Pierwszy i Ostatni

The_Lust_of_UsJak może pamiętacie, obawiałem się „The Last of Us”. Bałem się tego, czym może się okazać. Pierwszy pokazany publicznie fragment gry dawał ku temu powody. Z perspektywy czasu mogę zrozumieć, dlaczego tak a nie inaczej rozłożono akcenty na tamtej wizytówce. Produkt trzeba przede wszystkim sprzedać, uderzono zatem nisko, celując w poślednie gusta. Chyba była to zbędna asekuracja, wydawca mógł zdobyć się wobec nas na większe zaufanie. Ale dziś to już jest nieistotne. Najważniejsze, że – co już wiemy – zaufali nam autorzy.

Czym ostatecznie okazała się produkcja studia Naughty Dog, piszę obszernie w „Polityce”, która dziś trafiła do sprzedaży. Jest parę powodów, poza towarzyskimi, dla których możecie zechcieć przeczytać ten tekst. Po pierwsze, każdy, kto się z nim zapozna i namówi do kupna „Polityki” trzy kolejne osoby, niechybnie otrzyma awans, premię i zaproszenie na intymną kolację przy świecach od Scarlett Johansson lub Ryana Goslinga – lub obojga naraz – zależnie od Waszych preferencji. To rzecz absolutnie pewna, pisał o tym już Nostradamus.

Z kolei ten, kto zaniecha owego jakże szlachetnego i pożytecznego obowiązku każdej damy i każdego dżentelmena, cierpieć będzie przez tydzień na wielce swędzącą wysypkę. Zmuszony będzie ponadto spędzić wieczór w towarzystwie prominentnych, znanych z mediów aktywistów polskich partii politycznych – bez względu na preferencje. Nie ma, że boli. I nie może być inaczej, wieszczyła to już Pytia.

Ale jest jeszcze jeden powód, by udać się dziś do kiosku z pięcioma złociszami. Przypomnijcie sobie, kiedy ostatni raz prasa głównego nurtu poświęciła jakiejś grze wideo pełnowymiarowy artykuł o objętości mierzonej pięciocyfrową liczbą znaków. Nie z powodów drugorzędnych, jak rekordowa sprzedaż i zyski, fenomen kulturowy, rzekomy skandal na tle seksualnym lub deprawacja młodzieży, pod wpływem złowrogiego przekazu z ekranu strzelającej do tłumu. Ano właśnie.

Co prawda „Przekrój” zrobił kiedyś z „Wiedźmina 2” materiał okładkowy, ale głównie dlatego, że był to Wielki Sukces Polaków w Świecie. „Polityka” natomiast pisze dziś o „The Last of Us” po prostu jako o wybitnej grze – która zarazem pozycjonowana jest jako ważne wydarzenie w kulturze. Hej, przeoczycie coś takiego? :)

Poza tym może to jest dobra okazja, by zacząć tu dyskusję o „The Last of Us”. Jakoś nie było sposobności, a to tytuł nie do przeoczenia.

 

UZUPEŁNIENIE:

Z tekstu na papierze, jak widzę, parę fragmentów wypadło przy skrótach. Jeden akapit pozwolę sobie przywrócić. Trochę jako bonus dla czytających „Politykę” bywalców Jawnych Snów, a trochę dlatego, że odnosi się wprost do moich obaw, o których już wspominałem:

Jako mężczyzna niewiele młodszy od Joela i ojciec dziewczynki dokładnie w wieku Ellie czekałem na „The Last of Us” pełen lęku. Asystowałem ich wędrówce w nieustannym napięciu, siedząc na krawędzi krzesła. Bałem się scen, w których dziecko będzie zmuszone zabijać. Tego tabu – sądziłem – nie można bezkarnie łamać. A jednak scenarzystom z Naughty Dog udało się nie popaść w pornografię przemocy. Gwałt jest wszechobecny, Ellie nie ma szans pozostać wobec niego bierna, ale nie ma tu wyrachowanego epatowania okrucieństwem i śmiercią. Okrucieństwo i śmierć zdają się naturalnymi atrybutami owego upadłego świata. Mężczyzna i dziewczynka, zmuszona przedwcześnie dojrzeć i oddawać razy, jedynie starają się przeżyć.

31 odpowiedzi do “Pierwszy i Ostatni

  1. Bartłomiej Nagórski

    Ja niestety nie mogę wziąć udziału w dyskusji, ponieważ jak zwykle – jeszcze nie grałem, podobnie jak w „Bioshock”. Jak stanieje, to się zapoznam. Póki co właśnie nadganiam „Signal Ops” (po tekście Pawła), „FEZ” (bo kiedyś trzeba) i „Dishonored” (bo strasznie chciałem).

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Bartłomiej
      A „Politykę” oczywiście kupię i namówię ile się da osób, ponieważ Scarlett Johanssen mi się bardzo, już od czasow „Lost in Translation”.

      Scarlett bardzo się ucieszyła, gdy jej o tym powiedziałem. Miała nadzieję, że kupisz i namówisz po trzykroć :).

      Odpowiedz
  2. zielona

    Kurczę, ja naprawdę nie mam aktualnie miejsca na telewizor. A PS3 mam zamiar kupić, dopiero, jak będę miała gdzie to wszystko rozstawić (taak, kocham długo trwające remonty na raty). Ale coraz więcej gier mi przechodzi na razie koło nosa i czytam o nich z niejaką frustracją. Poprzednia Polityka mnie zniechęciła brakiem tekstu o grach, ale za to wynagrodziła tym o Google glass, więc dzisiejszą też mam w planach.
    A Gosling chętnie, zawsze i wszędzie.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @zielona
      Kurczę, ja naprawdę nie mam aktualnie miejsca na telewizor.

      Konsolę możesz też podpiąć do monitora. Choć fakt – duży format swoje robi. Marzy mi się jakaś bycza plazma Panasonica jeszcze przed premierą PS4, żeby skuteczniej dać się wessać. Jako że Panasonic niedawno ogłosił koniec rozwijania tej technologii, neoplazmy powinny wkrótce zacząć tanieć (mam nadzieję). A nie ma lepszych telewizorów do gier moim skromnym zdaniem, jeśli tylko nie gramy w silnie nasłonecznionym pomieszczeniu. Najlepiej mierzyć w modele z serii o rok starszej niż najnowsza, mają najlepszy przelicznik ceny do jakości.

      Co poddaję pod rozwagę, gdyby znalazło się miejsce i fundusze, czego serdecznie życzę :).

      Poprzednia Polityka mnie zniechęciła brakiem tekstu o grach, ale za to wynagrodziła tym o Google glass, więc dzisiejszą też mam w planach.

      Świetnie, dziękuję! Mam nadzieję, że się podobało (o Google Glass) i spodoba (o „The Last of Us”). Za tydzień też będzie o grach, w ramach rubryki „Salon Gier”.

      Odpowiedz
  3. iwan

    To ja zacznę dyskusję :) Polityka czeka w domu na Kindle’u a jeszcze chwila w robocie…

    Wszyscy już zwrócili uwagę, że TLOU jest przełomem w dziedzinie opowiadania historii przez gry. Gameplay jest po prostu nienagannie zrobionym recyclingiem sprawdzonych pomysłów, ale jeśli chodzi o sposób ukazania świata – jest to growy przełom. Najbardziej dla mnie rzucającym się w oczy rozwiązaniem jest coś, czego chyba jeszcze nie było w żadnej grze: przeżycia bohaterów nie są fajną przygodą. Są ucieczką, rozpaczliwą walką zmęczonych ludzi o przetrwanie. Nic w ich przygodzie nie jest cool – zabijanie nie jest przyjemne: twórcy gry każą graczowi patrzeć na boleśnie długą animację, jak ofiara macha rękami, charczy a na końcu osuwa się na ziemie. Nie dają ci możliwości pobawienia się – zabiłeś potwora, to kryj się dalej: nie ma żadnego trofeum, żadnych fajnych punktów. Po prostu krew, ból i trup na końcu akcji. Jednym słowem: doświadczanie świata gry nie jest dla gracza przyjemne. Wrażenie pogłębia rezygnacja z wielu konwencjonalnych, do niedawna wydawałoby się oczywistych ułatwień: nie ma żadnej mapki, radaru, nie znamy nawet kierunku, w którym mamy iść. Przeważnie jest tak, że postacie po prostu mają gdzieś, jakoś uciec – nie wiedzą dokąd – nie ma mission objectives – nie wiedza jak. Nie ma punkcików za fajne kille.

    Według mnie tego jeszcze nie było. Narracja w grze czasami sugerowała, ze doświadczenia bohatera są trudne i nieprzyjemne, ale przekuwała to na miły dla gracza gameplay – fajna akcja, fajne uczucie tryumfu. Tutaj twórcy zdecydowali się zaserwować graczowi to poczucie bycie zaszczutym, desperackiej walki niemal bez upiększeń. Gameplay niekoniecznie jest fajną rozrywką. Narracja i doświadczenie gracza są jednym. I to działa. Może jestem przewrażliwiony, ale TLOU to dla mnie wręcz bolesne doświadczenie: został mi jeszcze kawałek, chce to skończyć i mieć za sobą.

    Chodziło mi to po głowie od kiedy gram i stwierdziłem, że muszę się tym podzielić w tym zacnym miejscu :)

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @iwan
      Może jestem przewrażliwiony, ale TLOU to dla mnie wręcz bolesne doświadczenie: został mi jeszcze kawałek, chce to skończyć i mieć za sobą.

      Nie sądzę, abyś był przewrażliwiony; na taką właśnie wrażliwość odbiorców liczyli chyba twórcy gry. To miało boleć, skłaniać do refleksji.

      Ja może byłem w tej szczególnej sytuacji, że jestem w wieku, w którym łatwiej mi zrozumieć Joela i mam córkę, która – gdy usłyszałem po raz pierwszy o „The Last of Us” – miała, tak jak Ellie, 14 lat. A gdy kończyłem tę grę, miała już lat 15. Tak jak Ellie pod koniec. Jestem pewien, że dało mi to nieco inną perspektywę niż jakiemuś – bez urazy – szczawikowatemu singlowi około trzydziestki.

      Chodziło mi to po głowie od kiedy gram i stwierdziłem, że muszę się tym podzielić w tym zacnym miejscu :)

      To była dobra myśl, dziękujemy! :)

      Odpowiedz
      1. iwan

        Ja może byłem w tej szczególnej sytuacji, że jestem w wieku, w którym łatwiej mi zrozumieć Joela i mam córkę, która – gdy usłyszałem po raz pierwszy o „The Last of Us” – miała, tak jak Ellie, 14 lat. A gdy kończyłem tę grę, miała już lat 15. Tak jak Ellie pod koniec. Jestem pewien, że dało mi to nieco inną perspektywę niż jakiemuś – bez urazy – szczawikowatemu singlowi około trzydziestki.
        Może tak być, na pewno. Moja starsza latorośl nie ma jeszcze dwóch lat, ale od kiedy ją mamy zupełnie inaczej przeżywam wątki o zagrożeniu, czy utracie dzieci. To też pewien wyraz dojrzałości fabuły.

        Odpowiedz
        1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

          @iwan
          Moja starsza latorośl nie ma jeszcze dwóch lat, ale od kiedy ją mamy zupełnie inaczej przeżywam wątki o zagrożeniu, czy utracie dzieci.

          No sam widzisz. To są emocje, których bezdzietny nie pojmie, nawet gdy mu się wydaje, że potrafi je sobie wyobrazić.

          Odpowiedz
        1. Piotr Sterczewski

          Ej +1.

          Wykluczanie z doświadczenia estetycznego przez, ekhem, identyfikację z grupą demograficzną? To się nie różni wiele od memu „Fake Geek Girl” i „haha, jesteś dziewczyną, to pewnie grasz w simsy”.

          Nie grałem jeszcze w „The Last of Us”. W każdym razie trochę mnie bawi, że ostatnio tak wiele gier chwalonych za fabułę ma gdzieś w środku umierające/zagrożone dzieci („TLoU”, „Heavy Rain”, „The Walking Dead”). Umierające dzieci powoli stają się nowymi księżniczkami do ratowania.
          („Heavy Rain” przynajmniej nie ma zombie.)

          To pisałem ja, Piotr, bezdzietny prekariusz w stałym związku w połowie drogi między dwudziestką a trzydziestką, który jednak chyba jakoś tam kuma, na czym polegają uczucia opiekuńcze.
          „Politykę” kupiłem i zamierzam zachęcać innych, z niecierpliwością czekam na kolację ze Scarlett i Ryanem (the more the merrier).

          Odpowiedz
          1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

            @Piotr
            Ej +1.
            Wykluczanie z doświadczenia estetycznego przez, ekhem, identyfikację z grupą demograficzną?

            Zasadnicza różnica doświadczeń warunkuje optykę.

            To pisałem ja, Piotr, bezdzietny prekariusz w stałym związku w połowie drogi między dwudziestką a trzydziestką, który jednak chyba jakoś tam kuma, na czym polegają uczucia opiekuńcze.

            „Jakoś tam kuma”. No masz ci los. A nie pisałem, że się tylko wydaje? Właśnie, dwuwymiarowcu z krainy płaszczaków, zastanawiam się, jak Ci wytłumaczyć, na czym polega trójwymiar :).

            „Politykę” kupiłem i zamierzam zachęcać innych, z niecierpliwością czekam na kolację ze Scarlett i Ryanem (because why not).

            Tak jest. W życiu należy spróbować wszystkiego. Nawet „Polityki”.

          2. Piotr Sterczewski

            „Jakoś tam kuma”. No masz ci los. A nie pisałem, że się tylko wydaje? Właśnie, dwuwymiarowcu z krainy płaszczaków, zastanawiam się, jak Ci wytłumaczyć, na czym polega trójwymiar :).

            Nie mam nic przeciwko stwierdzeniu „to do mnie mówi coś, bo coś”, po prostu trochę się zżymam na „to do mnie mówi coś, bo coś, WIĘC DO WAS NA PEWNO NIE”.

            To jest konstrukcja fikcyjna, to jest zaprojektowane, żeby wywoływać uczucia. To nie jest to samo, co „nie byłeś w Iraku, więc nie wiesz, co to śmierć i PTSD”.

            A w ogóle to co my się tam znamy, tru odbiorcami „TLoU” są tylko ci, którzy zatłukli kiedyś zombie własnymi rękami. Reszta nie zrozumie, żyjemy na archipelagach.

          3. Bartłomiej Nagórski

            Moje „Ej!” miało oznaczać to samo. Ja rozumiem „zarezonowało mi bardziej, bo mam potomstwo”, ale takie „nie wiesz co czuję, bo nie masz dziecka, trzydziestoletni szczawiku” to mi pachnie Wojtkiem Orlińskim. Jeżeli w filmie/grze/książce ginie piesek, a ja mam kotka, to już NA PEWNO nic nie czuję z tego powodu?

  4. Piotr Spychala

    „Najbardziej dla mnie rzucającym się w oczy rozwiązaniem jest coś, czego chyba jeszcze nie było w żadnej grze: przeżycia bohaterów nie są fajną przygodą…”

    Było choćby w przywoływanym przez Bartka SpecOps: the Line, ale to na pewno nie jedyny taki tytuł.

    Odpowiedz
    1. iwan

      Nie znam SpecOps: The Line, ale pewnie masz rację: gdzieś tam ktoś pewnie kombinował z czymś takim, ale w ostatecznym rozrachunku liczy się tytuł, który pierwszy zaniósł to pod strzechy – ponad milion sprzedanych egzemplarzy w dniu premiery. To jest też przełom: takie posunięcie w tytule „triple A”.

      Odpowiedz
      1. Bartłomiej Nagórski

        Już miałem warczeć w temcie nieznania „Spec Ops: The Line” i bulgotać na temat tytułu, który pierwszy zaniósł to pod strzechy, ale zajrzałem na VGChartz i wszystko jasne. 0.32m na X360, 0.38m na PS3, 0.15m, łącznie 850 tysięcy egzemplarzy cross-platform zestawione z 3.4m „The Last of Us” na PS3. Powiem zatem tylko tyle: Iwanie, jeśli masz trochę czasu, to zagraj w „Spec Ops: The Line”, naprawdę warto. W przyszłym miesiącu będzie na PS3 w PS+, płytka konsolowa na Allegro do wyrwania za ok. pięć dyszek, klucze do cyfrowej wersji PC na promocjach chodzą za 15PLN. Rzecz tania, a bardzo dobra.

        Odpowiedz
        1. zi3lona

          No ja nie wiem, nie The Line trzymało cały czas na emocjonalny dystans. W sensie, że się nie angażowałam, mniej więcej od momentu tej wymuszonej decyzji. Już w Wiedźminie pierwszym bardziej mnie poruszył quest z uzbieraniem psiego łoju dla grabarza i starałam się go pozbierać po okolicy, zamiast zabijać psy. To, co kazali (tak to odbierałam) mi robić twórcy w Spec Ops przestało mnie po prostu obchodzić. Liczę, że jak już dopadnę TLoU to zaliczę opad szczęki i ten dziwny dyskomfort połączony z fascynacją i smutkiem, jakie czułam przy czytaniu „Drogi”.

          Odpowiedz
          1. Bartłomiej Nagórski

            Oj no dobrze, ale goście z Yagera narzekali że się słabo sprzedało, że mniej niż bańkę across platforms i że to wina 2K Games. Cyferki VGC mi do tego pasują, więc nie ma się co czepiać.

        2. iwan

          :)
          Muszę sięgnąć po to SpecOps: The Line w takim razie, ale z tekstów, które na szybko przeczytałem wydaje mi się, że TLOU idzie dalej. Nieprzyjemne wybory w grach bywały: np. przywołany Wiedźmin, ale tam mnie to szczerze mówiąc wkurzało, bo sytuacje były jakieś takie wydumane. W RDR chłop niby wbrew sobie walczył o rodzinę, wbrew sobie itd, ale sprowadzało się to do filmików, bo grało się w western: ihaaa i pif paf. W TLOU jest mocniej, bo samo granie, samo pokonywanie przeciwników, przekradanie się jest odzwierciedleniem beznadziejnego położenia bohaterów. Nie ma fajnych wybuchów, nie ma widowiskowych eksplozji. Walka to taka improwizowana szarpanina – tego z kija, tego może zastrzelę, jak zdążę przeładować (co trwa boleśnie długo), prowizoryczne kije z ponabijanymi nożyczkami rozpadają się po paru uderzeniach i zostajesz z pustymi rękami. Na przykre doświadczenie wpływa nie tylko kontekst tego, co robię. Nie tylko opowieść powoduje, że bolą mnie przeżycia bohaterów – to jest wmontowane w mechanikę gry. I nie są to momenty . Jest odwrotnie: momenty są, kiedy faktycznie z arsenałem samoróbek możesz radośnie, z uczuciem zwycięstwa rozwalić bloatera i chwilę się tym porozkoszować. Cała reszta to taka mordęga z rozpadającymi się nożykami, rurą z kolcami, paroma nabojami na zasadzie „Chcesz zabijanie, to masz zabijanie, ale nikt nie obiecywał, że walka o przeżycie jest fajna”.

          Nie jestem typem człowieka, który będzie umierał za swoje opinie o branży rozrywkowej ;) ale ja czegoś takiego jeszcze w grze nie doświadczyłem i żadna gra mnie emocjonalnie nie poruszyła na tyle, żeby aż tak drobiazgowo o tym pisać.

          Odpowiedz
    2. GameBoy

      A co z The Walking Dead? Nawet tematyka podobna, a TWD należy do ścisłej czołówki gier, gdzie przygody bohaterów nie są ani trochę „zabawne”.
      I nie jest to też bynajmniej tak niszowa gra jak Spec Ops, a rozpoznawalnością spokojnie dorównuje The Last Of Us. Chociaż te pewnie jest bardziej znane od TWD w kręgu niedzielnych graczy oraz ludzi, którzy w ogóle nie grają.

      Odpowiedz
          1. GameBoy

            Przy rejestracji GameBoy było zajęte, a że mam kota w awatarze to jakoś tak wyszło.

            A co do niszowości Spec Ops chodziło mi o to, że gra raczej przemknęła się chyłkiem jako średniobudżetowa strzelanka. The Last of Us ma ogromną kampanię reklamową i Naughty Dog, które zrobiło masę świetnych gier, a The Walking Dead zgrało się akurat z popularnym (kilka milionów widzów będzie spokojnie) serialem i nie mniej popularnym komiksem.

            A Wojna, Taniec (który to tytuł zmienili chyba zgodnie z moją sugestią) to naprawdę interesujący koncept, szkoda, że nie można grać przez internet, bo samemu na klawiaturze ciężko porządnie to przetestować.
            Gdyby ktoś zrobił z tego grę typu MOBA to byłbym skłonny w nią grać, mimo że zupełnie me ten gatunek nie interesuje.

  5. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    Uzupełniłem tę notkę o jeden z fragmentów, które wypadły przy upychaniu tekstu kolanem na stronach „Polityki”. O tyle istotny, że tłumaczy, dlaczego akceptuję przemoc w „The Last of Us” i uwikłanie w to dziecka. Patrz „UZUPEŁNIENIE” na końcu.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Roman
      Zakupion

      Będziesz zbawiony!

      (nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłem „Politykę”).

      …jeśli wytrwasz na ścieżce prawdy i przestaniesz grzeszyć.

      Odpowiedz

Skomentuj Piotr Sterczewski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *