamtejszego rynku zupełnie osobną politykę cenową.

          I jeszcze dwa przykłady z mojego życia:

          Charles Stross udostępnił na swojej stronie jedną ze swoich powieści. Ściągnąłem, przeczytałem, byłem zauroczony. Od tego czasu regularnie kupuję kolejne jego tytuły.

          Graham O’Brien udostępnił na swoim profilu na Bandcampie doskonałą płytę. Do ściągnięcia za darmo. Można też było kupić CD. Kupiłem, bo płyta jest na tyle dobra, że chciałem mieć po niej „artefakt”. Polityka cenowa O’Briena też grała tu dużą rolę, bo za 10 dolarów wysyłał ją na cały świat.

          Odpowiedz
        2. Z8aqLGm

          „kopiowanie (zamiast zakupu) to kradzież”
          już jest jedna odpowiedź Michała Gancarskiego, ale ja ma prostszą i krótsza:

          umowa społeczna

          – płacenie lub nie za dany towar lub usługę nie jest bezwzględne i stałe, ale jest jedynie wynikiem pewnej tradycji prawnej, społecznej, moralnej, którą można zmienić (na przykład dzięki technologii).

          Michał podał przykład – książki. Dlaczego mogę wypożyczyć za darmo książkę i ją przeczytać (nie tylko te „potrzebne” czy „ważne”, ale te dla czystej rozrywki także), ale już nie grę komputerową?
          Kupienie książki i oddanie jej do biblioteki jest czynem szczytnym, ale kupienie gry i wrzucenie na rapida – obrzydliwym?

          Odpowiedz
          1. mrrruczit

            @Michał, Z8aqLGm
            Wypożyczenie książki i oddanie jej.
            Ściągnięcie gry.

            To jest ta różnica, dla której kupuję książki, a nie wypożyczam – chcę mieć je na własność. A ściągniętą grę mam na własność, nie muszę jej oddawać.

          2. Michał Gancarski

            No ale to jest różnica w Twoich preferencjach i nie dotyczy piractwa jako takiego. Wedle tego kryterium z kolei w porządku byłoby przecież ściągnięcie gry, zagranie w nią i usunięcie jej z dysku i wszystkich nośników, które posiadasz. Po prostu „wypożyczyłeś” ją od wujka Torrenta.

            Analogie do świata fizycznego, łącznie z „kradzieżą” sypią się w tej rzeczywistości jak domki z kart. Potrzebujemy nowego sposobu myślenia o tym co mamy do dyspozycji, zwłaszcza, że zbliża się kolejny front walki o kwestie kopiowania, czyli coraz lepsze drukarki 3D. To dokładnie ten sam fenomen – coraz bardziej złożone przedmioty będzie można w tani sposób wykonywać w domu albo „drukować” za grosze tak jak dziś robi się kserokopie. Stoliczek się nakrywa, magiczne maszyny z powieści S-F zaczynają wypluwać z siebie to co nam potrzebne. Wystarczy ściągnąć z sieci model 3D, uzupełnić „toner” i lecimy!

            Żeby nawiązać do gier, to w „Mass Effect” owo zjawisko zostało uwzględnione. Otóż producenci broni stosują tam systemy zarządzania prawami do wykonywania przedmiotów (MRM, Manufacturing Rights Management, o ile dobrze pamiętam) :-))

          3. mrrruczit

            Wypożyczenie gier (choć za opłatą) już mamy – OnLive.
            Może z innej strony spróbuję – fakt, że jest możliwość nieodpłatnego skopiowania czyjejś pracy (nieprzewidzianego przez producenta) nie znaczy, że można/powinno się to robić. Praca została wykonana tak samo, jak przy stworzeniu przedmiotu materialnego, ale z zapłatą już gorzej, bo mogę sobie ściągnąć (ukraść). Nie chodzi mi o replikację przedmiotu, tylko o utratę korzyści pracy włożonej w jego wytworzenie.
            „(…) w interesie autora czy wydawcy jest dokładnie to żebym ściągnął.” – a gdzie 'wolna wola’? Jeśli autor sobie tego nie życzy, nie możemy go uszczęśliwiać na siłę.

          4. Michał Gancarski

            @ „Nie chodzi mi o replikację przedmiotu, tylko o utratę korzyści pracy włożonej w jego wytworzenie.”

            Ale to musisz właśnie wykazać. Tę stratę, przynajmniej z jakimś prawdopodobieństwem. Z pewnością takowa utrata nie nastąpiła gdy jakaś biedotka na utrzymaniu rodziców – nastoletni pasjonat grafiki – ściąga nielegalnie program do 3D za 20 k PLN. To zresztą kolejny, doskonały przykład sypiącej się logiki przy próbie przeniesienia sposobu myślenia z dóbr rzadkich na rzadkości w praktyce pozbawione.

            Bo popatrz – im droższy jest produkt, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że strata miała miejsce, gdyż z mniejszym prawdopodobieństwem produkt zostałby w innym przypadku zakupiony. Tymczasem branża chciałaby traktować każde ściągnięcie jako utratę sprzedaży. W rezultacie dochodzi do absurdów, w których ktoś, kto zarabia 50k rocznie „okrada” branżę medialną na 200 k w ciągu jednego dnia, bo ściągnął dużego torrenta z książkami.

            Na szczęście nawet RIAA i MPAA przestają stosować tę, pożal się Boże, logikę, bo zostali obśmiani już wielokrotnie. Ale ciągle im się to zdarza.

            @ „Jeśli autor sobie tego nie życzy, nie możemy go uszczęśliwiać na siłę.”

            Posiadacze praw, ogólnie rzecz biorąc, nie mają pełnej kontroli nad wykorzystywaniem ich utworów, stąd użytek dozwolony. Ne ma tu czegoś takiego jak nadrzędność ich woli, wolnej lub nie. I bardzo dobrze, bo to zamykałoby drogę do krytyki, satyry, wielu mashupów, sampli czy komentarza politycznego lub społecznego, nie mówiąc już o praktycznym wykorzystaniu zakupionego utworu. Dlatego np. Kazik może sobie napisać „płyta zabezpieczona! nie kopiować! apage!”, a ja mogę się uśmiechnąć, włożyć ją do CD i rypnąć na odtwarzacz mp3.

          5. mrrruczit

            Tyle że ja odnoszę się do strony etycznej, nie prawnej (staram się przynajmniej ;). I nie zasłaniaj się tu biedotkami i prawdopodobieństwem zakupu – twierdzisz przecież, że sam fakt ściągania nie jest naganny.

            A co do „(…) w interesie autora czy wydawcy jest dokładnie to żebym ściągnął.” nadal twierdzę, że to pomyłka – zabierasz mi coś twierdząc, że to dla mojego dobra… Jeśli sam do takich wniosków dojdę i Ci to dam, to OK, ale nie vicewersal.

          6. Michał Gancarski

            Niczego nie zabieram. Tworzę kopię. Ty masz to co miałaś, ja mam coś nowego. Jesteśmy łącznie bogatsi, nikomu nie ubyło. Twoja strata jest hipotetyczna, aczkolwiek prawdopodobna. Niemniej im wyższa cena produktu, tym prawdopodobieństwo jej wystąpienia maleje.

            I nie napisałem, że ściąganie w ogóle nie jest naganne tylko rzecz silnie zrelatywizowałem.

  2. Bartek (BD)

    Witam wszystkich. Postanowiłem pod wpływem lektury tekstu Olafa odpowiedź na postawione przez autora pytanie.

    „Kto pierwszy rzuci kamieniem? Kto ośmieli się powiedzieć, że postąpiła źle? Z pogardą nazwać ją złodziejką?”

    Rozumiem, że owa biedna dziewczyna mieszka w Polsce. Jeśli tak, to moja odpowiedź na pytanie, czy po tym, co ta dziewczyna zrobiła (ściągnęła z pomocą wujka oprogramowanie biurowe w sposób naruszający czyjeś autorskie prawa majątkowe), jest ona złodziejką, brzmi: nie, nie jest. Oto dlaczego.

    Według rodzimego prawa karnego, kradzież polega na zaborze cudzej rzeczy ruchomej w celu przywłaszczenia. Wynika stąd, że w sensie prawnym można ukraść (dokonać zaboru w celu przywłaszczenia) tylko i wyłącznie rzecz ruchomą. Sęk w tym, że według rodzimego prawa autorskiego, uregulowanego odrębną ustawą (ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych), utwór, czyli przedmiot praw autorskich (osobistych i majątkowych), nie jest rzeczą w rozumieniu rodzimego kodeksu cywilnego¸ nie jest więc, w myśli tego kodeksu, również rzeczą ruchomą. Wynika stąd dalej, że w myśl rodzimego prawa karnego i prawa autorskiego nie jest możliwe dokonanie kradzieży utworu. Zatem, tytułem przykładu, ściągnięcie z sieci programu komputerowego w sposób naruszający prawa autorskie majątkowe jakiegoś podmiotu nie podpada pod hipotezę artykułu 278 kodeksu karnego, a zatem nie jest, w myśl tego kodeksu, kradzieżą. Kradzieżą nie jest również, na przykład, dokonane z naruszeniem czyichś autorskich praw majątkowych skopiowanie jakiegoś utworu literackiego a następnie jego rozpowszechnianie (np. wbrew woli autora, któremu przysługują takie prawa).

    Odpowiedzialność karną za naruszanie praw autorskich regulują art. 115-119 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Żadna z hipotez tych artykułów nie jest jednak tożsama co do treści z hipotezą artykułu 278 kodeksu karnego, nie można więc trafnie stwierdzić na ich podstawie, że wskazane artykuły regulują odpowiedzialność karną za jakąś odmianę kradzieży.

    Z podanych przesłanek wnoszę, że dziewczyna z historyjki Olafa nie jest, pomimo tego, co zrobiła, złodziejką w rozumieniu rodzimego prawa.

    Odpowiedz
  3. Dawid Walerych

    @ Olaf – słuszny tekst, dodałbym tylko, że prawo kształtują w demokracji ci, którzy są w stanie sprzeciwić się istniejącemu i przekonać do tego innych. Warto to przypominać osobom, które do ścisłego przestrzegania prawa nawołują zawsze, niezależnie od kontekstu. W sprawach takich jak prawa autorskie, posiadanie narkotyków na własny użytek itd. refleksja i zmiany dostosowujące prawo do rzeczywistości potrzebne są od dawna. I jakoś na polu „prawa autorskie vs Internet” sprawy idą wolniej. Ciekawe dlaczego? ;)

    Odpowiedz
  4. Michał Gancarski

    Sukces Steama w Rosji (w Rosji!) czy iTunes w ogóle jest doskonałym przykładem na to, że problemem jest nie tyle piractwo co model biznesowy. Przecież żadna z tych usług nie mogłaby funkcjonować wedle osób, które twierdzą, że „nie można konkurować z darmochą”.

    Dziesięć lat temu branża rozrywkowa została trafiona meteorytem zmieniającej się technologii. Jako, że mało który biznes ryzykuje skok na głęboką wodę nowego modelu, który może zjeść stary, przynoszący ciągle zyski, biznes ze zmianą postanowił walczyć. Skończyło się na alienacji odbiorców i opóźnionym o dekadę rozwojem legalnych usług opartych na kanałach dystrybucji, które odbiorcy postanowili sobie stworzyć sami, bo ktoś to przecież musiał zrobić.

    Ale ta historia powtarza się od zawsze. Walka z kasetą magnetofonową, „sprawa Betamaksu” (Sony vs. Universal) – na szczęście przegrana przez Universal, co było też wielkim zwycięstwem dla konsumentów i doktryny dozwolonego użytku. Wielkie koło rozwoju środków przekazu i dystrybucji treści miele stare modele na miazgę, za każdym razem oferując nową jakość i dając szansę nowej fali przedsiębiorców. Tak było wcześniej, tak jest tym razem.

    Odpowiedz
  5. Antares

    Pamiętam, że oba przykłady pojawiły się podczas naszej rozmowy na potrzeby wywiadu na „Grze Roku” :) To bardzo grząski temat i umiem sobie wyobrazić typową awanturę, która pojawiłaby się pod Twoim wpisem, gdybyś umieścił go w formie posta na jakimś forum. W kwestii biednej dziewczyny ze ściany wschodniej już widzę klasyczny tekst, który wywołuje u mnie czasami zgrzytanie zębami „nie stać jej na oprogramowanie, to niech się zajmie kopaniem rowów – trudno”. Ciekawe, że przed wprowadzeniem w Polsce ustawy o ochronie praw autorskich termin piractwa nie istniał, wszyscy kopiowali oprogramowanie, a teraz pewnie część z tych ludzi pracuje w przeróżnych organach ścigających „złodziei” ;)

    Odpowiedz
  6. oxy

    W przypadku muzyki,filmu, czy książki (ebooka powiedzmy) i ich ściągania można spokojnie mówić o dozwolonym użytku osobistym (btw polecam starsze artykuły z przywołanego już serwisu Vagli), więc wrzucanie ich do jednego worka z oprogramowaniem to błąd ;). Oprogramowania,zgodnie z naszym prawem, ściągać nie można i szlus.
    Ale ja w sumie nie o tym chciałam – chciałam natomiast gorąco polecić książkę Lessiga „Wolna kultura”, czyta się lekko i szybko, i w dodatku jest całkowicie bezpłatna ;P —-> http://www.futrega.org/wk/

    Refleksję jeszcze mam – w sumie chodzi chyba najbardziej o skalę. Bo płyty/kasety/książki pożyczało/przegrywało się zawsze i nikt się nie czepiał. Teraz nagle okazało się, że rozwój techniki umożliwia uprawianie tego „procederu” masowo. I podniosło się larum…

    Odpowiedz
    1. Michał Gancarski

      To jest właśnie różnica, która przyszła wraz z internetem – skala. Samo zjawisko jest naturalne. Pożyczasz książkę. Pożyczasz płytę czy grę. Robisz na kasetach składanki z radia. Słuchasz muzyki razem z innymi na imprezie (wiele osób słucha, a tylko jedna kopia została zakupiona, złodzieje!). I tak dalej.

      Internet, a zwłaszcza sieci P2P to absolutnie fenomenalna metoda dystrybucji treści i oprogramowania. Nie mówiąc o innych korzyściach jak automatyczne tworzenie rozproszonego na milionach komputerów archiwum dorobku kulturowego naszej cywilizacji. Są to jednocześnie siły niszczące źródła dochodów z dotychczasowych kanałów dystrybucji ale dające też możliwość tworzenia kanałów nowych. Na szczęście branża rozrywkowa powoli się z nimi oswaja. Zdecydowanie za późno ale jednak.

      Odpowiedz
  7. Dr Judym

    Piractwo jako dostęp do kultury (muzyka, filmy), za który i tak dana osoba nie miałaby z czego zapłacić — jak najbardziej. Nawet artyści wypowiadają się w podobnym tonie, zawsze to jakiś rodzaj popularyzacji. Najbardziej płaczą korporacje, bo to one na tym muszą zarobić, a co roku CEO takiej firmy musi iść na dywanik do Big Bossa, co stoi nad nim i wykazać, że w danym roku zarobił więcej niż w poprzednim — nie daj boże, żeby było inaczej.

    Piractwo oprogramowania, zwłaszcza takiego które służy do tworzenia — tu już nie jestem taki pewien. Takie osoby wyrządzają krzywdę branży, której tyczy się owa twórczość, a w konsekwencji samym sobie. Chcesz być np. grafikiem i robić wizualizacje architektoniczne? 3dsmax kosztuje 20k PLN. Żeby koszty zakupu tego programu zwróciły Ci się w sensownym okresie czasu (np. 3 miesiące, pół roku pracy), musisz oferować odpowiednio wysoką cenę swoich usług, nie wspominając o tym że tego typu umiejętności powinny być w cenie, bo nie jest to łatwy zawód. Tylko że jest cała masa studenciaków, pracujących na pirackich kopiach tego programu, np. na umowę o dzieło, za przysłowiową miskę ryżu — tylko po to, żeby dostać się do branży, i potem w niej zostać na podobnych warunkach. To jest tzw. „psucie rynku”, na którym być może zyskują klienci, ale tracą pracodawcy i wykonawcy, przez co nierzadko obniżają jakość swoich usług. Czy z tego tytułu oprogramowanie Autodesku staniało? Wprost przeciwnie.

    Odpowiedz
  8. inzkulozik

    Uważałbym z tą „czerwoną pieścią” – kiedyś na jednym stadionie wywieszono flagę z takową i mogło to doprowadzić do przerwania całego meczu ;)

    Odpowiedz
  9. Hoobertoo

    Olafie,
    tekst ciekawy stąd i moje 3 grosze do których mnie skłoniłeś. Wywołany do tablicy piszę:

    Od początku swojej kariery zawodowej (+/- 5 lat) pracuję w branży gier, której być lub nie być zależy od poszanowania wartości intelektualnej. Mam tutaj bardzo restrykcyjne zasady swojego postępowania. Pewnie dla 99% czytelników zbyt drakońskie. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że swoje zasady stosuję je nie tylko przybierając codziennie od 9 do 17 strój korporaty, ale także w domu, mając na nogach poczciwe kapcie;).

    Jaka jest moja postawa? Uważam, że każdy autor powienien dostać wynagrodzenie za swoją pracę. Autor gry, książki, utworu muzycznego, filmu… Nie pobieram gier i muzyki z kanałów pirackich. Nie oglądam tych fajnych seriali z USA o których mówią znajomi dookoła. Po prostu nie kradnę. Jełsi znajomy poleca mi książkę oferując jej udostepnienie – odpowiadam, że chętnie kupię i dam zarobić Twórcy. Taki dziwny ze mnie gość:).

    Teraz do rzeczy:
    Pani z Twojego przykładu jest złodziejką. Według mnie nie byłaby gdyby:
    A. skorzystała z bezpłatnego triala (coś koło 30 dni chyba – nie jestem ekspertem),
    B. poszła na bezpłatne szkolenie z urzędu pracy,
    C. ukradła program, nauczyła sie go, ale po podjęciu pracy i otrzymaniu pensji kupiła legalną kopię (to jestem w stanie zaakceptować, tak zresztą staram się sam nieść zadośćuczunienie błedom młodości i korzystaniu z pirackich egzemplarzy, które niestety kiedyś mi się przytrafiało).

    Co do państw trzeciego świata… Tutaj łatwej odpowiedzi nie mam. W grę wchodzi jedynie program pomocy korporacji dla rządów/administracji tych krajów i przekazywianie bezpłatnych egzemplarzy programów do nauki/obsługi komputerów.

    Pzdr.
    Hubert

    Odpowiedz
      1. Leon Zdziałek

        Nie wiem po co bawić się w „słówka”. Złodziej to złodziej, niezależnie od tego co mówi jakiś tam kodeks – tam właściwie występuje tylko zabawa w „słówka”. Złodziej to złodziej – nie ma nad czym dywagować.

        Odpowiedz
        1. Michał Gancarski

          @ Nie wiem po co bawić się w „słówka”

          Może dlatego, że język determinuje świadomość i póki co okazuje się np., że skoro „złodziej to złodziej”, to złodziejem jest także osoba, która pożycza książkę. Osoba zaś, od której pożycza jest, jak sądzę, współwinna przestępstwa czy coś.

          Odpowiedz
        2. Bartek (BD)

          Zgadzam się. Złodziej to złodziej. Osoba, która dokonuje zaboru cudzej rzeczy w celu jej przywłaszczenia to osoba, która dokonuje zaboru cudzej rzeczy w celu jej przewłaszczenia. Co nie zmienia faktu, że dziewczyna z historyjki Olafa nie jest złodziejką. Naruszyła jedynie czyjeś prawa autorskie, nie dokonała kradzieży. I nie ma w tym żadnej zabawy w słówka, a jedynie baczne zwracanie uwagi na sens przypisywany słowom zarówno w języku potocznym, jak i w jego prawnym rozszerzeniu. Sednem naruszenia praw autorskich jest korzystanie z utworu w sposób niezgodny z wolą podmiotu praw autorskich, a polegający zasadniczo na kopiowaniu utworu i rozpowszechnianiu go na warunkach, na które nie zgodził się rzeczony podmiot. Tego typu działanie, choć naganne, nie implikuje dokonania zaboru utworu w celu przywłaszczenia. A bez takiego zaboru nie ma mowy o kradzieży. Na przykład, X pisze powieść, następnie udostępnia mi jej jedyną kopię z zastrzeżeniem, że wolną mi ją przeczytać, ale nie wolno mi jej kopiować. Ja jednak postępuję wbrew temu zastrzeżeniu. Skanuję powieść i w formie pliku pdf rozpowszechniam ją w sieci. Nie dokonałem zaboru powieści X-a, wszak X przez cały czas posiada jej oryginalny (pierwszy) egzemplarz, ponadto kopię, którą mi dał, zwróciłem mu zaraz po jej zeskanowaniu, a mimo to naruszyłem prawa autorskie X-a. Nie ma kradzieży, jest naruszenie praw autorskich. Dla sądu – w postępowaniu karnym – jest to istotne.

          Odpowiedz
  10. Bartek (BD)

    Ok, rozumiem. Nic na to nie poradzę. Może jedynie zauważę, że treść twoich zasad w takim stopniu rzutuje na używane przez Ciebie (mogę na Ty?) słowo „złodziej”, że gdy nazywasz bohaterkę historyjki Olafa złodziejką, to mówisz o czymś innym niż ja, gdy twierdzę, że dziewczyna nie jest złodziejką. :) Zgadzamy się jednak, że naruszyła czyjeś prawa autorskie.

    Odpowiedz
  11. Jakub Gwóźdź

    No przecież to jest podobna sprawa jak przy kradzieży usługi. Oddajesz samochód na myjnię i wyjeżdżasz nie płacąc – to nie jest kradzież? Idziesz do fryzjera i uciekasz po strzyżeniu nie płacąc – to nie jest kradzież?
    I już analogicznie do „biednego dziewczęcia ze ściany wsch.” – jak cię ząb napierdala i idziesz do prywatnego dentysty, a potem wychodzisz nie płacąc (bo kontekst, bo ząb napierdalał) – to wszystko jest ok?

    Jeśli kamieniami mają rzucać tylko ci co nie zgrzeszyli, to się nigdy nic nie zmieni, bo będzie cisza.

    Odpowiedz
    1. kmh

      zły przykład, bo owoce pracy fryzjera czy dentysty nie dają się kopiować w nieskończoność. nie ma fizycznego limitu kopii gry, czas poświęcony na postrzyżyny tej jednej osoby, która nie zapłaciła, jest skończony

      Odpowiedz
      1. Jakub Gwóźdź

        Konradzie, no plox… To znaczy, że nie ma problemu?

        … a gdyby tak 90% użyszkodników przykładowego portalu internetowego, którzy generują odsłony reklam, zainstalowało sobie adblocki… ten przykładowy portal nie widziałby w tym problemu?

        Odpowiedz
        1. Michał Gancarski

          Ale „widzenie problemu” to trochę za mało by krzyczeć „kradzież!”. Spadek wpływów dla każdego przemysłu jest „problemem”, niezależnie od powodów, dla których zaistniał. Doskonale widać to właśnie w branży gier wideo, gdzie wydawcy otwarcie potrafią przyznać, że bardziej od piractwa martwi ich rynek używek. Niesłusznie IMHO ale chodzi o percepcję. Nie ma więc znaczenia legalność czy też nielegalność procederu ale jego postrzegany wpływ na dotychczasowe źródła przychodów. Tyle, że na tym właśnie polega gospodarczy postęp – na ciągłym zwiększaniu wydajności produkcji, na robieniu tego samego za mniej, lub robieniu więcej za tyle samo. Branża rozrywkowa może tu jedynie wybierać czy brać w tym udział czy nie, a nie czy zgodzić się na kolejną falę zmian.

          Ogólnie w przypadku piractwa każdy widzi „problem”, niezgoda istnieje co do określenia jego natury i oceny.

          Odpowiedz
          1. kmh

            Na swój sposób tak, ale do końca nie. Kanał przełączysz albo nie przełączysz, adblocka masz na danej stronie włączonego stale. To trochę jak to urządzenie z kaczora donalda, które wsysało telewizyjne reklamy.

            I w rezultacie zakrzywiło czasoprzestrzeń i wessało bohaterów do jakiegoś telewizyjnego wymiaru.

            Jakub: nie piszę, że nie ma problemu, ale trzeba go inaczej nazywać. Przemysł muzyczny też „miał problem” z piractwem, ale sobie z nim w końcu poradził.

            I jedynie skamienieliny w rodzaju Kazika próbują w nowej rzeczywistości walczyć starymi metodami.

        1. Michał Gancarski

          Dodatkowy koszt dla wydawcy ze ściągniętej nielegalnie płyty: 0.

          Dodatkowy koszt dla myjni za niezapłacone mycie: zasoby poświęcone na mycie.

          Przykład z myjnią jest analogiczny do zabrania płyty ze sklepu. Do ściągnięcia płyty z sieci analogiczna jest magiczna sytuacja, w której klikasz i Twoje auto nagle staje się czyste. Żadna myjnia nie ponosi dodatkowego kosztu związanego z faktem, że auto było brudne, a teraz nie jest. Pomijając przyzerowy w dzisiejszych czasach koszt chwilowego obciążenia łącza i ultra taniej powierzchni dyskowej.

          Bo to wszystko jest cholerną magią, o której nie potrafimy jeszcze rozmawiać, więc w desperacji poszukujemy analogii do świata dóbr rzadkich, w którym kradzież zdefiniować prosto (Piotr miał, Paweł nie, Paweł zabrał Piotrowi, teraz Piotr nie ma, a Paweł tak). Niemniej nawet prawo definiuje kradzież inaczej niż naruszenie prawa autorskiego.

          Dziesięć lat temu branża rozrywkowa spanikowała (po raz kolejny), a odbiorcy wręcz przeciwnie. W rezultacie powstała przedziwna sytuacja, w której kolejną rewolucję technologiczną w dystrybucji treści przeprowadzili właśnie odbiorcy, a nie dostawcy. Przez ponad dekadę kanały nieoficjalne były znacznie bardziej wydajne i efektywne od kanałów oficjalnych i tę właśnie dziurę powoli zasypują usługi takie jak Spotify czy Netflix.

          Odpowiedz
          1. hoobertoo

            Ktoś pisze przez dwa lata pracę magisterską w pocie czoła, za którą dostaje 5. Ktoś drugi kopiuje ją i przedkłada komisji jako swoją. Dostaje 5. Uważacie, że wszystko jest w porządku? Czy przez głowę nie przechodzi Wam słowo złodziej? Choćby przez sekundę?:)

          2. Michał Gancarski

            Kolejny dowód na to jak trudno jest budować dobre analogie w tej rzeczywistości. W pracy magisterskiej chodzi o to by pokazać umiejętności i wiedzę studenta. Skoro ktoś swoją skopiował to problem leży nie w tym, że skopiował tylko w tym, że nie odzwierciedla ona tego co wie.

          3. Jakub Gwóźdź

            No tu jest +1 do Michała. Bo plagiat akurat pracy naukowej należy tępić z całą surowością nie dlatego, że to kradzież, tylko dlatego, że ktoś uzyskuje uprawnienia, które mu się nie należą. A potem ty np. idziesz się leczyć do takiego kolesia, który wszystko na studiach spisywał. I wychodzisz dwa razy bardziej chory.

            Ale już np. wyobraźmy sobie, że taki Olaf albo Michał prowadzą blogi o grach komputerowych, gdzie niejednokrotnie pojawiają się świetne teksty. I teraz jakiś portal bierze i po prostu przekopiowuje całe teksty i umieszcza u siebie, nie płacąc autorom nawet złotówki. No ale przecież im nie ubyło, więc nie kradzież? :>

          4. Michał Gancarski

            No nie kradzież. Nie uznałbym jej za takową. Pozostaje pytanie co chciałbym zrobić w takiej sytuacji. Z pewnością poprosiłbym o uznanie autorstwa. Co z zyskami? Nie wiem. Ale zastanowiłbym się wpierw czy nie wykorzystać sytuacji do promocji swojego bloga.

            Bo ja nie kwestionuję istnienia prawa autorskiego, kwestionuję jedynie analogie do świata dóbr rzadkich i podejście branży do całego tematu.

            Niezbywalne prawa osobiste (uznania autorstwa np.) uważam za wynalazek doskonały, choćby dlatego, że nie pozwalają na poświadczenie nieprawdy o autorstwie utworu. Uważam też, że tępione powinno być np. zarabianie na dystrybucji treści, do których nie ma się praw czy korzystanie z nielicencjonowanych utworów w zastosowaniach komercyjnych, np. poprzez korzystanie z pirackiego oprogramowania w przedsiębiorstwach.

            Niemniej jestem całkowicie wyluzowany jeśli chodzi o użytek osobisty i niekomercyjne piractwo, zwłaszcza jeśli próby jego tępienia miałyby doprowadzić do efektów znacznie gorszych, jak psucie fundamentów działania internetu. Nie zgadzam się np. z ostatnimi zmianami w prawie kanadyjskim, wedle których przestępstwem jest ominięcie lub zdjęcie zabezpieczeń elektronicznych z produktu który się kupiło (nawet simlocka, na litość). Nie zgadzam się też z ciągłym wydłużaniem copyrightu na postaci Disney’a za każdym razem, gdy poprzednie wydłużenie ma stracić moc.

            Bardzo zależy mi też na tym by tzw. domena publiczna rosła w tempie jak najszybszym, by dozwolony użytek czy tzw. doktryna pierwszego zakupu stosowała się jak najszerzej i by dostęp do dóbr kultury był jak najbardziej powszechny. Na krzyki o spadających zyskach w branży w ogóle nie zwracam uwagi, bo to nie społeczeństwo jest od tego by branża miała zyski, tylko branży pozwala się na posiadanie jakichkolwiek zysków by coś tam dostarczała. A tu niespodzianka. Niby ledwie zipie, a dostarcza coraz więcej.

          5. Hoobertoo

            Michał, nie wnikam co jest sednem problemu kopiowania czyjejś pracy magisterskiej:). Pytam, czy osoba od której ściągnięto magisterkę ma prawo czuć się okradziona? Oczywiście możesz napisac, ze ma prawo czuć się osobą, „której naruszono prawa autorskie”, ale oboje wiemy, że pierwsze na usta ciśnie się słowo „okradziona”…:)

          6. Michał Gancarski

            Ma prawo czuć się jak chce :-) Powstaje pytanie czy jej odczucie powinno determinować ocenę procederu. Czy osoba, która czuje się obrażona powinna z automatu wygrywać proces o zniesławienie? Nie. Czy osoba, która czuje się okradziona, powinna z miejsca za okradzioną zostać uznana? Nie. Przecież uczucie tego, że nam się coś odbiera, towarzyszy nam w wielu sytuacjach, np. w przypadku utraty pracy albo niesłusznego przywileju. Ale czy to jest kradzież?

            To jest właśnie sedno dobrego systemu prawnego, że nie polega on na automatycznym uznawaniu odczuć osób, które czują się poszkodowane, tylko na próbie bezstronnego osądzenia sytuacji i dojścia do wniosku czy i jakiego rodzaju krzywda została uwzględniona. Ocenianie jedynie z perspektywy rzeczywistej lub wyimaginowanej ofiary, doprowadziłoby do absurdów.

          7. Michał Gancarski

            A gdzie tam, o żadnym prawie. O sposobie myślenia raczej. Swoje zakupy robię etycznie – wspieram model „dużo promosów w dystrybucji cyfrowej” oraz „brak DRM” (poprzez preorder Wiedźmina 2. Po prostu etycznie problem jest znacznie szerszy niż postrzegana strata autora czy dystrybutora. A do dóbr rzadkości pozbawionych w ogóle potrzeba nowej etyki i nowego sposobu myślenia, co ciągle postuluję.

          8. Bartek (BD)

            Nie, to nie kradzież, ale czyn zabroniony, podpadający pod art. 116 ustawy o prawie autorskim, zagrożony m. in. karą pozbawienia wolności do lat 2. Poza tym tak sobie myślę, że spory o to, czy coś jest albo nie jest kradzieżą można rozstrzygać dopiero po podaniu jakiejś definicji słowa „kradzież”. Jakiejkolwiek. Bez tego są spory jałowe.

  12. ynleborg

    Przebieg dyskusji pod postem oraz sposoby argumentacji dobitnie pokazują, jak bardzo jesteśmy niedojrzali w kwestii postrzegania prawa do własności intelektualnej. Być może dlatego, że tak krótko obowiązuje u nas w kraju. A być może dlatego, że poprzedni system nauczył nas głównie cwaniactwa…

    Bardzo szanuję i cenię Twoje teksty Olafie, ale nie mogę się zgodzić w kwestii „dziewczyny z kresów”. Jeśli ktoś popełnia przestępstwo, powinien ponieść odpowiedzialność, jakkolwiek ckliwy nie byłby to przypadek. Oczywiście ckliwość może wpłynąć na wymiar kary ale nie można zgodzić się na to, że jednych prawo obowiązuje a innych nie. Będąc obywatelami państwa – chcąc nie chcąc musimy przestrzegać obowiązującego aktualnie prawa. I w myśl tego prawa dziewczyna nie jest złodziejem, bo nic nie ukradła. Złamała jednak prawo i co do tego nikt nie ma chyba wątpliwości.

    Jestem entuzjastą takich platform jak Steam, ponieważ jest to odpowiedź na współczesny sposób dystrybucji własności intelektualnej. I uważam, że jest to właściwy kierunek rozwoju. Nie ma sensu ścigać piratów. Trzeba tak zorganizować dystrybucję, aby piractwo zminimalizować.

    analogia:
    Czytałem dzisiaj artykuł o innym przejawie piractwa – niepłaceniu abonamentu przez 3 miliony Polaków. Publiczna telewizja i radio płaczą, że tak mało ludzi płaci abonament i trudno się temu dziwić, skoro jest ściągalność oparta jest na społecznej umowie. Telewizje kablowe i satelitarne nie mają z tym problemu, ponieważ wprowadziły system dystrybucji oparty na zasadzie „jak zapłacisz – dostaniesz dostęp”.

    Odpowiedz
    1. Michał Gancarski

      @ Przebieg dyskusji pod postem oraz sposoby argumentacji dobitnie pokazują, jak bardzo jesteśmy niedojrzali w kwestii postrzegania prawa do własności intelektualnej

      Jesteśmy pod tym względem dokładnie tacy sami jak odbiorcy na tzw. „Zachodzie”. Nawet skala piractwa nie jest u nas przesadnie wielka na tle reszty Europy. Argumenty przytaczane tutaj są dokładnie takie same jak te w dyskusjach w innych krajach. Podobnież – sposoby myślenia są dokładnie te same. Mamy rok 2011, argument przez „Polaka co wyrósł w cwaniactwie” nie ma już mocy takiej jak kiedyś. W tym przypadku zaś jest zwyczajnie błędny i pozbawiony podparcia.

      The Pirate Bay powstało w Szwecji, na litość. Kraju, w którym „cwaniactwa” jest tyle ile u nas elokwentnych parlamentarzystów.

      Odpowiedz
      1. ynleborg

        Nie zgodzę się. Skala niekoniecznie musi iść w parze ze świadomością. Jeśli chodzi o Szwecję, to gdybyś bardzo zagłębił się w temat do dostrzegłbyś, że oni są bardzo świadomi praw autorkich i właśnie dlatego u nich powstał The Pirate Bay

        Odpowiedz
        1. Michał Gancarski

          I tak samo świadomi byli Szwedzi, którzy z TBP korzystali? To normalne, że jeśli chcesz założyć serwis, który wbija ostrze w sam środek działania systemu opartego na prawie autorskim, to powinieneś wiedzieć co w trawie piszczy. To nie znaczy jednak, że użytkownicy serwisu taką świadomością się wykazują. Argumenty w dyskusjach o piractwie są na Zachodzie dokładnie takie same co w Polsce. To są te same dyskusje, tylko w innych językach.

          Odpowiedz
  13. Leon Zdziałek

    Złodziejstwo to złodziejstwo i zabawa w słówka, powoływanie się na takie czy inne artykuły prawa karnego nic tu nie zmieni. To po pierwsze.

    Czy jak ktoś ukradnie bułkę ze sklepu bo jest głodny to jest mniejszym złodziejem od tego, który ją sprzeda komuś i zdobyte pieniądze przepije? Nie – obie te osoby są złodziejami na tym samym poziomie – motyw nie ma tutaj najmniejszego znaczenia.

    Wiele programów ma swoje wersje demonstracyjne, bardzo wiele ma swoje BEZPŁATNE odpowiedniki i.t.d.

    Za kradzież po prostu powinno się obcinać ręce przy samej dupie.

    A prawnicy powinni odświeżyć kodeksy i wpisać, że kradzież to kradzież, żeby już nikomu nie przychodziło do głowy, że jak coś „nie ubywa” to to nie jest kradzież.

    Odpowiedz
    1. Michał Gancarski

      @ „A prawnicy powinni odświeżyć kodeksy i wpisać, że kradzież to kradzież, żeby już nikomu nie przychodziło do głowy, że jak coś „nie ubywa” to to nie jest kradzież.”

      Albo tak by błędne analogie przestały mieć zastosowanie.

      Odpowiedz
  14. oxy

    Jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy, na bazie przytoczonego przykładu biednej dziewczyny ze ściany wschodniej i konieczności opanowania przez nią obsługi np.”pakietu biurowego”. Co w domyśle zazwyczaj oznacza pakiet jedynej słuszniej firmy. Pół biedy, jeżeli jest to firma prywatna – mogą sobie komercyjne oprogramowanie stosować, ich broszka. Ale takie instytucje publiczne – niby z jakiej racji? Dlaczego, aby korzystać z usług administracji państwowej jesteśmy często zmuszani do posiadania oprogramowania komercyjnego? I czy nie pachnie to jakimś wykluczeniem?
    A porównywanie „piractwa” (cudzysłów zamierzony, to określenie mnie irytuje niewymownie) do kradzieży jakiegokolwiek fizycznego przedmiotu, jest porównywaniem zupełnie nie przystających do siebie spraw.

    Wątków związanych poruszanym problemem jest ogromna liczba, tu przyplątał mi się jeszcze jeden:

    „(…)Z jednej strony producenci oprogramowania chcą traktować oprogramowanie jak obiekt fizyczny w tych obszarach, gdzie jest to dla nich korzystne, jednocześnie unikając konsekwencji związanych z fizycznością ich towaru.

    Albo traktujemy oprogramowanie jak towar fizyczny i za niego odpowiadamy (gwarancja, kary umowne itp.), albo traktujemy oprogramowanie jak oprogramowanie i nie wymyślamy bzdurnych analogii do świata fizycznego. Osobiście jestem za drugim podejściem.”
    http://prawo.vagla.pl/node/9095#comment-23744

    Odpowiedz
    1. Jakub Gwóźdź

      Są odpowiednie ustawy i rozporządzenia określające jakich formatów plików można używać w administracji państwowej.
      O takich, które określałyby konkretne programy, nie słyszałem. Ale też dawno się tym nie interesowałem.

      Odpowiedz
  15. ms

    Taka etyka sytuacyjna jest bardzo fajna w praktyce, ale do dyskusji internetowych się słabo nadaje. Trzymajmy się zatem konkretów: gry wideo. W odróżnieniu od zwykłego oprogramowania, granie w gry wideo służy do rozrywki i ewentualnie jakiegoś tam rozwoju kulturowego, a nie do zarabiania (chyba, że ktoś pracuje jako tester gier, ale nie dywagujmy). Zatem, zawsze można z grania w grę wideo zrezygnować i nie będzie to wielka strata. Z drugiej strony, o ile nie jesteśmy krezusami, to nasz budżet na gry wideo i inne kulturalne rozrywki jest ograniczony i podstawowa sprawa to orientować się, ile możemy na to wydawać. I najlepiej wydawać te pieniądze jak najlepiej, a dopiero po ich przekroczeniu ewentualnie rozważać bezpłatne wypożyczenie innych gier stosownie do potrzeb.

    Odpowiedz
  16. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    „I zauważcie, że Olaf cwaniak jeden zarzucił tylko temat i już nic nie mówi i siedzi cicho, a my się spieramy o definicje definicji :)”

    Proszę o jeszcze chwilkę cierpliwości, dziewczęta! Walczę w te dni dzielnie dla „P” ze szczytem klimatycznym w Durbanie, przygodami Staśka B. i innymi wyzwaniami, ale właśnie zaczyna się przejaśniać. Mam nadzieję dziś pociągnąć temat dalej :).

    Odpowiedz
      1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

        @Roman: „Olafie, co o cyfrowym piractwie sądzi Stasiek B.?”

        Nic nie sądzi, jest w sztok pijany XIX-wiecznym burgundem i XIX-wieczną poezją. Nie uwierzysz, z kim chlał w 1832. Zapraszam do lektury w poniedziałek.

        Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      Za każdym razem, gdy mnie korci, by coś zadeklarować w sprawie kolejnego tekstu, powinienem chyba dawać sobie po łapach, bo najwyraźniej to zapesza :/. Wczoraj wpadłem w, mówiąc grową gwarą, crunch, i dalej mnie trzyma. Jest 20:34, siedzę teraz w redakcji i grzebię w stronach, do domu wrócę pewnie przed północą.

      Spróbuję jut… trzask! Spróbuję skończyć temat, gdy tylko znajdę czas. Przepraszam.

      Odpowiedz

Skomentuj Michał Gancarski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *