Hop!

Dawno, dawno temu z dwoma kolegami próbowaliśmy zawojować rynek komiksu. Teraz już wiem, że wyprawa na podbój kałuży ma mniej więcej tyle samo sensu, ale cóż – młodzi byliśmy. Ubrdaliśmy sobie, że rozpoczniemy od czegoś skromnego, mianowicie od „Przygód młodego Aliena”. Powstały raptem trzy historyjki, każda na stronę. Pierwszą pamiętam dość dokładnie. Mamy panią uprawiającą jogging, pani biegnie, biegnie, aż natrafia na wielkie, znane nam jajo. Zatrzymuje się, pochyla nad ze znaleziskiem, a facehugger skacze jej na twarz, obala i dusi. Kobieta jest martwa. Raptem z części przedniej facehuggera strzelają zadowolone ślepia. Nad nimi unosi się dymek, w dymku myśl alienowa. Myśl brzmi: „HOP!”

No to już wiecie, czemu nie zrobiliśmy kariery. Niemniej, dalej uważam, że „hop!” to cholernie ważna sprawa w życiu mężczyzny, młodego, jak i dojrzałego.

Jedną z pierwszych gier na konsole obecnej generacji, które zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie, był „Batman: Arkham Asylum”. Wydawało się, że nic lepszego nie można wymyślić. Podobał mi się ostentacyjny fuck w stronę perfekcyjnych, wysilonych realistycznie filmów Christophera Nolana, wyrażony w powrocie do estetyki komiksu, urzekała posępna sceneria i sam tryb rozgrywki: tu walka, tam hop z gargulca, tam znów fragment platformowy. Kiedy życzliwy wszystkiemu co nikczemne redaktor Szewczyk przyniósł mi „Arkham City”, zwariowałem ze szczęścia, generowanego przez przekonanie, że powrót do tej samej rzeki jest jednak możliwy. Otóż nie. Drugą odsłonę przygód Batmana zgwałcono metodą na sequela: więcej tego samego. Gubiłem się w tytułowym mieście. Jacyś frajerzy odciągali mnie od celu nadrzędnego. Kim ja do cholery jestem, żeby ganiać za interesami Bane’a? I jeszcze Kobiety-Kota nie dostałem. Przecież – myślałem sobie – jeśli zapłacę za dostęp do tej postaci, to zaraz będę musiał bulić za wszystko.

Właściwie nie potrafię jednoznacznie wskazać przyczyn mojego rozczarowania. „Arkham City”, technicznie rzecz biorąc, nie jest gorszy od swojego poprzednika. Pomiędzy premierą dwóch części upłynęło wystarczająco wiele czasu, abym nabrał apetytu na taką rozgrywkę. Co się zmieniło? Optymista rzekłby, że takie tytuły jak „Red Dead Redemption”, „Dark Souls” czy nawet „Heavy Rain” stworzyły nowy level i to, co wczoraj imponowało świeżością, dziś jest ramotą. Pesymista odpowie, że branża skostniała z własnym ogonem w gardle. Tak czy inaczej, gra mi się nie podoba.

Nie inaczej z osławionym „Angry Birds”. Tej prościutkiej, smartfonowej zabawie przyznaję przynajmniej walor grywalności. Pod tym kątem należy ją ocenić bardzo wysoko. Potwierdza to powszechna rozpoznawalność serii. Sam bawiłem się doskonale, moje ptaszki robiły „hop” ku świnkom, aż nagle chwyciłem się za głowę: co ty robisz, wyprawiasz? Przecież durne to, nieznośnie powtarzalne, nieznośnie barwne i jeszcze zerżnięte z poczciwego „Scorcha”, czy jak tam zwały się te cholerne czołgi. Mógłbym ciupać w to do końca życia, gdyż plansze mnożą się jak karaluchy, tylko dlaczego? Uwielbiam się ogłupiać, lecz „Angry Birds” są zbyt mało atrakcyjną grą, abym dla nich zaorał ruiny pozostałe mi w mózgownicy.

A potem zagrałem w „I Am Alive” i zatraciłem się bez reszty. Myślałem o moim bohaterze i zadaniach go oczekujących, tak jak myślę o filmach i książkach. Porzucałem ważne zajęcia, żeby zagrać. Momentami mówiłem tylko o tym. Niewątpliwie pewną rolę odegrało tutaj moje zamiłowanie do światów zniszczonych (korespondujących z moją zrujnowane mózgownicą). Ale jak tam, drodzy przyjaciele, obrócono w sukces braki budżetowe! Ten pył załamujący światło! Miejsce herosa na sterydach i amfetaminie zastąpił zwyczajny gość o słabych palcach. Każde jego hop mogło być ostatnim. W istocie, bywał. Dorzućmy do tego oszczędne użycie broni, nielicznych ocalałych, wymykających się niekiedy spod czarno-białej oceny moralnej, cel najprostszy z możliwych. Zakończenie, banalnie proste, pozostawiło we mnie niedosyt, lecz na krótko. Zrozumiałem, że to prosta konsekwencja próby zmierzenia się z realizmem. Postapokalipsa nie jest czasem wielkich narracji, a u podstaw wszystkich „Falloutów” i „Mad Maxów” leży kłamstwo. Wyprawa po butelkę wody. Papieros dany umierającemu. Cudem ocalona dziewczynka – to jedyne możliwe wielkie opowieści.

No i co z tego wynika, poza tym, że są trzy gry o „hop”, jedna dobra, a dwie nie?

Chciałbym się podzielić myślą, która dopiero we mnie się rodzi, otwiera oczy, rozprostowuje łapki i szuka punktów zaczepienia. Jak dotąd, poszczególne zjawiska w kulturze przebiegały dwutorowo. Ujawniał się podział na główny nurt, skojarzony z pieniądzem i pobocza, gdzie działo się coś ciekawego. Najczęściej główny nurt czerpał z obrzeża, tak jak konający dziadyga chłepcze z cudownego źródła młodości, bywało i na odwrót – wejście komiksu w fazę dojrzałą, współtworzone przez Alana Moore’a, dokonało się w mozolnym procesie przeczesywania szamba z superbohaterami. Nie ma tutaj reguły. Ważne jest tylko to, że główny nurt bez poboczy nie uciągnie, pobocza potrzebują głównego nurtu choćby jako punktu odniesienia. Tak to działało.

Stan Lee i Alan Moore;

Niezniszczalni” i „Melancholia”.

Arkham City” i „I Am Alive”? Otóż nie do końca. Nie zapominajmy o „Angry Birds”.

Jeszcze rok temu (a przynajmniej kiedy zaczynałem pleść od rzeczy w Jawnych Snach) miałem mocne przekonanie, że gry błyskawicznie przeskoczą w fazę dojrzałą i wyglądałem growego „Obywatela Kane’a”. Przyznaję się do częściowej pomyłki. Kane zjawi się, lecz nie wiem kiedy i skąd przybędzie. Prawie na pewno wyłoni się z tego świata co „I Am Alive”, „Limbo”, „Journey” i parę innych zachwycających tytułów, gdzie pomysł ponad budżet wyrasta. Innymi słowy, wyskoczy z pobocza.

Kłopot w tym, że zamiast jednego głównego nurtu mamy dwa, czyli wysokie budżety i dziadostwo na smartfony, produkowane za względnie niewielki szmal. Lubię zagrać w jedno i drugie, lecz nazywajmy rzeczy po imieniu. Łączy je zachowawczość, sprofilowanie pod jak najszersze grono odbiorców i ostentacyjne zwrócenie się w przeszłość. Różnica pomiędzy Batmanami ma wyłącznie techniczny charakter. „Arkham City” jest większe. Ładniej wygląda. I tak dalej. Ptaki z kosmosu przeskoczą na Dziki Zachód. Albo do prehistorii. I tak dalej.

Twórcze pobocza przestały być poboczami, a stały się wąską ścieżką pośrodku autostrady. Z lewa napiera komercha wysokobudżetowa, z prawej niskobudżetowa, telefoniczna, mobilna. Coś takiego nie zdarzyło się wcześniej. Dawne pobocze, zwane teraz środkiem, jest zmuszone do konfrontacji i rywalizacji z dwoma konkurentami. Do obu muszą się odnosić i odpierać kuszenie. Trzymając się metafory samochodowej – pobocze, w odróżnieniu od szosy, wyróżnia się względnie nieograniczoną przestrzenią. Za to pośrodku brakuje pola manewru. Kot na poboczu umknie spod kół, kot pośrodku drogi zostanie rozjechany.

Co ta sytuacja przyniesie – trudno powiedzieć. Najprościej, gdybym stwierdził, że jest pozamiatane, że nacisk z obu stron jest zbyt duży i niedługo nie będzie już takich gier jak „I Am Alive”. Heca w tym, że jeszcze niedawno też ich nie było. Wielką nadzieję dają projekty finansowane oddolnie, przez graczy. Istnieje realna szansa, że pobocze, które zostało środkiem, przestanie zezować na prawo i lewo, koncentrując się na sobie. Rozłam, który dopiero się zarysowuje, ulegnie pogłębieniu.

A środek zrobi swoje hop – w wielkość.

29 odpowiedzi do “Hop!

  1. J.

    W „Arkham City” jak tylko Bruce przyodział strój Batmana, również odczułem zagubienie w tytułowym mieście. Lecz był to dla mnie plus. Pomyślałem – ile jest tutaj do roboty! Cieszy mnie to bo dzięki temu będzie to gra na długo, a wszystko co robię jest nagradzane punktami doświadczenia. Przyznaje, ze motyw z brakiem postaci Kobiety – Kot naprawdę może doskwierać, ponieważ (moim zdaniem) jest ona rewelacyjna! „Arkham City” daje dużą wolność i wachlarz działań od samego początku, co po „Arkham Asylum” dla mnie jest dobrym rozwiązaniem, chociaż ten kto nie grał w poprzednią część, może poczuć się zagubiony. Zadania poboczne też są plusem i urozmaicając rozgrywkę. Batman współpracuje z Banem ponieważ przez zbiorniki z tytanem mogą ucierpieć niewinni a Batman nie może koło czegoś takiego przejść obojętnie. Na „I Am Alive” czekałem z wielkim smakiem, światy zniszczone również są moim zamiłowaniem. Demo przypadło mi do gustu, było w tym coś „nowego” i „innego” ale patrząc na różne recenzje tej pozycji zwątpiłem czy warto wydać na nią pieniądze. Po przeczytaniu powyższego tekstu, powrócił mi smak na ten tytuł, za co dziękuję.

    Odpowiedz
  2. Michał Gancarski

    Też się w „Arkham City” zagubiłem ale nie wiem jeszcze czy to dobrze czy źle. Gdy skończę, to się dowiem. „Arkham Asylum” miało znacznie bardziej przejrzystą, metroidvaniową strukturę, którą odczytać dało się od samego początku. „Arkham City” też poniekąd ją posiada ale nie do końca, bo w sumie większość obszaru gry dostępna jest od razu. Wydaje się więc, że mniej jest tu sytuacji gdy widzimy miejsca jeszcze niedostępne ale czujemy już obietnicę ich eksploracji, gdy tylko dostaniemy odpowiedni gadżet.

    Odpowiedz
  3. Michał Gancarski

    A tak z zupełnie innej, teatralnej poniekąd beczki – wróciłem właśnie z seansu „Koriolana”. Dysonans pomiędzy szekspirowskim teatrem i estetyką współczesnego dramatu wojennego kompletnie wyrwał mnie ze strefy komfortu. Jeszcze nie wiem co o filmie sądzić ale skłaniam się delikatnie ku „było świetnie”.

    Odpowiedz
  4. adam skrzypkowski

    Na Kane’a sobie jeszcze poczekamy, gry nie mają nawet Męczeństwa Joanny d’Arc, Człowieka z Kamerą.

    Odpowiedz
    1. Aleksander Borszowski

      Losowa ciekawostka – Jesper Kyd od „Hitmana” zrobił swoją wersję ścieżki dźwiękowej do „Joanny”.

      I myślałem, że mamy tu, że tak powiem, „soft ban” na porównywanie gier do Kane’a. Tylko czekam, aż pojawi się tu znów jegomość podpisujący się imieniem „Michał” i jęknie głośno (co rozumiem).

      Odpowiedz
  5. mrrruczit

    Ja za to się w Mieście nie zagubiłem w ogóle, raczej poczułem, jakby mnie ciepło przyjęło – mnie, łowcę i detektywa. A na zakończeniu zrobiłem karpia i tak zostałem dłuższą chwilę.
    I Am Alive recenzje zmiażdżyły, w związku z czym grę olałem, acz może niesłusznie?

    Takie BTW przy okazji „I jeszcze Kobiety-Kota nie dostałem” – tak sobie ostatnio pomyślałem, że gracze to jedyna grupa odbiorców kultury, którzy uważają, że coś im się należy. Bo tak. Developer wrzuca na płytkę zawartość, którą potem trzeba odblokować płacąc? No jak to tak, mi się należy, powinienem to mieć za darmo, przecież w swej łaskawości zapłaciłem!
    PS: @Łukaszu, nie jest to oczywiście przytyk w twoją stronę, tak tylko sobie sarkam (pomijając zakończenie wydawane w DLC…). A Catwomen jest cudna. Znaczy się nią gra cudnie, o.

    Odpowiedz
    1. Michał Gancarski

      > tak sobie ostatnio pomyślałem, że gracze to jedyna grupa odbiorców kultury, którzy uważają, że coś im się należy. Bo tak. Developer wrzuca na płytkę zawartość, którą potem trzeba odblokować płacąc? No jak to tak, mi się należy, powinienem to mieć za darmo, przecież w swej łaskawości zapłaciłem!

      „Jedyna grupa”? Zobaczymy co się stanie gdy do książek i filmów na DVD zaczną być dokładane DLC dla nowych kopii. Gracze, tak jak wszyscy inni odbiorcy kultury, nie widzą powodu, dla którego kopia używana miałaby być okrojona. I mają po temu wszelkie powody bo to jest wynalazek nowy i dla gier specyficzny. No chyba, że nie miałbyś problemu z wycinaniem scen z filmów z drugiej ręki albo z usuwaniem rozdziałów z książek w bibliotekach.

      Odpowiedz
      1. GameBoy

        Albo w księgarniach. Kup książkę za 50$ i DLC (a może PC – Printable Content, przecież klient może sobie sam wydrukować) „Epilog” za 10$. He he he he. Albo kup auto i DLC „Czwarty Bieg” oraz „Klucze do Bagażnika”. Zaiste, wspaniała to praktyka, powinniśmy za nią dziękować, a nie narzekać!

        Odpowiedz
        1. mrrruczit

          Jak to nie ma? A wersje rozszerzone filmów? Wycięte sceny? Blade Runner ma ze 3 czy 4 Director’s Cut’y.
          Nie mówię o zakończeniach, epilogach i ważnych fabularnie dodatkach, tylko o dodatkowej zawartości – Kobieta Kot w Batmanie czy modyfikacje wyglądu postaci w Virtua Fighter 5.

          Odpowiedz
          1. mrrruczit

            Nie o to nie o to (moja wina). Chodzi mi o DLC, które są wrzucane na płytę i odblokowywane kodem, nie o próby ukrócenia/czerpania korzyści z rynku wtórnego.

    2. Aleksander Borszowski

      Dwa lata temu Yoshinori Ono zarzekał się „W bijatykach Capcomu nie będzie postaci DLC, to tak, jakby sprzedawać dodatkowe pionki w szachach”. W jego najnowszej grze jest dwanaście postaci DLC. Opóźnionych o kilka miesięcy w zależności od układów Capcomu z różnymi wytwórcami konsol. Hakerzy je sobie niedawno bez problemu odblokowali, grali nimi nawet przez jakiś czas przez sieć.

      Raczej wątpię, by Ono zmienił zdanie – jego przyjaciel z branży, Katsuhiro Harada zrobił to przy nowym Tekkenie znacznie rozsądniej, czyniąc parę postaci czasowi ekskluzywnymi dla ludzi składających preordery. Po prostu panowie w garniturach pokazali mu praktyki konkurencji i pogrozili palcem.

      Nie brońmy decyzji zarządu, który forsuje tego typu zagrania – brońmy interesów graczy. Zresztą, Arkham City miało nawet skomplikowane wykresy pokazujące, gdzie grę należy kupić, by dostać upragnioną część DLC, bo w każdej sieci dostać można było co innego.

      Odpowiedz
  6. FettNaKamieniu

    O tak, nareszcie rozsądna opinia o „I Am Alive”! Nie wierzcie w biadolenie o tej grze, jest w niej moc, jest mnóstwo emocji. Kupiłem ją w chwile po zagraniu w demo a potem czytając recenzje przecierałem oczy ze zdziwienia. Spróbujcie koniecznie!

    Odpowiedz
  7. FettNaKamieniu

    To swoją drogą przywodzi mi na myśl jeszcze jeden paradoks recenzencki ostatnich tygodni. „Wiedźmin 2” na Xboksa zebrał w polskich serwisach i prasie natychmiast wysokie, ale jednak niższe od tych największych produkcji, noty. W kilka tygodni po premierze trafiłem jednak mimochodem na słowa kilku dość znanych growych redaktorów (na blogach, w komentarzach; nie wiem, czy wypada je tutaj linkować), którzy przyznali, że gra ich nie wciągnęła, bo już pierwsza walka była za trudna, a poza tym ponoć chaotyczna i nietaktyczna. Zmartwiło mnie to, bo jeszcze wtedy w „W2” nie grałem. Mimo wszystko postanowiłem spróbować. I okazało się, że początek rzeczywiście nie należy do prostych, ale wystarczy poświęcic kilka chwil na naukę systemu walki (twórcy poszli pod prąd i zaserwowali tutorial niezintegrowany z główną rozgrywką, więc każdy, z kim rozmawiałem, natychmiast go wyłączył, a potem nie sobie nie radził; ja też. Do tutoriala zresztą nie można wrócić i trzeba walkę rozpracować samemu, jak kiedyś :)), a okaże się, że jest przyzwoicie przemyślany, wymaga co prawda ciągłego biegania i turlania się, ale bez taktyki na nic się nie zdadzą. Trzeba więc się do walki przygotować, przemyśleć, z jakich środków korzystać, a potem dobrze te założenia wykonać. I to jest genialne, zapomniałem już, ile frajdy przynosi.

    Wracając do kwestii recenzji – wychodzi na to, że stałe obniżanie poziomu trudności gier zaowocowało poważnym obniżeniem skilla w redaktorskich palcach. Zastanawia tylko powszechne wołanie o tworzenie gier trudniejszych, bo kiedy już taka się trafia, to dostaje w plecy w notach.

    Odpowiedz
    1. GameBoy

      Akurat w Wiedźmina 2 nie grałem, ale jednak rzucanie gracza od razu na głęboką wodę bez uprzedniego poinstruowania go co i jak trzeba wciskać (no niby jest tutorial, ale w mało przystępnej formie) by się uporać z przeszkodami jest sporym błędem w designie gry.
      Nawet nieskomplikowany Super Meat Boy, który jest trudną grą (mi napsuł krwi już w kilku pierwszych planszach) uczy gracza najpierw skakać, a później biegać, by skoczyć dalej.

      Odpowiedz
      1. FettNaKamieniu

        @endriaga – yrden, koziołek, cięcie w odwłok

        Zgadzam się, że z dzisiejszego punktu widzenia brak obowiązkowego tutorialu, zwłaszcza przy niejasnym z początku systemie walki, to błąd. Tym niemniej lepiej byłoby, gdyby recenzenci informowali o tym graczy i dodawali, że warto się pouczyć. Niestety, trafiają się potem rady, żeby grać na najniższym poziomie trudności, bo można przejść bez większego problemu, a fabuła jest dobra. No i to już jest niestety głupota, bo w gruncie rzeczy, ta gra trudna nie jest, ale nie sprzyja lenistwu.

        Odpowiedz
          1. Bartłomiej Nagórski

            Trochę Ci zazdroszczę, że ta przygoda jeszcze przed Tobą i to w wersji ciut rozszerzonej.

            Generalnie gdybym teraz układał ranking gier 2011 roku, to „Dark Souls” byłoby na pierwszym miejscu. W tym roku pożarła mi ona coś koło czterech miesięcy, najpierw w single player (bez internetu i, co ważne, bez patcha), później w multi z jego blaskami (współpraca, pomoc innych graczy) i cieniami (nóż w plecy od najeżdżających złych graczy).

            Piękna gra, ale radzę – zaopatrz się w pada od X360, obawiam się że klawiatura plus myszka to nie to samo.

          2. Michał Gancarski

            Spoko, mało jest gier, w które jeszcze gram na klawiaturze :-) Nawet FPSy (z racji tego, że zazwyczaj nie gram w multiplayer) wpierw wypróbowuję na padzie.

    1. Aleksander Borszowski

      Ciekawe, kiedy zapowiedź „Feza”, „gry pomyślanej o kanapie” na PC

      P.S. Zapowiedzieli to tego samego dnia, w którym ich szef głosił okrutne bzdury o pecetowym rynku, że niby piractwo i brak perspektyw zyskowych, F2P TO PRZYSZŁOŚĆ, a nasze idiotyczne DRM wcale nie sprawiło, że sprzedaż gier pecetowych spadła nam o kilkadziesiąt procent. GG, Ubisoft.

      Odpowiedz
        1. Aleksander Borszowski

          Powinni w myśl „the best of both worlds” stworzyć grę F2P ze swoim DRM, może wyniki takiego tworu dałyby im do myślenia.

          Zresztą, kogo ja oszukuję? Michael Pachter miał dostęp do danych, wedle których sprzedaż gier Ubi na PC spadła o 90% bez podobnych problemów na konsolach, ale oni i tak uważają swoją strategię za „skuteczną”. Logika i Ubisoft to kiepskie połączenie.

          Odpowiedz
  8. zi3lona

    No ale przyznali się jednocześnie (ciekawe, czy intencjonalnie?), że ich uber-hiper-fajny DRM nie działa – wszak nie może działać, skoro tyle osób bezczelnie im pod nosem piraciło.
    Tak źle i tak niedobrze.

    Odpowiedz
  9. Dr Judym

    Kupiłem I am alive na X360, ale nie dałem rady, może na PC gra będzie bardziej przystępna, wieści o lepszej grafice też są miłe.

    Odpowiedz

Skomentuj Aleksander Borszowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *