Pyłek na wietrze, czyli piosenka dla Parysa

pylekDo pamięci konsoli wczytują się kolejne poziomy “The Last of Us”, a na ekranie leniwie wirują zarodniki grzybów. Całe ich chmury unoszą się w powietrzu, zwiastując śmierć każdemu, kto się z nimi zetknie. Patrzę jak łagodnie płyną przez ekran i przypomina mi się rudy kociak o imieniu Parys, który wskakiwał na komodę, wspinał na tylne łapki i próbował je łapać. Wspomnienie boli – a to dlatego, że Parys nie żyje i już nigdy nie będzie na nie polował.


Parysek

Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, serce mi się ścisnęło. Drobny kociak o rudym futerku zmierzwionym od choroby i posklejanym maścią, przyszedł ostrożnie, przytulił się i zasnął mi na rękach, wyczerpany toczącą jego chudziutkie ciałko gorączką. Już wtedy naszły mnie obawy – nie chcę mówić przeczucie, bo nie jestem zabobonny, a w każdym razie bardzo staram się nie być, ale patrząc na wtulone we mnie bezbronne i osłabione maleństwo nie mogłem powstrzymać się od myśli, że to się źle skończy. W niczym nie przypominał rezolutnego kocurka ze zdjęcia fundacji, wesoło patrzącego do góry, jakby chciał się bawić.

A przecież dopiero co skończyliśmy opłakiwać słodką, małą Acię, która pomimo naszych wysiłków zmarła nam na rękach zaledwie dwa miesiące wcześniej. Rudy kociak miał być towarzyszem Krówki, naszego kota-rezydenta, wulkanem pozytywnej energii, źródłem radości i zabawnych anegdot. Tymczasem na mojej bluzie leżał biedny, wymęczony malec, który wyglądał jakby nie jedną, a przynajmniej dwoma łapkami znajdował się już na tamtym świecie. Nie wiem, czy podjąłbym się kolejnej walki o życie i zdrowie kociaka, gdyby nie moja dziewczyna, która momentalnie zakochała się w nim i postanowiła – bierzemy.

20131207_201959Z perspektywy czasu absolutnie nie żałujemy tej decyzji. Drobny rudzielec Parys był jednym z najwspanialszych kotów z jakimi oboje mieliśmy do czynienia – bardzo inteligentny i przyjazny, proludzki i prokoci (to nie zawsze idzie w parze), o uroczej osobowości. Dał nam mnóstwo radości, a my rewanżowaliśmy mu się ciepłem, opieką i rozpieszczaliśmy jak tylko się dało. Niestety, z czasem okazało się, że wszystkie dolegliwości Parysa, o których wspomniałem więcej w tym tekście, mają swój wspólny mianownik: FIP, nieuleczalną chorobę kotów, której pełna polska nazwa to zakaźne zapalenie otrzewnej. Wiedzieliśmy, że uporczywą terapią możemy dać mu jeszcze miesiąc lub dwa, ale kosztem bolesnych zabiegów i coraz większego ograniczenia jakości życia. Nie jesteśmy zwolennikami takiego podejścia, dlatego dopóki jeszcze miał siłę bawić się, jeść i mruczeć, staraliśmy się zapewnić mu jak największy komfort. Jednak kiedy życie zaczęło powoli przeistaczać się w trwanie, przygotowaliśmy mu pożegnalny posiłek z ulubionym serkiem fromage (większych rzeczy już nie mógł jeść), ugłaskaliśmy i pojechaliśmy w ostatnią podróż do weterynarza, gdzie towarzyszyliśmy mu do samego końca.

Fan art Ellie grającej na gitarze. Autorem jest Marek Okoń.

Ellie z „The Last of Us” grająca na gitarze, podczas gdy w powietrzu wiszą zarodniki grzybów. Autorem jest Marek Okoń.

Zanim jednak historia krótkiego życia Parysa znalazła swój smutny finał, przez te trzy miesiące byliśmy wszyscy szczęśliwą kocio-ludzką rodziną i w tym czasie mieliśmy wiele zabawnych momentów. Jednym z nich był właśnie Parys polujący na pyłki w “The Last of Us”. W większości przypadków moje koty ignorują to, co dzieje się na ekranie telewizora, ale chmury zarodników powoli unoszone wiatrem wręcz go zahipnotyzowały. Najpierw jak urzeczony wpatrywał się w nie z podłogi, a potem wskoczył na komodę, na którą go zwykle nie ciągnęło, i siedział przy telewizorze, komicznie przekrzywiając rudy łebek. Później zaś stawał słupka i wyciągając się próbował dosięgnąć tego z zarodników, który akurat z jakiś względów przykuł jego uwagę. Pacał ekran łapkami, podskakiwał i strasznie był tym przejęty, a ja wtedy podnosiłem się z kanapy, żeby odciągnąć go od tego zajęcia, bo nie byłem pewien jak telewizor plazmowy zniesie takie traktowanie. Parys jak to kot – ignorował posykiwanie i okrzyki w rodzaju “psik”, niechętnie pozwalał się zdjąć lub wynieść do drugiego pokoju, po czym nie zrażony wracał do polowania. I tak da capo, aż wreszcie poziom się załadował – a pozwólcie sobie powiedzieć, ładują się one niemiłosiernie długo.

LapkiParyskaChciałem zrobić Parysowi zdjęcie albo nakręcić filmik, bo przezabawnie to wyglądało, ale tego nie zrobiłem. Myślałem, że przecież będzie jeszcze tyle okazji, że kiedyś zrobimy sesję fotograficzną. A teraz choć oczywiście mam sporo zdjęć Parysa, to jednak moment w którym polował on na zarodniki pozostaje tylko w mojej pamięci. Niby taki nieistotny drobiazg, w końcu co to jest, wspomnienie małego kota polującego na coś na ekranie, a jakoś ciągle coś mi o nim przypomina: kiedy w maju pyliły topole i biały puch wirował w powietrzu, wypisz wymaluj jak zarodniki z “The Last of Us”, kiedy podczas ładowania “Skyrim” Krówka zobaczył zębatą paszczę potwora i tak się przestraszył, że aż czmychnął, czy kiedy czyściłem kurze i na podstawce telewizora znalazłem odciski drobnych łapek. Jedyne co mogę zrobić z tym wspomnieniem, to zapisać i podzielić z innymi, żeby do reszty nie rozpłynęło się w niebycie, jak łzy w deszczu i pyłek na wietrze.

13 odpowiedzi do “Pyłek na wietrze, czyli piosenka dla Parysa

  1. deem

    Mi kiedyś kotka zrobiła w ten sposób dziurę w telewizorze. A niedługo potem zagryzł ją pies puszczony luzem przez właściciela. Bo przecież taki przyjazny jest, dzieci lubi, musi się wybiegać. Akurat była pod koniec ciąży, nie tak szybka jak zwykle i nie dała rady uciec. I teraz została tylko ta dziura w telewizorze, kilka wiecznie zapalonych pikseli.

    Odpowiedz
    1. Bartłomiej Nagórski Autor tekstu

      Zostają takie drobne pamiątki, jak ślady łapek w kurzu, wiecznie zapalone piksele czy obgryziony kocyk, i człowiek nie ma potem sumienia tego sprzątnąć czy naprawić, bo to zawsze jakiś ślad…

      Odpowiedz
  2. zielona

    To wspomnienie przypomniało mi o wyrzuconej przez kogoś w wakacje rudej ciężarnej Rudej, która potem mieszkała z nami przez lata i była prawdziwą damą z szykanami, piekielnie mądrą, w dodatku. Zmarła ze starości i nigdy potem nie mieliśmy już takiej kotki (ani kota). I nawet zdjęcia nie zostały, bo nie były to czasy wszechobecnych cyfrówek. Do dzisiaj czasem za nią tęsknię.

    Odpowiedz
    1. Bartłomiej Nagórski Autor tekstu

      Tak, koty jak ludzie, mają charaktery. Raz na jakiś czas trafia się wyjątkowo udany egzemplarz: bardzo przyjazny, bardzo inteligentny, bardzo bojowy, a niekiedy kombinacja tych cech. Dlatego tym bardziej mi szkoda, że nie udało się Parysa odratować – bo był z tych wyjątkowych.

      Co do wyrzucania ciężarnej kotki, nic nie napiszę – mam wyłącznie bardzo brzydkie i złe słowa dla ludzi którzy robią coś takiego, a na JS staramy się zachować minimum kultury.

      Odpowiedz
  3. Cpt. Schrodinger

    Miałem ja kiedyś kota, jak młodszy byłem… pewnego razu wyszedł na nocne polowanie i już nie wrócił, i dalej utrzymuję w pamięci, że wyruszył w samotną podróż :(

    Odpowiedz
  4. Szatan Mięsny

    Cholerne, wolne koty – mnóstwo uduszonych ptaków i gryzoni oraz niebezpieczeństw czyhających na samego dusiciela. Ale niektóre egzemplarza są po prostu zafiksowane na świecie zewnętrznym – albo otwarte drzwi, albo płacz i drapanie (i w końcu kapitulacja człowieka).

    Mieliśmy takiego rudego – do takich kotów porównuje się inne. Zabrany z „naturalnej hodowli” kocich nieszczęść, gdzieś pod miastem. Behemot, Gruby, Kulek, Znaczący – różne imiona wymyślaliśmy dla niego, ale z nim porozumiewaliśmy się w innym języku. Języku mrużonych oczu („wszystko w porządku”), wysuwania do przodu twarzy (przybiegał się pomiziać), zakładania różowego polara (kładł się wtedy na piersi i dławił własnym ukontentowaniem). Spał z nami na poduszce, jadł przy stole, witał po powrocie. Naszym i swoim – większość czasu spędzał w krzakach pod domem lub w dziwnych miejscach, do których tylko on miał dostęp. Nieraz w wracał po kilku dniach i nie wychylał wtedy nosa z domu przez jakiś czas – ale tylko spróbowałby ktoś go odwieść od kolejnej wyprawy! Któregoś dnia wrócił z kłutą raną uda, postępującym paraliżem tylnych nóg i dalszymi komplikacjami – najwyraźniej jako 12-latek nie radził już sobie tak dobrze. W ciągu kilku dni wyparowała z niego jakiekolwiek zainteresowanie światem, przestał jeść. W końcu po raz ostatni pojechaliśmy do weterynarza.

    Dwa dni później na drzewie w przyszpitalnym parku znaleźliśmy malutką Ronię.

    A jest jeszcze Puma, która kręciła się zimą pod blokiem. Ayrton, który przebiegł drogę z rozharataną nogą. Shoshanna, która – cała zarobaczona – została odrzucona przez inne koty. Grażynka, która przypałętała się na magazyn. Borys, który leżał na jezdni z pękniętą żuchwą i z obojętnością czekał, na kolejny samochód. Ich wdzięczność jakoś pozwala zapomnieć o dużo krótszej żywotności…

    Odpowiedz
    1. Bartłomiej Nagórski Autor tekstu

      Tak, takie z fiksacją też znamy. Następczyni Parysa, Pusia vel Puśka, znaleziona w szoku przy drodze szybkiego ruchu w stanie wskazującym, że albo ktoś ją wyrzucił z samochodu albo dręczył (złamany ogon, powybijane zęby, powyrywane pazury itd) – ale jak tylko zaczęła móc jeść, to pchała się na zewnątrz cały czas, popiskując, prosząc, marudząc i odreagowując stres spowodowany niewychodzeniem poprzez lanie kota-rezydenta Krówki („bo on może!”). Nauczyła się nawet trącać łapą łańcuch w drzwiach, żeby nim hałasować po nocy…

      Odpowiedz
      1. Szatan Mięsny

        O to to! Trzy dni za kanapą, bo wybrał się na spacer w Sylwestra (który przecież w swej najbardziej irytującej formie trwa kilka tygodni) – ale zaraz potem znowu hulać na dwór…

        Borys leży mi na ręce, a Grażyna obok na krześle – dobrze, że im głupoty nie przychodzą do głowy…

        Szkoda tych małych ludzików w sweterkach…

        Odpowiedz
        1. Bartłomiej Nagórski Autor tekstu

          No u mnie trzy sztuki obecnie: marudny Krówka, czarno-biały rezydent, wyciągnięty kostusze spod kosy, kochana puszysta Pusia, znaleziona przy drodze szybkiego ruchu, i drobniutka Lotka, zagłodzone kocie dziecko z przetrąconą łapą, znaleziona w krzakach koło domu kolegi. A u rodziców nieopodal wojowniczy Rudy, takoż znajda. Nie powiem ile to wymaga czasu i pieniędzy (żrą tonę, a u weterynarza, argh) – ale i tak warto.

          Odpowiedz

Skomentuj Bartłomiej Nagórski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *