Wielkie tytuły skazane na wymarcie?

Lore Sjöberg

Dużo pisze się o hollywoodyzacji gier, o tym, że wielkie produkcje, siłą rzeczy zazwyczaj zachowawcze, psują rynek. I równocześnie o tym, że gracze, rozbestwieni grafiką z kolejnej odsłony „Uncharted”, nie chcą później patrzyć na rzeczy bardziej, nazwijmy to, skromne. Ale na rynek można spojrzeć inaczej – i zrobił to niedawno Lore Sjöberg w niewielkim tekście na stronie „Wired”.

Proroctwo Sjöberga jest następujące: pożegnajcie się z wszystkimi tymi grami za dziesiątki milionów dolarów. Pożegnajcie się z konsolami do gier. Świat, jaki znacie, wróci do nerdowskiej niszy. Wykończą go smartfony, tablety i gierki po dolarze. Gry w formie, która wydaje nam się być dziś ukoronowaniem rozwoju medium, podzielą los winyli. Nie znikną, ale ze względów ekonomicznych nie utrzymają się w mainstreamie. Jak pisze Sjöberg: …współczesne konsolowe hity, jak „Skyrim”, wymagają takiego nakładu pracy, że przyszłe pokolenia będą mówić, iż zrobili je kosmici.

Przerysowane i przesadzone, ale patrząc na to, jakie gry w ostatnich latach przynoszą największe zyski, czy nierealne? „Głupie gry” zawsze były obecne na rynku – ale był moment, że wydawało się, iż gracze z nich „wyrastają”. Dziś mamy wielki come back. Są proste, uzależniające, tanie w produkcji i dobrze pasują do chwilowej przerwy w innych zajęciach – a przecież o wygospodarowanie całego wieczoru, nie wspominając o kilku, coraz trudniej…

Sjöberg: …współczesne konsolowe hity, jak „Skyrim", wymagają takiego nakładu pracy, że przyszłe pokolenia będą mówić, iż zrobili je kosmici.

Może więc rzeczywiście porównania do rynku filmowego okażą się nietrafione. Bilet na „Avatara” kosztuje przecież z grubsza tyle samo, co na film art-house’owy. W dodatku te bardziej wymagające produkcje nie wymagają od nas inwestycji w sprzęt – a tak jest przecież w wypadku gier. Jeśli teza Sjöberga znajdzie potwierdzenie, to do żelaznej listy tematów, które zawsze ekscytują graczy (w rodzaju „gry bywają sztuką” albo „gry bywają pożyteczne”), dojdzie jeszcze jeden. Opowieść o tym, że mieliśmy to niezwykłe szczęście żyć w czasie, kiedy opłacało się jeszcze robić te wszystkie wielkie produkcje. Budować wielkie światy i wydawać na to mnóstwo pieniędzy, bo kilkadziesiąt godzin swojego życia chciały tam spędzić miliony osób. Będziemy wtedy zadzierać nosa, tak jak poprzednie generacje opowiadające o staniu w kolejkach po bilety na filmy Bergmana. Choć równocześnie byłby to rechot historii. Sytuacja w której powszechność grania – na którą przecież długo czekaliśmy – zabiłaby same gry.

58 odpowiedzi do “Wielkie tytuły skazane na wymarcie?

  1. mrrruczit

    Ja to raczej widzę w drugą stronę – że ci niedzielni gracze, co pykają sobie w ptaki w tramwaju, kupią sobie jakąś inną grę, potem może Infinity Blade, spodoba się i sięgnie po jakiegoś „dużego” RPGa. Tak nam dopomóż Khorn.

    Odpowiedz
  2. Void

    Ja się nie mogę doczekać aż casuale skupią się do końca na Angry Birdsach, a produkcja gier wróci do czasów, gdy Fallout 1 mógł zaistnieć, bez potrzeby dostosowywania gier do tłumu niedzielnych graczy, co prowadzi do Dragon Age’a.
    Brak grafiki klasy Skyrime’a mogę poświęcić na konto tej rewolucji. Wystarczy mi że będzie lepsza niż w Knights of the Chalice.

    Odpowiedz
      1. Aleksander Borszowski

        „Se zagraj w Dwarf Fortress”. Jak to nieprzyjemnie brzmi.

        Czy on nie ma sporo racji? Na obecnym rynku Brian Fargo, legenda RPG nie może przez lata zachęcić ani jednego producenta na wyłożenie pieniędzy na staroszkolnego rolpleja. Chciano właśnie między innymi, by dostosował grę do niedzielnych graczy. Polecam jego wywiady o stosunkach developer – wydawca. Obecne słowa klucze w branży to „focus testing” i „sequel”.

        Cytat z Fargo: „One friend of mine who worked with me there said recently he felt that in the beginning of the industry all the nerds were in charge, but then as the industry grew it changed, and now the guys that picked on the nerds got back on top. I think there was some great truth to that. (…) We want to get power back into the developers hands again.”

        Chcemy po prostu zdrowego rynku, a nie nadmuchiwanej do granic możliwości bańki, gdzie budżety rosną do tak ogromnych rozmiarów, że nie opłaca się podejmować żadnego ryzyka. Rynek indie istnieje, ale milej grać chyba w coś o sensownym budżecie, niż w coś oparte na ASCII.

        Odpowiedz
        1. Michał Gancarski

          > Jak to nieprzyjemnie brzmi.

          Znacznie przyjemniej niż okropny elityzm oryginalnego komentarza.

          > Na obecnym rynku Brian Fargo, legenda RPG nie może przez lata zachęcić ani jednego producenta na wyłożenie pieniędzy na staroszkolnego rolpleja.

          A w międzyczasie wychodząca dziś „Legend of Grimrock” wydaje się skazana na sukces (świetne recenzje, dobra promocja na GoGu), wspomniane „Dwarf Fortress” jest ciągle ulepszane, „Skyrim” okazał się totalnym hitem, a w produkcji są min. remake „Wastelandu”, produkowany właśnie przez Fargo. Do licha, nawet „Dark Souls”, jedna z bardziej bezwzględnych współczesnych gier, doczeka się wersji na PC (a więc będzie dostępna już na trzech platformach).

          > Chcemy po prostu zdrowego rynku, a nie nadmuchiwanej do granic możliwości bańki, gdzie budżety rosną do tak ogromnych rozmiarów, że nie opłaca się podejmować żadnego ryzyka.

          W każdym gatunku można dziś kupić gry nawiązujące do trudnych tytułów sprzed lat i oprawione w sposób nowoczesny. RPG wymieniłem, w FPSach to choćby trzeci „Serious Sam” czy „Hard Reset”, w strategiach masa kosmicznych 4X i rzeczy tak złożone jak „Hearts of Iron III”, w platformówkach genialne „VVVVVV” czy zupełnie odjechany „Super Meat Boy”. Nawet nowych przygodówek typu point’n’click jest zatrzęsienie, od poważnych pozycji jak „Alternativa”, do zabawnego „Machinarium” (i nadchodzącej „Botaniculi”).

          Można grać efektownie i na wiele sposobów w ogóle nie patrząc na segment AAA.

          > Rynek indie istnieje, ale milej grać chyba w coś o sensownym budżecie, niż w coś oparte na ASCII.

          No jak, hardcore for life, ASCII powinno tylko zachęcać.

          Odpowiedz
          1. SumioMondo

            Niewiele w nim elityzmu, jeśli rzeczywiście producenci „otwierając” się na casuali, zapominają o doświadczonych graczach. Hitman 5 – z wywiadów wynika, że po konsultacjach z graczami nieobeznanymi z serią położono większy nacisk na akcję, wyrzucono Batesona – twarz i głos 47 – i obsadzono całą akcję gry w Ameryce. „Shadows of the Damned”, strzelanina od Grasshopper Manufacture nazywała się kiedyś „Kurayami” i była grą przygodową inspirowaną kafkowskim „Zamkiem”. Obecnie wszystko na „dużym rynku” się homogenizuje.

            Twoje przykłady są dość kiepskie. „LoG” ma malutki budżet, co widać na pierwszy rzut oka. „Dwarf Fortress” jest robione za darmo, przez zapaleńców dla zapaleńców. „Skyrim” – raz, że to wyjątek wśród developerów, czyli Bethesda, która ma pieniądze na kampanię reklamową i wyjątkowo dobre warunki twórcze, a dwa, że nie chcieli oni zrobić turowego erpega, a erpega akcji, który sprzedaje się zawsze lepiej właśnie przez casuali.

            „Wasteland” kopnąłby w kalendarz, gdyby Fargo nie użył Kickstartera – przez lata chodził od drzwi do drzwi i promował swój projekt (i mając niewygórowane żądania!). W końcu pieniądze musieli mu dać fani. Fargo przygarnął teraz zresztą pod swoje skrzydła także Obsidian, którego losy właśnie przez kiepskie decyzje producentów zawisły na włosku. „Dark Souls” na PC również nie powstałby, gdyby fani nie zebrali tej niewiarygodnej liczby niemal stu tysięcy podpisów (pozdrawiam tu kogoś, kto wpierał mi kiedyś na JS, że „fani i ryby głosu nie mają”). Fromsoft zresztą ma dość dobrą kondycję finansową dzięki rynkowi w Japonii (rzeczy na licencji, popularne i długie serie etc.).

            Rynek indie jest świetny, ale „VVVVVV” i „Super Meat Boy” po prostu nie mają szans z Mario czy Yoshim. Jasne, że wolałbym mieć platformówki jak Hard Corps Uprising czy Contra: Shattered Soldier. Indie+doujin to dobra rzecz, ale nie atakuj ludzi za to, że ronią łzę za produkcjami, które miały i serce, i budżet.

          2. Michał Gancarski

            > Niewiele w nim elityzmu, jeśli rzeczywiście producenci „otwierając” się na casuali, zapominają o doświadczonych graczach.

            Nie zapominają, skoro jest tyle kontrprzykładów. Nie robi się co najwyżej nieprzystępnych gier ze skrajnie wysokimi budżetami. Nigdy się nie robiło, nie na taką skalę. To nie jest odsunięcie się od gier wymagających, tylko wejście na obszar do tej pory nie istniejący. „Wielkie” tytuły miały kiedyś budżety na poziomie 10-12 milionów dolarów („Wing Commander IV”), a nie 50 – 200 milionów, jak dziś.

            > Hitman 5 – z wywiadów wynika, że po konsultacjach z graczami nieobeznanymi z serią położono większy nacisk na akcję, wyrzucono Batesona – twarz i głos 47 – i obsadzono całą akcję gry w Ameryce.

            No dobrze ale o czym to świadczy? Seria się zmienia, jasne – nabrała budżetu, to się zmienia. Co nie znaczy, że gry bardziej wymagające zniknęły albo że nie ma ich pod dostatkiem.

            > „Shadows of the Damned”, strzelanina od Grasshopper Manufacture nazywała się kiedyś „Kurayami” i była grą przygodową inspirowaną kafkowskim „Zamkiem”. Obecnie wszystko na „dużym rynku” się homogenizuje.

            A potrzebujesz do czegoś „dużego” rynku? Myślałem, że chodzi o to, by dostępne były ładnie wykonane, wymagające gry z osobowością.

            > Twoje przykłady są dość kiepskie. „LoG” ma malutki budżet, co widać na pierwszy rzut oka.

            Cóż to ma za znaczenie w obliczu tego, że gra jest ładna, dostępna na zawołanie i odwołuje się do prawdziwego, oldschoolowego zwiedzania labiryntów. Gry mają być dobre i dobrze wykonane, a nie wysokobudżetowe.

            > „Dwarf Fortress” jest robione za darmo, przez zapaleńców dla zapaleńców.

            I jest dostępne, rozwijane od lat i każdy może w nie pograć.

            > „Skyrim” – raz, że to wyjątek wśród developerów, czyli Bethesda, która ma pieniądze na kampanię reklamową i wyjątkowo dobre warunki twórcze, a dwa, że nie chcieli oni zrobić turowego erpega, a erpega akcji, który sprzedaje się zawsze lepiej właśnie przez casuali.

            „The Elder Scrolls” nigdy nie było serią turową. Zawsze był to RPG akcji w czasie rzeczywistym (na „Arenie” zaczynając), choć trudno którąkolwiek część uznać za „casualową”, cokolwiek by to miało znaczyć. Skyrim jest RPGiem akcji, bo jest piątą częścią cyklu gier akcji, a nie dlatego, że ktoś chciał coś lepiej sprzedać „casualom”. Zresztą podział na tury i czas rzeczywisty nie przebiega równolegle z podziałem na gry bardziej i mniej wymagające.

            > „Wasteland” kopnąłby w kalendarz, gdyby Fargo nie użył Kickstartera – przez lata chodził od drzwi do drzwi i promował swój projekt (i mając niewygórowane żądania!).

            A mimo to nowy „Wasteland” powstaje. Tak samo jak nowy, taktyczny „X-Com” i jego odpowiednik indie – „Xenonauts”.

            > W końcu pieniądze musieli mu dać fani. Fargo przygarnął teraz zresztą pod swoje skrzydła także Obsidian, którego losy właśnie przez kiepskie decyzje producentów zawisły na włosku. „Dark Souls” na PC również nie powstałby, gdyby fani nie zebrali tej niewiarygodnej liczby niemal stu tysięcy podpisów (pozdrawiam tu kogoś, kto wpierał mi kiedyś na JS, że „fani i ryby głosu nie mają”). Fromsoft zresztą ma dość dobrą kondycję finansową dzięki rynkowi w Japonii (rzeczy na licencji, popularne i długie serie etc.).

            Co nadal świadczy jedynie o tym, że gier wymagających jest pod dostatkiem. Wielcy wydawcy wielkimi wydawcami ale chyba nie chodzi o to by mieć dobrą grę od Ubisoftu tylko by mieć dobrą grę.

            > Rynek indie jest świetny, ale „VVVVVV” i „Super Meat Boy” po prostu nie mają szans z Mario czy Yoshim. Jasne, że wolałbym mieć platformówki jak Hard Corps Uprising czy Contra: Shattered Soldier.

            Masz do dyspozycji choćby „Shadow Complex” czy humorystyczny, strzelankowo – logiczny „Rochard”. Grę z prawdziwą osobowością.

            > Indie+doujin to dobra rzecz, ale nie atakuj ludzi za to, że ronią łzę za produkcjami, które miały i serce, i budżet.

            Ech, nie atakuję za ronienie łez, tylko za nieuzasadniony elityzm i mgłę nostalgii, która przesłania widok za oknem. Takich budżetów jak dzisiejsze tytuły AAA gry „z sercem” nigdy nie miały, bo nie było takich budżetów w ogóle. Jest to więc tęstknota za światem, który nigdy nie istniał. Z kolei trudno uznać „GTA IV” za grę bez serca (100 milionów baksów!), a piątka szykuje się na coś jeszcze większego i również wypełnionego sercem.

          3. Barts

            Eee, jak ogólnie stoję w tej dyskusji tam gdzie Zomo Ty, to jednak

            Z kolei trudno uznać „GTA IV” za grę bez serca

            wcale nietrudno, ja właśnie za taką ją uznaję.

          4. Barts

            Hmm, mnie osobiście nie podszedł (zbyt dużo koniecznych minigierek, jak pakowanie etc, zbyt dużo cutomizacji jak fryzurki, do tego ten „ziomalski” klimat, no nie moje porno), ale obiektywnie rzecz biorąc, to też jest to dobra gra z mnóstwem rzeczy do zrobienia i znośną fabułą. GTA IV jest dla mnie jakieś takie wtórne, misje mnie nudzą, postaci drażnią, a ile można jeździć po mieście i rozjeżdżać przechodniów?…

          5. Aleksander Borszowski

            Możesz wyznaczać cytaty jakimś formatowaniem? Ciężko się to czyta w obecnej formie.

            GTAIV łatwo mi uznać za grę bez serca. Sam gameplay – brak różnorodności misji, słabe bronie, rozdźwięk między bohaterem w cutscenkach a sekcjach „granych” – w niej niedomagał, dopiero BoGT pokazało, jak powinno wyglądać nextgenowe GTA i sprawiło, że zacieram ręce na GTAV.

            Shadow Complex, „metroidvania na UE3”? Grałeś kiedyś w Super Metroid lub Castlevania: Symphony of the Night? Grałem chwilę w SC, wzruszyłem ramionami i wróciłem do oryginalnych Metroidvanii. Legend of Grimrock? Doujinowe i deesowe dungeon crawlery mają się dobrze i bez niego. Rochard wygląda na gameplayach OK, ale to nadal nie ta liga, co Nintendo. Indie gry nie są z „automatu” lepsze, niż produkcje AAA.

            Nie jest prawdą, że obojętne jest, czy gra ma budżet 100 milionów dolarów, czy 100 dolarów, byle byłaby dobra. Znajdź mi dobry indie odpowiednik nie platformówek czy dungeon crawlerów, a DMC, Resident Evil 4, GTA:SA, Gran Turismo, czy Tony Hawk’s Pro Skater – najwyżej ocenianych gier na PS2. Pewien rodzaj jakości można osiągnąć tylko z budżetem na określonym poziomie. A nie każdy jest magikiem potrafiącym stworzyć coś z niczego, jak Adhesive Games. A EA i Activision maksymalnie windują budżety do góry, by siłą zdominować rynek – taka sytuacja źle odbija się na nas wszystkich.

            Grać będzie w co zawsze, ale obecna forma rynku zupełnie nie wspiera kreatywności ani odważnych, nowych gier. Gdzie się podziała gra klasy B z czasów PS2? Budżety ją zabiły.

            Zresztą… Zauważyłem, że mówisz głównie o rynku PC, a on rządzi się swoimi prawami. Najwięcej ludzi gra jednak wciąż na konsolach. A te pędzą technologicznie do przodu jak oszalałe, i póki co tylko Nintendo miało nosa do wycofania się z wyścigu szczurów i pokonania przeciwników sprytem. W większość gier gram obecnie na handheldach, i mam ku temu dobre powody.

          6. Michał Gancarski

            > Możesz wyznaczać cytaty jakimś formatowaniem? Ciężko się to czyta w obecnej formie.

            Każdy akapit, na który odpowiadam, poprzedzam „>”.

            > Shadow Complex, „metroidvania na UE3”? Grałeś kiedyś w Super Metroid lub Castlevania: Symphony of the Night?

            Ale to się odnosiło do „Contry”, a nie do Metroidów.

            > Grałem chwilę w SC, wzruszyłem ramionami i wróciłem do oryginalnych Metroidvanii.

            Ale o czym to konkretnie świadczy?

            > Legend of Grimrock? Doujinowe i deesowe dungeon crawlery mają się dobrze i bez niego.

            Czekaj, niedawno tu czytałem, że pewnych gier się już nie robi, bo casuale, ogłupianie gier czy coś.

            > Rochard wygląda na gameplayach OK, ale to nadal nie ta liga, co Nintendo.

            Ale co kontretnie z Nintendo? Do czego porównujesz?

            > Indie gry nie są z „automatu” lepsze, niż produkcje AAA.

            O żadnym automacie nie pisałem. Powiedziałem jedynie, że nie jest prawdą jakoby nie robiło się pewnych gier i nie było dobrze wykonanych, ryzykownych tytułów.

            > Nie jest prawdą, że obojętne jest, czy gra ma budżet 100 milionów dolarów, czy 100 dolarów, byle byłaby dobra.

            Nie jest też prawdą, że pisałem, że jest to prawda.

            > Znajdź mi dobry indie odpowiednik nie platformówek czy dungeon crawlerów, a DMC, Resident Evil 4, GTA:SA, Gran Turismo, czy Tony Hawk’s Pro Skater – najwyżej ocenianych gier na PS2.

            Dlaczego miałbym czegoś takiego szukać skoro kategoria AAA dobrze tu funkcjonuje? Odnoszę wrażenie, że dyskutujesz ze stwierdzeniami, których nie postawiłem. Twierdziłem jedynie, że jeśli wziąc pod uwagę całość dostępnej oferty (indie, AAA, średniaków), okazuje się, że rodzajów dobrze wykonanych gier jest bardzo wiele.

            > Pewien rodzaj jakości można osiągnąć tylko z budżetem na określonym poziomie. A nie każdy jest magikiem potrafiącym stworzyć coś z niczego, jak Adhesive Games. A EA i Activision maksymalnie windują budżety do góry, by siłą zdominować rynek – taka sytuacja źle odbija się na nas wszystkich.

            Co to znaczy, że EA czy Activision „windują budżety by zdominować rynek”? Przecież to oznacza, wedle tego co zresztą czytałem w tym wątku, że automatycznie wykluczają się z pewnych gatunków gier i ograniczają jedynie do konkretnych, sprawdzonych formuł. Można więc jedynie stwierdzić coś o isntiejącej, ostrej walce na duże budżety w pewnej wąskiej grupie gatunkowej, zazwyczaj ograniczającej się do militarnych FPSów, shooterów z osłonami i mieszanek w stylu „Uncharted” czy „Assassin’s Creed”, jakkolwiek by ich gatunkowo nie zamykać.

            > Grać będzie w co zawsze, ale obecna forma rynku zupełnie nie wspiera kreatywności ani odważnych, nowych gier. Gdzie się podziała gra klasy B z czasów PS2? Budżety ją zabiły.

            Gracze ją zabili. Skoro nie istnieją biznesowe struktury, które wspierałyby ten segment, to powód nie leży w wielkich wydawcach. Małe studia nie muszą pytać dziś wielkich wydawców czy mogą robić swoje małe gry indie. Podobnież nikt nie musi o pozwolenie pytać EA czy Activisionu by stworzyć grę klasy B. Niemniej to, że taki tytuł nie będzie mógł konkurować z produkcjami AAA świadczy raczej albo negatywnie o samym tytule albo dobrze o grach wysokobudżetowych. Bo po co grać w grę średnią jeśli można grać w superprodukcję, która gameplay’em będzie dokładnie taka sama ale w oprawnie znacznie lepsza? Z kolei jeśli jakiś mniejszy wydawca zdecyduje się wydać grę o odmiennej, odważniejszej formie rozgrywki, to nie musi obawiać się konkurencji ze strony tytułów AAA, bo one zajmują inny segment i są przeznaczone dla innych gustów. Nie musi więc konkurować budżetem z superprodukcjami. Gracze sprzed dwudziestu lat przecież nie wymarli. Najwyraźniej jednak coś się zmieniło w ich gustach. Może jednak jest tak, że tęsknota za „złotą erą” (co ciekawe, dla niektórych miała ona miejsce siedem lat temu, a dla innych piętnaście) to tylko bardzo niszowe zjawisko? Może diziejsi tatusiowie, którzy łamali zęby na „Eye of the Beholder” nie chcą już kolejej gry w tym stylu, tylko wolą się odprężyć przy kolejnym „Modern Warfare”?. I nie ma co wtedy narzekać na jakichś „casuali”.

            > Zresztą… Zauważyłem, że mówisz głównie o rynku PC, a on rządzi się swoimi prawami. Najwięcej ludzi gra jednak wciąż na konsolach. A te pędzą technologicznie do przodu jak oszalałe,

            Huh? Nic nie pędzi do przodu, do tej pory tradycyjnym modelem rozwoju konsol były duże skoki i okresy zastosju, związane z każdą kolejną generacją. Pędzą to handheldy, iPady i pecety właśnie.

            > i póki co tylko Nintendo miało nosa do wycofania się z wyścigu szczurów i pokonania przeciwników sprytem. W większość gier gram obecnie na handheldach, i mam ku temu dobre powody.

            I nikt ich nie zabił wysokimi budżetami? Na rynku handheldów się da ale przy produkcji samych gier nie, bo EA i Activision zdominują, a potem zabiją? Stosujesz dwa dokładnie przeciwne argumenty do analogicznej sytuacji.

          7. Void

            Tyle że ja nie lubię Dwarf Fortress.

            Niepotrzebnie dorzucasz tu egalitaryzm.
            Po prostu wolę by gry typu Fallout mogły powstawać bez problemu (tak, dorzuciłem się do Wastelanda 2), bez potrzeby uwzględniania producentów, którzy chcą by „gra przyciągnęła jak najwięcej osób” i „nikt nie poczuł się nią dotknięty”, bo wtedy jest rozmyta i nijaka.
            Bardzo dobrze pokazują to dwa, zlinkowane tutaj, filmiki Briana Fargo.
            Uważam Kickstartera za szansę na usatysfakcjonowanie graczy olewanych przez współczesnych producentów.

            Kiedyś casuale mieli swojego Sonica i Mortal Combat, a pozostali Master of Magic i UFO, wszyscy byli zadowoleni.

            >w strategiach masa kosmicznych 4X
            No właśnie nie bardzo.
            Wiesz że od czasu Master of Magic (1994) nie pojawił się żaden sensowny następca? (Age of Wonders luźno nawiązuje, a Elemental to porażka). Dlatego gracze go patchuja do dzisiaj.
            Master of Orion 2 to rok 1996. Dotąd gracze czekają na kolejną wersję grając w tamtą.

            Steel Panthers wyszło w 1995 (i Camo Workshop utrzymje kod w formie WinSPWW2 i WinSPMBT), w 2000 wyszło (aktualnie porzucone) Steel Panthers: World at War, ale żadna nowa wojenna gra taktyczna nie wyszła od tej pory. Wyczekiwany przeze mnie został anulowany do odwołania, a chyba na wieki.

            Ostatnią grą RPG z sensownie rozwiązanym zarządzaniem drużyną i walką było The Temple of Elemental Evil z 2003. Od tego czasu wszędzie producenci ładują real-time, nawet do nowego Jagged Alliance, bo to jest „trendy”.
            Tymczasem istnieją gracze chcący zastanowić się nad kolejną decyzją, popijając spokojnie kawę, a nie klikać jak szaleni byle szybciej… ale nie bo puszczając grę w czasie rzeczywistym „poszerzy się krąg odbiorców”.

          8. Michał Ochnik

            Void

            „Kiedyś casuale mieli swojego Sonica i Mortal Combat, a pozostali Master of Magic i UFO, wszyscy byli zadowoleni.”

            Kiedyś causale różnili się od pro-gamerów tym, że spędzali przed konsolą 5 godzin, a nie 10. Dziś casual to ktoś, kto ma węża w kieszeni (na komórce).

            „Ostatnią grą RPG z sensownie rozwiązanym zarządzaniem drużyną i walką było The Temple of Elemental Evil z 2003.”

            Tak, i zobacz jak skończyła Troika Games.

          9. Void

            Wiem jak skończyła Troika, ale też wiem jakim uznaniem cieszy się wszystkie jej tytuły: ToEE, Arcanum i Bloodlines. A nawet tworzyli godnego następce Fallouta.

            Jej problemem był model finansowania, gdzie dystrybutor wypychał tytuły zbyt szybko na rynek, z bugami.
            Tutaj rozwiązanie widzę własnie w Kickstarterze. Z jej starego zespołu Tim Cain pracuje własnie nad Wastelandem 2.

            Troika skończyła źle, ale gracze z jej produktami całkiem dobrze, a to o tych drugich chodzi, prawa?

            PS. Znacie jakiegoś moda do Arcanum, by walka tam nie była taka kiepska?

          10. Aleksander Borszowski

            Zresztą: Ostatni tytuł, czyli Wampira, wydali w dzień, w który nie miał prawa się dobrze sprzedać – czyli w dzień premiery Half-Life’a 2. Nie mogli wydać gry wcześniej, bo w związku z korzystaniem z Source mieli podpisaną umowę z Valve, ale i tak Activision zamknęło development gry miesiąc wcześniej. Ech – pech.

          11. Void

            (Chyba mi wcięło komentarz, więc w tym podejściu krótko)

            > W każdym gatunku można dziś kupić gry nawiązujące do trudnych tytułów sprzed lat i oprawione w sposób nowoczesny.
            Dlaczego nie ma w takim razie taktyczncyh gier wojennych w nowej oprawie? Steel Panthers wyszło w 1995, Steel Panthers World at War to rok 2000. Wyczekiwany Combat Leader od Matrixa został anulowany.

            > w strategiach masa kosmicznych 4X
            Dotąd nie ukazał się następce Master of Magic (1994), więc gracze wciąż go łatają i grają w to co mają. Age of Wonders tylko luźno nawiązywał, a Elemental do zupełna porażka.
            Od czasu Master of Orion 2 (1996) nie pojawiło się nic nawet zbliżonego.

            Ostanią grą RPG z walką turową było The Temple of Elemental Evil (2003). Poza czystym indie w postaci Knights of the Chalice tak samo nic.

            Wielcy wydawcy chcą trafić do jak największej grupy graczy na raz, rozmywając i ugłupiając tworzone gry.

          12. Michał Gancarski

            > Wielcy wydawcy chcą trafić do jak największej grupy graczy na raz, rozmywając i ugłupiając tworzone gry.

            Co naprawdę nie oznacza, że innych gier nie ma. Z tym rozmywaniem i ogłupianiem też nie do końca rozumiem o co chodzi. Że niby „Modern Warfare” jest jakoś mniej inteligentne od pierszego „Call of Duty”?

            Nie fetyszyzowałbym turowej walki w RPG. Ona nie oznacza automatycznie większej głębi. Co do reszty przykładów – nie rozumiem czemu wydawane dziś gry miałyby być dokładnie takie same jak kiedyś. Kosmicznych 4X jest zatrzęsienie, złożone strategie ekonomiczne i militarne powstają jak grzyby po deszczu (która to już część serii „Total War”?). Że nie są dokładnie takie same? I całe szczęście. Jedynym gatunkiem, który dziś wyraźnie cierpi są fabularne symulatory kosmiczne, choć w niszach pojawiają się odpowiednie tytuły, jak seria Evochron.

          13. Void

            Markę Call of Duty znam tylko z serii Modern Warfare. Ta m przykładem uproszczeń jest brak możliwości położenia się lub wychylenia zza rogu, bo graczom konsolowym brakuje przycisków.
            Przy czym nie jest to problem, bo jeśli ktoś chce bardziej rozbudowany FPS to może zagrać w Armę II.

            Dla mnie walka turowa w RPG nie oznacza większej głębi, ale w przypadku dowodzenia drużyną gra się przyjemniej, bez poczucia chaosu na ekranie, a poszczególne postacie mogą ze sobą rzeczywiście współpracować. Tyle że to rozwiązanie wymaga więcej wysiłku ze strony programistów i nie jest tak „immersive””epic” i „awsom”.
            Na część RPG nie ma to wpływy, ale walka w Temple of Elemental Evil, a Baldur’s Gate to zupełnie inny poziom.
            Dla samej walki turowej kupiłem sobie Knights of the Chalice, choć część RPG jest tam wątła.

          14. Aleksander Borszowski

            >Nie fetyszyzowałbym turowej walki w RPG. Ona nie oznacza automatycznie większej głębi.

            Och?

            Owszem, ale to, że są gry akcji z naciskiem na strzelanie nie znaczy, że nie ma miejsca na gry akcji z naciskiem na stealth… Apples and oranges. Turowe systemy cechują się naciskiem na zupełnie inne aspekty RPG, niż taki Skyrim. Action-RPG na pewno ich nie zastępują.

          15. Michał Gancarski

            Nie mówię, że zastępują, tylko nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że czas rzeczywisty jest jakimś objawem „ogłupienia” gier na rzecz „casuali”. Nacisk na inne elementy to co innego niż łączny poziom trudności czy komplikacji.

  3. Michał Gancarski

    Nadal opłaca się robić wielkie tytuły. Patrząc na to ile się ich robi, opłacalność ta raczej rośnie. „Angry birds” wypełniają inną przestrzeń na rynku i prędzej konkurują z czytaniem darmowych gazet w metrze niż z kilkugodzinnymi sesjami odlotu w wirtualny, wysokobudżetowy teatr.

    Odpowiedz
    1. Michał Ochnik

      O, toto. Dokładnie, mam takie samo wrażenie. Idę o zakład, że w ciągu następnej dekady język angielski wykształci odrębny leksem dla grania w jakimś przypadkowym miejscu na przenośnym urządzeniu w gry typu Wściekłe Ptaki, w odróżnieniu od parogodzinnych sesji w domu, w fotelu przed telewizorem/komputerem.

      (ach, to zboczenie leksykologiczne…).

      Odpowiedz
  4. Pita

    Wydaje mi się, że problem generalnie dotyczy zachodnich, dużych producentów – Japonia zawsze się rządziła innymi prawami, dlatego Dark Souls, King’s Field , czy Demon’s Souls w ogóle powstały. Także Grimrock (którego kupiłem i któremu kibicuję) w skali PC jest wielkim wydarzeniem, tak w skali gier ogólnie nie jest żadnym wielkim powrotem do dungeon crawlerów FPP – Strange Journey, Etrian Odyssey, czy Dark Spire najlepszym tego przykładem.

    Problemem jest, że np. Japończycy dalej mogą sobie tworzyć swoje RPGi w starym stylu (przynamniej w pewnym stopniu), ale zachodowi to przychodzi trudniej. Tam wciaz pamieta sie o Dragon Quest, lub pierwszych Shin Megami i nawet jesli sie je dostosowuje do szerszej publiki – to generalnie trzymaja wysoki poziom. Wasteland 2 i Shadowrun Returns raczej nie zostaly sfinansowane z kickstartera z powodu widzi-misie autorow.

    Z drugiej strony brakuje wszedzie na swiecie gier ze sredniej klasy budzetowej – gier za jakie kochalismy SNESa, PSXa czy PS2, a zamiast nich dostajemy zalew indie gierek majacych trafye ulgowa za bycie indie gierkami. Nie ma prawdziwych spadkobiercow shooterow, platformerow, czy przygodowek akcji z 16 i 32-bitowych konsol, a gry AAA coraz mniej ryzykuja. Perelki zawsze beda, niszowe gry zawsze beda, srednia klasa zawsze bedzie, ale po prostu rynek ma zle proporcje.

    Odpowiedz
    1. Michał Gancarski

      Dobrze wykonanych platformówek jest bardzo wiele i nie trzeba do nich stosować taryfy ulgowej. Podobnie z przygodówkami czy strategiami. Żadne z nich nie wymagają wysokich budżetów. Średniaków budżetowych brak tam, gdzie nie mogły przeżyć konkurencji ze względu na oprawę. Nie jest to jednak kwestia rozrostu budżetów tylko IMHO zjawisko odwrotne – średniaki umarły, bo po co grać w średniaka jeśli ma się do dyspozycji tyle wysokobudżetowych pozycji? To nie wydawcy odwrócili się od średniaków tylko gracze, a wydawcy za graczami podążyli.

      To jak z kinem – w Hollywood dominuje kultura wysokobudżetowego hitu ale jeśli ktoś się rozejrzy po rynku, to dojrzy zatrzęsienie doskonały filmów spoza Hollywood, które jednak nie próbują stawać w szranki z trzecią częścią „Transformers” czy „Avatarem”. Ich atuty leżą zupełnie gdzie indziej.

      Odpowiedz
      1. Pita

        Srednia klasa budzetowa =/= srednia gra. Do sredniej klasy budzetowej naleza chocby Warriorsi, Demon’s Souls, czy sporo gier na Wii. W nich jest sila, bo ani podobnych gier nie ma juz za duzo, ani nie ma gier o wysokich budzetach w pewnych sektorach co dobrze stwierdzil Sumio. Nie ma po prostu odpowiednikow wielu dobrych gier z poprzednich generacji (niezaleznie od budzetu). To pokazuje, ze rynek sie zmienia, ale nie tylko ze wzgledu na graczy – przeciez gracze ksztaltuja wydawcow rownie jak wydawcy graczy. Takie koleczko.

        Co do platformowek – tak, tych z budzetem jest sporo na poziomie. Ale te indie to w 9 przypadkach na 10 jedynie cien gier ze SNESa i GBA. Bardzo marny cien, ale cien ktory czesto robi swojemu targetowi – ludziom, ktorzy nie mieli konsoli.

        Stad beda i sukcesy wielu gier w sektorze indie, ktore coz, moze i fajne beda, ale szczerze to ja i nie tylko ja zamiast Grimrocka wolalbym nowe King’s Field, zamiast Meat Boya nowego Turricana, zamiast Skull Girls nowego Samurai Shodown itd itp. A najlepiej jakby po prostu istniały obok siebie. Na razie indie zastępują część gier z przeszłości, ale robią to różnie. A część (owa budżetowa klasa B pełna świetnych pomysłów!) jest wciąż niezastąpiona.

        I nie piszę tego jako hejter ;) Mamy w co grać, to fakt. Mam gier tony, gry można kupować tanio jak nigdy. Bardzo dobre gry bardzo powoli się starzeją. Lecz odczuwam, że rynek nie jest już taki dobry. Po prostu.

        Odpowiedz
          1. Aleksander Borszowski

            Gdybyśmy się zestarzeli, to nie ślinilibyśmy się na myśl o Dark Souls i Armored Core V.

            A patrzenie na gry oczami trzynastolatka to nie jest najlepsza metoda na obiektywną ocenę, o czym nie wie jednak nawet wielu profesjonalnych recenzentów. Ba-doom-tish.

            Patrząc na rynek kategorią „wszystkie dostępne gry” – teraz jest niewątpliwie najlepiej. Patrząc na rynek kategorią „gry wypuszczane teraz a siedem lat temu” – może być już gorzej.

          2. Michał Gancarski

            > Gdybyśmy się zestarzeli, to nie ślinilibyśmy się na myśl o Dark Souls i Armored Core V.

            Gdybyśmy się nie zestarzeli, to moglibyśmy grać z takim samym zapałem we wszystkie gry sprzed piętnastu lat. Ja osobiście nie mogę. Były dobre, wtedy.

            > A patrzenie na gry oczami trzynastolatka to nie jest najlepsza metoda na obiektywną ocenę

            Nie ma „obiektywnej oceny”. Jest za to próba uświadomienia sobie, że gier sprzed piętnastu lat nie możemy wspominać inaczej niż z perspektywy nas sprzed piętnastu lat, chyba, że w niektóre gramy do dziś. Część ludzi tak ma, z wyjątkowymi pozycjami. Znam człowieka, który co roku przechodzi pierwszego „Falllouta”. Ja do tej gry już raczej nie wrócę, bo nie mam już siły walczyć z interfejsem.

            > Patrząc na rynek kategorią „gry wypuszczane teraz a siedem lat temu” – może być już gorzej.

            Teraz widzisz cały rynek. Sprzed siedmiu lat pamiętasz to co pamiętasz.

          3. Void

            Ja nadal gram w Fallouty, Master of Magic, Master of Orion, WinSPWW2 & WinSPMBT, Neverhood, Abe’s Oddysee & Exoddus. Ponieważ moja aktualna karta graficzna oferuje rozdzielczości większe niż 320×200 (MoM), a nawet 640×480 marzy mi się nowy interface, ale to wszystko. Cały mechanizm mógłby pozostać bez zmian. Bo jest dobry.

          4. Aleksander Borszowski

            W staroszkolnego Fallouta pierwszy raz zagrałem po Falloucie 3. Ten pierwszy mnie zaczarował, ten drugi odrzucił. Nie zrzucajmy odpowiedzialności na okulary nostalgii. W HoMM3 wciągają się nadal nawet dzieciaki z podstawówki, co mnie bardzo cieszy.

            Nawet kilku developerów indie ostatnio wyznawało, że wolą pierwsze, prymitywne zdawałoby się Zeldy na NESa niż najnowszy, efektowny, tworzony przez trzy lata Skyward Sword. (Na tej podstawie wyprowadzili daleko idące, dziwne wnioski o śmierci całego japońskiego gamingu, ale to nie na temat…)

            Grupy translatorskie cały czas tłumaczą japońskie klasyki, które do nas nie dotarły – w ostatnich dniach ludzie ekscytują się tłumaczeniem Shin Megami Tensei If… z 1994, które dało początek słynnej Personie. Idąc Twoim tokiem myślenia – jest to bez sensu, bo te gry nie mają już adresatów.

            To, że Ty masz z tymi grami problemy, nie znaczy, że każdy ma. Ja osobiście wolę męczyć się z kiepskim pathfindingiem i narzędziami do zmiany rozdzielczości niż z VATSem, paskudnymi twarzami i nudnymi dialogami Bethesdy.

          5. Michał Gancarski

            > W staroszkolnego Fallouta pierwszy raz zagrałem po Falloucie 3. Ten pierwszy mnie zaczarował, ten drugi odrzucił. Nie zrzucajmy odpowiedzialności na okulary nostalgii. W HoMM3 wciągają się nadal nawet dzieciaki z podstawówki, co mnie bardzo cieszy.

            Ale już nie w HoMM 1, nie?

            > Nawet kilku developerów indie ostatnio wyznawało, że wolą pierwsze, prymitywne zdawałoby się Zeldy na NESa niż najnowszy, efektowny, tworzony przez trzy lata Skyward Sword. (Na tej podstawie wyprowadzili daleko idące, dziwne wnioski o śmierci całego japońskiego gamingu, ale to nie na temat…)

            No cóż, są developerami indie, co niemal z automatu czyni ich pasjonatami.

            > Grupy translatorskie cały czas tłumaczą japońskie klasyki, które do nas nie dotarły – w ostatnich dniach ludzie ekscytują się tłumaczeniem Shin Megami Tensei If… z 1994, które dało początek słynnej Personie. Idąc Twoim tokiem myślenia – jest to bez sensu, bo te gry nie mają już adresatów.

            Ależ mają, tylko nie są to grupy dla budżetów rzędu stu milionów dolarów. Sam sobie chętnie pogrywam w bardzo stare rzeczy jeśli ich elementy nie zestarzały się dla mnie tak jak pierwszy „Fallout”.

            > To, że Ty masz z tymi grami problemy, nie znaczy, że każdy ma.

            No właśnie… no właśnie… cały czas o tym piszę, że gracze są jakby różni.

          6. Void

            Jeśli w HoMM1 nikt już chyba nie gra to świadczy to jak najlepiej o kolejnych częściach i znaczy że HoMM3 oferuje wszystkie dobre rozwiązania z poprzednich odsłon, a może nawet lepsze. Do tego lepszą grafikę.
            Jeśli po wyjściu HoMM4 spora część graczy woli zastać przy poprzedniej części to znaczy że producent popełnił błąd i wydał produkt mniej atrakcyjny niż poprzedni.

          7. Pita

            Również wiele starych gier odkrywam dziś i dziś nimi się zachwycam jako grami – nie jako zabytkami. Często nawet nie wiem jaka jest data produkcji, a wielokrotnie po prostu kupuję grę która w Ojropie ma datę 2011, ale w Japonii nawet i 2004.

            Nostalgia nostalgią, ale Planescape, Vagrant Story, stare Megateny, stare Fallouty NIE doczekały się prawdziwych spadkobierców. Szał na Kickstarterze jest doskonałym dowodem na to, że ludzie chcą gier takich jak kiedyś – chcą starego-nowego Shadowruna, Wasteland, czy Larrego. Damn – szał na Grimrocka to dowód na to, a niedawny zachwyt prasy grami From Software to chociaż jakiś dowód zdrowego rozsądku niektórych piszących o grach.

            Mi wisi czy gram na SNESie, PS3, Wii, czy PC – tylko, że coraz częściej łapie się na tym, że starsze gry robią mi bardziej. Nie, nie oznacza to, że teraz nie ma gier dobrych w ogóle, ale oznacza, że – ponownie zaznaczę – brakuje na rynku klasy B, spadkobierców wielu gier, czy odważnych reinkarnacji danych gatunków.

          8. Michał Gancarski

            > Również wiele starych gier odkrywam dziś i dziś nimi się zachwycam jako grami – nie jako zabytkami. Często nawet nie wiem jaka jest data produkcji, a wielokrotnie po prostu kupuję grę która w Ojropie ma datę 2011, ale w Japonii nawet i 2004.

            I spoko, ja też tak miewam. Dwa największe zachwyty ostanich lat – „Hostile Waters: Antaeus Rising” i „Outcast”. Niemniej gdy próbuję wrócić np. do pierwszych Descentów to rozumiem czemu gry akcji przeszły ewolucję do wysokobudżetowych gier AAA. Tutaj budżet naprawdę służy samemu tytułowi, bo jeśli ma kopać i wybuchać, to niech kopie i wybucha ładniej i mocniej.

            > Nostalgia nostalgią, ale Planescape, Vagrant Story, stare Megateny, stare Fallouty NIE doczekały się prawdziwych spadkobierców. Szał na Kickstarterze jest doskonałym dowodem na to, że ludzie chcą gier takich jak kiedyś – chcą starego-nowego Shadowruna, Wasteland, czy Larrego. Damn – szał na Grimrocka to dowód na to, a niedawny zachwyt prasy grami From Software to chociaż jakiś dowód zdrowego rozsądku niektórych piszących o grach.

            OK ale dla wielu osbób „New Vegas” jest dobrym spadkobiercą starych Falloutów. Może nie duchowym, bo to inna zupełnie inna gra, ale jednak.

            > Mi wisi czy gram na SNESie, PS3, Wii, czy PC – tylko, że coraz częściej łapie się na tym, że starsze gry robią mi bardziej. Nie, nie oznacza to, że teraz nie ma gier dobrych w ogóle, ale oznacza, że – ponownie zaznaczę – brakuje na rynku klasy B, spadkobierców wielu gier, czy odważnych reinkarnacji danych gatunków.

            Zobaczymy jak pójdzie z tą falą Kickstarterów. Poza tym są gatunki, jak 4X, w których nowych, złożonych tytułów w średniej klasie nie brakuje (bo i nie ma też produkcji AAA). Wydaje mi się, że ofiarą padają jedynie turowe RPGi.

          9. Void

            Wydaje mi się, że ofiarą padają jedynie turowe RPGi.

            No i turowe wojenne gry taktyczne jak Steel Panthers.

            I turowe gry drużynowe jak Jagged Alliance.

            Tak naprawde poza Blood Bowl i Civilization V trudno mi przypomnieć sobie jakie to turowe tytuły wychodzą. Pojejrzewam że w ramach serii sportowej EA pojawią się szachy real-time.

          10. Michał Gancarski

            Na razie na horyzoncie mamy „Xenonauts” i nowy „X-Com”. Poza tym jest bardzo ciekawy „Frozen Synapse” z turami jednoczesnymi. Mnie zresztą zawsze wystarczy aktywna pauza, to chyba najlepszy kompromis.

  5. Pita

    U tak wracając do Grimrocka – jak ktoś jednak grywa w te straszne konsolowe dungeon crawlery, to ma szansę się zawiewać. Reszta wróci do czasów dzieciństwa.

    Odpowiedz
  6. Aleksander Borszowski

    @MG
    Najpierw chwila na to, by przeanalizować obecny rynek. Mamy czterech wielkich wydawców – Take 2, Ubisoft, EA i Activision. Sprzedają niemal 90% software’u na Xboxa 360, niewiele mniej na PS3. Praktycznie rządzą tym rynkiem.

    Teoretycznie powinni byli agresywnie atakować też rynek Wii i konsoli przenośnych. Zwłaszcza Wii, najlepiej sprzedającą się konsolę tej generacji. Z wyjątkiem Ubisoftu i Just Dance – nie robili tego. Czemu? Bo ich siła leży gdzie indziej. W tak wywindowanych kosztach produkcji, że nikt nie ma szans z nimi konkurować.

    W ostatnich latach wykrystalizował się więc oligopol, podobny do branży muzycznej czy filmowej. Nastąpiło to znacznie szybciej, niż byśmy sobie tego życzyli. Zniknęły na konsolach gry klasy B. Nie bez powodu najlepsze gry Square ostatnio pojawiają się na handheldach (Dragon Questy, Dissidia, Type-0…) – tam mają rację bytu z racji niższych budżetów. Na rynku jest obecnie zawierucha, opłakujemy czasy PS2 i wszystkich, którzy nie wytrzymali przenosin na nextgeny – a indie developerzy i firmy pokroju Rovio czy Zyngi korzystają z zamieci, jednak ten „mniejszy” rynek jest ciągle w powijakach. Komórki i PC nie rozwinęły jeszcze skrzydeł. Nie znoszę Angry Birds, ale – diablos! – wystarczyła prosta, dostosowana do telefonu gierka o porządnych walorach produkcyjnych, by spowodować zbiorowe szaleństwo. Nie udawajmy, że gdyby twórca Crush the Castle przeniósł przy swoim niskim budżecie przecież w gruncie rzeczy taką samą grę na iOS, odniósłby taki sukces. Odpowiedni budżet ma znaczenie.

    Teoretyzujesz, że „tęsknota za „złotą erą” to tylko bardzo niszowe zjawisko”, ale Kickstarter pokazuje Ci, że to wierutna bzdura. Schafer mówi, że producenci kręcą nosem na przygodówki – i mimo, że nie napisał żadnej od czternastu lat i że jego gwiazda w oczach wielu graczy po Brutal Legend nie lśni już tak jasno, dostaje około osiem razy więcej pieniędzy, niż mu potrzeba na stworzenie współczesnego point-and-clicka. Brian Fargo, o którym nie miałem z kim porozmawiać paręnaście miesięcy temu (mimo, że był szefem Interplaya), bo mało kto go znał, dostaje ponad dwa miliony na sequel turowego erpega sprzed ćwierćwiecza.

    Wyrzucamy na śmietnik obecny model biznesowy i nagle dzieją się cuda? Mimo tego, że Bethesda robi Fallouty, ludzie są niezadowoleni? Gracze starej daty zmartwychwstają? Nie mów, że „gracze zabili grę klasy B”. Zabiła ją nextgenowa tetrarchia. Natura nie znosi jednak próźni, więc w ten czy inny sposób wróci. Ale nie przy identycznej strukturze rynku, jak przedtem – a nowa nie zbuduje się od razu. Może panaceum na nasze bolączki będzie Kickstarter, o którym wszyscy mówią w kontekście ożywiania ukochanych serii i gatunków. Może nie. Coś w końcu się znajdzie. Popyt kreuje podaż, a widać coraz bardziej, że popyt istnieje.

    Piszesz, że Nintendo przeczy mojej tezie. Ale Nintendo nie gra w tej samej lidze, co inni – Nintendo ma swoja własną ligę. Bodajże cztery lata temu zyski wszystkich developerów razem wziętych nie sięgały jednej trzeciej zysków Ninny. Popatrz na jakość i przystępność ich gier (a mają pod ręką mnóstwo nieużywanych, doskonałych marek – ostatnio do gry wrócił Kid Icarus, ponoć następne w kolejce są F-Zero i Pikmin), na genialny plan biznesowy („błękitny ocean”), na nietypową strukturę (programista Kirby’ego i Mother 2 po latach zostaje dyrektorem generalnym firmy).

    „Czekaj, niedawno tu czytałem, że pewnych gier się już nie robi, bo casuale, ogłupianie gier czy coś.”

    Och.

    Pewnych gier się u nas NIE robi. Akurat dungeon crawler w Japonii żyje i ma się dobrze, tylko tam wychodzą kolejne Wizardry. U nas jest gorzej. Mamy tylko to, co tłumaczą fani lub mniejsi wydawcy. A kiedy wychodzi coś jak Legend of Grimrock, nagle rusza olbrzymia maszyna indie hype’u, że oto nieżywy gatunek powstaje z martwych (a to nie jest prawdą) i już tylko z tego powodu zasługuje na szacunek. W Japonii fanom gatunku jest łatwiej – po prostu przez popularność handheldów łatwiej jest stworzyć takie Etrian Odyssey. Model biznesowy na to pozwala.

    I proszę, nie zbywaj mnie stwierdzeniami typu „Ale już nie w HoMM 1, nie?” (w pewnym momencie ciągłość serii w oczywisty sposób się przerwała) czy „cały czas o tym piszę, że gracze są jakby różni” (co nic nie znaczy).

    Odpowiedz
  7. Void

    (zabrakło poziomów odpowiedzi)
    > Na razie na horyzoncie mamy „Xenonauts” i nowy „X-Com”.
    Do projektu Xenontauts się dorzuciłem. Czuję że jeśli nie będę wspomagał takich projektów to się nie ukarzą.

    > Poza tym jest bardzo ciekawy „Frozen Synapse” z turami jednoczesnymi. Mnie zresztą zawsze wystarczy aktywna pauza, to chyba najlepszy kompromis.
    Kupiłem. Jest świetna. Bardzo dobra implementacja aktywnej pauzy. Gra przemyślana, a z ubogiej grafiki uczyniła cechę rozpoznawczą, a nie wadę.

    Dla mnie aktywna pauza jeśli jest kompromisem to jest to zgniły kompromis, tak jak w Baldur’s Gate. Tam gotowy system turowy został przeniesiony do czasu rzeczywistego (z aktywną pauzą). W rezultacie walka jest znacznie bardziej chaotyczna niż w Temple of Elemental Evil, a rzucanie Fireballa to katorga a nie radość.

    Oprócz Frozen Synapse bardzo podoba mi się aktywna pauza w 7.62 High Calibre, ale tam też jest wynikiem głębokiej analizy mechaniki walki, a nie kompromisem.

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber

      @Void – Frozen Synapse i 7.62 High Calibre – tak jest! Podpisuję się obiema rękami i nogami – 7.62/Brigade E5/Marauder mają jeden z najsensowniejszych znanych mi systemów walki w grze taktycznej. A we Frozen Synapse to jednak nie aktywna pauza, tylko turówka z turami rozgrywającymi się w czasie rzeczywistym. Czyli model stworzony w Combat Mission, obecny też w Laser Squad Nemesis i Alfa Antiterror. O wiele za rzadko stosowany.

      Odpowiedz
      1. Void

        Co gorsza po upadku Apeironu nie widzę nawet zapowiedzi czegoś zbliżonego do 7.62. Marauder (który wyszedł u nas jako Man of Prey) był dla mnie krokiem w tył – gorszy interface i mniej broni.
        7.62 ukazało się w 2007, a ponieważ nie słyszałem o żadnej grze tego typu w produkcji (Jagged Alliance: Back in Action to nędzna przeróbka tryb turowego na czas rzeczywisty w trakcie produkcji), to znaczy że do 2015 na pewno nie pojawi się nic w tym stylu.

        Odpowiedz
  8. Void

    > A teraz zastosuj sobie tę logikę do całego rynku gier :-)
    Stosuję, ale nie do końca jestem pewien że dochodzimy do tych samych wniosków.
    Dla mnie fakt, że ludzie wciąż zagrywają się w Master of Magic, Master of Orion 2 czy Temple of Elemental Evil, świadczy że dotąd nie pojawił się produkt je przewyższający.

    Skoro Master of Orion 1 został praktycznie porzucony po wyjściu Master of Orion 2 to znaczy że był to hit. Gdy ukazał się Master of Orion 3, a gracze w pełni obrzydzenia nim pozostali przy Master of Orion 2 to znaczy że była to ogromna porażka.

    Odpowiedz
  9. Mirek Filiciak Autor tekstu

    Jeszcze w temacie – kolejna informacja która pokazuje, że choć sama idea jest prowokacyjnie przerysowana, to coś jest na rzeczy: EA zostało wybrane w głosowaniu w serwisie Consumerist, w którym wzięło udział ponad 250 tys. osób, najgorszą firmą Ameryki. Konsumenci wściekają się, że o ile w innych branżach medialnych następuje ruch w kierunku „taniej i wygodniej”, to w wypadku gier jest dokładnie odwrotnie. Gracze reagują przerzucając część swoich budżetów na gry tanie oraz używane. Co teoretycznie może zachwiać w przyszłości ekonomicznymi podstawami tytułów z górnej półki. Więcej informacji tutaj, jest już też sporo omówień w rozmaitych serwisach: http://consumerist.com/2012/04/congratulations-ea-you-are-the-worst-company-in-america-for-2012.html

    Odpowiedz

Skomentuj Michał Gancarski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *