Ameryka gnatem podzielona

Czasem jest tak, że rzeczy nieudane mówią o świecie więcej niż te, które wypaliły.

Być może mamy do czynienia z moją nową metodą, odnalezioną przypadkiem jako osocze wewnętrznego ponuractwa. Najpierw napisałem tutaj, że nie podobał mi się „Infamous 2”, potem wylałem wiadro pomyj na „L.A. Noire” i zaraz wyjdzie, że wcale nie lubię gier i grania, że pad służy mi za hiszpańskie buty, a zamiast tłuc durnym łbem w ścianę, walę w telewizor, na tejże ścianie zawieszony.

Naprawdę rzeczy mają się zgoła inaczej. Gry w dużej mierze korzystają z prawa świeżości. Znaczy to, że punkt wejścia, czy raczej przypodobania się graczowi ciągle wisi nisko (wisi, pozwolę sobie przypomnieć, jest słowem znaczącym). Zawdzięczamy to żywiołowemu rozwojowi branży. Innymi słowy, nawet średnia, przeciętna, nieudana gra rozsiewa wokół siebie urok zdolny przyssać na kilka, kilkanaście godzin. Niekiedy, dopiero po zakończeniu igraszki łapałem się za głowę, rozumiejąc, że ten czas, jako i życie moje całe, nieszczęsne, przeputałem na bzdury. Stąd też biorą się wysokie oceny barbarzyńskiego szajsu w czasopismach branżowych. Przypomnijmy sobie: jakie noty zebrał „Crysis 2”?

Przy tak niskim punkcie zawieszenia zrobienie gry odpychającej wizualnie, fabularnie nieprzytomnej jak pijaczyna w studni, do tego o żałośnie niskim współczynniku grywalności zakrawa na wyczyn porównywalny z żonglowaniem stadem wściekłych nosorożców. A jednak, cudotwórcy są na świecie. Ściągnęli kryzys, i to drugi, na moją biedną psią głowę.

Uronię kroplę jadu i na potrzeby niniejszego akapitu zabawię się w recenzenta. Już wizualnie „Crysis 2” przypomina akwarele sprzedawane za parę stówek przez ulicznych handlarzy. Kto w Krakowie będąc zawędrował w rejony Bramy Floriańskiej, ten wie, co mam na myśli. Wszystko jest tak wyraźne, jakby namalowane farbą prosto z tubki, bez rozmieszania. Nie widać nic, a zwłaszcza przeciwników, zresztą żeby do takowych postrzelać musiałem przejść istną drogę krzyżową z zawiązaniem kretyńskiej fabuły i potwornymi dialogami. Gdy wrogowie wreszcie się pojawili, gdy znalazłem metodę na odróżnienie ich od krzaka i ciężarówki, dwadzieścia razy oberwałem między oczy. Natomiast obsługa interfejsu kojarzy się z rozbrajaniem granatu. Jeszcze trochę, a urwałoby mi rękę. Zapewne hardcore’owi gracze radowali się ze skąpego obsypania kolejnych plansz checkpointami. Sam bym się cieszył, gdybym widział coś więcej poza kawałkiem ruiny, wspomnianym już słoneczkiem i różnorakimi wskaźnikami pląsającymi radośnie po ekranie. Wzgardziłem tą igraszką, runąłem w pościel i przez całą noc bezsenną płakałem nad sobą, nad tym, jak potwornie mnie skrzywdzono.

Za to spodobał mi się „Homefront”. Tak, właśnie ten „Homefront” wyklinany na forach, kandydat do rozczarowania roku we wszelkich podsumowaniach, rzecz niedorzeczna w opinii wielu. Zdaję sobie sprawę z niedociągnięć tej produkcji: gra jest dość topornie zrobiona, oskryptowana (Boże, użyłem słowa z branży) i zdecydowanie za krótka. Być może jej urok oddziałałby na mnie słabiej, gdyby nie wcześniejsza, przedwcześnie zakończona przygoda z „Crysis 2”. Po prostu cieszyłem się, że wreszcie coś widzę na telewizorze.

Dwie różne gry, dwie różne Ameryki.

Teza, że Stany Zjednoczone rozpadają się na dwa różne kraje, tj. prowincję i metropolie, jest dobrze znana. Podział ten najmocniej ujawnił się w latach osiemdziesiątych, kiedy głosy rednecków, konserwatywnie zorientowanych mieszkańców małych miejscowości i stanów środkowych wyniosły do władzy Ronalda Reagana. Nowy Jork zbaraniał na tę okazję, a ledwo wyszedł ze zdziwienia, pokrzepiony Clintonem, w Białym Domu usadowił się Bush Junior i został na dwie kadencje. Trudno mi określić intensywność tego podziału, czy też zaznaczyć szczegółowe różnice. Upraszczając sprawę, jedni są liberalni, lewicowi, drudzy ufają tradycji. W ten sposób kształtują się antypatie i uprzedzenia. Miasta postrzegają rednecków jako zacofanych tłuków i religijnych fanatyków, ci z kolei mają mieszkańców metropolii za zdemoralizowanych mięczaków. Jak to wygląda w popkulturze? Wystarczy zobaczyć dowolny horror dziejący się na prowincji, zaludnianej nieodmiennie przez mutantów i kanibali, pałaszujących studentów chętniej niż kurczaki z KFC.

Ten podział dotarł do świata gier za sprawą „Crysisu 2” i „Homefrontu”. Zdemolowany Nowy Jork skonfrontowano z mieścinkami jęczącymi pod butem Koreańców, przecudnie zresztą ustylizowanych na nazistów. Choć gry rodzą się w sercach miast, zapyziała Ameryka wygrywa w cuglach i to na wszelkich polach. Nowość jest atutem. Nowy Jork w ruinie widzieliśmy już wielokrotnie, ale walka partyzancka, toczona w domkach z cienkiej deski i na boiskach do baseballu niesie ze sobą posmak urokliwej nowości – zaprawdę, zakochałem się jak kundel.

Wcześniej nie zetknąłem się z takim pomysłem. Nawet filmowe potwory interesowały się głównie miażdżeniem metropolii i jeśli mnie pamięć nie myli, żadna Godzilla nie zawędrowała do Utah. Zużyta przestrzeń nowojorska takiego ciężaru nie udźwignęła.

Nie wątpię, że mamy do czynienia z zabiegiem świadomym. Zakończenie „Homefrontu” – tak, będzie spoiler – od strony technicznej zrealizowano bez większego pomyślunku, lecz jego umiejscowienie pozostaje znaczące. Finałowa walka rozgrywa się na przesławnym Golden Gate Bridge, gdzie siły ruchu oporu spuszczają manto Adolfokoreańcom. Droga do San Francisco stoi otworem, ale to, czego należałoby oczekiwać – przeniesienie walki w przestrzeń miejską – rozgrywa się już poza napisami końcowymi, w wyobraźni gracza. Innymi słowy, otwarcie bram do miasta, opuszczenie przestrzeni prowincji oznacza koniec gry. Być może starcia toczone na ulicach San Francisco są fascynujące, warte pokazania i tak dalej. Plasują się jednak poza zainteresowaniem twórców. Po prostu przynależą do innego uniwersum. „Homefront” rozgrywający się w Los Angeles, Nowym Jorku, San Francisco byłby zupełnie czymś odmiennym.

Te dwie gry – gra prowincjonalna, gra wielkomiejska – oferują również dwie odmienne wizje świata, a konkretnie, metody na wyciąganie Ameryki z kłopotów. „Crysis 2” pokłada wiarę w cud, reprezentowany przez samotnego herosa o wojskowej proweniencji. Rozgrywka rozpoczyna się od swoistego namaszczenia, rytuału przejścia, kiedy to stary bohater przekazuje swoje relikwie (kostium) przypadkowemu rekrutowi. Ten przywdziewa nową skórę i heja, dalej, wystrzeliwuje wolność dla siebie i innych. Na tyle, na ile zdołałem stwierdzić, działa samotnie, sytuując się w szeregu zbawców świata, których w filmach grywali Bruce Willis i Arnold Schwarzenegger. Mit bohatera posiada potężny urok i wadę też potężną, jak nie przymierzając, biceps rzeczonego Arnolda. Mianowicie, cud niekoniecznie musi się zdarzyć.

Wystarczyłoby, żeby w otwierającej „Crysis 2” sekwencji wszyscy utonęli. Stary bohater nie ma kogo sobie przysposobić, szlag go trafia, a z nim cały Nowy Jork. Adios Amigos!

Tymczasem na zwycięstwo wieńczące „Homefront” zapracowały dziesiątki tysięcy zwykłych Amerykanów, knujących po zrujnowanych domach i prowadzących akcje podjazdowe. Mój bohater był jednym z wielu, może odrobinę dzielniejszym, zaś gdyby zarobił kulkę – co przy moich zdolnościach w zakresie operowania padem jest niemal pewne – ktoś inny podniósłby jego gnata i ruszył na wroga. Wyobrażam sobie teraz siebie, przyobleczonego w skórę awatara, jak zrzucają mnie do cichego grobu, w jakiejś mieścinie na granicy Teksasu i Nowego Meksyku. Nad mogiłą rozpalają się ognie. Prości Amerykanie ruszają do walki za swój kraj. Harmonijka starego żołnierza wygrywa „Pieśń o podrzynaniu gardeł”.

Cóż z tego wynika? Podczas gdy Utah, Kolorado i inne urocze rejony Ameryki Północnej biorą sprawy w swoje ręce, a nawet zwyciężają, nowojorczyk wyczekuje cudu: supermana, kawalerii, demokratycznej mutacji wunderwaffe. Sam ani myśli sięgnąć po broń. Tymczasem cuda zdarzają się, i owszem, ale nie wtedy, gdy ich potrzebujemy. Adolf Hitler wiedział o tym to i owo.

Kultura popularna, generowana przecież przez ośrodki miejskie wypowiedziała się przeciw sobie. Miastu brakuje sił ludzkich, woli walki, aby się obronić. Ta drzemie zupełnie gdzie indziej i jeśli nawet sceneria „Homefrontu” była w dużej mierze dziełem przypadku, otrzymaliśmy coś niezwykłego – metropolie pochwaliły prowincję, przyznając się do własnej bezsilności.

19 odpowiedzi do “Ameryka gnatem podzielona

  1. SirMike

    Ciekawe spojrzenie, ale nie zgodzę się do końca z oceną Crysisa. Gra jest rozdmuchana, cholernie długa i nudna. Nie można jej jednak zarzucić grywalności, a o to głównie chodzi. Homefront dla mnie był nieporozumieniem, ale to właśnie jego skończyłem (i to chyba 2 razy :D). Pewnie dlatego, że był tak krótki.

    Pomijając już fabułę, a ta w obu grach jest na poziomie mulistego dna, to dużo przyjemniej strzelało mi się w Crysisie. Skoro shooter nie oferuje dobrej historii to należy się skupić na strzelaniu, które czasem daje ogromną frajdę. Homefront nie miał niestety ani jednego ani drugiego.

    Przy okazji pytanko do Łukasza. Na jakiej platformie ogrywał wymienione tytuły? To może być kluczowe.

    Odpowiedz
    1. Bartosz Grzesiowski

      Jak znacząca może być różnica doznań między wersją PS3 a XBOX?

      Poza tym zgadzam się z Panem Mikiem. Crysis Warhaed, jak rzadko który fps, oddawał szeroki wachlarz rozwiązań w ręce gracza. Recenzja porównawcza 2 gier, w której autor nie pochylił się nad mechaniką żadnej z nich?

      Może zamiast udręczać się liniowymi strzelaninami, „odgrywanymi” niezgrabnie obsługiwanym padem, autor lepiej spożytkowałby swe zdolności grając w pozycje, które sprawiałyby mu frajdę, o których chciałby tutaj napisać?

      Odpowiedz
      1. SumioMondo

        „Jak znacząca może być różnica doznań między wersją PS3 a XBOX?”

        Proponuję spytać o to właścicieli PS3, którzy chcieli pograć dłużej w Bayonettę lub Skyrima. Albo ludzi, którzy chcieli szybko włączyć Hard Corps: Uprising na X360.

        Różnice między wersjami gier na różne platformy istnieją, choć często się o nich nie mówi.

        Odpowiedz
      2. Piotr Sterczewski

        Ale jaka recenzja porównawcza? Trudno ten tekst nazwać w ten sposób. Na Jawnych Snach zresztą nie ma standardowo rozumianych recenzji, bo standardowe recenzje są w dziesiątkach innych miejsc sieci. My tu szukamy trochę innego rodzaju dyskursu.

        Odpowiedz
        1. Bartosz Grzesiowski

          Cóż, autor zdecydował się bezceremonialnie zbesztać twórców Crysisa 2, przeciwstawiając tej grze powszechnie wzgardzoną produkcję, poddając również w wątpliwość zasadność ocen obu gier, różniących się diametralnie jeśli chodzi o pomysł na rozgrywkę.

          Trudno nie wymagać w tej sytuacji bardziej pogłębionej analizy gry. Co więcej, tam gdzie autor wytyka braki Crysisa, czyni to mało przekonująco. Narzeka np. na trudność odróżnienia żołnierza od krzaka, gdy tymczasem na początku gry musiał zapoznać się z widokiem taktycznym, pozwalającym na oznaczenie przeciwników dogodnie sterczącym nad nimi trójkątem. W innym miejscu krytykuje przydługie fragmenty, oddalające Go od rozpoczęcia interakcji, lecz grając w Homefront nie ma najwyraźniej nic przeciwko, że przez pierwsze 10 minut jest popychany, wleczony, miotany, przewożony, pouczany… Nie po raz ostatni w tej niedługiej grze.

          Niemniej nawet wspomniane niedociągnięcia nie skłoniły mnie do napisania tych kilku uwag, bo mimo wszystko wpisy autora czyta się doskonale. Nawet jeżeli w pewnych miejscach Jego tezy zdają się być nieco wepchnięte na siłę, to jeżeli potrafi je wkomponować w spójny i interesujący artykuł, nie mam nic przeciwko.

          Tylko w tym wypadku, autor stawiając za wzór bezlitośnie i nieumiejętnie oskryptowaną grę, staje w istocie po stronie tych, którzy grania nie lubią, pastwiąc się na dodatek nad twórcami, którzy dali po sobie znać, że zależy im na rozwoju strony wizualnej gier (zwłaszcza na pc) i wykreowaniu interesującej rozgrywki, do której ma się ochotę wracać, nawet pomimo niedorzecznej fabuły.

          Odpowiedz
  2. GameBoy

    Crysis 2 był średniakiem, jednak mimo to udało mi się go ukończyć, ba nawet chciało mi się grać od nowa jak przypadkiem straciłem zapis gry z, co później się okazało, końcówki gry. Czego mi najbardziej brakowało – ludności cywilnej, która nie została jeszcze poddana ewakuacji. Była namiastka tego w scence w metrze, ale do cholery, NY to ogromne miasto, a tam było może ze 20 osób. Gdzie te wszystkie tłumy ludzi, gdzie ciała tych, którzy nie zdążyli uciec (ups, zapomniałem o tej garstce zarażonych)?
    W Crysisie nie ratujemy świata, czy chociażby samego Nowego Jorku, tylko ich sterylne makiety przysypane gdzieniegdzie gruzem i z porozstawianymi na nich plastikowymi żołnierzykami i kosmitami.
    W Homefronta nie grałem, ale z tego co widzę po screenach lepiej mu się udaje zniszczyć te poczucie biegania po dekoracjach, a nie prawdziwym świecie.
    Bardzo dobrze pod tym względem wypadł Prototype, w którym czuć było, że poruszamy się po prawdziwym mieście, nawet mimo tego, że budynki wyglądały jakby były zrobione z kartonu. Wszystko to za sprawą bezbronnych cywili, którzy zostali zmuszeni pozostać na wyspie.
    Swoją drogą taki Prototype z punktu widzenia szarego człowieczka były świetnym pomysłem.

    Jeszcze co do samego Nowego Jorku – to miasto zostało w grach, filmach i książkach zniszczone chyba na każdy możliwy sposób. :)

    Odpowiedz
  3. Gabriell

    Wcześniej nie zetknąłem się z takim pomysłem.
    ——
    Bardzo przepraszam autora, ale chyba odnoszę wrażenie, że nie oglądał Czerwonego Świtu. Notabene obydwa absurdy fabularne (w CŚ i Homefront) spłodziła ta sama osoba.

    Homefront to obraza dla ludzkiej inteligencji. Naprawdę przełknięcie tego, że Korea Północna zajmuje jUeSA jest ponad moje siły umysłowe. Ja rozumiem, że to gra i że no tego political fiction, ale nawet fikcja powinna mieć jakieś cugle aby zatrzymać ten szalony galop.

    Z drugiej strony jest Crysis 2 także fiction, tyle, że Science no powiedzmy ;) i w takich ramach, z których nie wykrasza się po prostu… sprawdza. Poza tym nie iwem czy autor zauważył i czy przeszedł C2, ale (uwaga Spojler) w grze gramy trupem animowanym przez nano-kostium co już samo w sobie jest interesującym „twistem” fabularnym. Na to jakoś nikt uwagi nie zwraca.

    Odpowiedz
    1. Ted

      No słusznie kolega zauważył, a ja powiem więcej, Crysis zarówno pierwszy jak i drugi mają ciekawą fabułę.
      Wiem, że daleko tym historiom do np. dobrych filmów fabularnych, ale niedorzeczności w nich mniej niż w niejednej hollywoodzkiej superprodukcji filmowej. Zresztą, ja prawie w każdym scenariuszu czy to filmowym, czy gry dostrzegam elementy niedorzeczne, logicznie sprzeczne lub po prostu za bardzo fantastyczne. Tak to już jest, i na tym tle Crysis’y nie wypadają najgorzej. powiem nawet, że tryb fabularny w obu częściach był dobrze dopasowany do typu gry – bo przecież to są strzelanki a nie RPGi !? Czyż nie tak?

      Odpowiedz
  4. Marek Turno

    Bycie nonkonformistą z pewnością bywa ciekawym hobby i na JawnychSnach ma grono wielbicieli. Możemy tu m.in. przeczytać, że najnowsza Lara jest kwintesencją seksizmu w porównaniu z jej wcześniejszymi inkarnacjami bądź też, że odczucia recenzentów i graczy względem The Cartel nie są do końca uzasadnione. Każdy może uwić własne gniazdko w sieci.

    Czasami jednak czuję, że takie: z prądem, byleby pod prąd – brnie za daleko.

    Na wstępie zaznaczam, że w Crysis 2 nie miałem przyjemności zagrać, natomiast w Homefront, wątpliwą, już tak. Dlatego też nie będę pisać o tym, o czym pojęcia nie mam i niechże mi to będzie wybaczone. Po pierwsze jeśli autor raczy nam wymieniać wady techniczne jednej produkcji (C2), czemu przy tym pomija wady produkcji drugiej (HF)? Jedyne, co mi przychodzi na myśl to fakt, że rozpisując się o wadach, czysto technicznych HF, musiałby wydłużyć swój tekst przynajmniej dwukrotnie. Poczynając od kiepskiej grafiki, pełnego uskryptowienia dosłownie każdego ruchu przeciwników praktycznie nie posiadających żadnego AI (gra jest w istocie celowniczkiem, a nie strzelanką), krótkości, miałkości, „tunelowości” poziomów, braku różnic między poszczególnymi broniami… oh można by się rozpisywać i z pewnością niejeden recenzent to zrobił – to wszystko dywagacje nie zbliżające się nawet do sedna artykułu, czyli fabuły.

    To wspaniale, że są osoby potrafiące dostrzec brak logiki czy wręcz rażące niedociągnięcia względem fabuły, dialogów, postaci dzisiejszych gier. Im takich więcej, tym lepiej, szczególnie dla branży gier, która może postara się kiedyś owych malkontentów zadowolić, tworząc tytuł głęboki, przemyślany – słowem – fabularnie mądry. Jak w takim razie, pisząc tak, wydawałoby się, mądrze – można jednocześnie chwalić ten zalew, powódź, potop wszechogarniającej głupoty, jakim jest Homefront?

    Czy w świecie przedstawionym można dostrzec choćby cień logiki? Korea Płn. podbija pół świata… To już dla średnio rozgarniętego licealisty kosmici są bardziej logicznym rozwiązaniem w roli najeźdźcy niż to biedne, zdewastowane, istniejące tylko przez okrutny chichot historii państwo. Niechże by to chociaż Chiny były, Indie, zjednoczony Dżihad arabski, Rosja… cokolwiek. W tej chwili to tak mądry scenariusz jak zakładający, że Europa padnie pod naporem militarnej potęgi Albanii bądź Monako.

    Postacie? Płytkie jak kałuża po kapuśniaczku. Narwaniec pałający nienawiścią, dobry tatuś glina i zgrabna panienka zasadniczo bezosobowa, poza typowo panienkowatymi cechami – rewolucjonistka przepełniona dobrymi intencjami. Jak ich poznajemy, tak z nimi kończymy, żadne z nich nie posiada głębi, niczym nie zaskakuje. Narwaniec będzie się jeszcze bardziej rwał a panienka rozklejała. Przy tym wszystkim należy zapomnieć o choć jednym dobrym, cokolwiek głębszym dialogu. Dosłownie jedynie w miarę zjadliwe monologi, jedynie odrobinę wyrastające ponad całościowy bełkot usłyszymy w radiu w trakcie wczytywania poziomów. Tak mniej więcej mogłyby brzmieć propagandowe komunikaty 'głosu wolności’ w USA – dlatego są do przyjęcia.

    Akcja zaś? Od początku przyprawia o niezdrowy ból głowy, jeśli chcemy użyć rozumu do jej analizy. Zostajemy uwolnieni dzięki staranowaniu autobusu, którym jedziemy. W skutek czego wszyscy – kierowcy i pasażerowie – giną, oprócz nas, celu rebeliantów. Gdybym chciał kogoś uwolnić stać by mnie było na lepszy plan, dobrze, że polski ruch oporu nie wysadzał więzień w celu uwolnienia więźniów (tych kilku, którzy by przeżyli) – przy takich działaniach hitlerowcy (tu Koreańczycy) byliby zbędni. Dalej jest już tylko gorzej. Plan włamania się do obozu koncentracyjnego – hajda w parę osób zaatakujemy frontalnie, robiąc raban – zabijemy wszystkich i cichaczem przekradniemy się na tyły…. przecież to boli wręcz fizycznie zetknięcie się z taką nieogarnioną głupotą. Cały Homefront składa się jedynie z tak głupich albo jeszcze głupszych sekwencji, bez wyjątku.

    I w tym wszystkim drogi autorze dopatrzyłeś się przeciwstawienia wsi i miasta, ciekawego wykreowania Koreańczyków (litości…), może gdyby sama gra nie gwałciła umysłu, zostawiając nieprzyjemny zapach moczu autorów, miałbym szansę cokolwiek z tego dostrzec, teraz jednak jest to niemożliwe.

    Jeśli chcę pobiegać po amerykańskich wsiach, przybijając piątkę rozmaitej maści redneckom przy konsoli już wolę usiąść do Resistance 3 i postrzelać do nieprzyjemnie oklepanych mutantów i kosmitów. Uwaga: polska wersja językowa rani uszy.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk

      @Marek Turno

      Miło spotkać nową osobę w tym miejscu. Cieszę się – i dziękuję – że czytasz nas oraz dyskutujesz. Mam nadzieję, że będziesz zabierał głos jeszcze nie raz, nie dwa. Fragment Twojej wypowiedzi budzi jednak mieszane uczucia:

      „Bycie nonkonformistą z pewnością bywa ciekawym hobby i na JawnychSnach ma grono wielbicieli. Możemy tu m.in. przeczytać, że najnowsza Lara jest kwintesencją seksizmu w porównaniu z jej wcześniejszymi inkarnacjami bądź też, że odczucia recenzentów i graczy względem The Cartel nie są do końca uzasadnione. Każdy może uwić własne gniazdko w sieci.
      Czasami jednak czuję, że takie: z prądem, byleby pod prąd – brnie za daleko.”

      Mam nadzieję, że po prostu pióro Ci się omsknęło i nie chciałeś zasugerować, iż jesteśmy w swoich wypowiedziach nieszczerzy – bo to by było pomówienie. Czyli nieuprzejmość. Chętnie przyjmę każdą rzeczową krytykę mojej opinii o „CoJ: The Cartel” – gry dalekiej od standardów wyznaczonych przez poprzedni „CoJ”, ale na tyle zajmującej, że mogłem ukończyć ją bez poczucia marnowania czasu (czego nie mogę powiedzieć, przykładowo, o „Gears of War 3” – znakomitej pod względem technologicznym, ale śmiertelnie przynudzającej w trybie fabularnym). Sugerowanie jednak, że celowo bronimy tez, w które nie wierzymy, „byleby pod prąd”, to krok za daleko.

      Odpowiedz
  5. bosman_plama

    „Wcześniej nie zetknąłem się z takim pomysłem.”

    W CoD:MW2 część akcji w zaatakowanym USA rozgrywała się początkowo na przedmieściach. Pamiętam, że też byłem zadowolony z takiej odmiany scenerii i konieczności zdobywania domków ustawionych wzdłuż ulicy, która nie przypominała szerokością Wielkiego Kanionu.

    Odpowiedz
  6. D9ZoCP3r

    Zacznę od początku – tekst mi się nie podoba.
    Nie jestem fanem shooterów, Crysisa 2 ani Homefronta tym bardziej, ale obie gry przeszedłem, więc myślę, że mogę wtrącić swoje 2 grosze.

    Crysis był casualowy, wręcz prosty. Zarzutów typu „Gdy wrogowie wreszcie się pojawili, gdy znalazłem metodę na odróżnienie ich od krzaka i ciężarówki, dwadzieścia razy oberwałem między oczy” nie rozumiem wcale, bo był nawet za prosty – skończyłem go na najwyższym poziomie trudności myśląc „ja biedny robaczek anty-shooterowy dziwię się jego prostocie, co zaś mają powiedzieć hardcorowi wymiatacze w CSa?”. Naprawdę dawno tak przyjemnej gry, naprawdę przyjemnej w obsłudze manualnej nie miałem.
    Za to Homefront był dla mnie trudny przez właśnie dziwnie rozmieszczone check-pointy, sztywno strzelającą broń, wrogów, którzy potrafili wyskakiwać bez końca, bo nie załapałem głębokiej myśli twórców, że akurat w tej walce muszę przebiec przez nich, a nie wyeksterminować [kolor wycięty ze względu na poprawność polityczną] karaczanów i helikoptera latającego jak kloc drewna w stanie nieważkości (jeżdżenie lub latanie czymś jest chyba obowiązkiem w dzisiejszych shooterach, ale czasem budżetu brakuje…).
    Gdyby nie napisy końcowe pojawiające się po 4h… pewnie bym zrezygnował. Dodam, że wspomniany koniec był dla mnie tak dużym szokiem, że zacząłem szukać czy, aby ja na pewno nie grałem w DEMO!

    Aspekt tekstu, który mi się szczególnie nie spodobał, bo wygoda obsługi gry może być subiektywna i w gruncie rzeczy trudno z nią dyskutować, to nazywanie wrogów w Homefroncie faszystami / nazistami. Wydaje mi się to bardzo, ale to bardzo nietrafione.
    Dla mnie największym smaczkiem tej gry był właśnie nowoczesny komunizm reprezentowany przez PanKoreańczyków. Pokrętna, mrożąca krew w żyłach dwulicowość komunizmu, który przychodzi na sztandarach wolności i wyzwalania bratnich narodów i od razu buduje masowe groby, obozy i więzienia polityczne. Faszyzm jest w pewnej mierze bardziej prostolinijny – zginiesz, bo jesteś inny/słabszy, tak jak Jurgen Stroop, który oddaje łóżko „zwycięzcy”.
    Okupacja USA wydaje się być okupacją komunistyczną, gdzie „bratni” naród ratuje biednych Amerykaninów… od nich samych. Mimo że społeczeństwo nienawidzi okupantów to jednak nie wie o ludobójstwie – przecież dopiero, gdy władza zaczyna się wymykać z rąk siłom Zjednoczonej Korei zaczynają działać otwarcie.
    Myślę, że to pstryczek antywojenny w nos dany samym Amerykanom. Może idę za daleko, ale czy nie przeszła graczom przez myśl kwestia „a my w Iraku to nie całkiem tacy wojownicy świtała”? Nie twierdzę, że taki był zamiar twórców i sam nie jestem wielkim pacyfistą, ale czy podobne pytanie w kontekście Homefronta nie może się pojawić?

    Końcowe zdanie tekstu jest ciekawe – faktycznie nie kojarzę podobnej gry „na wsi”, ale chciałbym przypomnieć 1,5 sezonowy serial Jerycho, który mogę nazwać „pieśnią pochwalną prowincji”. Przypomnę, że rozgrywa się w małym amerykańskim miasteczku po wybuchu bomb atomowych we wszystkich większych miastach Stanów.

    Ma kilka ciekawych smaczków. Prowincja i 2 obce elementy – marnotrawny syn i , jak się później okazuje, agent, któremu się nie udało powstrzymać wybuchów. Tutaj doskonale widać napięcie między prowincją a metropolią, o którym pisze autor. Dalej wspaniale pokazana została niepewność zwykłych ludzi – nie wiedzą co się stało, bo są na uboczu. Najczęściej w filmach czy grach jesteśmy z bohaterami, którzy albo są herosami albo przynajmniej obracają się w centrum wydarzeń. W Jerychu tak nie jest – musimy radzić sobie sami w naszej małej społeczności i większym wrogiem okazuje się być brak prądu lub lokalna polityka niż obca inwazja.
    Osobiście bardzo podobała mi się scena, gdy na spadochronach zrzucono pomoc humanitarną z Chin i mieszkańcy zastanawiają czy to Państwo Środka nie było agresorem i na przykład zrzuca zatrute koce, żeby wykończyć resztę Amerykanów, którzy przeżyli…
    Nie chce oceniać Jerycha, ale wydaje mi się, że lepiej obejrzeć ten serial niż grać w Homefronta.

    Odpowiedz
  7. asa

    „Wcześniej nie zetknąłem się z takim pomysłem.”

    Była taka gra Freedom Fighters w założeniach bardzo podobna

    Odpowiedz
  8. erazm

    Proszę mi wybaczyć, ale to co odstręcza mnie i irytuje w JawnychSnach to właśnie takie artykuły z założoną jakąś absurdalną tezą, którą autor pcha naprzód niczym buldożer.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk

      @erazm

      „Proszę mi wybaczyć, ale to co odstręcza mnie i irytuje w JawnychSnach to właśnie takie artykuły z założoną jakąś absurdalną tezą, którą autor pcha naprzód niczym buldożer.”

      Odpowiem słowami innego czytelnika tego artykułu:
      „Żaden Crysis mi się nie podobał, Homefront to średni średniak. Ale tekst – świetny :)”

      Nie musimy podobać się wszystkim. Nie próbujemy. A Ty nie musisz się zmuszać :).

      Odpowiedz
    2. mrrruczit

      A mnie to właśnie przyciągnęło – autorzy nie powielają utartych schematów i powszechnych opinii, tylko starają się przedstawić nowe koncepcje, pomysły, spojrzenia, przypomnieć pewne elementy pokryte już grubą warstwą kurzu czy zbudować coś na swoich doświadczeniach. Możesz się oczywiście z nimi nie zgadzać (są to przeważnie początki świetnych dyskusji w komentarzach) – ale przecież właśnie o dyskusję tu chodzi :)

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *