Musisz Przeczytać Ten Wpis

TheGame-2012-05-21-06-50-13-10

Lubię retro. Choć doskonale rozumiem  – i w pełni popieram – postawę Aleksandra, zawsze bardzo chętnie sięgam po gry emulujące doznania towarzyszące mi na samym początku mojej growej edukacji. Z tego też powodu moje zainteresowanie wzbudziła prosta platformówka zatytułowana „You Have To Win The Game” stworzona przez J. Kyle’a Pittmana pod szyldem Pirate Hearts. Pittman na co dzień jest pracownikiem Gearbox Software i pracował przy wielu komercyjnych, wysokobudżetowych produkcjach, takich jak obie części „Borderlands”, „Brothers In Arms” czy „Duke Nukem Forever”. Prowadzenie Pirate Hearts jest dlań zajęciem czysto hobbystycznym, zaś „YHTWTG” to darmowy niezależny projekt stworzony po godzinach pracy, niesiony falą tęsknoty za estetyką gier komputerowych lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia. Zwykła platformówka jakich wiele do tej pory powstało i jakich powstanie jeszcze mnóstwo.

Tylko, że nie do końca. Choć gra absolutnie nie pokazuje niczego, czego nie widzielibyśmy już wcześniej, choć rozmachem i poziomem dopieszczenia z miejsca ustępuje takim ewidentnym perełkom jak „Limbo” czy „Braid” to jednak granie w „You Have To Win The Game” stanowi czystą, autentyczną przyjemność. O tej platformówce dowiedziałem się w sumie przypadkiem i pewnie porzuciłbym ją po kilku kwadransach skakania nad przepaściami, gdyby nie… no właśnie, nie wiem, co? Może to zawarty w tytule imperatyw okazał się tak silny, by przytrzymać mnie przy niej na dłużej. Może to tych kilka elementów, które wypadły po prostu genialnie. A może dałem się ponieść nostalgii. A może po prostu skakanie i eksplorowanie okazało się na tyle wyśmienite i znakomicie znakomicie zrealizowane, że nie sposób się było oderwać od gry?

yhtwtg_1

„YHTWTG” nie posiada fabuły jako takiej. Poruszamy się przypominającym nieco Linka bohaterem, którego jedyną umiejętnością jest bieganie i skakanie, przynajmniej na samym początku. Z lekka surrealny świat przestawiony to osobliwa, ale bardzo subtelna, mieszanka wszystkiego, co widzieliśmy w grach z epoki, do której produkcja nawiązuje, choć dosłownych cytatów chyba brak. Są grzybowe platformy, są drzewa, są ruiny zamków, są jaskinie i tunele – wszystko to jednak pasuje do siebie, zaś ograniczenie palety barw do, w zasadzie, dwóch tylko kolorów, ułatwiło utrzymanie spójnej konwencji graficznej. Zaskakująco dobrym pomysłem okazała się emulacja ekranu CRT ograniczająca się nie tylko do obramowania, ale też – przede wszystkim – zmiękczenia krawędzi, lekkiego przytłumienia kolorów, delikatnej deformacji obrazu udającej wypukłość szklanego ekranu czy nawet… plamę „odbijanego” przez monitor światła. Nigdy nie sądziłem, że coś takiego mogłoby przywołać uśmiech na moją twarz, ostatecznie refleksy światła na tradycyjnych CRT irytują mnie niepomiernie. Raz na kilka minut wyłączyłem ten filtr (co bezstresowo można zrobić z poziomu menu) i komfort zabawy znacznie się zmniejszył.

Gra polega na zebraniu kilku magicznych kul odblokowujących kolejne umiejętności animowanej postaci, dzięki czemu jest ona znacznie bardziej mobilna i może dostać się w miejsca, które jeszcze kwadrans temu były nie do osiągnięcia. Zmagając się z typowo zręcznościowymi pokonujemy poziom za poziomem – ekran nie jest scrollowany. Każda plansza podpisana jest jakimś cytatem odwołującym się czy to do klasyki literatury, czy to do filmu. Część z nich to prawdziwe perełki pomysłowo korespondujące z tym, co się znajduje w danej lokacji.

yhtwtg_2

W „YHTWTG” wygrana nie jest jednak tak prosta. Pominąwszy część ewidentnie przegiętych etapów zręcznościowych (czyżby kolejny hołd złożony klasykom?), dochodzi sprawa zakończenia. Pittman zaimplementował w swojej grze patent podobny do tego z „The Path”, tym samym wchodząc z graczem w pewną subtelną grę. Nie chciałbym psuć nikomu zabawy z rozgryzania ciągnącej się przez całą grę enigmy (podpowiem tylko, by baczniejszą uwagę zwracać na pojawiające się tu i ówdzie napisy na ścianach lokacji). Kto ma ochotę, niech grę ściągnie i zagra – jest dostępna za darmo na blogu Pirate Hearts.

„You Have To Win The Game” nie zawojuje przeglądów najważniejszych gier indie, nie zostanie zapamiętana na długie lata, nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii gier komputerowych. Ale też nie ma takich ambicji. Ta produkcja nie chce niczego nikomu udowadniać – i wcale nie musi. Przyniesie za to dużą dozę przyjemności każdemu miłośnikowi estetycznych gier w stylu retro. Mnie przyniosła – na tyle, bym poświęcił jej osobny wpis na blogu. I na tyle, bym ją przeszedł.

12 odpowiedzi do “Musisz Przeczytać Ten Wpis

  1. Michał Gancarski

    Ech, wydaje mi się jednak, że nie ma co mówić o emulowaniu doświadczeń sprzed lat, nostalgii i tak dalej. To nie tak, że nostalgia jest jedynym (czy nawet koniecznym) motywem do cieszenia się grą. Istniały po prostu pewne rozwiązania konstrukcyjne i mechaniczne w dawnych tytułach, które były dobre i które można dziś zastosować. Wiele pozycji starzeje się słabo ale co przejdzie próbę czasu to przejdzie i nie trzeba tu szukać tłumaczeń przez tęsknotę za dzieciństwem.

    „La-Mulana” w odświeżonej wersji jest oldschoolową ale też po prostu znakomitą grą. Metroidvania jako gatunek (czy bardziej sposób konstrukcji świata gry i zasad progresji czynionej przez gracza), jeśli dobrze zaimplementowany, jest czymś uniwersalnie atrakcyjnym, choć znanym od wielu lat i z konwencjami silnie już określonymi.

    Podobnie jest z estetyką – zamiast patrzeć na nią jak na retro żywiące się nostalgią, wystarczy ujrzeć w niej jeden z możliwych wyborów estetycznych, nic więcej. On może być jak najbardziej atrakcyjny także i dla młodych graczy, dla których to już nie jest powrót w przeszłość, bo nie mają doświadczeń z czasów, w których cztery kolory i wielkie piksele były technologicznym szczytem.

    Odpowiedz
    1. Aleksander Borszowski

      Locomalito jest spoko. To jeden z niewielu ludzi zajmujących się grami retro, który ma pojęcie o ograniczeniach sprzętowych starych konsol (NESa stać było na więcej, niż chcą nam czasem wmówić niezależni), odpowiednie zdolności i know-how dotyczący projektowania dobrego, staroszkolnego gameplayu.

      Nie zasłania się setkami tanich odwołań do „Battletoadsów” i „Metal Geara”, by zamaskować braki gameplayu. Powinien być rozpoznawalny bardziej, niż Edmund McMillen, znacznie bardziej na to zasługuje. :(

      Odpowiedz
  2. macik4aka

    Bardzo fajny tekst, miło sie czytało.
    P.S
    Nie wiem, jak Wy, ale ja chciałbym aby komputery Amiga wciąż istniały, ehh te piękne czasy już nie wrócą, ale zawsze pozostaną w pamięci i miło będę je wspominał.

    Odpowiedz
  3. japko

    Dzięki! Lepiej nie będę się przyznawał, ile czasu zajęło mi odczytanie hieroglifów, no ale jak już poszło, to z górki. Na szczęście kiedy w chwili frustracji łupałem w klawiaturę nic przypadkowo nie wyczarowałem.

    Chyba będę do tego wracał zamiast do Symphony Of The Night, bardziej się kalkuluje czasowo.

    No i poza niekwestionowaną dumą, pojawiła się również we mnie refleksja, czy na pewno chcę kiedyś podchodzić do „Dark Souls” (a tak mi się do tej pory wydawało), jeśli mało zębów nie pokruszyłem tutaj.

    Odpowiedz
    1. GameBoy

      Dark Souls nie jest aż tak trudny, jednak musisz nastawić się na to, że ta gra nie prowadzi gracza za rączkę, jedynie rzuci parę wskazówek np. „musisz uderzyć w 2 dzwony”, ale już o to gdzie się owe dzwony znajdują musisz martwić się samemu. Pewnie nie raz będziesz musiał zajrzeć do poradnika (ja bez niego bym chyba nie przeszedł niektórych momentów, bo bym nie wiedział zbytnio gdzie iść w danym momencie).

      Odpowiedz

Skomentuj Bartłomiej Nagórski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *