Patriotyzm lokalny

Urodziłem się (a w tej chwili również mieszkam) w Wąbrzeźnie – niewielkim miasteczku niedaleko Torunia. Mieszkańcy miast większych mają dobrze – jeśli kto mieszka w Warszawie, co chwila widzi swoje okolice w telewizji (nawet, a może zwłaszcza, w tych najgłupszych programach i filmach), a jeśli w Sao Paulo, może sobie urządzić wycieczkę śladami Maxa Payne’a. Inny może sobie o swoim mieście poczytać i sprawdzić, co się od czasów Joyce’a zmieniło na takiej a takiej ulicy w Dublinie. A Wąbrzeźno, niestety, jest zasadniczo miastem nieopiewanym przez wieszczów dawnych i teraźniejszych. Owszem, zdarzają się wyjątki – kolekcjonuję je. Na przykład w książce „Wzór na diabelski ogon” Agnieszki Osieckiej główny bohater wspomina, jak kiedyś wlazł w Wąbrzeźnie na drzewo i z niego spadł, przebijając się przez dach jakiegoś domu i spadając ludziom z sufitu w sam środek obiadu. Tyle literatura. A co z grami? Oczywiście, Wąbrzeźna w grach wideo mógłby poszukiwać tylko wariat.

Mam nadzieję, że wariatem nie jestem, skoro znalazłem je zupełnie przypadkiem, w „Hearts of Iron III”, gdzie Wąbrzeźno jest oddzielną prowincją na mapie. Oczywiście, w czasie wojny nie ma czasu, żeby je odpowiednio rozwinąć, upiększyć i uczynić z niego dumę kraju, ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Można się przynajmniej starać, żeby to właśnie tam dokonała się kluczowa konfrontacja między Osią a Aliantami.

Kilka gier Paradoxu dalej – w „Crusader Kings II” – znów trafiłem do Wąbrzeźna. Za panowania Bolesława Śmiałego.

Wąbrzeźno w „Crusader Kings 2”

Sieciech, koordynator ds. Służb Specjalnych na dworze Bolesława – Najjaśniejszy Panie, nasi zwiadowcy przyjrzeli się bliżej ziemi chełmińskiej i, proszę sobie wyobrazić, odnaleźli tam Wąbrzeźno.

 

Bolesław Szczodry, monarcha przedsiębiorczy, ale czasem bardziej, niż by nakazywał rozsądek – Na miły Bóg! Mówcie dalej, dobry Sieciechu.

 

 

– Wszystko to, miłościwy królu,  jakieś wielkie nieporozumienie, bo nazywa się Briesen i jest ważnym ośrodkiem religijnym pogańskich Prusów, niech ich zaraza od Boga zesłana wygubi. Chyba się moi ludzie pomylili, zapominając, że zamek biskupi będzie tam powstawał dopiero od 1303 roku, i wtedy pojawi się tam ośrodek władzy duchownej, a teraz tam wiocha jakich wiele, zamku biskupiego ani dudu, bo i po co mieliby poganie zamek biskupi budować, skoro są poganami i biskupów nie mają? A jeśli o zamek biskupi chodzi, to powinno w raportach może stać „Frydek”, a nie „Briesen”, bo tak się sam zamek nazywał. A jeśli już nie „Frydek”, to „Wambrez”, a nie „Briesen”, bo to nazwa niemiecka, późniejsza.

– Sieciechu, a skąd wy w cudowny sposób wiecie o tym, co się jeszcze nie wydarzyło?

 

 

– Z Wikipedii, wstyd przyznać, bo dwutomowa historia Wąbrzeźna, którą w komnacie trzymałem, gdzieś mi się zapodziała od czasu, kiedy półeczkę, gdzie stała, zacząłem na gry wideo przeznaczać.

 

– Tak czy inaczej, Sieciechu, nie godzi się to, żeby Wąbrzeźno pozostawało pod obcym panowaniem – chętnie je swoją czułą opieką obejmę. Szykuj armię i poślij do moich wasali, żeby ze swoimi ludźmi ruszali na północ. Kiedy zwyciężymy, zbudujemy tam zamek biskupi, żeby prawdzie historycznej uczynić zadość, a potem uda się może na nim osadzić biskupa Stanisława ze Szczepanowa. Nad tamtejszym jeziorem jest podobno wypożyczalnia kajaków – powiosłuje sobie Stanisław, to i się uspokoi.

I ruszyła na północ armia Bolesława i jego wasali, żeby wyzwolić Wąbrzeźno z rąk pogan. Przyszła od strony Torunia, zeszła z obwodnicy, potem maszerowała z hukiem ulicą Wolności, obok szpitala, w którym się urodziłem. Przez okno, którym właśnie wyglądam (stoi przy nim komputer) widać było wtedy płynące nad dachem kwiaciarni sztandary. Jako że było to bardzo dawno temu, w moim domu mieszkała pewnie jeszcze ta żydowska rodzina, po której już we wczesnych latach 30-tych nie pozostało ani śladu (może wyjechali do Ameryki). Armia Bolesława szła dalej, przez rynek (Plac Jana Pawła II, dawniej plac Armii Czerwonej, dawniej Plac Stalina, dawniej Adolf-Hitler-Platz – nieświeży oddech historii najlepiej czuć w nazwach głównych ulic i placów). Zatrzymała się przed nieistniejącym już sklepem odzieżowym Galant, w którym – na ponad sto dwadzieścia lat przed jego powstaniem – urodził się laureat Nagrody Nobla z chemii, Walther Nernst. Ale ludzie Bolesława nie do końca rozumieli, co to chemia, więc kiedy miejscowy przewodnik im to wyjaśniał, trochę się nudzili. Przed bitwą żołnierze Bolesława poszli się wykąpać nad jezioro, ale nie na głównym kąpielisku, tylko tam, za zakrętem, gdzie w 1968 roku chodzili się kąpać Ruscy w drodze do Czechosłowacji, a dziewczyny chodziły ich podglądać, i niejedna dostała od nich więcej, niż chciała.

A potem wielka armia Bolesława ruszyła, jeszcze przed meczem Polska-Rosja, i znikła za horyzontem, a tętent kopyt, skrzypienie skórzanych pancerzy i stukot blach rozwiały się w powietrzu, tak, że dziś już ich prawie w ogóle nie słychać. Wąbrzeźniacy na próżno czekali na tryumfalny powrót tej armii. No bo i jak miała wracać, skoro nigdy tędy nie przechodziła?

 

 

– Oj, Sieciechu, znów namąciłeś. Zaczynam się ciebie bać.

 

 

– Bardzo mi miło.

5 odpowiedzi do “Patriotyzm lokalny

Skomentuj Piotr Sterczewski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *