Sny o lataniu

W późnej podstawówce czytałem dużo Antoine’a de Saint Exupery’ego. Zaczęło się oczywiście od „Małego Księcia”, którego po pewnym czasie znałem na pamięć od początku i od końca. Każdy wie, że jest tam róża i lis, ale mało kto zwraca uwagę na samolot. A moją uwagę przykuwał właśnie on. Nie dlatego, że opieka narratora nad samolotem daje się porównać z opieką Księcia nad Różą. Wiadomo, że samolot jest w „Małym Księciu” skazany na granie milczącej roli trzecioplanowej. Chodzi o co innego – przecież wszystko w „Małym Księciu” wynika z tego, że narrator jest pilotem. Są pewne doświadczenia, które dotyczą tylko pilotów – na przykład, tylko oni lądują awaryjnie na pustyni. U Saint-Exupery’ego (zwłaszcza w „Nocnym locie” i „Ziemi, planecie ludzi”) pilot zawsze patrzy na świat inaczej, z bosko-ludzkiej perspektywy, widząc zamiast ludzi małe kropeczki na powierzchni planety, ale nie zapominając, że to ludzie. Istnieje ryzyko, że gdyby zamiast pilota na pustyni wylądował awaryjnie księgowy, piłkarz albo profesor nauk humanistycznych, nigdy by nie zauważył Małego Księcia.

Doświadczenie pilota było dla mnie oczywiście niedostępne.Jedyną drogą w przestworza były gry wideo z gatunku, który w moim dzieciństwie i wczesnej młodości pięknie się rozwijał, a dzisiaj właściwie zamiera – symulatory lotu. Czasami grałem w nie dla czystej uciechy strzelania i bombardowania. A czasami próbowałem znaleźć w nich chociaż namiastkę tego, co opisywał w swoich tekstach Saint-Exupery – tego poczucia latania, które nie jest tylko fizyczne.

Trzeba przyznać, że ówczesne gry niezbyt dobrze się do tego nadawały. Moim pierwszym (jeszcze długo przed lekturą „Nocnego lotu” i „Ziemi, planety ludzi”) symulatorem był „Fighter Pilot” na Amstrada CPC 6128, znanej i zasłużonej później firmy Digital Integration. Niech poniższy zrzut ekranu zaświadczy, jak bardzo ta gra nadawała się do przeżywania tego, jak ziemia wygląda spod chmur. Jako w miarę rozgarnięty ośmiolatek doszedłem do wniosku, że ten gatunek gier to śmiertelne nudziarstwo, którym są się w stanie zajmować tylko ludzie przynajmniej tak wytrwali, jak mój ojciec.

"Fighter Pilot" na Amstrada CPC 6128. Łatwo nie było.

Pierwszym symulatorem, który nadawał się jako-tako do medytacji nad tym, jaką marnością jest wszystko na ziemi, kiedy się to widzi z przestworzy, był dla mnie legendarny pecetowy „Red Baron” Damona Slye. Włączyłem go przed chwilą, żeby sobie przypomnieć, co czułem, kiedy w ciemną noc, w której nie sposób dojrzeć księżyca, wzbijałem się mozolnie w górę, poprzez warstwę chmur, przez chwilę tonąc w mlecznawej szarości, i wreszcie wynurzając się po drugiej stronie. Na dole było ciemno – tu wszystko rozświetlały księżyc i gwiazdy. Inny, piękny świat. Zdarzało się tylko, że na tej wysokości zamarzał karburator. Krótko mówiąc – świetne miejsce do odtwarzania sobie w wyobraźni sytuacji z „Nocnego lotu”. Tak myślałem wtedy. Dzisiaj widzę kilka grubych pikseli, które są gwiazdami i nieznośnie prosty model samolotu. Dzisiaj już nic tu nie przeżyję.

"Red Baron". Nocny lot.

Praca pilota bojowego w ówczesnych symulatorach była specyficzna. Nie budowano w nich dynamicznych kampanii wojennych, więc brakowało szwendających się swobodnie po mapie eskadr wrażych myśliwców. Lot do celu często nie wiązał się z prawie żadnym zagrożeniem (poza naziemną obroną p-lot, na którą były dość proste sposoby), a trwał zwykle całkiem długo; potem następował krótki, intensywny moment akcji, w czasie którego dokonywało się cudów odwagi i pirotechniki, a potem trzeba było długo, powoli i często samotnie wracać do bazy. Taką samotność długodystansowca, doskonale nadającą się do spokojnej medytacji, pamiętam z gry „LHX Attack Chopper” autorstwa innego giganta złotych lat nierealistycznej symulacji, Brenta Iversona. Pięknie latało się zwłaszcza nocą, nad pustynią, mijając rozrzucone tu i ówdzie oazy, w których pasły się wielbłądy. Poniżej – filmik przedstawiający rozgrywkę, ale też przede wszystkim intro z zachwycającą muzyką.

Lirycznych przeżyć ciąg dalszy? Nocne przeloty nad Polską w „F19 Stealth Fighter”. Malownicze wschody słońca nad iracką pustynią w „F-15 Strike Eagle III”. Świecące okna kilku bloków na krzyż w pustynnych miastach „F22: Total Air War”. Miasto we mgle z „Enemy Engaged: Apache vs. Havoc”. Przyprószone śniegiem lasy ze „Sturmovika”.

Nigdy nie byłem za dobry w strzelaniu. Nie byłem w stanie zapanować nad zmieniającymi się wydarzeniami w dynamicznych kampaniach. Instrukcję do „Falcona 4.0” próbowałem przeczytać czterokrotnie, zwykle kończąc w okolicach czterdziestej strony (choć nadal odnoszę się do tej gry z ogromnym szacunkiem i grywam w nią – na odpowiednio obniżonym poziomie trudności). Naładowane niebezpieczeństwami, wybuchami i przeciwnikami symulatory były dla mnie chyba o wiele częściej pretekstem do wyciszenia się i popatrzenia na umykającą kilkaset metrów pode mną ziemię. Chciałem polatać, nie powalczyć.

"F22 - Total Air War". Ja i pustynia.

Potem przyszedł kryzys. Pozostały właściwie tylko gry firmy Eagle Dynamics („Lock-On”, seria „DCS”) i Maddox/1C (kolejne odsłony „Iła 2”). Pojawiające się z rzadka rodzynki w rodzaju wspaniałego „Rise of Flight” nie zmieniały ogólnej sytuacji. Wojskowe symulatory się już prawie skończyły, zastąpiły je strzelanki, w których spokojnie polatać się nie da, bo wciąż coś bzyczy i huczy dookoła głowy.

Do symulatorów cywilnych przekonałem się dopiero przy „Flight Simulatorze 2004”. Z tej gry wywodzi się też mój najważniejszy rytuał lotniczy, który później przeniosłem do „FSX”-a. Kiedy głuchą nocą, po skończeniu swojej roboty, miałem się lada chwila położyć spać, włączałem „Flight Simulatora”, po czym prosiłem komputer o Cessnę i spokojną noc nad Chicago. Wystarczało pięć-dziesięć minut spokojnego płynięcia nad zasypiającym miastem, między wieżowcami albo tuż nad domkami na przedmieściu. W niektórych paliły się światła i było tak, jak we wprowadzeniu do „Ziemi, planety ludzi” – przecież każde z tych światełek oznacza człowieka albo rodzinę. Ktoś w tym domu z kimś rozmawia. W innym – je późną kolację. Ktoś czyta. Ktoś siedzi w fotelu i myśli. Morze światełek – morze ludzi – ciągnie się po horyzont. Potem kładłem się spać, na chwilkę jeszcze zapalając światło, które pewnie widział ktoś właśnie nad moim miastem przelatujący.

"Flight Simulator X". Przedmieścia Chicago.

Czy w najbliższych latach będę miał gdzie w taki sposób latać? Nigdy nic nie wiadomo. Rynek symulatorów lotniczych kurczy się z roku na rok. Ale jestem spokojny po ukazaniu się „Take On Helicopters” firmy Bohemia Interactive. Oni dokładnie wiedzą, czego potrzebuję. Dowód? Kiedy wsiadam do swojego helikoptera, oprócz silnika rozlega się delikatny, wyciszony jazz. Nad otaczającymi Seattle domami i lasami śmigam jak łyżwiarz na lodowisku. Tryb Free Flight – nic mnie nie goni. Lecę nad głową kierowcom pędzącym po autostradzie. W mgiełce na horyzoncie – wieżowce miasta. Zapowiada się piękny dzień.

"Take On Helicopters". Jesteś lekiem na całe zło/ i nadzieją na przyszły rok.

(ilustracja w nagłówku – Mały Książę w oczach Joanna Sfara, autora komiksowej adaptacji powieści Saint-Exupery’ego)

6 odpowiedzi do “Sny o lataniu

  1. Paweł Schreiber Autor tekstu

    @Adam – Oczywiście, grało się i w Retala. Chociaż przyznasz, że to nie jest gra nadająca się do medytacji – wszystko dzieje się tam raczej szybko, a do celu dolatuje się w minutkę. Ale za to miał w swoim czasie niezrównane miasta (te wieżowce!), no i w mojej biografii jest bardzo ważny, bo to pierwsza gra, w której nauczyłem się lądować (z czym wszyscy chyba mieliśmy tam problem). Nie wspominam tu o mnóstwie rzeczy w które się zagrywałem – jak choćby Retal, Chuck Yeager’s Air Combat czy kolejne części Comanche, bo to był inny rodzaj zabawy – wszystko tam działo się szybko i z dużym hukiem.

    Odpowiedz
  2. sunrrrise

    Heh, Falcon 4.0 to najważniejszy, największy i najlepszy symulator bojowy wydany kiedykolwiek i na jakąkolwiek platformę. Wiedziałeś, że wciąż jest rozwijany? W 2011 roku, trzynaście lat po premierze, wyszedł doń darmowy mod, który płytkę CD od oryginalnego Falcona traktuje jako listek figowy i łącznik z Przeszłością. Maniacy, a tych nigdy nie brakowało, przepisali silnik tego Symulatora z DX6 na DX9 i poprawili/rozbudowali niemalże wszystko. Polecam!

    A polecam go z jeszcze innego powodu – Falcon bywa niezwykle melancholijny/refleksyjny (nie mogę znaleźć lepszych przymiotników). To nie tylko wybuchy, walki, pojedynki. Czasem, zwłaszcza w poźniejszych etapach wojny dowództwo wysyła parę myśliwską na BARCAP (patrole operujące w zadanym obszarze powietrznym) w miejsce gdzie nic już się dziać nie powinno. I faktycznie, nie dzieje się nic.

    Startujesz w nocy, z jakiejś włoskiej albo koreańskiej bazy, światła lotniska znikają w oddali. Wznosisz się, 10 tysięcy stóp, 15, 20, wreszcie 25 tysięcy stóp. Na ziemi przed chwilą było jeszcze ciemno, ale Ty już widzisz nieśmialo wychylającą się tarcze Słońca. Dolatując do rejonu widzisz wylatujące flighty, widzisz też flighty wracające ze swoich misji. Gdzieś wysoko B-52 ciągną za sobą smugi kondensacyjne. F-15 wylatują na polowanie. U Ciebie nie dzieje się kompletnie nic. Nie może się dziać bo większość wrogiego lotnictwa już nie istnieje. Świta. W kabinie rozlewa się pomarańczowe światło. Jeszcze 30 minut latania od punktu do punktu. Pustka, więc przełączasz się na kanał ogólny i słuchasz rozmów innych pilotów, wież, AWACSów, JSTARSów. Ktoś ma kontakt z wrogiem, ktoś spada, ktoś widzi spadochron. Ktoś wraca, ktoś złamał kolejność lądowania, ktoś ląduje awaryjnie. AWACSy zmieniają się, zgłaszają (nomen omen) „sunrise”. Prosisz AWACS o możliwość zejścia z misji, ale ten wciąż odmawia. W końcu zgadza się, rzucasz więc skrzydłowemu komendę „wracamy do bazy”. Miły kobiecy głos mówi Ci „good morning Python 1-1, you are number two to land, welcome home”.

    Klimat po prostu wgniata w fotel. Nie ma lepszego symulatora maszyny bojowej, nawet DCS nie zdołał podnieść poprzeczki w study simach. Ale nie to stanowi o absolutnej wyjątkowości Falcona. O niej stanowią pewne smaczki i sytuacje, a jedną z nich opisałem powyżej.

    Wybaczcie ten przydługi wpis, ale Falcon to dla mnie najprawdopodobniej najważniejsza Gra, a raczej Symulator jaki wyszedł. Zakochałem się w nim w kwietniu 1999 roku i tak mi zostalo, i pewnie już zostanie:)

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @sunrrrise – Piękny komentarz, czysta poezja… Muszę sobie domodować tego „Falcona” – mody śledziłem jakoś w połowie lat 2000-nych, a potem na uaktualnianie jakoś zabrakło czasu. Potem przestawiłem się (z obawy przed bugami) na „Allied Force” – ale po Twoim wpisie pewnie się pobawię Open- i FreeFalconami. Jak tylko znajdę czas, rety, jak tylko znajdę czas… Dzięki za przypomnienie o cudach, jakie robi Falconowa społeczność!

      Odpowiedz
  3. sunrrrise

    O nie, nie – OpenFalcon/FreeFalcon to już poprzednia generacja, teraz rządzi BMS:

    http://www.youtube.com/watch?v=Vg2Yc65pQK8

    http://www.youtube.com/watch?v=WQe7jzu7AzQ&context=C32851e0ADOEgsToPDskKB-7oskZ0bHi0SbckxRbRh

    http://www.youtube.com/watch?v=SIUgd2l_Wao&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=GZUpAs0qMHU

    I wreszcie:

    http://www.benchmarksims.org/forum/

    Przepraszam za spamowanie linkami, ale… to jest Falcon. Symulator, który miał premierę w grudniu 1998 roku i który wciąż jest żywy i niedościgniony. Już ten sam fakt nakazuje rozpatrywać go w kategoriach fenomenu.

    Dziękuje za wpis na JW, mamy bardzo podobne odczucia co do wirtualnego latania :)

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *