Granica

Dłuższy czas temu gruchnęła wieść, która na wielu graczach nie zrobiła pewnie zbyt wielkiego wrażenia – Microsoft rozpędził zespół odpowiedzialny za tworzenie legendarnej serii „Flight Simulator”. Dla mnie było to gruchnięcie bardzo dotkliwe – kolejnymi wersjami MFSa bawiłem się od bardzo dawna, a o jego pierwszych częściach słyszałem jeszcze w dzieciństwie. Potem – na otarcie łez – Microsoft poinformował, że nie ma już „Microsoft Flight Simulatora”, a powstaje darmowy, ale równie piękny „Microsoft Flight”. Troszkę zaniepokojony (bo jak zachować spokój, kiedy z tytułu symulatora znika słowo „symulator”, zwłaszcza, kiedy było tam od trzydziestu lat z okładem), ale niezrażony, czekałem. „Flight” najpierw miał dla mnie kształt zwiastuna (całkiem miłego), potem mnożących się obrazków (ładnych), a wreszcie objawił się w całej krasie. Na przykład na Steamie. Z adnotacją: „Free to play. Simulator. Casual”. Casual? Chwileczkę, chwileczkę!!

Gra „Flight Simulator 2004: A Century of Flight” skupiała się na historii lotnictwa. Można było w niej polatać samolotem braci Wright (choć „polatać” to w tym przypadku dużo powiedziane), wcielić się w Amelię Earhart czy Charlesa Lindbergha. Właśnie, a propos Lindbergha – była w grze misja, która sadzała gracza za sterami Spirit of St. Louis, żeby powtórzył pierwszy lot przez Atlantyk. Lindberghowi zajęło to ponad 33 godziny. Twórcy gry podpowiadają, że w czasie lotu można zachować stan gry.

"FS2004" - Spirit of St.Louis

Ktoś, kto nigdy nie wszedł głębiej w tę serię, może nie wiedzieć, że w świecie gier to prawdziwe państwo w państwie. „Microsoft Flight Simulator” daje się rozbudowywać, więc pojawiają się do niego tysiące mniej i bardziej złożonych dodatków – od samolotów, przez lotniska, po scenerie miast czy całych krajów. Nie da się tego zjawiska porównywać z normalną sceną moderską, bo wielką część tych dodatków tworzą wyspecjalizowane firmy, które je najnormalniej w świecie sprzedają, nie tylko przez sieć, ale też w wersjach pudełkowych (u nas od jakiegoś czasu już się prawie nie pojawiają, ale w prawie każdym porządnym zachodnim sklepie można znaleźć kilka półek z takimi dodatkami, zwykle w cenie porządnej nowej gry). Na potrzeby symulatorów lotu – przede wszystkim MFS – produkuje się też mnóstwo specjalistycznego sprzętu, takiego jak kontrolery jak najwierniej naśladujące wystrój kabiny pilotów czy wyczuwające ruchy głowy TrackIR.

Krótko mówiąc, jest na świecie mnóstwo ludzi, którzy na granie w serię „Flight Simulator” są w stanie poświęcić straszliwie dużo czasu i niewiarygodnie dużo pieniędzy. Nie leciałem przez Atlantyk w Spirit of St. Louis, ale założę się, że znalazłaby się cała gromadka ludzi, którzy zrobili to bez zachowywania stanu gry. I bez stosowania kompresji czasu.

Tak grają twardziele

„Flight” to przecież przedłużenie „MFS”. Postawmy sobie przed nosem obrazek gracza obstawionego rozłożystym kontrolerem wyglądającym jak kabina Boeinga, z trackIRem na głowie, z mikrofonem, za pomocą którego kontaktuje się z obsługą naziemną lotniska (inny gracz po drugiej stronie globu, który świetnie się bawi wydając polecenia koleżankom i kolegom). Czy to casual grający w casualową grę? Prawdziwi wielbiciele „MFSa” zawsze byli największymi hardkorami wśród hardkorów. Co się stało?

Trzeba się przekonać. Włączam grę. Wygląda jak nieco poprawiona wersja FSX, czyli bardzo dobrze, choć nie aż tak uroczo, jak „Rise of Flight”. Jest za to mnóstwo drzewek, domków, dróżek i temu podobnych. A poza tym… Trzy kolorowe balony. I głos, który każe mi między nimi latać. Wciąż jestem trochę oszołomiony, więc go grzecznie słucham, ale mam wrażenie, że na chwilę zabłądziłem do „Pilotwings” – balony są rzeczywiście kolorowe, a ja muszę między nimi latać slalomem. Mija minutka – już po slalomie – a komenderujący mi głos każe lądować. Na razie nie chciało mi się wygrzebywać joysticka, więc steruję myszką. Podchodzę do pasa tak krzywo, jak się da, prawie zahaczam skrzydłem o ziemię, podskakuję raz i drugi, głos mi gratuluje. Brawo, pierwsze lądowanie za tobą. Problem w tym, że ja nie zdążyłem w tym mętliku nawet poczuć, że jestem w samolocie. Gdzie się podziały arcynudziarskie dowcipy Roda Machado, który prowadził szkółkę lotu w ostatnich MSF-ach? Gdzie poczucie, że się leci z prawdziwym instruktorem? Że robi się coś ważnego?

/Ceremonia lądowania z Rodem Machado i jego żartami, „FSX”/

Wszystko to ma oczywiście swoje usprawiedliwienie. Lekcji lotu jest tu sporo, a że są mniej przegadane niż w „MSF” – może i lepiej. Cudowne lądowanie zawdzięczałem temu, że z początku włączony miałem (automatycznie) uproszczony model lotu, a do tego leciałem leciutkim Icon A5. Chociaż „Microsoft Flight” to bardzo uproszczona wersja „Flight Simulatora” (zamiast całego świata – tylko jedna wyspa na Hawajach; ograniczone opcje nawigacji i łączności radiowej; samolotów jak na lekarstwo), to pod maską tej gry ryczy mniej więcej ten sam silnik, co w MSF.Model lotu i jakość scenerii nie przynoszą wstydu tradycji serii. Choć po przesiadce z FSX można się poczuć, jakby z Sahary trafiło się do piaskownicy, to problem nie w uproszczonym pilotażu, tylko w ograniczeniu terenu i opcji – a na te ograniczenia może poradzą coś płatne DLC.

Zobaczymy, co będzie dalej z „Flightem” (na razie wiele wskazuje na to, że wspólnota symulotników go odrzuciła), ale dla mnie pozostaje to gra pouczająca pod jednym względem – pokazała mi, jak umowna bywa granica między casualem a hardkorem. Gra, która od ponad 30 lat była uosobieniem tego, co w komputerowej rozrywce najbardziej elitarne i hermetyczne, stała się kolorowym tytułem dla każdego, choć na pierwszy rzut oka tak niewiele się w niej zmieniło.

Co dalej? „Europa Universalis 4” z wyborem tryb strategiczny/tryb akcji? „Dwarf Fortress” jako PSN Mini?

Nie wiem. Idę polatać, bo lata się naprawdę miło.

(byłoby jeszcze milej, gdyby nie diabelne GFWL, które właśnie, nie wiedzieć czemu, nie pozwala mi zrobić zrzutu ekranu dla Jawnych Snów)

 

PS. To w sumie też pewien przyczynek do pytania o przyszłość wielkich tytułów – dalsze losy „Flighta” mogą być w tej kwestii bardzo pouczające.

21 odpowiedzi do “Granica

  1. Michał Gancarski

    @ (byłoby jeszcze milej, gdyby nie diabelne GFWL, które właśnie, nie wiedzieć czemu, nie pozwala mi zrobić zrzutu ekranu dla Jawnych Snów)

    Podepnij grę pod Steam (na zasadzie skrótu) i będziesz miał do dyspozycji trzaskanie screenshotów pod F12.

    Odpowiedz
  2. Michał Ochnik

    @To w sumie też pewien przyczynek do pytania o przyszłość wielkich tytułów

    Przepraszam – jakich wielkich tytułów? Jeśli masz na myśli długie serie gier, to przecież dziś praktycznie nie istnieje takie zjawisko – albo istnieje w formie spaczonej, zniekształconej i do cna skomercjalizowanej (vide Call of Duty). Do głowy przychodzi mi tylko Final Fantasy, ale i ta seria już jakiś czas temu złapała zadyszkę i zaczęła rozmieniać się na drobne.

    Odpowiedz
      1. Paweł Schreiber Autor tekstu

        @Michał – a do tego The Elder Scrolls, Total War, kolejne wariacje na temat Europy Universalis, ARMA, GTA… i sporo innych – tyle jeśli chodzi o serie.
        Ale nie o serie mi chodziło, tylko o ogromniaste gry, takie jak „Skyrim” (z questem w każdej jaskini) czy „MFS” (z lotniskami od JFK do Łososiny Dolnej), w których masz całe światy i mnóstwo, mnóstwo materiału. Co właściwie do wszystkich wymienionych przeze mnie powyżej serii pasuje.

        Odpowiedz
        1. SumioMondo

          Hm. Odwołałem się do cytatu „Gra, która od ponad 30 lat była uosobieniem tego, co w komputerowej rozrywce najbardziej elitarne i hermetyczne, stała się kolorowym tytułem dla każdego, choć na pierwszy rzut oka tak niewiele się w niej zmieniło”.

          Castlevania wraz z Lords of Shadows zmieniła się w efektowny, ale średni klon GoW+Colossus (poza tym z początku ta gra nawet nie miała w nazwie Castlevanii). Suikoden stracił polityczną głębię oraz urok i stał się kolejną typową serią RPG o jakości słabego anime. Gradius teraz egzystuje jako Otomedius – słabszy gameplay + wielkookie panienki zamiast statków kosmicznych. Losy Silent Hilla to z małymi wyjątkami długa tragikomedia – od tego, jak SH4 nie miało być Silent Hillem, po tę strzelankę robioną teraz przez WayForward.

          (Ale – Michale – nie zgodzę się, że SH3 był w jakiś sposób odstawał od poprzednich części. Być może ludzie spodziewali się kolejnego dramatu psychologicznego i zawiedli się, dostając niesamowitą kontynuację „jedynki”. Zresztą, w avatarze mam teraz Heather z wycinankowej parodii na YT – uwielbiam ją.)

          Odpowiedz
          1. Michał Ochnik

            „Ale – Michale – nie zgodzę się, że SH3 był w jakiś sposób odstawał od poprzednich części.”

            Cóż, są gusta i gusta. Mnie SH3 lekko rozczarował, choć wciąż uważam ją za znakomitą grę.

          2. Michał Ochnik

            Grałem we wszystkie części do czwórki włącznie. I tak, zauważyłem, że SH3 stanowi swoiste dopełnienie legendarnej „jedynki”, lecz mimo to, coś nie zagrało. Nie wiem, może oczekiwałem czegoś w stylu SH2, stąd ten sceptycyzm. Sama gra, powtarzam, wciąż była znakomitym przeżyciem, po prostu nie tak doskonałym jak poprzedniczki, zwłaszcza SH2.

      2. Michał Ochnik

        Ja do konsol mam stosunek, delikatnie mówiąc, przerywany, więc nie za bardzo znam się na tych seriach. wiem, że Silent hill od czwórki w górę nie jest już tym, czym był w pierwszych dwóch i w dużej mierze w trzeciej części.

        Ale patrząc na poczciwe piece – gdzie kolejne części Wizardry, Might & Magic, Myst, Ultima? Dziś mamy do czynienia z sytuacją „trylogia-ciach-jedziemy dalej” z malutkimi wyjątkami pokroju Bioshocka, który za 10 lat może się stać zachodnim Final Fantasy, tyle że mądrzejszym (ekstremalnie subiektywna opinia).

        Odpowiedz
        1. Pita

          Wizardry uciekło dawno temu na konsole, gdzie ma się całkiem nieźle. W zasadzie lepiej niż na PC, ale nevermind.

          Trylogie – tak, ale owe trylogie to będą części innych trylogii, które będą cześciami innych trylogii ME, AC, GTA, Max Payne nie skończą się na 3 częściach.

          Odpowiedz
          1. Pita

            Japończycy bardzo, ale to bardzo lubią klasyczne dungeon crawlery, Wizardry czy Ultimę. Wyprodukowali własne części obu cyklów oraz tysiące inspirowanych nimi gier, które w większości nie trafiły do nas. A szkoda.

            Ale tak, Wizardry wychodza na konsolach od bardzo, bardzo dawna – zarówno nowe części, jak i konwersje gier z PC. Nawet spora część wydanych tylko w Japonii ma opcjonalny angielski. Europa z konsolowych odcinków dostała choćby świetne Tales of Forsaken Land (PS2), czy mniej świetne, ale wciąż np w moim przekonaniu lepsze niż Grimrock Labirynth of Lost Souls (PS3). Sam grałem choćby jeszcze w Wizardry z GBC, NDSa, SNESa. Niestety, sequel Forsaken Land pozostał w Japonii.

    1. Michał Gancarski

      Uhm… The Elder Scrolls, nadal liczyłbym jednak Call of Duty i Medal of Honor (czy one kiedykolwiek nie były „skomercjalizowane”?), Heroes of Might and Magic, Command and Conquer (marka ciągle w grze, choć C&C 4 to jednak smutny tytuł) itp.

      Odpowiedz
  3. sunrrrise

    Ok, ale tak patrząc z boku: czy i jaką przewagę ma Flight nad FSX? Poza darmowością rzecz jasna.

    Czym może zainteresować Flight kogoś kto ma FSX? Może to jest powód odrzucenia tego tytułu przez rzeszę fanów starego dobrego FS?

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @sunrrrise – W tym rzecz. Microsoft miał chyba nadzieję, że przyciągnie do siebie rzesze nowicjuszy, które kiedyś bały się kupić (cholernie przecież drogiego) MFSa. Jedyne przewagi – darmowość, grafika (w niewielkim stopniu) oraz dopracowanie lokacji (rzeczywiście lepsze niż w zwykłym FSX-ie, bez dodatków). Ukierunkowanie na misje znajdowane na terenach, nad którymi się lata – chyba nie aż tak ciekawe.
      Druga nadzieja Microsofta była taka, że fani MFSa powiedzą o „Flighcie”, że może być. A oni na razie mówią, że to być nie może. Ale myślę, że w gruncie rzeczy trzeba poczekać na dalsze DLC i zobaczyć, co faktycznie z „Flighta” wyrośnie. I czy otworzy drzwiczki dla modów, bo jeśli nie – może być źle.
      Tak naprawdę chodzi chyba o to, że „Flight” jest dla tych, co „FSXa” nigdy nie chcieli.

      Odpowiedz
  4. Barts

    „Dwarf Fortress” jako PSN Mini?

    Czy zostanę wyklęty, jeśli powiem że bardzo podobałaby mi się taka opcja?

    nie zgodzę się, że SH3 był w jakiś sposób odstawał od poprzednich części. Być może ludzie spodziewali się kolejnego dramatu psychologicznego i zawiedli się, dostając niesamowitą kontynuację „jedynki”

    This. Od SH3 zaczęła się moja przygoda z Silent Hill, potem po przejściu jedynki odwiedziłem trójkę ponownie i nie jest to taki all-time classic jak przegenialna dwójka, niemniej pozostaje jednym z najlepszych survival horrorów w jaki grałem, z doskonałym klimatem i całkiem niezłą nawet jak na dzisiejsze standardy grafiką. Tym bardziej zatem szkoda mi , że Silent Hill HD Collection okazał się taką kupą nawozu (bo chciałem kupić).

    Jeśli mogę zalinkować do swojego tekstu:
    http://gamezilla.komputerswiat.pl/publicystyka/2012/3/historia-serii-silent-hill
    to jest tam parę ciepłych słów o SH3.

    Odpowiedz
      1. Paweł Schreiber Autor tekstu

        @Borys – Nawozem w tym sensie, że nie oferuje niczego nowego poza wyższą rozdzielczością i nowymi głosami w „SH2”. Ja bym z określaniem SH2 i SH3 mianem „nawozu” uważał, bo jeśli kto wcześniej nie grał/nie miał, to ten nawóz i tak jest lekturą obowiązkową. Ale jeśli grał/ma – to nic nowego tu nie znajdzie.

        Odpowiedz
        1. Aleksander Borszowski

          Jest nawozem. To, że głosy były wybierane i nadzorowane przez twórców, a teraz je zmieniają, to jedna sprawa (SH3 bez Heather Morris to nie to samo).

          Najgorsze jest to, że gra się wciąż zacina, ma kiepski framerate, sporo rzeczy wycięto lub pogorszono – mgła jest gorsza niż na PS2, widać, gdzie „kończy” się świat gry, a woda wygląda jak robiona we wczesnych latach 90*. Gra ma też tak zepsute poziomy jasności, tekstury i kolorystykę, że odpowiedzialny za grafikę w pierwszych trzech Silentach Masahiro Ito nie wierzył, że screeny udostępnione przez Konami są prawdziwe.

          Najgorsza kolekcja HD wszechczasów.

          *) http://i.minus.com/i3Ph4CpiXrvX8.gif – najpierw PS2, potem PS3. Żenada.

          Odpowiedz
          1. Paweł Schreiber Autor tekstu

            @Aleksander – No tak, woda (której jeszcze w akcji nie widziałem) dość mocno przekonuje, że coś nie tak. Mgła jeszcze do zniesienia, ale na PS2 i PC tak pięknie się kłębiła, a w HD rzadziutka.

          2. Aleksander Borszowski

            Ech. Jakość tych gier lśni nawet przez paskudne porty, ale twórcy SH2 i 3 wiedzieli, że diabeł tkwi w szczegółach.

            W „Making of” Silent Hilla 2 jest taki fragment, w którym twórcy chwalą się, że dzięki odpowiednim sztuczkom uniknęli „ostrości” granicy mgły ze światem. Pokazują przy tym, jak wyglądałaby gra z wyłączonymi efektami mgły.

            I to, co widać wtedy na ekranie, wygląda dokładnie jak Silent Hill 2 HD.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *