Fedrujemy: Action 52, czyli pięćdziesiąt dwie bardzo złe gry

Z wielką przykrością dowiedziałem się, że legendarny magazyn NEO+ kończy działalność. Bądź co bądź, właśnie odchodzi kawał historii polskiego rynku prasy growej. Jednakże coś się kończy, coś się zaczyna: na osłodę na łamach Jawnych Snów pojawią trzy moje teksty, które ukazały się w ostatnich trzech numerach NEO+, oczywiście za zgodą przedstawiciela redakcji w osobie Michała Mielcarka. Poniżej pierwszy z artykułów (z drobnymi poprawkami), opublikowany w numerze z października 2012.

Action52_NeoPlusHistoria „Action 52” rozpoczyna się w 1991 roku, kiedy to amerykańska firma Active Enterprises wypuściła nielicencjonowany kartridż z pięćdziesięcioma dwoma grami na NES, noszący taki właśnie dumny tytuł. Rzeczony kart charakteryzowały dwie rzeczy: po pierwsze, począkowo sprzedawany był za oszałamiającą na owe czasy cenę dwustu dolarów (“mniej niż cztery dolary za grę!”), oraz po drugie, wszystkie mieszczące się na nim gry były bardzo, ale to bardzo złe.

Action-52-BoxCo do ceny, to dla porównania samą konsolę w momencie premiery można było kupić w Stanach za kwotę od 90 do 150USD. Jeśli zaś idzie o jakość tytułów z kompilacji „Action 52” – pamiętacie jeszcze różne pokraczne gry z podrabianych zestawów 68/113/152 in 1 (niepotrzebne skreślić) na Pegasusa? Te były gorsze. Fatalnie zakodowane, pełne błędów, z brzydką i uproszczoną grafiką, bezsensowne lub trywialnie proste – słów brakuje, żeby opisać jak niedobre były te tytuły. Niektóre potrafiły zabić gracza ćwierć sekundy po rozpoczęciu poziomu, inne zawieszały lub resetowały konsolę, większość nie miała za grosz sensu ani pomysłu. Wyjątkowo podłej jakości tych gier nie da się usprawiedliwić ograniczeniami sprzętowymi – był to w końcu rok 1991, na NESa powstały już wcześniej takie hity jak „Castlevania”, „The Legend of Zelda” czy „Super Mario Bros”. „Action 52” był po prostu ewidentnym skokiem na kasę, obliczonym na niezorientowanych w temacie rodziców.

Niedługo po wydaniu „Action 52” jego twórcy obniżyli wygórowaną cenę, gdyż wieść o tym jak nędzny jest to zestaw rozniosła się dosyć szybko. Z czasem kartridż stał się rarytasem dla kolekcjonerów ze względu na relatwną rzadkość i czarną legendę jaka się z nimi wiązała. I na tym w zasadzie można by zakończyć historię „Action 52”, gdyby nie pomysłowi ludzie ze zrzeszającej graczy i twórców gier niezależnych strony TIGSource, którzy – metaforycznie rzecz ujmując – postanowili wykopać mocno już nieświeże zwłoki i tchnąć w nie drugie życie.

Projekt, zatytułowany Action 52 Owns, rozpoczął się w kwietniu 2010 roku. Jego celem było stworzenie gier mających gatunek i cechy charakterystyczne nieudanych oryginałów (platformówka z balonikami, strzelanina w kosmosie), ale tym razem dla odmiany grywalnych. Nie chodziło o to, by powtarzać błędy niesławnego poprzednika, lecz by zachować esencję danego tytułu, jednocześnie go ulepszając. Projekt, co typowe dla fanowskich inicjatyw, jeszcze się nie skończył – w chwili pisania tego tekstu ukończone były 23 gry, czyli mniej niż połowa. Jednakże, jak widać z aktywności w oryginalnym wątku na forum TIGSource, prace nad kolejnymi tytułami nadal trwają.

Czy zbieraninie autorów udało się to nietypowe przedsięwzięcie? Każdy może to sam ocenić, wystarczy wejść na stronę projektu i odpalić już gotowe tytuły (niestety, są one dostępne tylko pod Windows). Osobiście uważam, że jak do tej pory rezultaty są całkiem niezłe, a na pewno dużo lepsze od oryginałów z „Action 52” – chociaż o to akurat nietrudno. Poniżej znajdziecie opis kilku najciekawszych remake’ów.

_Illuminator_640_2Moim ulubionym tytułem jest „Illuminator”. Pierwotnie była to grą o polowaniu na wampiry, gdzie gracz poruszał się po jednej (tak, tylko jednej!) planszy w absolutnych ciemnościach. Rozjaśniały się one tylko wtedy, gdy szczęśliwym trafem ustrzeliło się wampira – a i wówczas poziom widać było tylko przez około sekundę, przez co większość rozgrywki polegała na gapieniu się w czarny ekran. W odnowionej wersji „Illuminator” kierujemy chłopcem w ciemnym domu, nawiedzonym przez chochliki, które boją się światła. By się ich pozbyć, trzeba używać latarki, a by je zlokalizować – rozkładać po domu świecące przedmioty, na tle których widać poruszające się sylwetki. Rozgrywka kojarzy się trochę z „Home Alone” pod DOS, gdyż wymaga zarówno kombinowania (zastawianie pułapek), jak i sprawnego unikania przeciwników.

_Sombreros_640_2 Podobnie „Sombreros” – w oryginalnym „Action 52” szło się naprzód szeryfem, strzelającym do meksykańskich gangsterów i samochodów, w przerwach zbierając leżące na ziemi tytułowe kapelusze (co nie miało grama sensu). W swoim nowym wcieleniu „Sombreros” to dwuwymiarowa strzelanka w klimatach dzikiego zachodu z dodanymi elementami „Matriksa” (bullet time, jak w „Red Dead Redemption”). Jej bohater walczy z wąsatymi meksykańskimi bandytami w wielgachnych sombrerach, które zbiera po ich zgonie – teraz przynajmniej ma to jakiś sens. Rozgrywce towarzyszy klimatyczna muzyka, kojarząca się z najlepszymi latami spaghetti westernów i utworami Enio Morricone.

Inną ciekawie przerobioną grą jest „Streemerz”. W pierwowzorze różowy klaun za pomocą linki wspina się na kolejne platformy, unikając przeciwników i omijając znajdźki (nie da się ich bowiem podnieść…). Remake zachowuje kluczowe elementy, jak to różową postać, czerwone kule i smutną, zieloną buźkę, natomiast przetwarza oryginał w coś przypominającego „Bionic Commando” – główny bohater jest komandosem infilitrującym wrogi kompleks, po którym przemieszcza się huśtając się na linie z hakiem.

_CityOfDoom_640Ciekawą przeróbką jest też „City of Doom” – w oryginale wchodzi się po budynku i strzela, nie wiadomo po co i dlaczego. Remake kreuje wizję tytułowego miasta zagłady najechanego przez obcych, używając do tego utrzymanej w zieleniach palety stylizowanej na Game Boya, co gwarantuje podwójnę dawkę nostalgii. Z kolei remake „Jigsaw” zmienia słabą platformówkę w interesującą grę logiczno-zręcznościową za pomocą prostego zabiegu: po wystrzeliwanych przez bohatera gwoździach można się wspinać, ich ilość jest jednak ograniczona (motyw zaczerpnięty ze starutkiej gry „Nail’n’Scale”, również z Game Boya).

Powyższe tytuły bynajmniej nie wyczerpują tematu – na liście ukończonych już remake’ów pozostało jeszcze kilkanaście ciekawych pozycji, z racji ograniczonego miejsca nie sposób opisać ich tu wszystkich. Gorąco zachęcam do sprawdzenia reszty gier – nie dość, że w większości bronią się jako samodzielne tytuły, to dodatkowo sporo zabawy może dać porównywanie ich z oryginałami.

Jak widać historia „Action 52” jest nader interesująca: zestaw wyjątkowo fatalnych gier po latach dał iskrę nietuzinkowej inicjatywie. Projekt społeczności TIGSource ładnie wpisuje się w tzw. “kulturę mashupu”, czyli recykling popkultury, dając jednocześnie porcję darmowej zabawy wszystkim zainteresowanym. Może warto by potraktować w ten sposób inne gry z ośmiobitowców i w ten sposób ocalić je od zapomnienia?

3 odpowiedzi do “Fedrujemy: Action 52, czyli pięćdziesiąt dwie bardzo złe gry

    1. Aleksander Borszowski

      Czego nie uwzględniono w trailerze: Ten sam level design, co w oryginale, nowe, śliczne sprite’y i ataki, skarbiec, w którym można pływać, dodatkowe (opcjonalne) cutscenki w stylu serialu. Last, but not least – dziewięćdziesięciotrzyletni Alan Young powrócił jako Sknerus.

      W moich oczach Capcom odkupił się już za Megamana.

      Odpowiedz

Skomentuj Michał Ochnik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *