Jesteś tylko narzędziem PR-u, “dziennikarzu”

Bartley_Campbell_The_White_SlaveDostałem dziś takiego maila:

Cześć!

11 lipca odbędzie się prezentacja gry [nazwa] w Rzymie.
Potrzebuję propozycji relacji I działań PR po evencie, jeśli to właśnie ktoś od Was miałby trafić do delegacji na ten event.
Od razu zaznaczam, że wybór nie jest po naszej stronie tylko studia, więc im bardziej szczegółowy opis, tym większa szansa na udział w evencie, niemniej jednak akcept zależy tylko od studia developerskiego.

No po prostu masterczułki opadają. Chyba pierwszy raz ktoś z tamtej strony powiedział mi tak otwartym tekstem, od czego jestem. Od “działań PR po evencie”. A to, czy łaskawie zostanę wyróżniony zaproszeniem, zależy od licytacji kto da więcej. Jeśli ktokolwiek z adresatów tej propozycji miał złudzenia, jak jest postrzegany przez machinę promocyjną świata gier, powinien się wreszcie ocknąć. Dziennikarz? Dobre sobie. Zwykła stacja przekaźnikowa na usługach działu marketingu wydawcy. Skondensowany zachwyt w sprayu do rozpylania gdzie się da na rozkaz centrali, gdy nadejdzie wyznaczona chwila.

Kiedyś marketingowcy nie byli aż tak roszczeniowi. Co prawda od dawna spotykam się z propozycjami atrakcyjnych wyjazdów, po których następują prośby o deklaracje, jaki materiał potem opublikuję, ale nie na takim poziomie arogancji; bez jawnych przetargów i obmacywania towaru pod czerwoną latarnią. Zwykle odpowiadam, że nie mam pojęcia przed faktem, na ile dane wydarzenie okaże się ciekawe – to raz. A dwa – tłumaczę cierpliwie – że wiele zależy od realiów, których też nie sposób przewidzieć: ile będzie miejsca w danym numerze, czy nie pojawią się ciekawsze tematy, czy w ostatniej chwili materiałów redakcyjnych nie wyprą jakieś reklamy itd., itp. Jak to w papierowym dziennikarstwie. Czasami, gdy wiem, że dane wydarzenie będzie na pewno interesujące, uczciwie uprzedzam: chciałbym z tego zrobić tekst na tyle a tyle stron, ale nie mogę ręczyć – bo to niemożliwe przecież – że się uda. Nie ma zatem mowy o targu, konkretnym zobowiązaniu. W efekcie niektóre atrakcje przechodzą mi koło nosa, ale czasem uda się gdzieś wyjechać, różnie to bywa. Do polskich PR-owców zwykle nie mam żalu o takie żądania, bo to nie oni ustalają reguły gry – mam wrażenie, że często sami są nimi zażenowani – ale ich rozbestwieni poczuciem siły szefowie zza gór i mórz. Czują się coraz pewniej i coraz bezczelniej ustalają stawki.

Tak to wygląda od środka. Ja przynajmniej mam ten komfort, że mogę powiedzieć “nie”, ale jestem w uprzywilejowanej sytuacji – nie zależę od łaski wydawców. Media traktujące o grach ledwo dyszą, nie mają szansy się stawiać. Gdy niczym muchy pod packą padają kolejne magazyny i serwisy, trzeba zaciekle walczyć o odbiorcę, a kluczem do tego jest atrakcyjny materiał o oczekiwanej grze. Nie można winić tych redakcji, ze biorą udział w wymuszonych targach – nie mają wyjścia. Adresaci podobnych wezwań na wybieg mogą tylko bezsilnie zaciskać pięści, nim zrobią to, czego się od nich żąda.

Jest pod tym względem z każdym rokiem coraz gorzej. Ciekawe, czego specjaliści od podkręcania sprzedaży zażądają od nas jutro. Może wysyłania PR-owcom recenzji do akceptacji, zanim trafią do czytelników? Publikacji przygotowanych przez nich gotowców?

Chyba już nic mnie nie zdziwi.

Ilustracja: plakat promujący sztukę Bartleya Campbella „Biały niewolnik” (za Wikimedia Commons). Autor porzucił dziennikarstwo, by zostać dramaturgiem. Dziś może wybrałby marketing – daje większą szansę na rząd dusz.

98 odpowiedzi do “Jesteś tylko narzędziem PR-u, “dziennikarzu”

  1. Bartłomiej Nagórski

    Olafie, po pierwsze, to ja w tym czuję jakiegoś młodego gniewnego „social media pr specialist”, dwudziestoparoletniego „junior senior lorem ipsum”, który dostał zadanie skaptowania fafnastu reprezentantów mediów, wziął się za to jak wiele niedouczonej szczeniaterii z absolutnym brakiem wyczucia, i teraz bardzo by się zdziwił, że ktoś ma jakieś pretensje. O co w ogóle, o to że taką fajną propozycję złożył?

    Po drugie, sam wiesz, że tak już jest od jakiegoś czasu, te targi nie odbywają się może na tym poziomie szczegółowości, co obmacywanie pod czerwoną latarnią („tylko czubeczek, trzynaście pięćdziesiąt, a za mokrego pora dodatkowo trzy dwadzieścia”), ale takie „wicie-rozumicie” sam opisujesz powyżej (trzymając się tej metafory, coś w rodzaju „pójdziem na górę?”). Złożone z uroczą bezpośredniością młodego gniewnego to nie to że to weszło na nowy poziom, po prostu znikła warstwa domniemania i rewerencji – ale to już od ładnych paru lat była tylko dekoracja przecież. Nikah mut’ah albo sigheh, udawanie, żeby obie strony zachowały twarz.

    Po trzecie, wcale nie wiem, czy te pisma o grach by na to poszły. Z tego co wiem, to ani chłopaki z śp. Neo+, ani z PSX Extreme, ani z CD-Action by się na coś takiego zgodzili. To już raczej jacyś redaktorzy portali internetowych, a i to z tych mniejszych, gdzie się pisze za promki i obietnicę zdobycia doświadczenia, ew. za 8PLN brutto za notkę.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Bartłomiej

      Główna różnica polega na tym, że kiedyś PR zwracał się do medium, które chciał widzieć na danej imprezie – czyli już po fazie selekcji. W konkretnych przypadkach można było nawet danego delikwenta postrzegać jako nieszczęśnika, który musi post factum wykazać się przed szefostwem z zagranicy skanem publikacji, bo inaczej podpadnie za nieskuteczność i wyleci z roboty. Nierzadko aktywował się u dziennikarza syndrom sztokholmski.

      Omawiana oferta jest natomiast zaledwie zaproszeniem do udziału w przetargu, kto zadeklaruje większy entuzjazm w relacjonowaniu wydarzenia, czyli do jawnej już i jednoznacznej żenady (by nie użyć terminu powszechnie uznawanego za wulgarny).

      Dla mnie to lvl up tego procederu, niestety.

      Odpowiedz
    2. Matt

      To trochę wygląda jak aluzja, że jeżeli ktoś pisze o grach i dostaje czasem wersje promo, to pisze po to, by dostawać te promki… A nie, żeby pisać.

      Wybacz, ale dziwnie się czuję czytając takie teksty (a jestem redaktorem właśnie w mniejszym portalu internetowym). Tylko w dużych redakcjach są jakieś standardy, ale mniejsi to już zawsze połaszą się na jaką formę wynagrodzenia? Współpracuję ze swoją redakcją już dwa lata, dostajemy czasem promki, ale sporej ilości z tych gier wystawiliśmy średnie, albo i złe oceny. O kasie za teksty nie wspominam, bo tej zwyczajnie nie ma.

      Śmieszna sprawa, właściwie to chciałbym, żeby niektóre teksty o nas były realne (to już akurat nie do Twojej wypowiedzi), kiedy czytam na forach, jak to ludzie ogłaszają kto to nas nie sponsoruje i ile to my pewnie wyciągamy :P

      Odpowiedz
  2. dzemeuksis

    W zasadzie mógłbyś napisać o jaką grę chodzi (przynajmniej w świetle tego, co tam napisano: http://lexvin.pl/prawo/3205/Ochrona%20tajemnicy%20komunikowania%20i%20korespondencji). Piętnowanie takich zachowań, to chyba jedyny sposób na ograniczenie tego procederu.

    Poza tym, co nawet ważniejsze. Podsumujmy fakty: piszesz o grach; jesteś opiniotwórczym dziennikarzem; masz wielu czytelników; posiadasz wiedzę, która ujawnia do recenzji/opisów jakiego tytułu gracze powinni podchodzić bardziej krytycznie, niż zwykle. Czy masz prawo zachować tę wiedzę dla siebie? Moim zdaniem nie.

    Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku decyzja nie powinna należeć wyłącznie do Ciebie, ale również, a nawet przede wszystkim, do redakcji. Do tego dochodzi cały kontekst biznesowy i „zwyczajowy” branży, co dodatkowo komplikuje sytuację.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @dzemeuksis

      Nie chciałem znęcać się nad autorem maila, upubliczniając jego nazwisko. Ewidentnie się podłożył z tymi „działaniami PR”, ale cała idea przetargu, co jasno wynika z tekstu, pochodzi nie od polskiego, ale od światowego wydawcy. Mam zresztą wrażenie, że podkreślając aż dwukrotnie: „wybór nie jest po naszej stronie”, chciał się jakoś zdystansować od tej żenady. Po co go zatem chłostać?

      Odpowiedz
  3. Michał Mielcarek

    Haha, również otrzymałem tego maila, ale jeszcze nie odpisałem, bo poleciałyby same bluzgi. Strasznie się zagotowałem, gdy to zobaczyłem.

    Powiem szczerze – nie zamierzam stawać do tej „aukcji” (od razu przypomniała mi się scena z BioShock: Infinite http://www.youtube.com/watch?v=4AVihhOrVUI ). Jeszcze kilka lat temu pewnie bym się zgłosił, zaślepiony chęcią przebicia konkurencji i pokazania swoim czytelnikom, że my potrafimy sobie wszystko załatwić, a inni nie, lamusy! Ale na szczęście już tak nie myślę. Czas najwyższy odpuścić gonienie za świecidełkami i powiedzieć wprost – nie bawimy się w takie gierki.

    „Media traktujące o grach ledwo dyszą, nie mają szansy się stawiać. Gdy niczym muchy pod packą padają kolejne magazyny i serwisy, trzeba zaciekle walczyć o odbiorcę, a kluczem do tego jest atrakcyjny materiał o oczekiwanej grze. Nie można winić tych redakcji, ze biorą udział w wymuszonych targach – nie mają wyjścia. ”

    Nie zgadzam się. Mamy wyjście. Powiedzieć „nie, sorry, nie bawię się w takie coś. Jak chcecie działanie PR to za nie zapłaćcie”. Dlaczego nie? Bo stracę temat? Ok, napiszę o czymś innym. Bo stracę reklamę? Chciałbym wreszcie jakąś zobaczyć.

    Nie wiem gdzie doprowadzi mnie takie myślenie, ale jeśli będziemy godzili się na takie traktowanie, to będzie tylko gorzej. Tak jak mówisz, zaraz zaczną się domagać, żebyśmy recenzje podsyłali do „klepnięcia”.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Michał Mielcarek
      Nie zgadzam się. Mamy wyjście. Powiedzieć „nie, sorry, nie bawię się w takie coś. Jak chcecie działanie PR to za nie zapłaćcie”. Dlaczego nie? Bo stracę temat? Ok, napiszę o czymś innym. Bo stracę reklamę? Chciałbym wreszcie jakąś zobaczyć.

      Bardzo mi imponuje Twoja postawa, Michale, serio. Trzymam kciuki za wytrwałość. Gdybyś jednak z czasem – odpukać – padł pod naporem wroga, pamiętaj, proszę, że moim zdaniem taka sytuacja jest powodem do wstydu, ale wstydzić powinni się ci, którzy, jak widać, nie mają poczucia obciachu. Nie Ty.

      Odpowiedz
    2. Cefek

      Panowie, recenzje do akceptacji to ja juz widzialem. Czasem nazywalo sie to tekstem sponsorowanym, a czasem bylo wymogiem z gory. Widzialem to w roznych mediach, w tym i telewizji. Ale co do jednego sie zdadzam: chcesz PRu, to za niego zaplac. Jesli kogos stac na to, zeby wynajac PRowcow, to powinien miec tez hajs na sfinansowanie dzialan. Za darmo to mozna grype zlapac.

      Podoba mi sie jeszcze jeden fragment Twojego komentarza, ten, ktory zgaza sie z moimi przemysleniami: nie musze u siebie awac szystkiego, co mi przysla w masowo rozsylanych mailach. Medium sie dewaluuje piszac o czymkolwiek, byle tylko szpalte zapelnic.

      Odpowiedz
      1. Adam Wieczorek

        Przypomniało mi to sytuację, gdy w śp. Engarde opublikowaliśmy recenzję pewnej gry (wystawiając jej ocenę 8 na 10) i telefon PR-owca po niej. Dowiedziałem się, że „skrzywdziliśmy grę” oraz w mało zakamuflowany sposób, że na reklamy, zaproszenia i promki nie powinniśmy już liczyć.

        Nic mnie już tutaj nie zdziwi, naprawdę.

        Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Piotr Gnyp

      Czekam z ciekawością na Twój komentarz. Najbardziej ciekawi mnie ta „zmiana optyki”, bo z mojej perspektywy nadal jesteś dziennikarzem. Coś przeoczyłem?

      Odpowiedz
  4. wo

    Czy w ogóle „tajemnica korespondencji” się odnosi do spamu? Przecież wysłali identycznego maila wszystkim, nawet dziennikarzom prasy papierowej.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @dzemeuksis, wo

      W gorącej dyskusji na FB Michała Mielcarka, pod linkiem do niniejszego wpisu, pracownik polskiego wydawcy tej gry spytany wprost, czy to jego firma wysłała omawianego maila, zapewnił, że nie ma pojęcia. A poza tym „co za różnica”, i w ogóle po co „ta drama”. To nawet nie jest śmieszne – to jest zwyczajnie smutne.

      Spodziewałbym się innej reakcji, ale skoro tak, dochodzę do wniosku, że może faktycznie przesadzam z tą delikatnością.

      Chodzi o „Total War: Rome II”.

      Odpowiedz
  5. Adrian

    Ja o tyle nie rozumiem oburzenia, że lubię bezpośredniość, a nie mydlenie oczu. Takie spotkania to zwykła wymiana korzyści. PR oferuje informacje, a dziennikarz reklamę/rozgłos dla gry. Biznes to biznes. Tutaj nie ma miejsca na zasłanianie się honorem. Czym są ogromne publikacje na wyłączność przygotowywane przez Game Informera jeśli nie taką biznesową symbiozą? Jak to miałoby to być inaczej załatwione? „Damy Wam wyłączność, a jeśli coś napiszecie przed premierą to fajnie, jeśli nie, to trudno, najwyżej nie sprzedamy gry, bo nikt nie będzie o niej wiedział?” Przecież to fikcja. Z tego rodzaju przetargów powinny się szczególnie cieszyć mniejsze tytuły i portale, które rzadko mają dostęp do informacji z „pierwszej ręki”, a cała ich działalność sprowadza się do przepisywania newsów po Kotaku, RPS czy Joystiqu. Poważnie bardziej cieszylibyście się z sytuacji, w której na konferencje zaprasza się tylko najbardziej cenione portale, a reszta musi kopiować?

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Adrian
      Takie spotkania to zwykła wymiana korzyści. PR oferuje informacje, a dziennikarz reklamę/rozgłos dla gry. Biznes to biznes.

      Piękna kalkulacja. Problem w tym, że przy podliczaniu korzyści zupełnie pominąłeś najważniejszego z założenia beneficjenta takich działań: odbiorcę. A psim obowiązkiem dziennikarza jest reprezentowanie interesów odbiorcy właśnie, że tak nieśmiało przypomnę tę jakże skwapliwie ignorowaną dziś regułę :/.

      Z tego rodzaju przetargów powinny się szczególnie cieszyć mniejsze tytuły i portale, które rzadko mają dostęp do informacji z „pierwszej ręki”, a cała ich działalność sprowadza się do przepisywania newsów po Kotaku, RPS czy Joystiqu. Poważnie bardziej cieszylibyście się z sytuacji, w której na konferencje zaprasza się tylko najbardziej cenione portale, a reszta musi kopiować?

      Nie bądź naiwny. Małe media z reguły nie są zapraszane na takie imprezy. Pokaz w Warszawie, z jakimś after party – tak. Wyprawa do Rzymu – chyba cudem.

      Odpowiedz
      1. Adrian

        Dlaczego nie widzisz w tym korzyści dla odbiorcy? Odbiorca chce dostać możliwie obszerne materiały o nowym tytule. Chce, żeby były napisane dobrze. Brakuje mi w Polsce informacji o nowych grach przygotowanych w profesjonalny i wyczerpujący sposób. Zazwyczaj jesteśmy bombardowani jakimiś „przeciekami”, one-linerami twórców, podrasowanym screenem, albo trailerem zapowiedzi. Gdy dziennikarz jedzie na takie wydarzenie (i o relacji biznesowej pisałem tylko i wyłącznie w kontekście sposobu na zapewnienie sobie miejsca tam) może z niego przygotować porządny, rozbudowany materiał. Niech on zajmuje kilkanaście stron w gazecie, niech to będzie ogromny, rozbudowany materiał na portalu, niech obejmuje informacje od twórców, screeny, wywiady, własne spostrzeżenia, trailery i materiały z tworzenia gry. Ja, jako gracz, bym się z tak wyczerpanego tematu cieszył. Ale oczywiście w żadnym razie dziennikarz, działający dla dobra swojego klienta/czytelnika nie może być zwolniony z pewnego obiektywizmu przy pisaniu takiego tekstu i jeśli coś na prezentacji wyglądało słabo, to pisze, że wyglądało słabo. Ja tu nie widzę żadnej sprzeczności, a czytelnicy powinni być zadowoleni. Stąd pytanie o propozycję relacji z eventu jakoś mnie nie razi. Pozostaje problem tych „propozycji działań PR po evencie”, które za pierwszym razem jakoś pominąłem, a teraz trochę mi nie grają, ale nie będąc czepialskim można by zrzucić to na branżową nowomowę i sprowadzić do pytania o komunikowanie o grze w ogóle. Bo zakładam, że PR-owiec nie chce przerzucić swojej pracy na barki dziennikarzy.

        Stawiając się w roli działu PR jakiejś produkcji chciałbym, mając ograniczoną liczbę miejsc na takiej imprezie, zapełnić je dziennikarzami kompetentnymi, którzy jednocześnie będą mogli poświęcić grze więcej miejsca w gazecie niż dwie linijki na ostatniej stronie. Stawiając się w roli dziennikarza, chciałbym dowiedzieć się jak najwięcej i napisać możliwie wyczerpujący artykuł, by czytelnik jeszcze przed recenzją mógł wyrobić sobie jakieś zdanie, czy grą jest w ogóle zainteresowany. Nie widzę to konfliktu.

        Na pewnym portalu usłyszałem niedawno krytykę artykułów sponsorowanych, jako najgorszego zła. Nie uważam, żeby artykuły sponsorowane były problemem. Uważam nawet, że krytyka artykułów sponsorowanych, zwykle odpowiednio opisanych jako teksty reklamowe, w sytuacji, gdy portal co i rusz publikuje za darmo trailery i przecieki podrzucane przez dział PR jest sporą hipokryzją. Co więcej, śmieszne wydaje mi się, że ostatecznie najbardziej pożądane przez graczy reklamy na takich stronach to ostatecznie te, na których serwis nie zarabia, bo publikuje je za darmo. Jawne Sny są specyficznym portalem, bo nie wpisuje się w newsowy trend. Ale portale publikujące niusy są jednocześnie portalami reklamującymi gry. Każda zapowiedź, każdy skrawek wywiadu z twórcami, nawet recenzja z 5/10 na końcu jest reklamą gry, bo informuje o tytule i gracz może nabrać po niej ochoty na spróbowanie. Tu nie ma jasnej granicy gdzie kończy się tzw. obiektywne dziennikarstwo, a zaczyna bycie tubą propagandową wydawców. Ale może dlatego, że wiem, jak działają te mechanizmy, to potrafię patrzeć na to na zimno, bez nadmiernych emocji.

        Odpowiedz
    2. Void

      Materiał promocyjny gazecie powinien być wyraźnie oddzielony od pozostałych treści. Inaczej jest nieuczciwie i chyba niezgodnie z prawem.

      Odpowiedz
    1. Adrian

      No właśnie. Ale według mnie, jeśli gra jest interesująca to redaktor powinien na takiego maila odpisać, że ok, poświęcimy możliwie dużo miejsca i przygotujemy obszerny tekst, ale będziemy obiektywni i jeśli będziemy mieli wątpliwości, co do jakości produktu, to o nich napiszemy. To miałem na myśli pisząc wcześniej o tym że biznes, to biznes. Jeśli dział PR stwierdzi, że boi się ewentualnej krytyki, bo ich produkcja jest słaba, to niech szukają innego dziennikarza. I nie ma tu żadnego konfliktu, bo to, że poświęcimy czemuś pół numeru wcale nie oznacza, że automatycznie oszukujemy naszych czytelników. A jeśli ktoś chce reklamować produkt na swoich zasadach, to niech zapłaci za jego zareklamowanie w odpowiednio oznaczonym miejscu.

      Czy etyczne jest wrzucenie na stronę trailera gry, który nie jest opisany jako reklama? Czym w takim razie jest ów trailer?

      Odpowiedz
  6. Grzegorz Marczak

    Nie rozumiem komentujących którzy starają się bronić CDP , autora tekstu i takiego podejścia.

    Ja jestem w szoku, i dziwię się że za taką propozycję nie wiesza się jej autora na „wirtualnym krzyżu”

    Odpowiedz
    1. Aleksander Borszowski

      +1

      Irytuje mnie zwłaszcza specyficzny typ blogera/dziennikarza growego, któremu to zupełnie nie przeszkadza, bo przecież im mniej standardów, których trzeba przestrzegać, tym lepiej. Patrz Kotaku, które zamieszcza co jakiś czas naprawdę porządny tekst, ale tanim żerowaniem na klikach wkurza już developerów na całym świecie, od Hidekiego Kamiyi po Davida Jaffe.

      „Biznes to biznes. Tutaj nie ma miejsca na zasłanianie się honorem.”

      Po przeczytaniu czegoś takiego można tylko siąść i zapłakać gorzko. Przypominają mi się najgorsze apologie korporacji, jakie w życiu czytałem. I nie wiem, czy napisał to ktoś, kto na takich procederach zarabia, czy ktoś, komu wszystko jedno, czy teksty, które czyta, są dobre?

      Odpowiedz
      1. Adrian

        „Biznes to biznes. Tutaj nie ma miejsca na zasłanianie się honorem.”

        Po przeczytaniu czegoś takiego można tylko siąść i zapłakać gorzko. Przypominają mi się najgorsze apologie korporacji, jakie w życiu czytałem. I nie wiem, czy napisał to ktoś, kto na takich procederach zarabia, czy ktoś, komu wszystko jedno, czy teksty, które czyta, są dobre?

        Odpowiadając powtórzyłbym się po raz kolejny na tej stronie. Analogicznie więc – twierdzę, że to, że zadeklaruję poświęcić w swoim sklepie na wystawienie produktów jakiegoś producenta 20 m kw. wcale nie oznacza, że będę oszukiwał swoich klientów sprzedając im te produkty, bo każdemu mogę tłumaczyć, że produkty innego producenta, stojące na półce obok są lepsze i tańsze, a te którym miejsce właśnie zarezerwowałem są drogie i awaryjne. Oddzielam w ten sposób biznesowe relacje z innym przedsiębiorcą, który zapłacił mi za wstawienie swojego towaru, od relacji z klientami opartymi na zaufaniu. Co więcej, w ten sposób klient ma szansę poznać produkty firmy, której wcześniej nie znał, a być może którą, pomimo ostrzeżeń, chciałby przetestować. Nie ma w tym niczego nieetycznego. Korzystają wszyscy.

        Umieszczenie rozbudowanego, nawet kilkunastostronicowego materiału o grze w zamian za udzielenie wyczerpujących informacji nie ma moim zdaniem nic wspólnego z brakiem etyki i obiektywizmu, bo etyka i obiektywizm wynika z tego jak coś będzie napisane, a nie ile będzie miało literek, obrazków i stron.

        Odpowiedz
    2. Michał Gembicki

      Witam,

      Na początek się przedstawię – nazywam się Michał Gembicki i zarządzam spółką CDP.pl. Wpis Pana Olafa Szewczyka wywołał spore emocje, czytam komentarze i postanowiłem się wypowiedzieć – nieoficjalnie i w nie nadęty pr’owy sposób tylko w postaci zwykłego komentarza – mam nadzieję, że wybaczycie mi tę formę odpowiedzi.

      W pierwszej kolejności wszystkich, którzy mailem poczuli się urażeni – w tym w pierwszej kolejności Pana Olafa w swoim imieniu i w imieniu firmy przepraszam. W mojej ocenie – a mam też doświadczenie w pracy w pr/marketingu – temat współpracy między przedstawicielami mediów i biznesem jest trudny i nie łatwo jednoznacznie sklasyfikować co jest moralnie naganne, a co dozwolone w ramach „dobrego obyczaju”.

      Chciałbym podkreślić, że w żadnym przypadku, nigdy nie próbowaliśmy i nigdy nie będziemy próbować wpłynąć na treść publikacji czy oceny dziennikarza. Prośba o zadeklarowanie objętości materiału była jedynie próbą określenia poziomu zainteresowania wydarzeniem podyktowanym ograniczonymi zasobami, którymi dysponowaliśmy (dla dystrybutora z dalekiej Europy wschodniej wydawca przewidział jedno miejsce na evencie).

      Jak zauważył słusznie np. Cubituss nie ma w tym mailu żadnej intencji wpłynięcia na treść artykułu i jego autora. Samo pytanie o formę i objętość materiału było jednak niewłaściwe. I tu zrzucam to na niedoświadczenie człowieka, który maila wysłał. Napisał bezpośrednio, być może spieszył się i z tego wyszedł ludzki błąd, proste zaniedbanie, być może zlekceważenie i przekroczenie dystansu w relacji z Panem Olafem, ale zdecydowanie nie skandal i pogwałcenie zasad, godne komisji śledczej i publicznej egzekucji.

      Pamiętajcie Panowie proszę, że po drugiej stronie też pracują ludzie, często młodzi, w branży growej relacje nie są jakieś bardzo sformalizowane, piszę się bezpośrednio, zwraca w sposób krótki i „młodzieżowy”. Kolega, który napisał tego maila zebrał już swoją porcję wstydu i na pewno na przyszłość zapamięta lekcję płynącą z tego wydarzenia i zachowa w następnym kontakcie większy dystans.

      Pozdrawiam,

      Michał Gembicki

      Odpowiedz
  7. edwin

    CDP wiele stracił po zatrudnieniu pewnego [imię]… to nie złośliwość jeno smutna konstatacja.

    Od Olafa: pozwoliłem sobie wyciąć imię, bo choć szczerze wierzę, że nie o złośliwość Ci chodziło, ale o opis stanu rzeczy, lepiej jednak – jak zauważył Surin, i co jest zgodne z tradycją tego miejsca – nie wchodzić w personalia.

    Odpowiedz
    1. Surin

      Naprawdę ważny temat rozpoczęty przez Olafa, zaczyna się powoli zmieniać w rozpędzoną i smutną prywatę. Jeśli już naprawdę podajemy czyjeś imiona, to miejmy przynajmniej w sobie na tyle odwagi/kultury (niepotrzebne skreślić, nie znam autora powyższej wypowiedzi, więc dałem „łamańca”), żeby rozwinąć myśl i z jednozdaniowej krytyki rozwinąć coś więcej. Czegoś się dowiemy, ktoś tam może wyciągnie wnioski. Półsłówka i hasła pozostawmy innym miejscom w sieci.

      Odpowiedz
  8. Pingback: Kto nam zrobi lepiej tego zabierzemy za granicę na pokaz gry – zaniemówiłem! | AntyWeb

  9. edwin

    Okay edit mojego posta mnie nie obruszył w sumie masz rację, ale chciałem zauważyć, że wymieniona osoba jest ze swojego zachowania tj. takiego pijarowskiego zagrania bardzo, ale to bardzo dumna i wcale się z tym publicznie nie kryje!

    Odpowiedz
  10. DeZoo

    Zjawisko pożerania mediów przez marketing przybiera na sile i trudno się z tym pogodzić. I odpowiadają za to ludzie typu 'pracownik polskiego wydawcy’ wspomniany przez Olafa, kreowani przez zblatowane serwisy na guru nowych mediów. Ten konkretny, jeszcze pracując po mediowej stronie, głosił prymat działu sprzedaży nad redakcją i był gotów sprzedać wszystko, byle przyniosło parę złotych, bo tak wg. niego powinny tak wyglądać 'nowe media’ – być na łaskawym chlebie marketingu. A kto się nie dostosuje, niech umiera niekontent ;) Pewien naczelny reklamuje na swych łamach firmę fashion – na fejsie pan [inicjały] publicznie bije bravo i ironizuje z oburzonych mamutów-dziennikarzy, że nie rozumieją postępu ;)

    Od Olafa: tak jak w przypadku wpisu edwina, pozwoliłem sobie wyciąć inicjały, by nie prowokować dyskusji o konkretnym człowieku – zostańmy przy zjawisku (mam nadzieję, że przyjmiesz to bez urazy; bardzo się tu staramy unikać krytyki ad personam, bo łatwo wymyka się spod kontroli). Co się tyczy rozmywania granic między PR-em a dziennikarstwem, masz rację.

    Odpowiedz
  11. DeZoo

    Olafie, nie mam nic przeciwko edycji tej, też zazwyczaj w krytyce unikam ad personam, ale szlag mnie trafia, kiedy czytam o tym jak coraz bardziej przesuwane są granice przyzwoitości w mediach, a tak mało osób bije na alarm, bo różni 'guru’, modni blogerzy i ober-redaktorzy twierdzą, że tak trzeba. I zaprasza się ich np. na wykłady dla adeptów dziennikarstwa, którzy to przyjmują za prawdę objawioną. Przez wiele lat patrzyłem zażenowany jak kumple-dziennikarze biorą jakieś gówniane prezenty od pr-owców, piją stawianą przez nich wódę, a potem udają, że to nic takiego. Wtedy jeszcze nie było wcale tak źle… marketing jeszcze był dosyć powściągliwy, wisiał u klamki i co najwyżej korzystał z okazji. Teraz… wystarczy trochę popracować w PR, żeby usłyszeć na własne uszy, czym są dla marketingu media, szczególnie nowe. Będzie jeszcze gorzej, ta fala słuchaczy wykładów, wywiadów i wyznawców guru’s dociera już powoli do każdej redakcji, teraz kurwa my! ;)

    Odpowiedz
    1. Aleksander Borszowski

      Polewam panu DeZoo. Widzę, jak rozbestwiły się growe media zachodnie, wczoraj jeden z moich ulubionych artystów, George Kamitani, przez paskudne, tanie dziennikarstwo Kotaku był zmuszony wystosować list, w którym bronił się przed bezpodstawnymi atakami i zapowiedział, że ograniczy swoje publiczne wypowiedzi (a to człowiek bardzo otwarty dla fanów). Zamiast porozmawiać z Kamitanim, mającym zresztą profil na Facebooku i zapytać „o co chodziło artyście”, w celu szybkiego nabicia kliknięć „dziennikarze” tworzyli kolejne koszmarne artykuły czy nawet wysuwali oskarżenia o homofobię. „Co w tym złego?”, „dziesięć godzin to koszmarnie dużo w internecie, nie mogłem czekać na odpowiedź, liczą się kliki”, itd.

      Trzeba się stawiać takim praktykom zdecydowanie i pokazywać ludzi za nie odpowiedzialnych – inaczej za jakiś czas boleśnie odczujemy ich skutki.

      Odpowiedz
      1. Piotr Sterczewski

        To raczej offtop, ale czy opisujesz tę sytuację, kiedy dziennikarz napisał tekst krytykujący przeseksualizowane bohaterki, a artysta zadedykował mu obrazek z półnagimi krasnoludami z komentarzem w tonie „hehe, może to ci się bardziej spodoba, wink wink nudge nudge”?

        Nie mogę znaleźć tego listu, ale czy przypadkiem w tej sprawie nie jest tak, że „he was asking for it”?

        Odpowiedz
    2. Radek Zaleski

      Skoro jest zle z tymi mediami to zaloz swoje i pokaz wszystkim jak to sie robi. Piotrek Gnyp pokazal jakie to proste.

      Zrob to Najlepiej pod nazwiskiem, nie na malego anonimowego szczurka-podjadka. Odwagi, smialo.

      Nie pozdrawiam.

      Odpowiedz
      1. Aleksander Borszowski

        Oj, to nie było ani logicznie przemyślane, ani dobre, ani przyjemne.

        Zwłaszcza, że poddało w wątpliwość sens całej machiny dziennikarsko-growej – skoro ten, co nie robi, nie może krytykować, to skąd ogóle recenzje gier? I czy udane=dobre, nieudane=złe? Brak sensu w utrzymywaniu pewnych standardów?

        Uch. Naprawdę czuję, że lepiej mi założyć, że ktoś się pod pana R.Z. podszył. Bo ten post to jednak kiepski PR.

        Odpowiedz
        1. romero

          Po stylu wypowiedzi możesz spokojnie zakładać, że to autentyczny wpis tego pana.
          [ciach! – Piotr Sterczewski / To jest poziom argumentu ad personam, którego nie tolerujemy na Jawnych, spróbuj autentyczność wpisu uzasadnić inaczej.]

          Mnie ciekawi kilka rzeczy

          1. Czy to naprawdę była inicjatywa z tzw. Zachodu, czy to jednak akcja czysto CDP czyli wiadomo kogo [ok bez nazwisk, ale sam się objawił i nie jest nawet w jednym promilu zawstydzony swoimi poczynaniami, ze nawet nikogo nie pozdrawia]. Czy ktoś zapytał o to tych z zachodu?
          Jeśli ta akcja ma wymiar międzynarodowy to dlaczego nie widzę nigdzie w serwisach za zachód od Odry shitstormu? Na 99% zakładam, że to lokalna inicjatywa, a nawet więcej, że to pomysł tylko i wyłącznie Wiadomo kogo. Jeśli ktoś w CDP to zatwierdził to mogę tylko gorzko zapłakać.

          2. Czy CDP wie jak bardzo to co zrobił wiadomo KTO szkodzi wizerunkowi tej firmy?

          Ja pozdrawiam. Mama uczyła, żeby pozdrawiać :)

          Ps. Panie Olafie jak widać po komentarzu wiadomo kogo był pan w swoim komentarzu zbyt łagodny dla tego delikwenta.

          Odpowiedz
      2. Paweł Schreiber

        @Radek – Zadziwiasz mnie. Chcąc nie chcąc, występujesz tu jako przedstawiciel firmy, którą bardzo szanuję i życzę jej jak najlepiej. I zagrywkami w rodzaju „nie pozdrawiam” wpływasz – stanowczo ujemnie – na jej image. Poza wszystkim – to chyba strasznie… nieprofesjonalne.

        Jako recenzent gier kontaktujący się z wydawcami pracowałem króciutko, ale i tak zdążyłem się bardzo zdziwić poziomem PRu w największych polskich firmach wydających gry. Spodziewałem się, że będę miał kontakt z profesjonalistami, którzy wiedzą, jak sensownie podejść i uwieść klienta, a – poza kilkoma chlubnymi wyjątkami – trafiłem na amatorów. Zupełnie nie umieli dbać o swoje interesy, nie wywiązywali się z terminów, które sami sobie narzucali, nie znali angielskiego, z polskim też miewali problemy… Podany przez Olafa przykład, poza kwestiami etycznymi, pokazuje też straszną siermiężność metod, które w polskim PRze growym są dość powszechne („słuchaj, zrób za mnie trochę roboty, to ci załatwię wyjazd”).

        Zanim zacząłem opisywać gry, moje recenzenckie doświadczenia z PRem dotyczyły działów promocji w polskich i zagranicznych teatrach. Zagraniczne spisywały się lepiej od polskich, ale polskie są zwykle dużo bardziej profesjonalne od działów PR wielkich wydawców gier. Coś tu chyba nie gra?

        Odpowiedz
        1. Szymon Olejniczak

          Prawdę mówiąc wypowiedź Radka jest dla mnie przykrym zaskoczeniem (jakoś zapisał mi się w głowie Jego obraz z czasów Gamecornera, znacznie bardziej pozytywny).
          Nie będę udawał, że znam się dobrze na sytuacji dziennikarzy od gier (mój jedyny kontakt z pracą dziennikarską polegał na pisaniu kilku artykułów o futbolu amerykańskim), bo tak nie jest. Muszę jednak przyznać, że 'szary lud’ (do którego się zaliczam) swoje podejrzenia co do sterowania opiniami ma… i niestety takie 'perełki’ to potwierdzają. Dziennikarstwo i PR nawet w 'mainstreamowych’ tematach stają się coraz bardziej amatorskie (zresztą ciężko oczekiwać czegoś innego gdy mało który student dziennikarstwa wie co dzieje się w jego własnym kraju, o zagranicy nie wspominając; sporo osób idzie również na dziennikarstwo, bo nie udało im się dostać na wymarzony kierunek).
          Podsumowując mój nie prowadzący do niczego bełkot chciałem zadać tylko jedno pytanie, które przyszło mi do głowy po przeczytaniu tekstu i komentarzy: czy niedługo tworzenie rzetelnych recenzji będzie oznaczało automatyczne przylepianie dziennikarzowi/Youtuberowi (pamiętajmy, że coraz więcej recenzji pochodzi od niektórych znanych Youtuberów) łatki freelancera, który w życiu nie zostałby przyjęty do pracy w redakcji, bo ma czelność pisać to, co myśli?

          P.S. Pozdrowienia dla Pawła od byłego Funduszowca :)

          Odpowiedz
          1. Paweł Schreiber

            @Szymon – Ha! A tak się zastanawiałem, czy to TEN Szymon Olejniczak, czy nie ten! Ukłony niskie. Fundusz mi akurat chodzi po głowie o tyle, że jutro jadę na obóz do Serocka (d. Świder, d. Jadwisin), gdzie na małym obozie wygłoszę wykład pt. „Po co nam gry wideo?”. Ciekawe mamy czasy, a Mary to wspaniała dyrekcja.

          2. Szymon Olejniczak

            To w takim razie zazdroszczę i życzę powodzenia :) Obozy interdyscyplinarne zawsze były wesołe (w sumie byłem na nich bodaj 5 razy)… ja siedzę i z zaciśniętymi zębami piszę wniosek o zmianę miejsca wyjazdu w ramach Erasmusa (uczelnia, do której miałem pierwotnie jechać wykiwała mnie). Poza tym muszę szykować się na kolokwium – przez czwarty tydzień z rzędu będziemy pisać koło z tego samego przedmiotu, a jeszcze mam małe dziury w materiale. Uroki studiowania biotechnologii – w sumie w tym semestrze razem z praktykami mam 700 godzin. Trochę to dobijające, bo w Dublinie (tam zamierzam jechać) w semestrze mają tylko 310 godzin… ale w sumie robię to, co chcę, więc się cieszę. Akurat do tej notki przywiał mnie tekst z gikza… wolę wiedzieć co w trawie piszczy (a poza tym trochę wplątałem się w e-sport w jednej grze).

      3. Michał Gancarski

        > Skoro jest zle z tymi mediami to zaloz swoje i pokaz wszystkim jak to sie robi. Piotrek Gnyp pokazal jakie to proste.

        A jeśli ktoś sprzeda Ci nieświeże jabłka, to pokaż mu jak to się robi – załóż własny sad i firmę sprzedającą owoce.

        Cóż to w ogóle za argument.

        Odpowiedz
  12. Martinez

    Dziennikarz jest narzędziem PR-owca, a PR-owiec dziennikarza. Co nie znaczy, że bezwolnym.
    Bez symbiozy nie ma życia, takie są prawa natury. Ale symbiozy, a nie pasożytowania.
    Problem w tym, że słabiutkie przez ostatnie lata media mają dziurawy system immunologiczny i infekcja advertorialami/sponsoringami/… przybrała rozmiar epidemii.
    W ten sposób gnije ciało, którego kilka zdrowych tkanek nie zmieni tempa rozkładu.
    Może jest szansa ratunku w dotkliwej chemioterapii. Może to się właśnie dzieje, katastrofa modelu ekonomicznego mediów, i jeszcze więcej dziennikarzy przechodzi do PR-u, a nikt pod prąd.

    Odpowiedz
  13. Jan Popieluch

    Pomijając samo podejście PR-u, który coraz częściej widzi w nas darmowe agencje reklamowe, zastanawiam się, jakie media odważą się po tym dzisiejszym szumie na przyjęcie zaproszenia. I co PR CDP napisze jutro rano na ten temat. Bo teraz każdy artykuł relacjonujący Rzym, który się pojawi w sieci, będzie odbierany jednoznacznie – „jak bardzo musieliście się sprzedać, żeby to napisać?”

    Odpowiedz
  14. Cubituss

    Przykro mi, nie widzę w takim podejściu nic zdrożnego. Dziennikarz nie ma obowiązku przyjęcia takiej propozycji ani nawet ustosunkowania się wobec niej.

    To co mnie najbardziej mierzi, to oburzenie szacownych komentatorów, bo przecież latają na eventy organizowane i opłacone (włącznie z przelotem, zakwaterowaniem i jedzeniem) przez organizatorów tychże eventów – i co, nie boli wtedy serduszko, że jesteście przekupieni? Nie drży ręka, jak podpisujecie NDA?

    Tak, tak, wiem, przecież „nie musicie” pisać o tym, co widzieliście… ale po pierwsze i tak napiszecie, bo przecież nie macie o czym pisać, a po drugie wiecie, że jak nie napiszecie, to już więcej nikt was nigdzie nie zaprosi.

    Można do tego podejść na dwa sposoby – albo tak jak Wy przymykać oczy i udawać, że to, co napisałem akapit wcześniej to nieprawda, albo występować z pozycji czysto biznesowej. I odpisać chłopakom z CDPu albo „lol gościu, chyba zwariowałeś”, albo „proponuję feature artykuł na głównej + 5 kilo tekstu z galerią”.

    Co do samej moralności, to moim zdaniem można być jednoznacznie białym (i wtedy nie jeździ się nigdzie, chyba że płaci się swoim dziennikarzom za przeloty, wyżywienie, kwaterunek, bilety wstępu oraz diety), a jeśli się nie jest to nie opowiada się z obrzydzeniem o szarościach.

    Gdy jeszcze istniał print, to miałem zawiązaną spółdzielnię na obchodzenie takich sytuacji. Miałem paru znajomych dziennikarzy zagranicznych (i jeszcze kilka innych osób, więcej nie powiem) i oni po takich eventach, łamiąc NDA, wrzucali mi na serwer paczki z grafikami i podsumowaniami eventów, często opowiadali o tym, co widzieli na skajpie. Mając na względzie dobro czytelnika, robiłem z tych materiałów artykuły, nie udając wcale, że ktoś od nas tam był, ale traktując je jak normalne reportaże na podstawie powszechnie dostępnych grafik i informacji. Rozwścieczonemu PRowcowi (łamałem terminy z NDA, bo przecież nic nie podpisywałem) tłumaczyłem, że materiały znalazłem w internecie i nie mam zamiaru mu powiedzieć gdzie.

    I co teraz? Robiłem źle czy dobrze? Biały, czarny czy szary?

    Odpowiedz
      1. Cubituss

        Zgadza się. Ale nie było lepszych środków. Alternatywą było olanie całego kombinowania i pisanie o rzeczach, o których moi czytelnicy czytali miesiąc wcześniej u konkurencji. Nie traktowałbym ich wtedy poważnie, ani swojej pracy też.

        Oczywiście w idealnym świecie wydawca płaci moje rachunki za delegację, a ja nie podpisuję żadnego NDA, a i tak mnie wpuszczają na pokaz. Problem z tym światem jest taki, że nie istnieje.

        Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Cubituss

      Cały Twój wywód stoi na kuriozalnej tezie, że zapraszanie dziennikarzy na zagraniczne pokazy to forma korupcji. Spróbuj to powiedzieć dowolnemu szanującemu się recenzentowi filmów, muzyki, literatury itd., a gwarantuję, że taką tezą wprawisz go w najlepszym przypadku w zażenowanie. Powiedz prosto w twarz Wojtkowi Kałużyńskiemu, Jackowi Szczerbie, Tadziowi Sobolewskiemu, że zaproszeni na festiwal filmowy powinni w rewanżu pisać o imprezie peany. Powiedz Bartkowi Chacińskiemu lub Jarkowi Szubrychtowi, że mają się licytować, kto napisze więcej i „zrobi lepszy PR” w zamian za bilet na koncert lub płytę. Niech Piotrek Kofta i Patrycja Pustkowiak z wdzięczności za książki i zaproszenie na wywiad z autorem deklarują publikację na co najmniej osiem tysięcy, dziesięć tysięcy znaków – śmiało, dalej, kto da więcej, ten jedzie!

      Serio?… Naprawdę tak rozumiesz dziennikarstwo?

      Jeśli ktoś postrzega wyjazdy jako formę przekupstwa, to owszem – biorąc w nich udział, jest rzeczywiście korumpowany. Bo sam tak to ocenia. Nie wiem jednak, jak nisko trzeba się cenić, jak wąskie mieć horyzonty w spojrzeniu na siebie i swoją pracę, by przyjąć taką optykę i zgodnie z nią się sprzedawać. Może jakiś początkujący stażysta patrzy na te wyjazdy jak na siódme niebo, jakiś bonus, za który jest winien pokłony zapraszającemu. W przyzwoitej redakcji ktoś bardziej doświadczony powinien jednak wybić dzieciakowi takie myślenie ze łba w trybie pilnym – dla jego dobra, dla dobra redakcji, a przede wszystkim dla dobra jego czytelników. Bo kompletnie nie o to tu chodzi.

      To wszystko jest naprawdę bardzo proste: zapraszający nie robi mi żadnej łaski. Tak jak ja nie robię jemu. Pisał już o tym w komentarzu powyżej Martinez – to normalna dwustronna relacja zawodowa. Wydawca oferuje mi dostęp do informacji, a ja mu oferuję szansę na dotarcie z nią do odbiorców mojego medium. To jest zwykły kanał komunikacji, nic więcej. Poświęcam swój cenny czas, swe umiejętności, swą pracę, by zdobyć wiedzę, którą – jeśli okaże się tego warta – podzielę się z czytelnikami. Co leży też w interesie wydawcy, i właśnie dlatego wozi mnie, karmi i poi.

      Mam się płaszczyć, całować po stopach, bo opłacił bilet i hotel? Wstydzić się, że wyjechałem? Gdzie, w jakiej redakcji, tak chore standardy uważane są za normę?

      Wystarczy widzieć to wszystko we właściwych proporcjach i naprawdę nie ma wtedy żadnych dylematów, sytuacja jest klarownie jasna. Możesz wtedy bez stresu i poczucia winy napisać mocno krytyczny tekst po parodniowym służbowym pobycie za granicą, jeśli uważasz, że jesteś to winien czytelnikom. Mimo że – cóż za niewdzięczny ze mnie drań! – zapraszający opłacił żarcie, spanie i samolot ;).

      A że w rewanżu wydawca wpisze Cię na czarną listę na kilka lat, bo jego umiarkowanie profesjonalny zawiadowca marketingu uznał, że opłaca się obrażać na dziennikarzy? Cóż, trzymanie się standardów zawodu ma swoją cenę. Wszystko da się przeżyć. Wystarczy tylko pamiętać, że się jest dziennikarzem. A nie chłopcem do wynajęcia, którego zaproszono do przetargu na cmoknięcie w rzyć w zamian za wyjazd do Rzymu.

      Odpowiedz
      1. Cubituss

        Olafie, jak na osobę, która wyjechała w życiu na – obstawiam – 100 wyjazdów sponsorowanych naprawdę z dużą łatwością przychodzi Ci pisanie o krytycznych tekstach tychże wyjazdów dotyczących. Bo gdybyś popełnił choć jeden, nie miałbyś takiej ilości tych wyjazdów i obaj o tym wiemy, co więcej, nawet obaj o tym napisaliśmy. Albo zatem oszukujesz sam siebie, albo wszystkich naokoło, albo jesteś wielkim entuzjastą gier i zawsze piszesz o nich pozytywnie, gdy oglądasz je w wersji preview. Ja miałem zawsze to ostatnie podejście i podobnie jak Ty, nie miałem problemu z lataniem za cudzą kasę, żeby obejrzeć cudzy produkt.

        Sprawnie pomijasz kwestię podpisywanych na takich wyjazdach seryjnie (również przez Ciebie) NDA, które zabraniają Ci pisania o tym, co widziałeś, w dogodnym dla Ciebie terminie i które – to też się zdarza – zabraniają wspominania o jakimś elemencie rozgrywki. To Ci już nie przeszkadza? To już się mieści w rzetelnym dziennikarstwie, „przyrzekam, że nie napiszę, że gra chrupie”?

        Zauważ, że mail, na który aż tak bardzo się oburzasz, dotyczy OBJĘTOŚCI, a nie JAKOŚCI materiału. Można zatem spokojnie na tego Total Wara pojechać, a potem opisać na umówione 10 kilobajtów plus cover story, że jest kompletnie do kitu. Albo że jest fajny, jeśli jest fajny. Moim zdaniem nie ma nic zdrożnego w tej propozycji, a już na pewno nie jest ona zachętą do wypięcia tyłka. Wydawca chce wybrać to medium, które uznaje jego produkt za najciekawszy? Medium pragnie mieć dobry materiał dla swoich czytelników? Jak napisał Martinez, dwustronna transakcja biznesowa.

        Nie wiem natomiast, czy stawianie festiwalu filmowego na równi z zaproszeniem na pojedynczy pokaz pojedynczego wydawcy gry/filmu to z Twojej strony trolling, czy jedynie nieprzemyślenie wypowiedzi, podobnie uwagi o biletach i płytach. Bo w tym pierwszym wypadku nie ma mowy o korupcji, a w tym drugim wypadku mówimy o recenzjach produktów, a nie ich previewsach.

        Odpowiedz
        1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

          @Cubituss

          Olafie, jak na osobę, która wyjechała w życiu na – obstawiam – 100 wyjazdów sponsorowanych naprawdę z dużą łatwością przychodzi Ci pisanie o krytycznych tekstach tychże wyjazdów dotyczących. Bo gdybyś popełnił choć jeden, nie miałbyś takiej ilości tych wyjazdów i obaj o tym wiemy

          Masz aż takie problemy z pamięcią? Przecież o moim skrajnie nieprzychylnym tekście po pokazie „Dante’s Inferno” we Florencji wypowiadałeś się publicznie, krytykując mnie notabene właśnie za to, że okazałem niewdzięczność wydawcy, kąsając rękę, która mnie karmi (i przykry, i surrealny zarzut w ustach dziennikarza, w dodatku naczelnego dwóch pism, którym wtedy byłeś). Przez dwa lata nie byłem potem zapraszany na żaden zagraniczny pokaz EA. Zresztą do dziś uzbierał się tylko jeden, na prezentację „BF3” w Paryżu, więc nadal nie jestem ich, ujmując rzecz oględnie, faworytem.

          Co nie przeszkadza mi pisać o wpadkach EA nadal, także bardzo ostrym tonem – najwyraźniej nie zrozumiałem nauczki ;). Przeczytaj sobie „Partacze. Be the first to comment”.

          Pokaż mi jakikolwiek polski serwis o grach, magazyn, który też wytknął wydawcy to kłujące w oczy „działo samobierzne” – poza Niezgrani.pl, bo tylko oni, o ile mi wiadomo, mieli cojones, by do mnie zalinkować z adekwatnym komentarzem. Gdy wcześniej podobną wpadkę polonizacyjną zaliczył LEM z „Call of Duty”, w sieci aż huczało. Ciekawa asymetria.

          Dalekie od zachwytu teksty publikowałem na łamach „Kultury” po zagranicznych wojażach nie raz, już bez spektakularnych konsekwencji – bo jak się okazało, zdarzają się i sensowni PR-owcy, którzy rozumieją, że to jest wliczone w cenę. Którzy szanują moje prawo do wyrażania opinii, albowiem wiedzą, że na tym polega dziennikarstwo. I że summa summarum i tak im się to opłaca, bo dzięki tekstom krytycznym jestem bardziej wiarygodny dla czytelników, łatwiej uwierzą zatem moim rekomendacjom.

          Wielokrotnie odrzucałem także oferty bardzo atrakcyjnych wyjazdów, na przykład typu: „jedyny dziennikarz z Polski na amerykańskiej zapowiedzi gry jednego z najwyżej cenionych studiów”, bo nie odpowiadały mi stawiane przez zapraszającego warunki. Stali czytelnicy Jawnych Snów są tego świadomi, bo zdarzało mi się tu i o tym pisać.

          I Ty mi zarzucasz brak odwagi? Hipokryzję? Ty, ze swoją pochwałą serwilizmu wobec wydawców żądających od dziennikarzy świadczeń za pokaz i hotel?

          Sprawnie pomijasz kwestię podpisywanych na takich wyjazdach seryjnie (również przez Ciebie) NDA, które zabraniają Ci pisania o tym, co widziałeś, w dogodnym dla Ciebie terminie i które – to też się zdarza – zabraniają wspominania o jakimś elemencie rozgrywki. To Ci już nie przeszkadza? To już się mieści w rzetelnym dziennikarstwie, „przyrzekam, że nie napiszę, że gra chrupie”?

          Współczuję doświadczeń zawodowych, to chyba musiała być dla Ciebie ciężka trauma. Ja, wyobraź sobie, nigdy nie musiałem podpisywać zobowiązań, że nie napiszę o czymś źle. Podpisywałem jedynie zobowiązania do niepublikowania materiałów przed określonym terminem. Można mieć o tej praktyce różne zdanie, i moje także jest mieszane. Nie lubię, gdy ktoś mi wyznacza jakiekolwiek ograniczenia w dziennikarstwie. Jako człowiek z prasy doceniam jednak szansę na równą konkurencję z internetem, który może dotrzeć do czytelnika z dnia na dzień, podczas gdy ja muszę czekać na druk dniami lub tygodniami.

          Zauważ, że mail, na który aż tak bardzo się oburzasz, dotyczy OBJĘTOŚCI, a nie JAKOŚCI materiału. Można zatem spokojnie na tego Total Wara pojechać, a potem opisać na umówione 10 kilobajtów plus cover story, że jest kompletnie do kitu.

          Obaj świetnie wiemy, jak się konstruuje makietę pisma, jaka jest gradacja ważności. Nie pisze się dziesięciu stron poprzedzonych okładką o rozczarowaniu. Nie marnuje się tyle miejsca, nie nadwyręża cierpliwości i zaufania czytelnika po to, by mu powiedzieć, że w zasadzie dana gra zapowiada się na gniot. Forma w istotnej mierze powiązana jest z treścią, to jest przecież elementarz dziennikarstwa. Wiedzą o tym i redaktorzy, i – niestety – marketingowcy nadużywający swojej pozycji.

          Nawet nie trzeba przystawiać dziennikarzom pistoletu do głowy: „Ocena ma być nie mniejsza niż”. Wystarczy ogłosić przetarg na objętość i dodatkowe usługi seksualne – pardon: „działania PR po evencie” – i nagle napisanie krytycznej relacji z imprezy okazuje się cholernie kłopotliwe w wyznaczonym formacie.

          Odpowiedz
          1. Cubituss

            Z Dante’s Inferno zwracam honor, zapomniałem o tym kompletnie. Zarzuconej mi pochwały serwilizmu nie skomentuję, bo go nie pochwalam, co chyba dałem wyraz w paru dzisiejszych komentarzach. Dość bicia piany, wkleję Ci tylko Twój własny cytat, bo mnie rozbawił setnie w kontekście Twoich narzekań. Oto on: „Nie lubię, gdy ktoś mi wyznacza jakiekolwiek ograniczenia w dziennikarstwie. Jako człowiek z prasy doceniam jednak szansę na równą konkurencję z internetem”.

            Powodzenia w docenianiu życzę.

    2. Michał Gancarski

      > Przykro mi, nie widzę w takim podejściu nic zdrożnego. Dziennikarz nie ma obowiązku przyjęcia takiej propozycji ani nawet ustosunkowania się wobec niej.

      Jeśli ktoś podejdzie do mnie na ulicy i stwierdzi, że podaruje mi bilet do kina za możliwość przyłożenia mi w twarz, to również nie będę miał obowiązku przyjęcia propozycji lub ustosunkowania się do niej.

      Tylko w jaki sposób zmienia to naturę propozycji? W żaden.

      Odpowiedz
  15. Borejko

    Przeczytałem i tekst i komentarze.
    I naprawdę nie rozumiem tak naprawdę tego oburzenia.
    Przecież to funkcjonuje od lat.

    Mnie na ten przykład nagabywano na tekst o produktach (jakieś bzdety, tablety) sponsorowany za pieniądze przez równy rok (serio). Dostałem nawet gotowy tekst, przy czym tekst nie miał/ mógł być oznakowany jako „tekst sponsorowany”.
    Dostawałem propozycje abym zamieszczał teksty o grach na konsole, których nawet nie mam w domu.
    Ja po prostu traktuje takie informacje jako spam. Owszem zdarza mi się zamienić emaile z takimi osobami i tyle.
    Jak napisał powyżej Cubituss (choć dziennikarzem nie jestem).
    ” Dziennikarz nie ma obowiązku przyjęcia takiej propozycji ani nawet ustosunkowania się wobec niej.”

    Odpowiedz
    1. romero

      Przeczytałem i tekst i komentarze.
      I naprawdę nie rozumiem tak naprawdę tego oburzenia.

      ###
      Nie wiem czy przejdzie ten komentarz moderację więc sam wstawię gwiazdki. Borejko przede wszystkim chodzi o styl i poziom pogardy reprezentowany dla tej drugiej strony przez wiadomo kogo. Ten pan ma drugą stronę za dziw*ę i to z tych najgorszego sortu i nie ma nawet na tyle zwykłej przyzwoitości, żeby to zakamuflować PRowym bulszytem.
      Poza tym przepraszam, ale co to ma być? Konkurs na to kto bardziej pocałuje w pupkę? Bo tak to wygląda z tego maila.

      Odpowiedz
      1. Borejko

        @romero: „chodzi o styl i poziom pogardy”
        Ale zwracasz uwagę na Viagry i Rolexy w Twojej skrzynce???
        I tak to trzeba traktować. Jak spam.
        „Nie kop pana bo się spocisz”…
        heh

        Odpowiedz
        1. Jan Popieluch

          To nie jest to samo. Z producentami Viagry i Roleksów nie musisz na co dzień współpracować i negocjować (przynajmniej ja nie muszę). Nie znasz tych ludzi osobiście, możesz ich spokojnie olewać. Tutaj sytuacja jest zupełnie inna – dziennikarze i wydawcy są ze sobą związani, nienaturalne byłoby traktowanie takiego maila jak losowego spamu, po którym wracamy znów do tego, co było. Bo jak ktoś raz coś takiego napisał, to dobitnie pokazuje, jaki ma stosunek do prasy.

          Odpowiedz
  16. Borejko

    Nie, mylisz się gower. Dziennikarz nie musi współpracować z każdym wydawcą, który traktuje drugą stronę pogardliwie czy jak „dzi*ke”. Ma prawo wyboru. Podobnie jak portal, strona. Jeśli współpracuje z każdym to on staje się „dzi*ka”

    Odpowiedz
    1. Jan Popieluch

      No i ja przecież właśnie o tym piszę. Pewnie, można powiedzieć, że olewam jednego, drugiego, trzeciego wydawcę. Ale o ile odbiorcy niekoniecznie chcą słyszeć o nowej Viagrze czy sposobach na powiększanie różnych części ciała, to chcieliby czytać o nowych grach, niezależnie od ich wydawcy. Dlatego właśnie taki spam od konkretnego człowieka, z którym współpracujesz i chciałbyś współpracować jest zły na zupełnie innym poziomie niż spam seksualno-anatomiczny. Bo gdyby, nie daj Boże, stał się standardem w komunikacji, to pozostawałoby wrzucenie wszystkich wydawców do folderu ze spamem. I pisanie o kwiatkach.

      Odpowiedz
  17. Pingback: „Ja dam relację!”; „Dorzucę wideo!” – czyli kto nam opowie o Total War: Rome 2 | Open Beta

  18. edwin

    To się dyskusja rozwija, ale idzie chyba w bardzo dziwnym kierunku. Po kilku komentarzach mocno napadywujących ;) na autora tej notki można dojść do wniosku, że to Olaf Szewczyk jest excuse my language niemoralną, dwulicową świnią, albo że nie ma legitymacji do ferowania jakichś wyroków, opinii i tak dalej i tak dalej. TO JAKAŚ PARANOJA!

    Dziś mamy niedzielę. Wczoraj była sobota. Ja jestem ufny i naiwny i nadal wierzę, że jutro w dzień pracujący na dużych serwisach w Polsce pojawi się o tym skandalicznym wydarzeniu informacja. Na razie jaja miały tylko JS, a z dużych stron tylko Antyweb. Czy osobistości z innych portali o grach, które i tutaj przy otwartej przyłbicy SŁUSZNIE się bulwersują JUTRO coś o tym napiszą. Choćby i delikatnie? Czy może jednak Amory w Rzymie ;) są na tyle atrakcyjne, że będzie cisza jak makiem zasiał?

    Jestem naiwny, ale nie aż tak. Pewnie zapadnie głucha cisza, a przecież gdyby to się zdarzyło na zachodzie to byście o tym trąbili tak jak o wypowiedzi pana Ortha o Xbox720.

    Panu wiadomo któremu z pewnością się upiecze i jutro nikt go w CDP na dywanik nie wezwie, po korytarzu za uszy nie przeciągnie. Nikogo przepraszać nie będzie musiał. bo przecież cytując klasyka sceny politycznej:” Jak można zgwałcić dzi*kę he he he”.

    Za tydzień dwa w waszej skrzynce znowu pojawi się jakiś mail. Tylko wtedy to już nie będzie gwałt jeno norma. norma w komunikacji.

    Odpowiedz
    1. Cubituss

      edwin -> moim zdaniem przeceniasz istotność tego wydarzenia. Czemu Olaf jeździł na niemal wszystkie pokazy? Bo Kultura miała największy zasięg i była w mainstreamie. Czy to, że decyzja o wysłaniu akurat Olafa zapadała za jego plecami, a nie była puszczana otwartym tekstem, stanowi taką ogromną różnicę? A może sądzicie, że Olaf jeździł dlatego, że fantastycznie i rzetelnie pisze? Serio, staram się zrozumieć granicę między „jeździmy za cudzą kasę i nie traktujemy tego jako łapówkę” a „dziennikarstwo upada, bo PR-owiec zaproponował licytację o wielkość coverage’u”, bo jej nie potrafię namacać.

      Odpowiedz
      1. edwin

        Czy przeceniam? A może doceniam, że ktoś w końcu nie wytrzymał chamskiego traktowania. Bo sorry ale to jest chamskie traktowanie, brak szacunku, wręcz pogarda i tak dalej.

        Kurcze ja wiem, że to nie jest bajka o złym smoku, księżniczce i szewczyku dratewce (o kurcze ale mi wyszło ;) ), ale naprawdę na rany Chrystusa!!! Tu wyżej już ktoś napisał, że tu chodzi, może przede wszystkim, o elementarną kulturę tak osobistą jak i Pijarową.

        Przecież każdy zdrowo myślący człowiek zrozumie, że skoro się kogoś na jakiś pokaz zaprasza, to się czegoś oczekuje. No dobra oczekuje się CZEGOŚ, ale żeby od razu kazać się ustawiać w kolejce i licytować kto da więcej? To już jest gruba przesada.

        Oczywiście to tylko moje zdanie.

        Odpowiedz
        1. Adrian

          A może wypadałoby zacząć od tego, że taka rozmowa powinna się toczyć pomiędzy działem PR, a właścicielem pisma/witryny, a nie dziennikarzem. Wtedy by oburzenia pewnie nie było. Autor tekstu łączy te dwie funkcje i to może w tym połączeniu jest problem.

          Odpowiedz
    2. Aleksander Borszowski

      @edwin – może będę odrobinę cyniczny, ale wytłumacz mi, jaki dziennikarze growi i branżowcy (którzy często zaczynali w profesji game journos) mają biznes w takiej introspekcji. Widywałem na zachodniej scenie podobne afery, kończy się to zawsze kółkami wzajemnej adoracji na facebooku czy twitterze i zupełnym zignorowaniem krytyki. Zresztą po co jeździć po kolegach, jeśli czasy są ciężkie, ręka rękę myje, kto wie, kiedy kto inny pomoże mi w awansie, stolica jest w sumie mała, a biznes to biznes?

      Jednym z nielicznych wyjątków od reguły są ludzie pokroju tych z RPS, którzy – co niewielu niestety widzi – po pewnych krytycznych artykułach byli nazywani przez kolegów z branży „zadufkami” i „dupkami”. Choć nie zawsze się z nimi zgadzam, szanuję ich, bo pokazali, że ma prawo istnieć model, w którym nie schodzi się poniżej pewnego poziomu jakości. Ale oczywiście inni mówią, że mieli „fart” i to „wyjątek” (czemu zawsze się sprzeciwiają, podając liczne argumenty).

      Od naszych „maestrów dziennikarstwa” i „geniuszy zarabiania na new mediach” usłyszysz najwyżej „człowieczku, a co ty wiesz o zarabianiu na stronach”. A zakładam, że nawet, jeśli ci się uda, usłyszysz, że jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę.

      Odpowiedz
      1. Martinez

        Dla pełni obrazu proponuję pogadać z pracownikami agencji PRowych, ale tak szczerze, jak postrzegają dziennikarzy. Z pewnością wśród opinii pojawią się też takie:
        – mają muchy w nosie, czepiają się, nie można im dogodzić
        – nie oddają kopii okazowych, traktują je jako „opłatę” za tekst
        – są leniwi, trzeba im podetknąć pod nos gotowca, żeby sobie zmienili tytuł i wrzucili tekst jako swój
        – zepsuci do szpiku kości, codziennie na dwóch-trzech imprezach, nażerają się na koszt producentów i wynoszą garściami gadżety
        – jak im się niechcący zrobi uwagę to mszczą się niską oceną
        Daleko im od prawdy?

        Odpowiedz
  19. Adrian Kotowski

    Przeczytałem tekst i potwierdziło się to, co widzę jako redaktor hardware i od czasu do czasu też „growy” – różnice pomiędzy tymi dwoma dziedzinami są ogromne, szczególnie w podejściu do dziennikarza. Ani razu nie spotkałem się z sytuacją, aby PR producentów sprzętu wymagał ode mnie czegoś szczególnego. Nawet NDA jest rzadkością – jest swego rodzaju niepisana umowa, której wszyscy się trzymają, więc ten papierek nie jest potrzebny. Może jako sprzętowcy jesteśmy w lepszej sytuacji, bo jest nas niewielu? Nie mi to oceniać. Zauważyłem jednak, że PR „growy” działa zupełnie inaczej, jest zdecydowanie bardziej nachalny. Nigdy nie musiałem się tłumaczyć ze swojego testu sprzętu, bo choć mógł się pijarowcom nie podobać, to przyjmowali to raczej normalnie. W przypadku gier nieprzychylna recenzja zwykle kończy się pogrożeniem palcem. Pytam się: z jakiej racji? W przypadku wyjazdów też jest jedynie prośba o napisanie relacji, a że zwykle dzieje się na takim evencie dużo, to się pisze. Nie jest jednak tak, że ktoś mi podsunie umowę, w której jasno jest napisane, co powinienem zrobić, w jaki sposób i z jakim natężeniem zachwytów w tekście. Może to przez to, że w wielu przypadkach pijarowcami sprzętowymi zostają osoby, które się na tym znają, często byli redaktorzy. W przypadku PR growego nie mam takiej pewności.

    Jeśli Pan R.Z. wypowiadający się tutaj nie jest podstawiony, to naprawdę przykro patrzeć na to, kogo CDP zatrudnia. Wypowiedź jest bardzo nieprofesjonalna i rzutuje na obraz całej firmy, nawet pomimo tego, że nie znamy ich oficjalnego stanowiska w tej sprawie (chyba, że coś się zmieniło i ja na ten temat nic nie wiem).

    Odpowiedz
  20. Matt

    Heh, może być gorzej. Może niedługo zaczną pisać „Proszę opisać jaki wydźwięk będą miały państwa materiały”… Na razie proszę tylko o deklarację cóż to będzie, więc teoretycznie można powiedzieć, że zrobi się preview, ale napisać je obiektywnie i rzetelnie, zwracając też uwagę na problemy i kwestie problematyczne.

    Ale fakt – „kultura PR-u” to tu poziom poniżej zera.

    Odpowiedz
  21. Paweł Typiak

    Zawsze dziwiło mnie to co dzieje się na linii PR – dziennikarz w branży gier wideo. Jako wieloletni pracownik radia widzę jak wyglądają relacje moich kolegów i koleżanek z wytwórniami płytowymi, artystami czy producentami muzycznymi. Ci ww. zabiegają o uwagę i wzmiankę o ich twórczości w audycjach autorskich o tematyce muzycznej. Małe i duże wytwórnie, wielcy wydawcy wysyłają wiele wiadomości z prośbą o emisję ich utworów czy o recenzję płyty muzycznej. Gdy już taka recenzja się ukaże sami sprawdzają, czy wysłana płyta „zarobiła na siebie” czyli czy materiał został stworzony. Dokładają ogromne ilości płyt i biletów na koncerty do rozdania w konkursach. Dziennikarz pod natłokiem takiej ilości maili i przesyłek może stworzyć na prawdę niezły program muzyczny.

    Gdy powstawała nasza audycja nie myśleliśmy o kontaktach z dużymi firmami – chcieliśmy grać i o tym mówić. Natomiast gdy odważnie wysłaliśmy pierwsze wiadomości od razu zobaczyliśmy gdzie jest nasze miejsce w szeregu. O gry czasem trzeba wręcz błagać (trochę wyolbrzymiam ale często niestety tak bywa), niektórzy PR’owcy nie umieją powiedzieć: „Sorry nie wyślemy, mamy mało kopii” lub „Nie jeteście tym razem na liście priorytetów” lecz zasłaniają się zdaniem „Jak to nie doszła?” lub „Jutro pójdzie gra do Was”. A nie o to tu chodzi. Planowanie audycji na kilka odcinków do przodu jest często niemożliwe. Zbyt często słuchacze wysłali w naszym kierunku cierpkie słowa, ponieważ zapowiedzieliśmy recenzję w następnym odcinku, bo „gra została wysłana 2 dni temu” a nigdy do nas nie doszła. Nie chcieliśmy tracić słuchaczy. Pewnie istnieją w Polsce media (mam taką nadzieję) o które PR growy wręcz zabiega. Dziwi mnie jednak fakt, że niektórzy PRowcy nawet nie sprawdzają jakie materiały wypuszczamy korzystając z ich newsletterów czy z gier do recenzji. Różnice między branżą muzyczną a grową na linii dziennikarz-PR są niestety ogromne. A szkoda. Bo niewielkim kosztem można robić fajny wizerunek. Choć ostatnio zauważam, że jest dużo lepiej. Tak jak Michał Gembicki napisał – nie ma sformalizowanych kontaktów między nami a PRem i to mi się podoba. Można niektóre akcje przygotować wcześniej i to jest na prawdę ok:)

    Można też jednym ruchem zrobić sobie czarny PR. Gratulujemy Sony zamknięcia Padbaru w zeszłym roku. Brawo dla Microsoftu i Nintendo za pomoc w szybkim postawieniu lokalu na nogi.

    Odpowiedz
  22. Michał Gembicki

    //wklejam raz jeszcze, bo poprzednio wpadło gdzieś do środka wątku…//

    Witam,

    Na początek się przedstawię – nazywam się Michał Gembicki i zarządzam spółką CDP.pl. Wpis Pana Olafa Szewczyka wywołał spore emocje, czytam komentarze i postanowiłem się wypowiedzieć – nieoficjalnie i w nie nadęty pr’owy sposób tylko w postaci zwykłego komentarza – mam nadzieję, że wybaczycie mi tę formę odpowiedzi.

    W pierwszej kolejności wszystkich, którzy mailem poczuli się urażeni – w tym w pierwszej kolejności Pana Olafa w swoim imieniu i w imieniu firmy przepraszam. W mojej ocenie – a mam też doświadczenie w pracy w pr/marketingu – temat współpracy między przedstawicielami mediów i biznesem jest trudny i nie łatwo jednoznacznie sklasyfikować co jest moralnie naganne, a co dozwolone w ramach „dobrego obyczaju”.

    Chciałbym podkreślić, że w żadnym przypadku, nigdy nie próbowaliśmy i nigdy nie będziemy próbować wpłynąć na treść publikacji czy oceny dziennikarza. Prośba o zadeklarowanie objętości materiału była jedynie próbą określenia poziomu zainteresowania wydarzeniem podyktowanym ograniczonymi zasobami, którymi dysponowaliśmy (dla dystrybutora z dalekiej Europy wschodniej wydawca przewidział jedno miejsce na evencie).

    Jak zauważył słusznie np. Cubituss nie ma w tym mailu żadnej intencji wpłynięcia na treść artykułu i jego autora. Samo pytanie o formę i objętość materiału było jednak niewłaściwe. I tu zrzucam to na niedoświadczenie człowieka, który maila wysłał. Napisał bezpośrednio, być może spieszył się i z tego wyszedł ludzki błąd, proste zaniedbanie, być może zlekceważenie i przekroczenie dystansu w relacji z Panem Olafem, ale zdecydowanie nie skandal i pogwałcenie zasad, godne komisji śledczej i publicznej egzekucji.

    Pamiętajcie Panowie proszę, że po drugiej stronie też pracują ludzie, często młodzi, w branży growej relacje nie są jakieś bardzo sformalizowane, piszę się bezpośrednio, zwraca w sposób krótki i „młodzieżowy”. Kolega, który napisał tego maila zebrał już swoją porcję wstydu i na pewno na przyszłość zapamięta lekcję płynącą z tego wydarzenia i zachowa w następnym kontakcie większy dystans.

    Pozdrawiam,

    Michał Gembicki

    Odpowiedz
    1. Jan Popieluch

      @Michał
      Bardzo fajnie, że się wypowiedziałeś, to napawa optymizmem w tej całej nieprzyjemnej sytuacji. Z niedowierzaniem i zażenowaniem czytałem wypowiedzi Radka w komentarzach wyżej, jak również reakcje pracowników CDP na Facebooku, wypełnione kpiną i lekceważeniem tego, że ludzie poczuli się obrażeni. Zastanawia mnie to, jak można taki stosunek pogodzić z tym, że w nowym tygodniu z tymi samymi dziennikarzami trzeba będzie znowu współpracować.

      Wydaje mi się także, że nie chodzi tu o zachowanie „większego dystansu” i także nie o bezpośredniości Olaf pisze w swoim tekście. Każdy, kto trochę w naszej branży działa, zdążył się chyba zorientować, że formalnych kontaktów dużo tu nie ma i ze zdecydowaną większością ludzi jest się po imieniu. Chodzi więc raczej o podejście, które czasem wychodzi na wierzch z maili PR-owych, a które tutaj nie było nawet zawoalowane. Że media to kolejny kanał promocji gry – z jednej strony tani, a z drugiej obarczony ryzykiem, więc warto by to ryzyko zminimalizować. Oczywiście nie jest to domeną CD Projektu, kontakty z którym cenię sobie akurat bardzo wysoko. Ponieważ jednak takie traktowanie mediów nawarstwia się, to ten mail przelał czarę goryczy i oberwało się Wam krzykiem może nie rozpaczy, ale na pewno irytacji.

      Można na tę sytuację zareagować w różny sposób. Można powiedzieć, że to zbyt bezpośrednie i wrócić do lekkich sugestii i uśmieszków, a można – tak, jak to ma miejsce w innych branżach, co było wyżej wspominane – zacząć traktować dziennikarzy jak dziennikarzy. Naszym zadaniem jest informowanie czytelników, nie promocja Waszych gier. Pewnie, od strony marketingu wszystko wygląda inaczej i pokrycie w mediach ma dla Was kluczowe znaczenie, jednak warto pamiętać o tym, że nasze cele nie są identyczne – stykają się w pewnych punktach, bo Wy potrzebujecie pokazać grę światu, a my potrzebujemy pokazać ją czytelnikom, ale robimy to z innych pobudek i na innych zasadach.

      Odpowiedz
    2. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Michał Gembicki

      Dziękuję za reakcję.
      Cieszę się, że w imieniu firmy uznaje Pan omawianą korespondencję za błąd. Rozumiem, że deklarację:

      Samo pytanie o formę i objętość materiału było jednak niewłaściwe

      mogę uznać za obietnicę niewysyłania więcej tego typu propozycji ani do mnie, ani do innych dziennikarzy. O tym, co o nich sądzimy, mógł się Pan przekonać po lekturze komentarzy między innymi Michała Mielcarka, redaktora naczelnego Gamezilli (uwagi w tym wątku), a także Marcina Kosmana, redaktora naczelnego Polygamii (openbeta.pl).

      Skoro jednak mamy Pańską gwarancję, że to się nie powtórzy, przeprosiny przyjmuję.

      Trudno mi jednak zgodzić się z tłumaczeniem:

      temat współpracy między przedstawicielami mediów i biznesem jest trudny i nie łatwo jednoznacznie sklasyfikować co jest moralnie naganne, a co dozwolone w ramach „dobrego obyczaju

      Jak Pan wie, moje dziennikarskie relacje z CD Projektem/CD Projektem RED/CDP.pl trwają od wielu lat. I chyba wie Pan również, że mam o tej firmie dobrą opinię. Z różnych powodów.

      Darzę CDP sympatią i szacunkiem za odwagę, jakiej wymagała decyzja o tworzeniu „Wiedźmina”, za ambicję i bezkompromisowość w stawianu na jakość gry, a także za to, że ta postawa przyniosła tak znakomity efekt. Jako dziennikarz próbowałem pomagać Wam w miarę swych skromnych możliwości w tym epickim queście jak tylko mogłem, bo uważałem, że na takie wsparcie zasługujecie.

      Mam dla Was także dużo sympatii za GOG.com – jak każdy gracz.

      Lubiłem i szanowałem Was jednak jeszcze zanim objawił się „Wiedźmin”, a potem Good Old Games. Bo byliście na tym żałośnie amatorskim w tamtych latach polskim rynku gier niczym wzorzec z Sevres w kategorii profesjonalizmu. Mieliście szacunek dla odbiorców – vide wyznaczające nowy pułap polonizacje („Baldur’s Gate”) i bogate w dodatki, staranne edycje gier – ale także byliście nienaganni w kontaktach z mediami. Po lekturze listów do Michnika z żądaniem zwolnienia mnie z pracy lub odbieraniu aroganckich telefonów od bufonów z firm, o których dzisiejszy świat już dawno – na szczęście – zapomniał, z prawdziwą ulgą i przyjemnością kontaktowałem się z pracownikami działu PR CD Projektu. Wiedzieli, na czym polega specyfika mojej pracy. Byli uczynni, a przy tym nienachalni. Byli słowni i nie zawalali terminów. Byli kulturalnymi, sympatycznymi ludźmi, którzy nie traktowali mnie jak podwykonawcę.

      Przez te wszystkie lata nikt z CD Projektu nie obwarowywał zaproszenia na jakikolwiek zagraniczny pokaz żadnymi żądaniami, nie rozliczał mnie z publikacji, nie zgłaszał pretensji z powodu niskich ocen gier. Dlatego gdy czytam Pańską uwagę:

      nie łatwo jednoznacznie sklasyfikować co jest moralnie naganne, a co dozwolone w ramach „dobrego obyczaju”

      mam przed oczami tych wszystkich miłych, uczynnych ludzi z CD Projektu, którzy z taką klasyfikacją nie mieli nigdy najmniejszego problemu.

      Mimo że moja zawodowa relacja z CDP trwa już ponad dekadę, wciąż pamiętam ich imiona i nazwiska. Później karuzela zwolnień w Waszej firmie przyspieszyła tak, że zacząłem się gubić. Ledwo się ktoś przedstawił, za chwilę już go nie było. Gdybym dzisiaj został zapytany, kto tam właściwie odpowiada w tym momencie za PR, nie potrafiłbym odpowiedzieć a vista. Zlewają mi się imiona, twarzy w ogóle nie znam, bo wszystko odbywa się mailowo.

      Żeby było jasne: nie mam żalu do tej akurat konkretnej osoby, która wysłała owo nieszczęsne zaproszenie do przetargu. Jako, jak zakładam, wciąż jeszcze młoda stażem w CDP, pisała pewnie to, co uznawała za słuszne. A to zazwyczaj zależy od atmosfery przyzwolenia, od – powiedzmy – kultury korporacyjnej, od wymaganych w danym miejscu pracy standardów, jakości i klasy przełożonych. Od tego, w jaki sposób wypowiadają się w obecności współpracowników o ludziach mediów, jak ich postrzegają.

      Zakładam jednak, że w tym przypadku – jak Pan pisze – zadecydował po prostu pośpiech i brak doświadczenia. Co przyjmuję z ulgą.

      Autorowi maila, z czystą ludzką życzliwością, życzę wyciągnięcia właściwych wniosków. Biorąc pod uwagę rotację w dziale PR Pana firmy, być może niedługo będzie szukał nowej pracy. Bogatszy o to doświadczenie, może już się tak więcej nie wystawi.

      Jeden drobiazg na koniec. Z maila Pana kolegi można było wyciągnąć wniosek, że do Rzymu pojadą różne media („delegacja”). Pan pisze o „jednym miejscu na evencie”. Chciałbym tylko się upewnić, kto konkretnie postanowił ogłosić wśród polskich mediów przetarg na tego jednego wybrańca z „dalekiej Europy wschodniej”. Creative Assembly? SEGA? Jako dziennikarz mam ochotę zadać jeszcze w tej kwestii kilka pytań u źródła. Byłbym wdzięczny na informację, najlepiej konkretny adres e-mail lub numer telefonu. Z góry dziękuję.

      Odpowiedz
      1. edwin

        „”Po lekturze listów do Michnika z żądaniem zwolnienia mnie z pracy””

        To takie akcje tez odchodziły? Szok. Brak mi słów. Naprawdę.

        Odpowiedz
        1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

          @edwin

          „Po lekturze listów do Michnika z żądaniem zwolnienia mnie z pracy” To takie akcje tez odchodziły? Szok. Brak mi słów. Naprawdę.

          W latach 90., gdy dopiero kształtował się wolny rynek, mało kto miał pojęcie o czymkolwiek. A PR? To w ogóle była dla tych mnożących się jak grzyby po deszczu firm i firemek – nierzadko zaczynających od handlu pod chmurką, na rozłożonych polówkach – jakaś kompletna egzotyka. O tym, co się wtedy działo, można by napisać scenariusz do farsy. Potem nagle, i o ile pamiętam dość szybko, zaczęło się robić całkiem profesjonalnie. Do pracy trafili ludzie, którzy chcieli się uczyć. I przez długi czas z grubsza trzymali standardy. Także w światku gier wideo, choć i wtedy bywało z tym w kratkę (do dziś opowiadam znajomym wesołe anegdoty).

          A potem znowu zaczęło się robić niefajnie. Ja to wiążę z kryzysem, kiedy to podziękowano za pracę wielu doświadczonym ekspertom od komunikacji społecznej, świadomym, że w tej profesji po prostu trzeba trzymać pewien poziom, inaczej wizerunek leci na pysk. Zaczęto przyjmować młodszych, tańszych, nierzadko bez hamulców, za to, jak zauważył w komentarzu powyżej DeZoo, z TKM na sztandarach. Piszę to wszystko abstrahując od wpadki CDP.pl, która, jak zapewnił pan Michał Gembicki, była potknięciem – i się nie powtórzy.

          Drugi powód zmian na gorsze to słabnięcie mediów, co wielu PR-owców bez skrupułów próbuje wykorzystywać. Dzisiaj znowu do głosu dochodzą jacyś kuriozalni amatorzy – cyniczni, roszczeniowi, bezczelni. Dam przykład sytuacji, w którą miałbym trudność uwierzyć, gdyby nie to, że dotyczyła mnie osobiście.

          Napisałem do opiniotwórczego magazynu artykuł o smartfonach, zahaczając o rynek usług telekomunikacyjnych w Polsce. W reakcji na ten tekst pewna pani, o bardzo wysokim stanowisku w dziale PR jednego z operatorów telefonii cyfrowej, wysłała do redakcji list, w którym żaliła się na niesprawiedliwe potraktowanie reprezentowanej przez nią firmy. Nieprzyjemny w tonie, z zarzutami, że jakoby mój poziom wiedzy jest żaden etc. Odpisałem, odpierając jej zarzuty punkt po punkcie, po czym dostałem odpowiedź. Reasumując: pani wspięła się na Himalaje arogancji. Dyskusję zakończyłem uwagą, że teraz na samą myśl, iż miałbym kontaktować się z działem PR firmy X w jakiejkolwiek sprawie, przechodzą mnie zimne ciarki.

          Jestem człowiekiem nieskomplikowanym, o niewyrafinowanej inteligencji. Może dlatego nie pojmuję, jak ktoś z tendencją do obrażania dziennikarzy pracuje w dziale PR. A przecież ta pani to nie stażystka, a VIP. Jakim cudem ktoś taki zaszedł tak wysoko?

          Może takich właśnie prób prowadzenia mediów na krótkiej smyczy („bo nie wykupimy reklam”?) oczekują od PR-owców pracodawcy? Trochę się obawiam, jak to wszystko będzie wyglądać jutro.

          Odpowiedz
  23. user_0

    Panie Olafie – pisze Pan o standardach, ktore naruszono. Tak z ciekawosci- czy Pan albo ktorykolwiek z Pana kolegow wyslal do cd projektu pytanie o co chodzi? Bo zdaje sie ze w takich sprawach to najpierw pyta sie u zrodel a dopiero potem biegnie krzyczec ze gwalca.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @user_0

      ?…

      Komunikat był klarowny i jednoznaczny. O co miałem pytać? O to, czy autor nie miał w trakcie pisania ataku pomroczności jasnej? Albo czy nie zrywał z kalendarza kartek od 1 kwietnia?

      Czy gdyby ktoś Pana – przepraszam za kolokwializm – strzelił w pysk, czułby się Pan zobowiązany przed dokonaniem oceny tego aktu do zadania sprawcy pytania, czy to nie był aby tik nerwowy ręki?

      Odpowiedz
  24. user_0

    Zawsze mi się wydawalo ze formulka „skontaktowalismy sie z firma xxx aby wysłuchać komentarza” to dziennikarski standard. Jak widac mylilem sie.

    Odpowiedz
    1. wo

      Myliłeś się. To nie jest tak, że zanim napiszesz negatywną recenzję z filmu, musisz koniecznie zapytać reżysera, o co mu chodziło w jakiejś scenie.

      Odpowiedz
      1. Surin

        Sezon na deszyfrację wielowarstwowej znaczeniowo, mistycznej, szpiegowskiej, seryjnej, spamowej korespondencji mailowej na linii „dziennikarz – firma” uznaję za otwarty. Może Olaf powinien był przeczytać tajny przekaz tego mejla na bazie pierwszych liter z każdego słowa? Jestem otwarty na sugestie, proszę w szczególności o zgłaszanie się osób, których krewni/znajomi pracowali w wywiadzie. Każda pomoc będzie mile widziana. Nawet najbardziej szalone teorie zostaną rozpatrzone, proszę popuścić wodzę fantazji i spróbować odpowiedzieć na pytanie co tak NAPRAWDĘ miał na myśli autor tego mejla. Przewidujemy nagrody rzeczowe w postaci zaproszeń na kursy z czytania ze zrozumieniem.

        AMEN. Niesłychanie merytorycznie, za dużo oparów absurdu, inaczej się już nie da…

        Odpowiedz
  25. Rei

    @user_0

    Czuć w tym wypowiedziach panów z CDP bezradną złość i zawiść. Spokojnie na gram.pl czy gry-online klienci nie dowiedzą się, [ciach! – kto kieruje] tym wszystkim. Cieszcie się, że takie sprawy komentowane są na tak niszowym blogu, w przeciwnym razie wasi klienci dowiedzieliby się, kto robi im wodę z mózgu i jakie ma standardy

    Od Olafa: krytyczne opinie – tak, inwektywy – nie. Proszę.

    Odpowiedz
  26. Roman Książek

    Dla rozluźnienia, ale jednak bez związku. Jestem w Zoppot, czytam Larssona, a tam taki fragment (sorry, ale na moim evencie przygrzało słoneczko #upadek):

    Wszystko było dziełem przypadku, zapoczątkowanego zachcianką kolegi po fachu, obecnie speca od PR (…). Chcąc zaimponować swojej nowej dziewczynie, kolega ów wypożyczył pochopnie niewielki jacht i zaproponował kilkudniową, żywiołową, ale niepozbawioną romantyzmu przejażdżkę po wodach archipelagu sztokholmskiego.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Adam Skrzypkowski

      Ej no ale chyba nie zamkniecie Jawnych z tego powodu.

      To była najdłuższa przerwa między tekstami w historii Jawnych Snów, serdecznie za to przepraszamy. I dziękujemy za cierpliwość oraz zaufanie – liczba wejść na stronę w te dni pokazuje, że stali czytelnicy regularnie sprawdzali, czy nie ma już czegoś nowego. To bardzo miłe, ale tym bardziej nam głupio z powodu przestoju. Nie planowaliśmy tego, po prostu akurat tak się złożyło, że wszyscy mieli widać na głowie jakieś inne sprawy.

      Na horyzoncie widać parę tekstów, koledzy już w nich dłubią, nie powinno być źle :).

      Odpowiedz
          1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

            @Bartłomiej

            Widzę że moja notka już się nie liczy… (;__;)

            Ależ! Przecież napisałem: „To BYŁA najdłuższa przerwa między tekstami w historii Jawnych Snów”. „Była”, a nie „jest”. Uratowałeś swą notką honor firmy, Bartku! :)

  27. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    Dogrywka.

    Circa trzy tygodnie temu dowiedziałem się, że kołowrotek zmian kadrowych w dziale PR cdp.pl kręci się dalej w najlepsze. Że już od pewnego czasu (od miesiąca?) działem tym kieruje nowa osoba. Zwykle nowi PR-owcy z miejsca przedstawiają się dziennikarzom co najmniej jakimś mailem, z powodów nie tylko grzecznościowych, ale przede wszystkim praktycznych – nie ma potrzeby chyba rozwijać tej oczywistości – tym razem jednak informacja dotarła do mnie rykoszetem, niejako przypadkiem. Dowiedziałem się o zmianach od innego pracownika firmy, który akurat skontaktował się ze mną w jakiejś sprawie.

    Wcześniej rzeczona osoba (darujmy sobie personalia, nie o to chodzi) pracowała w dziale PR firmy LEM. Wydawca ten, ujmijmy to może tak, nie należał do ścisłej krajowej czołówki, jeśli za kryteria przyjąć solidność i szacunek dla klienta. Być może to właśnie było powodem wysoce egzotycznej strategii działu PR LEM-a, stawiającego na dalece posuniętą skromność i nieostentacyjność. Dość rzec, że w kręgu znajomych dziennikarzy żartowaliśmy sobie czasem, iż dział PR LEM-a to „Dział PR, Który Podobno Istnieje”.

    Wątpię, by o taki właśnie awangardowy PR chodziło cdp.pl – firmie, która wie, że czasem warto się kontaktować z dziennikarzami, próbować ich czymś zaciekawić. Powód omawianego ruchu kadrowego jest najpewniej inny. Zgadzam się z Marcinem Kosmanem, który w najnowszym numerze „PSX Extreme” wskazuje na terminowe przejęcie przez cdp.pl dystrybucji gier Activison, wcześniej największej atrakcji w katalogu LEM-a. Wydeptane ścieżki i osobiste kontakty dużo znaczą, łatwiej będzie cdp.pl prowadzić rozmowy o dalszej współpracy z Activision z taką osobą na pokładzie. O „Call of Duty” warto powalczyć.

    I nie byłby to pewnie powód do odkopywania niniejszego wątku, gdyby nie to, że – tknięty przeczuciem – wysłałem maila do PR-owca, który „potrzebował propozycji relacji I działań PR po evencie” w Rzymie. Spytałem, czy nadal tam pracuje. Od 23 lipca minęły już prawie trzy tygodnie, nie otrzymałem odpowiedzi. Nie dostałem też automatycznego powiadomienia, że adres nie istnieje, ale po tak długim milczeniu wątpię, by chodziło o urlop. Ktoś może i wiadomość odebrał – często śledzi się przez jakiś czas konta służbowe byłych pracowników, by nie przeoczyć ważnych informacji – ale chyba nie adresat.

    Jeśli już nie pracuje w cdp.pl, to chciałbym wierzyć, że po prostu sam odszedł, bo znalazł coś lepszego. A jeśli wyleciał, to oby dlatego, że tak to po prostu w tej firmie wygląda – nie przywiązuj się, bo jutro może cię tu już nie być. Mam tylko nadzieję, że nagłośnienie przeze mnie wiadomej wpadki nie miało z tym nic wspólnego. Nieustająco wychodzę z założenia, że ludzie powinni dostawać szansę uczenia się na błędach, których nie popełnili w złej woli.

    Wracając do Cedepu, życzę tej firmie, aby wreszcie złapała stabilność kadrową. Bo życzę jej dobrze, a taka rotacja robi na postronnych niekorzystne wrażenie. Chciałbym też w końcu wiedzieć, do kogo w dziale PR zatelefonować lub wysłać maila, gdyby była potrzeba, bo dziś znam jedynie boczne furtki. Co jest konfudujące i nie ma wiele wspólnego ze standardami CD Projektu w przeszłości.

    Odpowiedz

Skomentuj Olaf Szewczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *