Lemologia stosowana, czyli sepulenie o Lemie

Pytanie „Co to są sepulki?” idealnie pasuje do Jawnych Snów. Leksykon „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie” Wojciecha Orlińskiego ukazał się w 2007 r. W grudniu 2011 r. pojawi się jego wersja 2.0, czyli Lemologia. Autor aplikacji zgodził się ze mną o niej (i nie tylko o niej) porozmawiać.

***

Czy „Lemologia” jest adresowana do osób, które jeszcze nie czytały „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”? Czy to raczej inne spojrzenie na tamten tytuł – atrakcyjne także dla znających Twój książkowy debiut?

Wojciech Orliński: Pomijając już to, że od 2007 przybyło trochę nowych haseł, są pewne materiały bonusowe. Tak na początek – grafiki Daniela Mroza. W książce mogłem tylko napisać o tym, że je oglądałem w bibliotece. Teraz było więcej energii do przebijania się przez rozmaite mury, więc z dumą mogę powiedzieć, że po raz pierwszy od pół wieku zostaną wznowione grafiki Mroza, o których nie wiedzą nawet wytrawni lemolodzy – np. rysunki Terminusa do opowiadania o Pirxie drukowanego w „Młodym Techniku”. Plus oczywiście kanoniczne rysunki Mroza, niedawno przypomniane przez Google Doodle. Moim zdaniem, to już wystarczające uzasadnienie zakupu nowej wersji.

No dobrze, wreszcie mogę się poczuć jak dziennikarz piszący o grach wideo:
na jakich platformach ukaże się „Lemologia”?

Najpierw iPad. Tyle wiem na pewno. Potem zapewne Android i Kindle. Ale to zależy od tego, czy Android Market i Amazon zaczną oficjalnie działać na polskim rynku. Nie wyobrażam sobie działania na zasadzie „wyślij SMS, żeby ściągnąć coś, co potem wrzucisz na chomika; oh wait, od razu ściągnij z chomika, po co masz w ogóle płacić”.

Jak od strony technicznej wygląda „przepisanie” tradycyjnej książki na czytnik elektroniczny? Czy „Lemologia” to coś więcej niż gotowe PDF-y książki wrzucone do nowego czytnika?

Kategorycznie sobie wypraszam porównania do PDF. To jest aplikacja. Dlatego w ogóle nie nazywam tego             e-bookiem, tu nawet nie będzie strony pierwszej i ostatniej. To znaczy, można hasła przeglądać od A do Żet, ale taka lektura nie jest sugerowana jako domyślna.

Jak pod względem treści różnią się oba tytuły – książkowy i elektroniczny? Czy w ramach ewentualnej aktualizacji książki byłeś zmuszony dopisać jakieś nowe hasła?

Oczywiście, dopisałem wiele nowych haseł. Nie tylko z powodu aktualizacji, już po wyjściu książki uświadomiłem sobie na przykład, jak potrzebne było hasło „CONRAD, Joseph”. Nie z powodu jakichś przełomowych odkryć w conradologii, po prostu na zasadzie „ducha schodów”. Już po wydaniu książki pomyślałem, że skoro Lem narracyjną strukturę wielu swoich utworów bazował na marynistyce i czasem to są wyraźne nawiązania do konkretnych utworów (na przykład „Lord Jim” – „Rozprawa”), to głupie było z mojej strony, że o tym nie napisałem.
W papierowej książce takie niedopatrzenia są już praktycznie nie do naprawienia – poszło i zostało, a aplikację można ciągle aktualizować.

Rozumiem, że otwarta struktura leksykonu dobrze współgra z tabletem?

Zewnętrzne linki, wbudowane filmiki, możliwość dokupywania kontentu – też mam szczerze taką nadzieję.

Czy planujesz wydanie kolejnych książek na tablety? Czy w ich przypadku także myślisz o strukturze hipertekstu?

Ogólnie, myślę o eksperymentowaniu z formułą tabletu. Gdybym dzisiaj pisał książkę Ameryka nie istnieje, nastukałbym mnóstwo dodatkowych zdjęć i dokręcił mnóstwo filmików, żeby np. nie tylko pisać, jak coś wygląda, ale też dodawać panoramiczne filmy. Opisuję tam na przykład skrzyżowanie, na którym legendarny muzyk Robert Johnson sprzedał duszę diabłu za mistrzowskie opanowanie bluesowej gitary – gdybym tam był teraz, nakręciłbym film pokazujący panoramę tego miejsca (nocą?).
Hipertekst aż się prosił w przypadku tamtej książki. Odpisywałem na maile czytelników proszących o pomoc w zlokalizowaniu jakiegoś konkretnego miejsca na Google Maps – jak łatwo i naturalnie można by to zrobić na tablecie! Mam więc różne plany tego typu, co z tego wyjdzie – życie pokaże. Czasy takie, że między wynegocjowaniem umowy o książkę a przelewem zaliczki zdąży nagle upaść Lehman Brothers albo Europejski Bank Centralny…

Debiutujesz jako wydawca. Jak się czujesz w tej nowej roli?

Niezupełnie – moim wydawcą jest firma iSource. Natomiast po raz pierwszy w życiu jestem w sytuacji, w której czuję się bezpośrednio zainteresowany wynikami sprzedaży. Dotąd miałem taką komfortową sytuację, że tylko pisałem, a promocją i marketingiem zajmowali się ludzie od promocji i marketingu. Autor papierowej książki teoretycznie ma jakieś powiązanie wysokości honorarium z wysokością sprzedaży, ale – jak sam zapewne dobrze o tym wiesz – to bardziej luźna korelacja, niż bezpośrednia proporcjonalność.
Tym razem nie będzie kluczowego elementu polskiego rynku książki, jakim są nierozpakowane paczki, gnijące gdzieś w kazamatach Empiku. To znaczy, że mój dochód pozostanie w ścisłej proporcjonalności do sprzedaży.
W rezultacie po raz pierwszy w życiu zaczynam się martwić o swój wizerunek. Czy nie wypadam w tym wywiadzie zbyt antypatycznie? Może jak politycy albo celebryci, powinienem zacząć budować obraz “swojego chłopa” i zacząć udawać, że odróżniam Borubara od Benhauera?
Ale już i tak wystarczająco załamuje mnie, że będę musiał być na Facebooku. Dissowaniu tej instytucji poświęciłem dwa felietony i trzy blogonotki. Dotąd mogłem sobie pozwolić na olewanie, bo – jak już pisałem – nic sam bezpośrednio nie sprzedawałem. A teraz też dołączę do żebrzących o lajki. Brrrrr. Może chociaż Ty mnie zalajkujesz na dobry początek?

Lubię to! A jakie jest Twoje ulubione hasło w „Lemologii”?

W książkowej wersji najbardziej byłem dumny z odkrycia inżyniera Eustachego Białoborskiego, zaprzysięgłego wroga Lema z lat 50. Bombardował on różne redakcje listami, w których wytykał Lemowi błędy w jego książkach, polemizował też z nim w swoich powieściach. Białoborski uważał, że rywalizuje z pisarzem o prymat w gatunku literackim, który nazywał „literaturą rakietową”. Uważał swoje książki za lepsze, bo lepiej popularyzowały astronautykę – w ogóle nie mieściło mu się w głowie to, że literaturę można oceniać według innych kryteriów, na przykład pod kątem ciekawej fabuły albo interesujących bohaterów.
Lem odpowiedział mu na te zarzuty, wykładając przy okazji swoje credo jako pisarza s.f. – porównał rakiety kosmiczne do teatralnej dekoracji. To było ciekawe odkrycie choćby dlatego, że można było przeczytać własną deklarację samego Lema o tym, jak on rozumie science fiction – a poza tym dlatego, że Białoborski to prototyp klasycznego internetowego smutasa, latającego po różnych forach ze skargami na nielubianego autora. Pod tym tekstem na Jawnych Snach pewnie też się pojawi jakiś Inżynier Eustachy.
W wersji tabletowej najbardziej jednak jestem dumny z hasła „MRÓZ, Daniel”. Z przyczyn podanych powyżej. W ogóle uważam, że jeśli w ogóle już ludziom sprzedawać jakąś treść, to niech to będzie treść na wyłączność. Inaczej to wyłudzanie pieniędzy.

Wywiad zostanie opublikowany na stronach serwisu poświęconego kulturze gier wideo. W prywatnej rozmowie podkreślałeś, że „Lemologia” jest w mniejszym stopniu e-bookiem, a w większym – aplikacją. A może grą?

Gdzie jest różnica między e-bookiem a aplikacją, to kiedyś będą musiały rozstrzygnąć sądy. Bo moim zdaniem to są dwa różne obszary eksploatacji, a więc kiedyś jakiś sprytny autor sprzeda swoje prawa na dwa różne sposoby i ktoś się poczuje oszukany. Póki jednak nie ma w tej sprawie orzecznictwa, pozostaje intuicyjne rozróżnienie, że e-book jest tam, gdzie mamy pierwszą stronę i ostatnią (przynajmniej ja to tak definiuję).
Nie jest to oczywiście gra, ale jest to produkt przygotowany ze świadomością, że czytelnik na tym samym iPadzie ma różne inne ikonki – „Angry Birds”, „Fruit Ninja” czy zgoła „Resident Evil”. Jeśli ma akurat parę minut czasu wolnego, bo siedzi w autobusie czy w samolocie, może ten czas zabijać czytaniem o Lemie, a może – strzelaniem do zombiaków.
Aplikacja jest obmyślona tak, żeby dało się z nią obcować nawet w takich kilkuminutowych interludiach.

Załóżmy, że doszło do pewnego przesunięcia w czasie i Stanisław Lem ze zdjęcia na okładce „Sepulek” patrzy na ich wersję na iPada…

Ja chyba rozumiem, dlaczego Lem pod koniec życia był tak zgorzkniały, zwłaszcza gdy chodziło o Internet i technologie. On to wszystko przewidział – i to przewidział lepiej.
Na widok poświęconej sobie iPadowej encyklopedii powiedziałby zapewne: encyklopedia, która śpiewa, gada i sama się uaktualnia? „Ekstelopedia Vestranda”, opisałem to w 1973, ale moja była fajniejsza. I miałby rację!

Lem znany jest z eksperymentów literackich. Podobnie jak Jorge Luis Borges pisał recenzje z nieistniejących książek oraz wstępy do dzieł urojonych. Czy któryś z tekstów autora „Doskonałej próżni” Twoim zdaniem nadaje się do konwersji na tablet jako hipertekst?

Za bardzo lubię Lema, żeby pomysły przerabiania jego dzieł na coś innego budziły we mnie skojarzenia z czymkolwiek innym, niż z powolną i bolesną śmiercią świętokradcy, który by wpadł na taki pomysł. Oczywiście, widzę sens wydawania dzieł Lema jako e-booki czy audiobooki, ale żadnych „konwersji” polegających na ingerowaniu w tekst.

Czy fakt ewentualnego wydania książki na Androida oznacza, że wkrótce – Internet już huczy od plotek – na Twoim biurku obok Macintosha stanie także PC z własnoręcznie skompilowanym, podczas skromnego, kilkudniowego urlopu, Linuksem?

Pomijając już to, że w ogóle technicznie rzecz biorąc nie ma takiej potrzeby, bo to jest asymetryczne – na MacOS X można dewelopować na Androida, ale na Linuksie nie można dewelopować na iPada – to w ogóle wersja na Adroida raczej nie pojawi się przed uruchomieniem polskiego Android Market. Podobnie zresztą z wersją Kindle – będzie, jak będzie polski Amazon. Inaczej to się po prostu nie opłaca, to już lepiej od razu sprzedawać gołe PDF-y (czego na razie nie mam w planach).

***

Wojciech Orliński, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, znawca kultury popularnej. Autor książek „Ameryka nie istnieje” (wyróżnionej Nagrodą Magellana w kategorii „Najlepsza książka podróżnicza roku 2010”) oraz Co to są Sepulki? Wszystko o Lemie, na podstawie której powstała „Lemologia” – cyfrowy przewodnik po twórczości Stanisława Lema.

Więcej informacji o „Lemologii” można znaleźć na stronie internetowej poświęconej aplikacji oraz na dedykowanych jej profilach w serwisach: Facebook i blip.

45 odpowiedzi do “Lemologia stosowana, czyli sepulenie o Lemie

  1. Jakub Gwóźdź

    Przeczytałem „Amerykę…” z dużą przyjemnością, ale potem WO zaczął (na blogu czy w gazecie) wypowiadać się o grach i straciłem przekonanie do przedstawianych przez niego faktów. Ale to tylko moje zdanie i nie reprezentuje zdania mojego pracodawcy :)

    Odpowiedz
    1. Roman Książek

      Drogi Inżynierze Eustachy (doceniam Twą autoironię),
      prawdziwa cnota nie boi się czarnego kota (parafrazując Ciebie: Prawdę
      powiedziawszy, wersję z czarnym kotem znalazłem po raz pierwszy właśnie u
      Książka). Uwagi odnośnie „Ameryki…” biorę oczywiście na siebie – jako redaktor tej książki, choć w kontekście tego, co napisałeś, należałoby raczej napisać „redKator”. Na marginesie Twojej wzmianki o filmie Capry: ja przez wiele lat przytaczałem w rozmowach mój ulubiony cytat z „Pulp Fiction”. Problem w tym, że jak się później zorientowałem, słowa te… nigdy tam nie padły (cytat o kawie nadal pozostaje moim ulubionym). W „Ameryce…” WO nie znalazłeś jeszcze jednego błędu, który pojawia się już w pierwszym zdaniu książki. „Słynne słowa o Disneylandzie” nie pochodzą oczywiście – jak pisze WO – z „Ameryki” Jeana Baudrillarda, ale z jego „Symulakrów i symulacji”. Świadomie nie poprawiłem tego w drugim wydaniu (ale napisałem artykuł, który opublikowała – uwielbiam tę nazwę! – „Korespondencja z ojcem”). Dlaczego? Bo to rodzaj „boskiego błędu”, a już bez patosu (?) – symulakru. Baudrillard jako motto pierwszego rozdziału „Symulakrów…” przytacza słowa Koheleta, których ten jednak nigdy nie wypowiedział. Tłumacz określa to jako „symulakr, borgesowską fikcję”. Dla mnie błąd WO w pierwszym zdaniu jest jednym z piękniejszych fragmentów tej książki. Podobnie jak historia ze zmienionym zakończeniem jego opowiadania: http://wo.blox.pl/2007/03/Spisek-ujawniony.html. I niczym historia pewnego profesora, który był przekonany, że na swoich półkach ma „Der Volkermord…” Aspernicusa*. Jak pamiętamy, dzieło i autor zaistniały tylko na kartach recenzji nieistniejącej książki – pióra Stanisława Lema.
      Jakby nie było, za błędy przepraszam, nawet jeśli miejscami są (tylko dla mnie?) fascynujące.

      Pozdrawiam
      redKator

      *nie pamiętam szczegółów, być może wygenerowałem kolejny symulakr!

      Odpowiedz
      1. Inżynier Eustachy

        Drogi Redaktorze!

        Ja tu, jako żuczek mały, robię tylko za listonosza. O stronce dowiedziałem się na forum „Drugiego Obiegu Fantastyki” i wkleiłem tu linki dla zabawy i nauki. Może warto te uwagi przekazać autorowi stronki? Ja nawet nie wiem, kto to jest ten symulakr. Przyrząd do wykrywania sepulek, czy co?

        Pozdrowienia od prostego inżyniera

        Odpowiedz
        1. Roman Książek

          Mam słabość do wszelkich politechnik i inżynierów, bo:

          1) moja mama pracowała kilkadziesiąt lat na tego typu wyższej uczelni,
          2) moi najlepsi znajomi z liceum to obecnie inżynierowie,
          3) tzw. techniczni są bardziej konkretni od uprawiających często pustosłowie humanistów, co znam z WŁASNEJ AUTOPSJI (fakt autentyczny).

          Dzięki za uwagi. Zgadza się: te nieszczęsne symulakry są niekiedy równie nieokreślone jak sepulki.

          Pozdrowienia od równie prostego magistra!

          Odpowiedz
  2. Inżynier Eustachy

    I jeszcze jeden kawałek:

    [ciach]

    Nie.
    Poprzednie odnośniki można było potraktować jako erratę książek, które w Jawnych Snach zostały omówione – i jako taka miały rację bytu. Tego, który wyciąłem, nijak się nie da uzasadnić. To już wyglądało jak osobista krucjata przeciw autorowi, a na to w Snach nie pozwalamy.

    Olaf

    Odpowiedz
    1. Jakub Gwóźdź

      Poza tym ej, ja Orlińskiego osobiście nie lubię i mam swoje powody, ale przynajmniej się podpisuję. A takie zagrania jak Inż. E. zawsze mnie wkurzają, bo ośmieszają słuszną sprawę :P

      Odpowiedz
        1. Jakub Gwóźdź

          Ty się, Książek, po nazwisku nie teges, bo wiesz :)

          Ale serio, to głupio wyszło, bo najpierw ja skrytykowałem WO, po czym MRW rozkosznie dosunął Eustachym (IMO niesłusznie, bo wydawało mi się, że Jawne Sny są miejscem, w którym można komentować treść artykułów, a że w szczególności ja pojawiłem się w tutejszej komciowej społeczności przed pierwszymi wzmiankami o Orlińskim, to uznałem, że mam prawo swoje wąty wyrazić. Jakoś jednak nie spieszy mi się, żeby maniakalnie wyszukiwać w sieci wszystkie wzmianki o kimś tylko po to, aby go bezprzytomnie dissować :) ).
          A na końcu z nieba spada ewidentny troll podpisujący się jako Eustachy i linkujący do bloga, który akurat miał w tym temacie notkę. No trochę mi, kurde, nieswojo.

          Odpowiedz
  3. Simplex

    „Ale to zależy od tego, czy Android Market i Amazon zaczną oficjalnie działać na polskim rynku.

    Android market nie może zacząć oficjalnie działać na polskim rynku, gdyż wedle mej najlepszej wiedzy działa na nim oficjalnie od dłuższego czasu.

    „Nie wyobrażam sobie działania na zasadzie „wyślij SMS, żeby ściągnąć coś, co potem wrzucisz na chomika; oh wait, od razu ściągnij z chomika, po co masz w ogóle płacić”.”

    Wczoraj w Android Market z terenu Polski kupiłem jakąś tam grę, cena w sklepie była podana w złotówkach (dosc uczciwy przelicznik z dolarów), zapłaciłem polską kartą kredytową. O ja głupi, a mogłem ściągnąć z chomika!

    Odpowiedz
  4. wo

    Ojejku, jakie piękne okazy eustachozy się tu objawiły. To właśnie dokładnie tak działa, że #ludziektorzy jakiegoś autora „nie lubią i mają jakieś swoje powody” (zwykle jest nimi jakiś uraz klasy „nie zafriendsował się ze mną na fejsie !!!”), maniakalnie doszukują się mniej lub bardziej urojonych błędów. Tak jest w przypadku podanych linków – tamtejszy Eustachy odsłania swój, ahem, warsztat pisząc na koniec „Ameryka może i nie istnieje, ale czyżby Orliński nie wierzył już także w istnienie Google?”.

    To znaczy, że działał na zasadzie łapania przypadkowych detali i szukania, czy w Google da się znaleźć na nie jakiegoś haka (i traktowaniu dowolnego wyguglanego śmiecia jako Prawdy Objawionej – no bo jak coś wyskoczyło z gugla, musi być prawdziwe, co nie że tak?). Pisze więc sobie triumfalnie „Nie jest prawdą, że nie wiadomo, co oznaczało „tajemnicze słowo „CROATOAN” wyryte na ścianie budynku” w zaginionej kolonii Roanoke „, bo wyguglał jedną z wielu interpretacji.

    Znalazł jedną z wielu – i już jest zadowolony. Znalazł urojony błąd. I jakiś młotek z osobistym urazem się nawet na to nabierze, ha ha, oto inżynier Eustachy odkrył kolejny błąd u Lema.

    Tylko że tak się kończy zastępowanie rzeczywistego oczytania kompulsywnym guglaniem. Jakby autor NAPRAWDĘ interesował się tą tematyką (a nie tylko bezmyślnie przeklejał pierwsze, co mu z gugla wyskoczy) to by wiedział, że wyjaśnień tego typu jest więcej. Nie da się rozstrzygnąć, które jest prawdziwe. A skoro się nie da – to sprawa pozostaje zagadką i jest dokładnie tak jak napisałem – nie wiadomo, co oznaczało to tajemnicze słowo.

    I na tym, drogie dzieci, polega eustachoza. Have fun!

    Odpowiedz
    1. Inżynier Eustachy

      Ponownie podkreślamy – Jawne Sny to nie miejsce na prowadzenie prywatnych krucjat przeciwko ludziom, których się nie lubi. Stąd – cięcia w Twoich komentarzach, Inżynierze. Wstyd.

      Paweł Schreiber

      ——–

      „tamtejszy Eustachy odsłania swój, ahem, warsztat pisząc na koniec „Ameryka może i nie istnieje, ale czyżby Orliński nie wierzył już także w istnienie Google?”

      […]. Wystarczy się przyjrzeć tamtemu „Eustachemu”, że warsztat ma nie na Google oparty.

      […]

      On podaje konkretne źródła […]. „Wyjaśnień tego typu jest więcej” – Jakiego typu? Kto wyjaśniał? Gdzie? […]

      Odpowiedz
    2. Inżynier Eustachy

      […]

      Do tego CROATOAN jest cały akapicik razem z przypisem 7. Co mi tam, przekleję. […]

      Nie jest prawdą, że nie wiadomo, co oznaczało „tajemnicze słowo „CROATOAN” wyryte na ścianie budynku” w zaginionej kolonii Roanoke (s. 57) . Po pierwsze, słowo to zostało wyryte na jednym z pali ogrodzenia, gdyż budynki znikły. Po drugie, dla przybywającego po kilku latach gubernatora Roanoke, Johna White’a, był to całkiem jasny komunikat. Ponieważ obok napisu nie znaleziono umówionego znaku krzyża oznaczającego niebezpieczeństwo, White uznał, że koloniści z jakichś powodów przenieśli się na wyspę Croatoan, z której pochodził ich tłumacz Manteo. Sprawa ich losów oczywiście dalej pozostaje zagadkowa, ale po co dodawać nieistniejące tajemnice [7].

      [7] Zob. Brian Belval, A Primary Source History of the Lost Colony of Roanoke, The Rosen Publishing Group, Nowy Jork 2006, s. 46: As White approached the village, he discovered that the houses had been torn down and removed. […] Carved into one of the fence posts on the outskirts of the village, the men found the word CROATOAN. Like the message CRO found on the tree near the beach, this message did not have a cross carved above it. To White, this meant that colonists had left Roanoke for Croatoan Island, the home of their interpreter, Manteo. Zob. też Lee Miller, Roanoke. Solving the Mystery of the Lost Colony, Arcade Publishing, Nowy Jork 2000, s. 14.

      No i tutaj krótka piłka. Była koło kolonii wyspa Croatoan, z której pochodził tłumacz kolonistów, czy nie?

      Jeśli była, to na czym polega zagadka z nazwą? Bo zagadka z losem kolonistów to inna sprawa. Czy jak ja zaginę zostawiając kartkę „Mińsk Mazowiecki”, to też jakiś inny orzeł może napisać, że nie wiadomo, co znaczy „Mińsk Mazowiecki” i są na ten temat różne hipotezy?

      Zdegustowany Inżynier

      Odpowiedz
      1. SumioMondo

        Mam w nosie tę kłótnię, całą polską blogosferę też, ale tak, gdybyś pan, panie inżynier, zostawił kartkę z napisem „Mińsk Mazowiecki”, to nie wiadomo byłoby, czy pożarł pana półrosyjski zapaśnik o ksywie „Mińsk Mazowiecki”, czy może też nie jest to szyfr handlarzy narkotyków oznaczający, że jesteś pan teraz w rękach meksykańskiego kartelu, czy może nagle dostałeś pan fiksacji na punkcie tego niewątpliwie pięknego miasta i od razu pobiegłeś pan tam nago.

        Ja nawet inżynier nie jestem, bo studiuję, a coś takiego sobie wykoncypowałem.

        I wyobraź pan sobie, że popkultura też nie przyjęła do wiadomości, że Croatoan znaczy to i nic innego, bo choćby stosunkowo niedawne „100 Naboi” bardzo ładnie wplątało wątek tego napisu w przedstawioną intrygę.

        Miałem już urazę do fanów WO, czuję, że będę miał urazę i do jego antyfanów.

        Może pan chociaż, panie inżynier, powiesz, w coś pan ostatnio grał ciekawego? Wniesiesz pan wtedy coś konstruktywnego.

        Odpowiedz
      2. Paweł Schreiber

        @ Inżynier Eustachy – Jeśli chodzi o samo sformułowanie, że nie wiadomo, o co chodzi w napisie „Croatoan”, to po pierwsze odsyłam do komentarza SumioMondo, a po drugie, Croatoan to nazwa nie tylko pobliskiej wyspy, ale również plemienia, zamieszkującego całą okolicę. Więc to nie „Mińsk Mazowiecki” i już na starcie są DWIE narzucające się interpretacje.W cytowanym przez Ebenezera fragmencie literatury przedmiotu mowa tylko o tym, jak zinterpretował napis White. To, że coś jest oczywiste dla White’a nie implikuje, że jest prawdziwe. Prosta logika. Tym bardziej, że teoria White’a się nie sprawdziła, bo na Croatoan (na razie) nie znaleziono śladów osadników z Roanoke.
        Czepianie się szczegółów to czasem broń obosieczna, zwłaszcza, jeżeli się to robi z dużą pewnością siebie.

        Odpowiedz
        1. Inżynier Eustachy

          [CIACH. „Drogie dzieci” nie jest skierowane do Ciebie, tylko do ogółu czytelników. I nie jest sformułowaniem obraźliwym, choć jest protekcjonalne, podobnie jak choćby Twoje (właśnie wycięte) „moi mili”. Nie tnę bezlitośnie, bo staram się pozostawić to, co w Twoich komentarzach ma wartość merytoryczną. Że nie lubisz Wojciecha Orlińskiego – wszyscy wiemy. Jeśli chcesz mu to powiedzieć – napisz do niego. Przy kolejnym komentarzu w takim tonie będziemy zmuszeni się pożegnać.]

          […]

          Wracając do CROATAON to dalej nie widzę, żadnych konkretów poza fantazją. Oczywiście, można se zmyślać do woli, że jak facet pod Mińskiem Mazowieckim napisał „Mińsk Mazowiecki”, to on wcale nie myślał o Mińsku Mazowieckim, tylko o planetoidzie, którą tak nazwą za sto lat. No bydźcie poważni! Czy ci koloniści byli idiotami? Jeśli zostawiali wiadomość, to podejrzewali, że zostanie zrozumiana. Znali kolesia, któremu ją zostawili i mniej więcej kojarzyli, co on może zajarzyć. Mędrkowanie, że zrobili mu na złość i pod CROATOAN rozumieli „czajnik z gwizdkiem” to jest Archiwum X a nie racjonalna dyskusja. Poza tym Orliński nawet o tej możliwości nie wspomniał. U niego to jest po prostu głucha nieprzenikniona tajemnica. „SŁOWO NIEPOJĘTE”.

          Z inżynierskim pozdrowieniem

          Odpowiedz
          1. SumioMondo

            Na pewno nie spodobał mi się styl, w jakim WO się tu wypowiedział. Ale nie podoba mi się też, że ślipka pana rozbolały, kiedy Paweł Schreiber zadał sztych zarówno pana twierdzeniu, że z napisem sprawa jest jasna, jak i teorii White’a.

            Poza tym, gdy wyjeżdżasz pan gdzieś, piszesz pan „Jadę do Mińska Mazowieckiego” czy „Mińsk Mazowiecki” wraz z „Mi” obok?

          2. Paweł Schreiber

            @Eustachy – Bardzo proszę o czytanie ze zrozumieniem. Jeżeli mamy napis „Croatoan”, który może oznaczać zarówno wyspę, jak i plemię miejscowych Indian, to NIE JEST ON oczywisty, bo nie wiadomo, czy chodzi o to, że koloniści przenieśli się na wyspę Croatoan, czy do jakiegoś odłamu Indian Croatoan (to chyba dwie najpowszechniej funkcjonujące interpretacje), czy też o to, że Indianie Croatoan zrobili coś, co spowodowało opuszczenie kolonii (mniej prawdopodobne – choćby ze względu na brak krzyża maltańskiego, o którym wspomina m.in. Belval). To nie Archiwum X, tylko realne możliwości, które trzeba brać pod uwagę. Zarzucasz Orlińskiemu niedbałość i zbyt ochocze serwowanie nie do końca sprawdzonych tez – a sam grzeszysz tym samym. Jeśli w „Ameryce” rzeczywiście „Croatoan” jest całkowicie nieprzeniknioną tajemnicą – to oczywiście niedopatrzenie autora. Twoim niedopatrzeniem jest uznanie na podstawie wpisu na blogu, że dokładnie wiadomo, do czego ten napis się odnosił.
            Wypominanie błędów autorom to rzecz ważna. Od tego są m.in. redaktorzy. Ale celebrowanie tego tak, jak Ty to robisz, jest dziecinne. Każdy, kto wie cokolwiek o pracy redaktora w wydawnictwie, wie też, że w taki sposób można skompromitować właściwie każdego. Strona „Kompromitacje” (ciekawa i pouczająca) dobrym tego dowodem. Orliński jest tam w doborowym towarzystwie – m. in. Zbigniewa Herberta, Andrzeja Franaszka i Ryszarda Przybylskiego.

          3. Inżynier Eustachy

            OK. Wracam do wyjściowego tekstu (na którym zresztą kończy się moja mądrość)

            Koleś uznany przez Orlińskiego za szukającego haków guglarza śmieciowego napisał:

            Nie jest prawdą, że nie wiadomo, co oznaczało „tajemnicze słowo „CROATOAN” wyryte na ścianie budynku” w zaginionej kolonii Roanoke (s. 57)

            No i mam pytanie, na czym konkretnie polega błąd śmieciowego guglarza, gdy on pokazuje, że słowo nie było tajemnicze, ale zrozumiałe i że tak je traktowali ci co je pierwsi przeczytali? Przecież jak wiem (jeśli źle wiem, poprawić) nie ma żadnej relacji w stylu „O Jezu! napotkaliśmy tajemnicze słowo, za cholerę nie wiemy o co biega!”

            Chodzi o to czy słowo Croatoan było tajemnicze, niepojęte, czy najwyżej wieloznaczne i tu wypadałoby jednym zdaniem te dwa znaczenia: wyspa i plemię wymienić. Ja osobiście się nie znam i nawet nie wiem, czy jest to praktyczna wieloznaczność w tym sensie, czy plemię Croatoan mieszkało gdzie indziej niż na wyspie Croatoan. Bo jeśli wtedy mieszkało właśnie tam, to już w ogóle żadnej wieloznaczności nie ma.

            A że dyrektywa „kierunek Croatoan” się nie sprawdziła to już insza para kaloszków, do której nawiązuje zdanie końcowe

            Sprawa ich losów oczywiście dalej pozostaje zagadkowa, ale po co dodawać nieistniejące tajemnice

            No właśnie po co zmyślać?

        2. Inżynier Eustachy

          To, że coś jest oczywiste dla White’a nie implikuje, że jest prawdziwe. Prosta logika. Tym bardziej, że teoria White’a się nie sprawdziła, bo na Croatoan (na razie) nie znaleziono śladów osadników z Roanoke.

          Czy innym jest znaczenie informacji, jej zrozumiałość, a czym innym jej prawdziwość. Jak zostawię kartkę „idę do sąsiada piętro niżej” to jest to zrozumiałe, a nie tajemnicze, nawet wtedy, gdy u sąsiada mnie nie znaleziono, bo na schodach przyszło mi do głowy, żeby jeszcze skoczyć wpierw po piwo, a po drodze mnie porwał meksykański kartel z postu SumioMondo. Tajemnicze będzie wtedy całe zdarzenie, ale nie moja kartka!

          Z CROATOAN jest to samo. White zrozumiał, a to, że na wyspie osadników nie było,w niczym tej zrozumiałości informacji nie zmienia. Pewnie było jak to w życiu, chłopaki co innego planowali, a co innego wyszło.

          Ludzie, nie żartujcie, że nie rozumiecie takich elementarnych rzeczy!

          PS.
          Z tego co wiem (sprostować, jeśli źle wiem), to Orliński nic a nic nie napisał o tej zdecydowanie najbardziej prawdopodobnej (>90%) możliwości, a CROATOAN u niego to jakby bełkot, tak jakby napisać nie „Mińsk Mazowiecki”, ale na przykład RYMCIPUPCI.

          Odpowiedz
          1. SumioMondo

            Gah, inżynierów, tajemniczych karteczek i domysłów mam już dosyć, idę spać.

            Tak, lepiej by było, gdyby Orliński napisał o tej interpretacji, ale – jak zakładam, nie znam go dobrze, więc nie wiem – może prędzej uzyskałbyś pan pytanie, czemu tego nie zrobił, gdybyś pan go o to zapytał teraz normalnie.

            Ale jeśli taka dość błaha sprawa przekreśliła dla pana jego książkę, to przy lekturze wymysłów pewnych polskich wydawnictw growych dostałbyś pan nieraz zawału.

            P.S. Jako człowiek nieobeznany pytam kogoś, kto wie: Skąd się wziął ten cały koncept „Inżyniera Eustachego”?

          2. Inżynier Eustachy

            może prędzej uzyskałbyś pan pytanie, czemu tego nie zrobił, gdybyś pan go o to zapytał teraz normalnie.

            No jak można pytać normalnie po tym wejściu Orlińskiego, w którym ustawił on swoich oponentów jako patologię z fejsbuka oraz guglarzy szukających na niego haka? Z pewnymi memami dyskutować się nie da!

            Nie da się nawet strzelić kontr-memem na tym samym (niskim) poziomie, bo działa prawo „co wolno wojewodzie…”

            Gdzie ja napisałem, że przekreślam „Amerykę”? To całkiem przyjemna książeczka. Nawet jak ten flejmowy link wklejałem, to w tonacji lekkiej i żartobliwej, bez napinania się.

            Duży zawód natomiast przeżyłem czytając tutejsze wejście smoka, czyli Szanownego Autora. Naprawdę Orlińskiego nie stać było, żeby napisać, no cóż, nie wszystko doczytałem, poprawię się, nobody’s perfect… Kapelusz kowbojski by mu przecież z głowy nie spadł. A jak jest, każdy widzi.

            O inżynierze Eustachym do poczytania w tekście pod którym tak pięknie flejmujemy.

          3. Paweł Schreiber

            @Sumio – Inżynier Eustachy pojawia się w wywiadzie: „W książkowej wersji najbardziej byłem dumny z odkrycia inżyniera Eustachego Białoborskiego, zaprzysięgłego wroga Lema z lat 50.”
            @Inżynier – Zrozumiałość – oczywiście; wiedzieli do kogo piszą i pisali tak, jak się z nim umawiali. White miał z kolonistami układ, że jeśli się gdzieś przeniosą, powinni zostawić informację, z krzyżem maltańskim, jeśli zostali do przenosin zmuszeni przemocą. Ale czy ich informacja dotyczyła 1. miejsca, gdzie poszli, 2. plemienia, do którego poszli, 3. osób, z którymi trzeba by się w tej sprawie skontaktować – nie wiadomo. Nie napisali „idę do sąsiada”. Napisali „CRO” i „CROATOAN”. To, że dla White’a napis był oczywisty, nie znaczy, że musi być oczywisty dla XXI-wiecznego historyka. White mógł go źle zinterpretować.
            A za słowo przy oczywistości/prawdziwości złapałeś mnie słusznie – powinno być raczej „to, że komunikat był oczywisty dla White’a, nie znaczy, że White go prawidłowo odczytał”.
            Nie, nie działa tu prawo „co wolno wojewodzie”. Komentarz WO, choć wpisujący się w konwencję flamewaru, nikogo osobiście nie obrażał i nie posunął się w swojej bojowości tak daleko, jak niektóre Twoje uwagi. Druga podstawowa różnica – WO pisał tu pod swoim nazwiskiem, Ty pod ksywką. Taka rozmowa jest zawsze nierówna, a anonimowi konkretną postać łatwiej atakować. Tam, gdzie krytykowałeś teksty, nie osobę, pozostawialiśmy Ci wolną rękę. Tam, gdzie chciałeś iść w pojedynek na memy – jak sam stwierdzasz, na niskim poziomie – uznawaliśmy, że to niczemu nie służy. Zakładamy, że krytyka merytoryczna jest ciekawsza od prztyczków.
            Protokół rozbieżności mamy chyba opracowany, czy Orliński rzeczywiście tak to przedstawił, jak sugerujesz, musielibyśmy sprawdzić w tekście (a o sprawdzanie w tekście przecież walczysz)… To co – dobrej nocy?

          4. SumioMondo

            Tylko o to? Dałbym głowę, że nie raz i nie dwa słyszałem o Eustachym w innych kontekstach.

            No nic, dobranoc. (Wracam tu cały czas, by oderwać się od egzaminów).

          5. Inżynier Eustachy

            Również dobrej nocy życzę. Jestem otwarty na nowe doznania. Jak się okaże, że śmieciowy guglarz zamydlił mi oczy tymi swoimi przypisami, zjaram buraka i przeproszę za rozpierduchę. Może być?

          6. Inżynier Eustachy

            Panie Pawle!

            Wypieszczony na spacerku rannym słonkiem jestem już nieco spokojniejszy i chciałem Pana przeprosić za wczorajsze ze mną problemy. Ale szczerze to post WO serdecznie mnie wku… (i tak dalej). Moje wejście tutaj było niewinne jak lelija „Śrópki się jemu poluzowali”, a WO zamiast powiedzieć po męsku „to dawaj stary śrubokręt, poprzykręcamy i będzie git” zaczął tu wszystkich ustawiać. No niestety to protekcjonalne „drogie dzieci” wziąłem także do siebie, że tu jakiś plankton linki wkleja a sam głupi jest że aż strach, bo nie potrafi nawet poznać oczywistej oczywistości, że te linki to jakieś głupole z fejsbuka zmajstrowali. Tak to wyglądało od mojej strony i na tym ten temat kończę. Odtąd do WO nawiążę tylko wtedy, gdy zechce oświecić plankton czymś konkretnym poza teorią spiskową o hakach.

            Myślałem także o tym, co Pan napisał ostatnio o sprawie CROATOAN

            White miał z kolonistami układ, że jeśli się gdzieś przeniosą, powinni zostawić informację, z krzyżem maltańskim, jeśli zostali do przenosin zmuszeni przemocą. Ale czy ich informacja dotyczyła 1. miejsca, gdzie poszli, 2. plemienia, do którego poszli, 3. osób, z którymi trzeba by się w tej sprawie skontaktować – nie wiadomo. Nie napisali „idę do sąsiada”. Napisali „CRO” i „CROATOAN”. To, że dla White’a napis był oczywisty, nie znaczy, że musi być oczywisty dla XXI-wiecznego historyka. White mógł go źle zinterpretować.

            Nie jestem historykiem (helou, leci z nami jakiś historyk?), ale wydaje mi się, że przegapił Pan ważną sprawę. Ja rozumuję tak: kilkaset lat temu kolesie umówili się co do znaków, potem jeden pojechał i wrócił, znalazł znak i go odczytał. Nie ma (tak zakładam bo sprawę znam za słabo) żadnych wypowiedzi, że nie jarzył, o co chodzi, że się naradzali jakby to rozgryźć. Popędzili na Croatoan i wtedy zdziwko, że nikogo tam nie ma. Z czego jednak jak już chyba ustaliliśmy wcale nie musi wynikać, że Croatoan nie znaczyło tego, co White myślał, że znaczy.

            Oczywiście MOGŁO zajść nieporozumienie komunikacyjne. Tylko tak wyciągnąć samo „MOGŁO” z kapelusza, to jest czysta fantazja. Archiwum X. Bo w jakiej my jesteśmy sytuacji wobec tych kolesiów, co się niegdyś umawiali? Przede wszystkim z tego co oni sami wiedzieli o sobie nawzajem, swoich znakach i umowach my znamy tylko mały pryszcz. Gdyby przypadkowo się nie przechowała informacja, że na niebezpieczeństwo miał być krzyż to pewnie byśmy dziś se kombinowali czy przypadkiem White w duchu nie rozważał, czy kolonistów nie wyrżnęli ale nie chciał robić paniki itp. itd. itp. Ale my nie wiemy, co White jeszcze wiedział. Wiemy za to, że bez problemu i bez wątpliwości znak odczytał.

            Krótko powiem. Żeby postawić sensowną hipotezę, że zaszło nieporozumienie komunikacyjne między Whitem a jego kolesiami, trzeba mieć naprawdę mocną kartę w ręku. Coś namacalnego, jakąś relację z epoki, dokument, a nie tylko falę erupcji umysłowych. Tak mówię, jakem inżynier! Gdyby na przykład znaleziono gdzieś porzucony pamiętnik jakiegoś kolonisty, gdzie jest napisane „czemu ten głupek White nas nie szuka, przeca to jasne, że jak napisaliśmy Croatoan to znaczy 'obróć się plecami do Croatoan i drałuj przed siebie'”, to wtedy byłaby insza inszość. I można by odpowiedzialnie powiedzieć „kolesie się nie dogadali”.

            No i teraz pytanie Panie Pawle. Czy Pan zna jakikolwiek konkret w oparciu o który można odpowiedzialnie wysnuwać wniosek, że White źle zinterpretował napisy? To nie jest sytuacja, że kumpel White’a napisał genialny poemat a White nie znał się na poezji i uznał to za barachło i dzisiejszy krytyk może śmiało napisać „White źle zinterpretował ten utwór”. Tu chodzi o prosty znak informacyjny. Czy jest chociażby świadectwo, że sam White miał jakieś problemy i potem chodził i mówił „kurka, a może mnie się z tymi znakami coś popieprzyło”. Jeszcze raz podkreślam, że on miał wiedzę o tamtej sytuacji, ludziach, kodach, nawykach, umówionych znakach nieporównywalnie bogatszą niż może mieć dzisiejszy historyk. Więc nie można zarzucać White’owi tak z powietrza, że coś spieprzył, bo to niepoważne. To nie jest wtedy rekonstrukcja historii, tylko snucie scenariuszy jak z Archiwum X, prawie jak „hipoteza” że UFO zabiło Kennedy’ego. Jeśli takie coś się uważa za „wyjaśnienie”, to oczywiście zawsze potem można napisać, że „wyjaśnień tego typu jest więcej”. Ale czy to jest poważne?

  5. wo

    A jeszcze dla kolegi Simpleksa: że kupiłeś, to żadna sztuka. Ale spróbuj jako polski deweloper coś w tym sklepie sprzedawać. Rzuci Ci się wtedy w oczy przygnębiająca pustka między Norwegią a Portugalią.

    Odpowiedz
  6. Paweł Schreiber

    @Inżynier Eustachy – Poprawki po doczytaniu&doedukowaniu się. Na Croatoan/Hatteras znaleziono w 1998 roku jeden przekonywający dowód, że koloniści z Roanoke się tam przenieśli – złoty sygnet (choć nie ma gwarancji, że nie trafił tam później). White nie pojechał niczego sprawdzać, bo nie pozwoliła mu na to paskudna pogoda. Poszukiwania zaczęły się od nowa dopiero po założeniu Jamestown w 1607 roku. Za to przez cały czas chodziły po okolicy bardzo różne ploty na temat białych, którzy się osiedlali wśród Indian – nie tylko na Croatoan. Są bardzo różne hipotezy historyków ws. tego, GDZIE poszli ludzie z Roanoke po opuszczeniu kolonii. Sprawę rozwiążą może prowadzone właśnie badania genetyczne. Możliwość nieporozumienia, o której tu piszę, jest de facto bardzo wąska – czy chodzi o wyspę, czy chodzi o lud (który zamieszkiwał nie tylko Croatoan). To potencjalnie ważna różnica. Zgadzam się z tym, że ten napis to nie chińszczyzna, natomiast nie zgadzam się z tym, że jego znaczenie jest do końca jasne.
    Tajemniczość jest za to bardzo ważną częścią jego funkcjonowania w kulturze. Idealnie więc byłoby pewnie napisać, że słowo Croatoan odnosiło się albo do wyspy, albo do szczepu (nie wiadomo), motywy przeprowadzki i jej ostateczny skutek pozostają tajemnicą, a później w kulturze słowo „Croatoan” zrobiło (cokolwiek niesłusznie) wielką karierę jako przykład niezrozumiałego komunikatu.

    EDIT: Po podaniu na Kompromitacjach fragmentu z dziennika White’a, w którym jednoznacznie stwierdza, że koloniści mieli pozostawić mu „the name of the place where they should be seated”, czyli nazwę miejsca, a nie ogólniejszą informację o przenosinach – wycofuję się z części swojej argumentacji dotyczącej problemu plemię/wyspa, opartej na, jak widać, niezbyt kompetentnie napisanych książkach, z którymi miałem styczność na studiach.

    Odpowiedz
    1. Inżynier Eustachy

      OK. Dzięki za dodatkowe informacje. Jeśli żaden nowy konkretny fakt się nie pojawi, to jest to mój ostatni komentarz. Sam już żadnego kontentu wrzucać tu nie będę.

      Są bardzo różne hipotezy historyków ws. tego, GDZIE poszli ludzie z Roanoke po opuszczeniu kolonii.

      No ale nie tego dotyczył cały flejm. Tego nikt nie kwestionował.

      Zgadzam się z tym, że ten napis to nie chińszczyzna, natomiast nie zgadzam się z tym, że jego znaczenie jest do końca jasne.

      Dla White’a było jasne. I ci co zostawiali ten napis, wiedzieli że będzie jasne. Jeśli nic nowego nie wypłynie, to ja nie widzę podstaw, by jasność jaką oni mieli w tej sprawie zakwestionować. Potrzebny byłby przynajmniej jakiś ślad dylematu, że oni wtedy mieli kłopot ze znaczeniami.

      Dylemat jest dziś sztucznie robiony właśnie pod kątem popkulturowej tajemniczości, no bo jednak koloniści zniknęli, mgła smoleńska ich połknęła. No i zaczynamy Archiwum X.

      Ale to nie są żadne „wyjaśnienia”. Równie dobrze można gadać, że Macierewicz – co tam Macierewicz! – że byle koleś z salon24 to jest konkurencyjne „wyjaśnienie” i w związku z tym sprawa smoleńskiej katastrofy zostanie na wieki wieków „TAJEMNICZA”. I jak ktoś za sto lat powie, o nie, sprawa w zasadzie jasna, przyziemili…, to też można go będzie zgasić, że „wyjaśnień tego typu jest więcej”, więc TAJEMNICZA i finito.

      Po uwzględnieniu tych zastrzeżeń Pana ostatni akapit byłby w zasadzie dla mnie do przyjęcia.

      No i niech Pan teraz porówna to, do czego doszliśmy z tym, co napisał WO. To na pewno nie jest sprawa wyguglowanego haka.

      Odpowiedz
  7. wo

    @sumiomundo
    „Tak, lepiej by było, gdyby Orliński napisał o tej interpretacji, ”

    Nie byłoby lepiej, bo w ten sposób można zażądać, żeby każde zdanie w każdej książce było kilkunastokrotnie dłuższe, domagając się doprecyzowywania wszystkiego. Prosty przykład: piszemy podręcznik kompilowania kernela Linuksa. Choć to o kompilowaniu kerneli, możemy wspomnieć jednym słowem, że inicjatorem był fiński student.

    Hola hola, zawoła ktoś, kto ma jakiegoś personalnego hopszterdynksla na punkcie autora podręcznika. Wykryłem błąd! Kompromitacja! Linus Torvalds to przedstawiciel szwedzkiej mniejszości w Finlandii! Trzeba to ujednoznacznić, bo tekst wprowadza w błąd, sugerując wspólną narodowość z Akim Kaurismakim, a powinien sugerować z Tove Jansson. To fundamentalny błąd, bo inna grupa językowa, inna pozycja w fińskim społeczeństwie, [ciach]: oto fascynujący esej o etnicznym składzie współczesnej Finlandii, przeklejmy na bloga, jako dowód naszej dogłębnej wiedzy (choć nader świeżo nabytej).

    Oczywiście, pozostaje taki problem, że stuprocentowo jednoznaczne wyjaśnianie tej zawikłanej sprawy jest najzupełniej zbędne w podręczniku kompilowania kernela. Jeśli spełnimy ten postulat, rozczarujemy czytelnika – który oczekiwał od nas technikaliów, a nie historii Finlandii (bez niej się nie da zrozumieć tego, skąd ta mniejszość się wzięła – bez wspomnienia choćby o Unii Kalmarskiej nie wyjaśnimy do końca całej etnicznej tożsamości Torvaldsa).

    Druga skrajność – ani słowem nie wspomnieć o tym, skąd się wziął Linux i dlaczego się nazywa akurat tak, a nie na przykład Elakalaisetux (ci to dopiero by zrobili pieśń o kernelowaniu kompila!) – też jest bez sensu. Większość rozsądnych ludzi godzi się z tym, że jednoznaczności należy szukać tylko w pracach naukowych i podręcznikach (i to tylko w jasno określonym zakresie wiedzy, do której ten podręcznik przeznaczono), poza tym zaś niejednoznaczność jest po prostu nieusuwalnym elementem języka potocznego.

    [ciach]

    Tyle wystarczy. Gryzienie i kopanie wycinam. Panowie, proponuję zakończyć ten Fight Club, bo dyskusja osiąga za wysoką jak na mikroklimat tego miejsca temperaturę.

    Olaf

    Odpowiedz
  8. Bartosz Grzesiowski

    Po przeczytaniu wywiadu bliżej mi do określenia „Lemologii” jako e-booka. Nawet w razie przyjęcia najbardziej nietypowej wizji tego programu. Głównie ze względu na perspektywę wyodrębnienia dla utworów literackich takiego dodatkowego pola eksploatacji.

    1. Pomocnicze kryterium bycia plikiem określonego formatu – owszem, niespełnione, ale hipotetyczny program komputerowy, ograniczający się do ozdobnego wyświetlenia konkretnego zasobu tekstowego nie różni się chyba aż tak znacznie.
    2. Zewnętrzne linki, wideo, animacje, interaktywność – to już może występować w pliku epub.
    3. Ewentualne inne funkcje, takie jak synchronizowanie zakładek pomiędzy różnymi urządzeniami, etc. – drugorzędne.
    4. No i ten brak sugerowanej kolejności zapoznawania się z treścią. Nie wiem, czy np. dobranie przez kogoś kilku artykułów i strony stanowiącej indeks (np. „wycięcie” części WikiWiki) albo zawierającej pole wyszukiwania nie mogłoby stanowić e-booka.

    Niemniej jednak jest czego pogratulować. „Lemologia” i tak prawdopodbnie może posłużyć za przykład nowoczesnej prezentacji zawartości innym wydawcom.

    Odpowiedz
  9. babcia

    W wersji lite, która jest dostępna za free już teraz są hasła: Trurl, Pirx, Lem (Satelita), Klapaucjusz, Cyberiada, Bajki robotów i Awruk. Ilustracje są bardzo ładne ;).

    Odpowiedz
  10. Pingback: Trotyl i sepulki | WOK

  11. Liwr

    Co to za idiotyczny pomysł z tym „duchem schodów”? Czy naprawdę Wojciech Orliński nie wie, co znaczy francuskie „esprit”? To, że „Saint-Esprit” odpowiada polskiemu pojęciu „Duch Święty”, nie oznacza, że każde znaczenie słowa „esprit” – a słownik Akademii Francuskiej wymienia ich ponad 20 – tłumaczy się tak samo. W wielkim słowniku francusko-polskim odpowiada mu 13 różnych słów.
    To, że po polsku rura gumowa do podlewania roślin określana jest jako „wąż ogrodowy”, nie oznacza, że Francuz pojmie, gdy poprosimy o „un serpent jardinier”, a nawet „un serpent pour le jardin”.
    To oczywistość, banał, ale – jak widać – nie dla wszystkich.
    Kiedyś w Polsce używało się wyrażenia „refleks szachisty” (mieć refleks szachisty), na określenie sytuacji, gdy najlepsze pomysły przychodzą do głowy „po herbacie”. Nie można wtedy zostać mistrzem riposty, a czasami trzeba poczekać na kolejne wydanie książki, by pomysł, który przyszedł do głowy poniewczasie, jednak zrealizować.

    Odpowiedz

Skomentuj babcia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *