Witaj w świecie MOTHER 3

Ile razy twórcy gier zapewniali nas, że dzięki współpracy ze znanymi pisarzami przedstawione przez nich historie będą najwyższej klasy? Niestety z tych zapewnień zazwyczaj nic nie wynika. Richard Morgan nie pomógł fabule „Crysisa 2”, słynny John Milius nie ocalił „Homefronta”, a Robert Salvatore nie sprawił, że gracze zakochali się w „Kingdoms of Amalur: Reckoning”. Szczęścia nie miały też ambitne projekty, za które odpowiadali sławni reżyserzy. Ani grze science fiction Stevena Spielberga, ani horrorowi Guillermo del Toro nie było dane ujrzeć światła dziennego.

Japońscy gracze też nie mogli brać znanych nazwisk na pudełkach czy w napisach końcowych za dobrą monetę. Legendami okryta jest już gra „Takeshi no Chousenjou” („Wyzwanie Takeshiego”), którą wydał na świat słynny reżyser i aktor Takeshi Kitano. Podobno jej projekt był wynikiem spotkania w barze, w czasie którego Kitano w przerwach między kolejnymi trunkami rzucał najbardziej szalonymi pomysłami, jakie przychodziły mu do głowy. Programiści postarali się wiernie odtworzyć jego „wizję” życia pracownika biurowego, która okazała się niemal zupełnie niegrywalna. Wyzwaniu Takeshiego podołali nieliczni, w tym komik Shinya Arino, który w swoim programie rozrywkowym „Game Center CX” przedstawił telewidzom burzliwe dzieje tego tytułu i pełne cierpienia próby przejścia go.

Nic więc dziwnego, że gdy Shigesato Itoi – eseista, copywriter, twórca opowiadań (jeden z ich zbiorów napisał z doskonale znanym w Polsce Harukim Murakamim), autor tekstów piosenek czy nawet aktor głosowy wcielający się w ojca bohaterek filmu Ghibli „Mój sąsiad Totoro” – przedstawił swoją propozycję na grę legendzie Nintendo, Shigeru Miyamoto, nie spotkał się od razu z entuzjastyczną reakcją. Jedna z najważniejszych i najbardziej wszędobylskich postaci współczesnej japońskiej kultury usłyszała z ust ojca Mario, że trzeba najpierw ocenić, czy z przedstawionych pomysłów w ogóle da się zrobić dobrą grę. Itoi wspomina na swojej stronie internetowej, że ten brak zaufania z początku zupełnie go zdołował, jednak ostatecznie dane mu było stworzyć tytuł na NESa. Było to RPG pokroju „Dragon Questa”, które nazwano „Mother”.

„Mother” i „Mother 2”, które jako jedyne doczekało się oficjalnego wydania poza Japonią (tylko w USA, pod nazwą „Earthbound”) nie okazały się przebojami, ale nadal mają grono oddanych fanów. Szalony, nietuzinkowy humor, intrygujące, godne znakomitego pisarza opowieści, ciągłe niespodzianki, kreatywne nawiązania i inteligentne, przebijające czwartą ścianę „gry z graczem” sprawiły, że Itoi z biegiem lat doczekał się małego kultu wśród graczy. Zasłużenie, bo znakomicie połączył zabawne i wciągające gry ze swoją mocno osobistą wizją artystyczną. Przykładem tego niech będzie jedna z ostatnich lokacji w „Earthboundzie”, której mroczna i niepokojąca atmosfera była odzwierciedleniem traumy, jakiej autor doświadczył w dzieciństwie, podpatrzywszy przypadkiem w filmie dla dorosłych scenę brutalnego gwałtu. Nie znaczy to, że gra była szczególnie ponura lub nieodpowiednia dla młodszych. Wręcz przeciwnie, „Mother” to idealne wprowadzenie w świat RPG, a nawet smutne wydarzenia okraszone są tu często dużą dozą zręcznie wprowadzonego humoru.

2D starzeje się dostojniej.

Na trzecią i ostatnią część serii przyszło nam czekać bardzo długo. Pierwotnie powstać miała na Nintendo 64 z przystawką Disk Drive, lecz szereg różnych czynników sprawił, że „Mother 3: Butao no Saigo” („Śmierć Króla Świń”) anulowano. Po jedynej próbie stworzenia przez Itoia trójwymiarowej gry pozostało nam jedynie kilka niezbyt imponujących screenshotów. Na szczęście Satoru Iwata, kilka lat wcześniej programista uczestniczący w tworzeniu „Earthbounda”, a wtedy i dziś prezes Nintendo oraz przyjaciel artysty, zaproponował mu możliwość zwieńczenia trylogii na Game Boyu Advance. Shigesato Itoi nie wahał się długo. W 2006 powstało „Mother 3”, już dwuwymiarowe i mocno różne od poprzednich części. Był to jednak zły czas dla międzynarodowych premier gier na GBA – Nintendo musiało skupić się na wspieraniu DSa i Wii, dlatego amerykański oddział firmy nie zdecydował się na wydanie „Earthbounda 2”. Duży wpływ na decyzję miała też pewnie sprzedaż poprzedniej części, która mimo marketingu nie odniosła sukcesu, jakiego po niej oczekiwano. No, ale czego można było się spodziewać, jeśli za slogan marketingowy wybrano słowa „Ta gra śmierdzi”?

Gdy oczywiste stało się, że Ameryka i Europa nie ma co liczyć na kolejne „Mother”, sprawę wzięli w swoje ręce fani. Przy cichym przyzwoleniu Nintendo (czytaj – uczestnicy projektu tłumaczenia dawali firmie do zrozumienia, czym się zajmują, ale na szczęście nie doczekali się żadnych konsekwencji prawnych) wielbiciele serii pod wodzą profesjonalnego tłumacza Mato przez kilkanaście miesięcy pracowali nad lokalizacją na własną rękę. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania – „Mother 3” z łatką tłumaczącą niczym nie odstaje od wysokiego poziomu anglojęzycznych wersji gier wydawanych przez Nintendo. Niczym poza brakiem oficjalnego wydania, którego dziennikarze przeprowadzający wywiady z Nintendo często się domagają – podobnie zresztą jak tłumacze, którzy zapowiedzieli, że wraz z ogłoszeniem zachodniej premiery na jakąkolwiek konsolę zaprzestaną dystrybucji łatki. Smutne, że się na to nie zanosi.

Czy warto było czekać tyle lat? Jak najbardziej.

„Mother 3” zachwyciło mnie tym, że w przeciwieństwie do wielu tytułów przywoływanych nieustannie w dyskusji „Czy gry to sztuka?” jest grą z krwi i kości. Nie ogranicza gracza do leniwych spacerów po lesie, wyspach, czy cmentarzu, ograbiając go z możliwości interakcji. Nie martwi się też o to, czy nie wyda się komuś czasem zbyt „growe”. To tradycyjne jRPG, w którym kosmitów czy elfy zastępują sympatyczni mieszkańcy sielankowej wioski, po raz pierwszy w życiu stający przed nieznanym niebezpieczeństwem. Gry takich studiów, jak Tales of Tales wydają mi się niekiedy walką artysty z tradycyjnymi grami. „Mother” zaś to wyraz miłości artysty do tradycyjnych gier. Shigesato Itoi spogląda na gry okiem outsidera i zastanawia się „jak mogę wykorzystać tę formę do przekazania swojej opowieści?”. Sam wspominał na blogu, że po anulowaniu wersji gry na Nintendo 64 rozmyślał o przekształceniu jej fabuły w książkę lub animację, by jego praca nie poszła na marne. Zrezygnował jednak z tych planów, ponieważ uznał, że musi być to gra. W innym medium byłaby to już inna historia.

Najważniejsze są tu więc dwa elementy. Pierwszy to eksploracja pięknego, dwuwymiarowego, pełnego szczegółów świata. Drugi to przedstawione w podobny sposób, co w starych dungeon crawlerach walki. Te potraktowane są z dużym przymrużeniem oka – tak, jak i w poprzednich częściach, w których przeciwnicy próbowali na przykład wpływać na stan postaci gracza, krzycząc „Twoja mama się ciebie wstydzi!”. Często zabawni i abstrakcyjni w swojej naturze wrogowie nie giną, lecz „uspokajają się”, uciekają, a w wyjątkowych przypadkach decydują się nawet wziąć w połowie starcia płatny urlop. W tajniki systemu walki wprowadzają gracza wędrujące po świecie przyjazne wróble, zaczynając od przyzwyczajania go do prostych komend i taktyk. Z biegiem czasu pojedynki stają się nawet bardziej wymagające, niż w wielu innych popularnych jRPG. Konieczne staje się używanie zaklęć obronnych i wzmacniających, odpowiednich do sytuacji przedmiotów i umiejętności. Przyda się też poczucie rytmu, które zastąpić może długie i mozolne sesje nabijania punktów doświadczenia.

Czemu poczucie rytmu? Walkom towarzyszą tu motywy muzyczne, a jest ich aż kilkadziesiąt. Każdy z nich ma swój rytm, a wciskanie klawisza ataku w zgodzie z nim zmienia pojedynczy atak w kombinację ciosów. Oczywiście znacznie zwiększa to obrażenia, a z powodu naprawdę wysokiej jakości kompozycji daje też sporo frajdy. Jest to momentami zaskakująco złożona mechanika, którą bloger Dan Bruno przedstawił szczegółowo na swoim blogu, dodając przy ostatnim utworze, że „Dave Brubeck by się przy nim popłakał”. Jeśli jednak komuś słoń nadepnął na ucho, może zupełnie się tym wszystkim nie przejmować i traktować grę tak, jak traktuje tradycyjne erpegi.

Smutne jednak byłoby, gdyby ktoś zupełnie zignorował ścieżkę dźwiękową, którą ułożył Shogo Sakai. Jeśli kogoś zdziwiło, że na gameboyowym kartridżu zmieścić zdołał około pięćdziesięciu różnych motywów walki, powinien wiedzieć, że wszystkich utworów jest pięć razy więcej (tak, 250 utworów!). Niektóre z nich co prawda różnią się od siebie minimalnie, ale każdy z nich ma swoje miejsce w grze. Przed kompozytorem stanęło trudne zadanie – pomijając już skalę projektu, trzeba mieć na uwadze, że musiał zastąpić trzech autorów muzyki poprzednich części, których „Pollyanna”, „Snowman” czy „Eight Melodies” mimo ograniczeń sprzętowych wywierały niezwykły wpływ na słuchaczach. Ten ostatni utwór ze względu na piękno i prostotę znalazł się nawet w japońskich podręcznikach do muzyki!

Talent i wytężona praca wydały owoce. Ścieżkę dźwiękową z „Mother 3” można bez wstydu postawić obok tych znanych z poprzednich części. Shigesato Itoi w wywiadach nie szczędzi jej twórcy komplementów – twierdzi, że Sakai najlepiej z całego zespołu rozumiał „Mother” oraz że bez niego trzecia część serii nie byłaby w ogóle możliwa. Udało mu się nawet stworzyć własny odpowiednik „Eight Melodies” – gdy Itoi poprosił go, by skomponować utwór, który nawet dziecko zagrałoby na pianinie, powstało „Love Theme” i od razu stało się czymś na kształt motywu głównego gry. Jest to sztuką, bo Sakai zręcznie korzysta z wielu motywów przewodnich, z których każdy jest pamiętny i budzi emocje – ten jest jednak najwspanialszy.

D.C.M.C.’s ThemeAnd Yet, El MariachiTime Passage (MOTHER)
This Attic’s a Dungeon?!SeriousPink ShellTheme of Bad Boy
Monkey’s Delivery ServiceHis Highness’ ThemeHotel Yado

Długo jeszcze mógłbym chwalić grafikę – niby rozpikselowaną, a często piękniejszą i bardziej sugestywną, niż w najsłynniejszych obecnie produkcjach. Wypisywać inteligentne i wesołe nawiązania – teksty Beatlesów, „Batmana” z lat sześćdziesiątych, „Cinema Paradiso”. Cieszyć się, że brak tu losowych walk. Ale na bok odkładam wciąż gwóźdź programu, czyli fabułę. Bez niej „Mother 3” byłoby tylko jednym z wielu jRPG, z nią staje się czymś więcej. Jednak… naprawdę ciężko mi o niej pisać.

Uważam, że Itoi to najlepszy scenarzysta, jaki kiedykolwiek tknął się gier wideo. Z jednej strony to outsider, który wsławił się jako artysta poza grami wideo. Wartość swego pióra ukazał więc wcześniej w znacznie bardziej rozwiniętym i wymagającym medium, a ponadto dzięki autorytetowi, jaki posiadał jako „kulturalny celebryta”, mógł z łatwością narzucić swoją wizję zespołowi developerskiemu. Jego dzieła są konsekwentne, czuć, że miał na nie wizję i wykonał ją. Z drugiej strony – Itoi rozumie gry. Mimo tego, że w „Mother 3” konsekwentnie spełnia swoją wizję artystyczną i to jej daje rządzić grą, zostawia zawsze sporo miejsca dla gracza – chce, by mógł przede wszystkim walczyć, eksplorować, bawić się, zaznaczyć swoją obecność w przedstawionym świecie i przez to wszystko poczuć się jego częścią. Efekt jest niesamowity.

Pisząc o tym, jak zbudowana jest fabuła „Mother 3”, chcę sięgać po wielkie słowa, zawile skonstruowane pochwały, popaść w hiperbole. A to do „Mother” nie pasuje. Język, którym napisany jest scenariusz jest tak prosty i bezpretensjonalny, jak to możliwe. Choć humoru tu mniej, niż w poprzednich częściach, nadal jest bardzo wesoło. Czasami można pomyśleć, że gra sama siebie nie traktuje poważnie, wszystko zbywając jako żart. Szczególnie uderza to w najsmutniejszych scenach. Najbardziej tragiczna wieść, jaką słyszą w trakcie gry główni bohaterowie, przypomina suchą informację o zdobyciu nowego przedmiotu. Ale czy patos i powaga są konieczne do mówienia o ważnych i smutnych sprawach? Przecież mogą one poruszać jeszcze bardziej w doskonałej komedii. A ile znamy gier, które są i dowcipne, i mądre? Z kolejnymi godzinami coraz bardziej jasne jest to, że nonszalancja, z jaką Itoi zdaje się niekiedy traktować swoje postaci to złudzenie. Zależy mu na każdej z nich.

Wioska Tazmily, wokół której kręci się fabuła to jedno z najlepszych miast w grach wideo. I to wyłącznie dzięki ludziom, którzy je zamieszkują. Żaden z nich nie jest „Obywatelem” czy „Mieszkańcem 1” – każdy z nich ma swoje imię, swój charakter, swoje nawyki, i już samo to sprawia, że łatwo poczuć z nimi jakąś więź. Poznajemy ich wszystkich pewnej burzliwej nocy na początku gry i obserwujemy ich losy do samego końca. Przychodzi nam grać tylko kilkorgiem z nich, ale chyba każdy może kogoś sobą zaciekawić. Gdybym miał wskazać tu głównego bohatera – nie byłby nim mały Lucas, a Tazmily ze wszystkimi zmianami, jakie w nim zachodzą.

Rękę doświadczonego pisarza czuć też w tym, że gra wierzy w inteligencję gracza. Nie ma tu rozwlekłych wyjaśnień tego, co oczywiste; nie wszystko jest tu powiedziane wprost, pewne rzeczy zostawia się do interpretacji graczowi. Słowem klucz jest tu oszczędność. Aż żal, że Itoi nie został w branży gier na dłużej. Scenarzyści jRPG, ba, właściwie wszyscy scenarzyści gier wideo mogliby wynieść z jego gier dużo ciekawych lekcji.

Wolałbym nie opisywać fabuły „Mother 3”, a polecić tylko każdemu, by jak najszybciej wziął się za kopię gry, dla lepszego wczucia się w świat gry nazwał postaci bliskimi sercu imionami, a następnie ruszył w podróż nie wiedząc, co go czeka. Zresztą Itoi sam nazwał grę lustrem, w którym odbija się sylwetka gracza; dlatego pozbawił ją sloganów i podtytułów, które wymyślał przez lata. Nie chciał w żaden sposób wpłynąć na to, jak odbiorcy ją zinterpretują.

O czym „Mother 3” jest na pewno? O tańczącej małpce, która marzy, by znaleźć swoją ukochaną. O rodzinie pozbawionej ciepła i stodoły. O małych myszach i żabach. O ludziach dziwnych, śmiesznych i tych, których uważamy za złych. O beksie, który musiał stać się mężczyzną. O współczesnym stylu życia. Wydaje mi się, że fabułę można porównać do zbioru felietonów lub esejów, którymi autor zarabia na życie. Wokół wątku podróży i dorastania małego Lucasa Itoi snuje opowieści i rozmyślania „na uboczu”, które zupełnie inaczej wpływają na każdego gracza. Jeden się nimi zachwyci, innego skłonią do refleksji, kogoś jeszcze innego zupełnie nie ruszą. Tak to bywa z grami artystycznymi. Jednak w przeciwieństwie do wielu z nich, nawet jeśli odrzemy „Mother 3” z doskonałego scenariusza – a szczerze wątpię, by do kogoś nie przemówił ani trochę – zostaje bardzo sympatyczna, przyjemna i wesoła, choć nie przeraźliwie ambitna formą gra.

A w medium, w którym nieustannie jesteśmy bombardowani grami w prymitywny sposób silącymi się na dorosłość, jak to tylko możliwe, nawet to jest bardzo cenne. Kiedy zobaczyłem napisy końcowe, zaznałem czegoś na kształt katharsis. Z jednej strony była to rzecz, którą mógłbym pokazać kilkulatkowi i nie martwić się, czy jest to dla niego odpowiednie, z drugiej gra, którą mógłbym pokazać rówieśnikom i powiedzieć „to jest mądre i dojrzałe”. Lekka, dziecięca przygoda, a jednak można nauczyć się z niej można się wiele dobrego. Ma swoje wady – od zupełnie nieintuicyjnego systemu zarządzania ekwipunkiem po zepchnięcie w ostatnim akcie wątków kilku głównych postaci na bok – ale z uwagi na to, ile rzeczy robi dobrze, można jej to wybaczyć.

Dyskusje o „Obywatelu Kane’ie” gier wideo chyba nigdy nie ustaną. Mnie już nie obchodzą, bo w „Mother 3” znalazłem growy odpowiednik „Małego Księcia”. A w czasach „dojrzałych” gier, które w pogoni za dorosłością często żerują na kontrowersjach i niskich instynktach to chyba coś znacznie cenniejszego.

UWAGI I LINKI

  • Czy grać najpierw w poprzednie części? Wcześniejsza gra w „Earthbounda” z uwagi na odwołania i pewien wątek fabularny może sprawić, że „Mother 3” nabierze dodatkowego smaku . Bez wątpienia warto w niego zagrać. Jeśli jednak miałbym wybrać grę, od której ktoś miałby uzależnić, czy warto zainteresować się serią – wskazałbym bez wahania na „Mother 3”. „Mother”/”Earthbound Zero” jako gra na NESa wymaga znacznie więcej cierpliwości i poświęcenia, więc ją zostawiłbym na koniec. Nie znaczy to, że godna jest pominięcia, co to, to nie!
  • „Super Smash Bros. Brawl”. W popularnym crossoverze Nintendo „Super Smash Bros. Brawl” znajdują się ogromne spoilery dotyczące fabuły „Mother 3”. Bolesne, biorąc pod uwagę, że gra nigdy nie ukazała się poza granicami Japonii. Z drugiej strony, fani serii znajdą w „Brawlu” mnóstwo fanserwisu na wysokim poziomie. Czyli – warto zagrać, ale dopiero po „Mother 3”.

http://mother3.fobby.net/ – strona z tłumaczeniem gry.
http://handbook.fangamer.com/ – strona twórców pięknie wydanego poradnika do gry. Mimo, że stworzony przez fanów, podobnie jak tłumaczenie jest na najwyższym poziomie i bije na głowę wiele „oficjalnych” przewodników po grach. Dla tych, którzy nie mają zamiaru kupić wersji fizycznej, jest też darmowa wersja online.
http://starmen.net/mother3/beyond_mother_3/n64_connections/ – porównania między obecną a anulowaną wersją. Uwaga – średniej wagi SPOILERY!
http://mother3.fobby.net/interview/ – wyczerpujący wywiad z autorem gry. Tylko dla tych, którzy mają ją całą za sobą!

9 odpowiedzi do “Witaj w świecie MOTHER 3

  1. mrrruczit

    Jak tak dalej pójdzie przestanę tu wchodzić… Wczoraj zrobiłem sobie listę z gier ostatniego roku, które chciałbym nadrobić – 22 tytuły (zarówno duże, jak LA Noire czy Darksiders 2, jak Pid, Puddle czy Thomas Was Alone). A teraz czytam bardzo fajny tekst, po którym chciałbym już-teraz-zaraz odpalać jRPGa (w które nie grywam), który pewnie jest na dziesiątki godzin… Dzięki :)

    Odpowiedz
    1. Aleksander Borszowski Autor tekstu

      Nieco ponad dwadzieścia godzin, jak mi się zdaje, a naprawdę warto – nawet, jeśli nie znosi się jRPG. Tak „zachodnia” (czasem mocno czuć tu na przykład inspiracje Vonnegutem) i tak dobrze napisana jest to gra. Przy Itoim niejeden ceniony scenarzysta gier wideo może wydać się totalnym amatorem.

      Odpowiedz
    2. Bartłomiej Nagórski

      O, a z ciekawości, jak wygląda Twoja lista?

      U mnie (x-em oznaczone te, których jeszcze nie kupiłem):
      – Papo & Yo (x)
      – Dishonored
      – Tactics Ogre PSP
      – L.A. Noire
      – Dear Esther
      – Dungeons of Dredmore
      – Alpha Protocol
      – Stranger’s Wrath
      – Nier
      – Okami HD (x)
      – Mortal Kombat (x)
      – American McGee’s Alice 2 (x)
      – MGS PSX
      – Vagrant Story

      …i teraz jeszcze Mother 3, pięknie, kurka, pięknie. I tak doba za krótka. :/

      Odpowiedz
      1. mrrruczit

        Moja PCtowa lista do września 2011 wygląda tak:

        L.A. Noire
        Cargo Commander
        Quantum Conundrum
        Iron Sky: Invasion
        Assassin’s Creed III
        Scribblenauts Unlimited
        Thomas Was Alone
        Puddle
        Sleeping Dogs
        Pid
        I Am Alive
        Darksiders I/II
        Batman: Arkham City – Harley Quinn’s Revenge
        Diablo III
        Total War: SHOGUN 2
        J.U.L.I.A.
        Syndicate
        Shank 2
        The Darkness II
        Trine 2
        Rage

        O właśnie, Papo&Yo jeszcze ;)

        Odpowiedz
  2. Adam Skrzypkowski

    ”usłyszała z ust ojca Mario, że trzeba najpierw musi ocenić,” do poprawy.
    Przestalem czekac na ten tekst po tylu obietnicach, wiec zrobiliscie mi bardzo mila niespodzianke. Pomyslalem, ze zaraz przeczytam jeden z ”wielkich tekstow o wielkich grach” jak Bisell o GTA IV, Steerpike o Stalkerze czy ”Gaming Made Me: Fallout 2” z RPS i przez to niczym nieuzasadnione nastawienie musialem sie zawiesc wpisem oraz takimi stwierdzeniami, jak ”Wolałbym nie opisywać fabuły „Mother 3””, ” naprawdę ciężko mi o niej pisać.” no ale trzeba pisac, bo jak nie JS, to kto wyczerpujaco napisze o Mother w polskim necie? Ten artykul sprawdza sie swietnie jako wprowadzenie, w pewnym stopniu nawet recenzje zachecajaca do gry, a ja nie wiedziec czemu oczekiwalem analizy i 200 komentarzy pod wpisem zamiast wymieniania sie listami gier do przejscia ;p. Z tego tekstu oprocz paru smacznych szczegolow dot. Itoi i Sagachiego wynioslem wlasciwie tyle, ile z czasu, ktory pare lat temu zamiast na kucie do matury poswiecilem Mazaa 3. Mimo to swietnie sie czyta i z checia przeczytam cos wiekszego o Earthbound. Przy okazji czy slyszeliscie o Hyperbound? Swietny pomysl, ale czy komus udalo sie to przejsc? http://hyperbound.net/

    Odpowiedz
    1. Aleksander Borszowski Autor tekstu

      Dzięki, już poprawiam.

      Mother 3 zasługuje tu na analizę, ale najpierw chciałem je przedstawić ogółem, zachęcić ludzi do zagrania, bo w polskim internecie rzeczywiście jest koszmarnie mało informacji na temat serii. Gdyby było ich więcej, zaatakowałbym „z grubszej rury” – a tak postanowiłem najpierw dokonać wprowadzenia i krzyknąć „KTO NIE ZAGRA TEN LESER LUB FASZYSTA”.

      Dlatego też nie opisałem jeszcze fabuły (nie tylko dlatego, że ciężko) – chcę mieć poza Tobą jeszcze jakichś uczestników dyskusji! :p Niejedna gra dostawała tu więcej niż jeden tekst, czemu więc „M3” miałoby mieć pod tym względem gorzej?

      Odpowiedz
  3. Michał B

    Mother 3 to gra w którą grałem na zmianę z Wiedźminem 2… Którego chciałem po prostu skończyć. Ale Mother 3? To była czysta przyjemność, pd początku do końca.

    Odpowiedz

Skomentuj Michał B Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *