408+

enhanced-buzz-wide-8180-1407311795-13Ragh Mas’oud, 7; Aseel Mohammad Al-Bakri, 8; Hiba Mustafa Al-Mahmoum, 7; Obada Mustafa Al-Mahmoud, 3; (…).

Czcionka jest drobna, umyka oku, na jednej stronie ogłoszenia trzeba było pomieścić kilkaset nazwisk; z daleka wyglądają jak szary prostokąt, śnieżący obraz telewizora, który zgubił sygnał. Czytam je z trudem, mylę linie, mimo że staram się nie spieszyć. Chcę o każdym z tych imion pomyśleć choć przez moment jako o człowieku. Mam poczucie, że to ważne, że to minimum szacunku, jaki powinienem okazać zmarłym. Lista dzieci zabitych w Gazie między 8 lipca a 3 sierpnia zawiera 373 nazwiska. Liczby przy nich oznaczają wiek ofiar. Są wśród nich dzieci kilkumiesięczne.

Ogłoszenie, opublikowane w brytyjskiej prasie (m.in. „The Independent”, „The Times”, „Guardian”) przez organizację Save the Children, wspiera akcję apelacyjną domagającą się od Organizacji Narodów Zjednoczonych pilnych działań kładących kres tej rzezi. W skrócie: wyślij SMS-a o treści „END”, by sprawić, że na tej liście nie pojawi się więcej nazwisk.

Według oficjalnych danych z dzisiaj, liczba zabitych w Gazie dzieci wzrosła do 408.

Jestem daleki od punktowania naiwności decydentów Save The Children, wierzących, że SMS-em można zatrzymać ten obłęd. Zapewne też na to nie liczą, po prostu starają się coś robić w ramach swoich ograniczonych możliwości. Docierają z informacją o dramacie dzieci do osób, które być może nie zdawały sobie sprawy z jego skali. Przypominają, że liczba ofiar podawana w serwisach informacyjnych to nie statystyka, tylko ludzie. Dają cyfrom nazwiska. Wymuszają uwagę i gromadzą społeczną energię, która z czasem być może osiągnie masę krytyczną i coś dobrego z tego wyniknie.

Bomb_gazaA co w tej kwestii robi jakoby „najważniejsze medium XXI wieku”? Wielkie ryby i płotki gier wideo? Liderzy, wizjonerzy, offowcy?

Parę dni temu świat obiegła wiadomość o skandalu związanym z grą „Bomb Gaza”, napisaną z myślą o telefonach komórkowych, tabletach i komputerach. Gracz jako izraelski pilot zrzuca w niej bomby na uzbrojonych Palestyńczyków, zwykle stojących na dachach wśród cywilów lub nad ich mieszkaniami. Celem jest zabić jak nawięcej tych złych, z wyrzutniami rakiet, minimalizując liczbę przypadkowych ofiar. A wszystko to w cukierkowej kolorystyce, w stylizacji typowej dla prostych rozrywkowych klikadeł na smartfony, z lekką muzyczką w tle.

Gaza3

„Bomb Gaza”

Gra wywołała, co zrozumiałe, olbrzymie oburzenie. Przekucie strasznej, rozgrywającej się na naszych oczach tragedii w produkt stricte rozrywkowy, nieliczenie się z uczuciami osób, które straciły w tych bombardowaniach swoich bliskich, przenikające to wszystko cynizm i bezwzględność producenta gry zasługują na potępienie. Oberwało się też Google’owi za udostępnienie tego śmiecia w swoim androidowym sklepie internetowym. Pod presją krytyki Google wycofał „Bomb Gaza”. Przy okazji pozbył się, także krytykowanej, gry „Gaza Assault: Code Red”, pozwalającej lawiną ognia z bezzałogowego izraelskiego drona „zabezpieczyć teren”.

Gaza_Assault

„Gaza Assault: Code Red”

Oprócz typowego dla hien wojny żerowania na śmierci, widać też na tle omawianego dramatu inne zjawiska związane z interaktywnym wideo. Po lipcowym ponownym wybuchu wojny w Gazie, w swym najkrwawszym od wielu lat epizodzie, zaczęły się pojawiać w sieci gry kontestacyjne i propagandowe, czasami być może wykorzystujące maskę zaangażowanej publicystyki, by łatwiej się przebić.

16 lipca do sklepu Google Play trafiła pacyfistyczna produkcja „Gaza Hero”, w której, klikając na izraelskie wojska, zmieniamy je w żywność, wodę, cukierki i lekarstwa dla Palestyńczyków. Mniejszym wyczuciem wykazali się twórcy opublikowanej w Google Play 8 sierpnia gry „Gaza Defender”, stworzonej zapewne w reakcji na „Bomb Gaza”. Trzeba w niej uratować atakowane miasto, zestrzeliwując nadlatujące rakiety oraz siły powietrzne wroga. Wśród domów bawią się dzieci, po ziemi raczkują niemowlęta.

GazaHero

„Gaza Hero”

„Iron Dome” (30 lipca) oraz „Iron Dome: Gaza Rocket Destroy” (4 sierpnia) pokazują konflikt w Gazie oczami Izraelczyków. „Obroń swój kraj, niszcząc tak wiele rakiet, ile zdołasz. Uważaj, z czasem ataki stają się coraz groźniejsze”. „Ojczyzna cię potrzebuje! Setki rakiet spadają na miasta. Miliony Izraelczyków z dziećmi muszą każego dnia szukać przed nimi schronienia”.

"Iron Dome"

„Iron Dome”

Nie próbuję oceniać racji obu stron. To koszmar, w którym i Izrael, i Palestyńczycy zarazem mają rację i racji nie mają. Bezwzględną prawdą jest natomiast dramat zabitych i opłakujących ich rodzin.

Wiem też, że, jeśli ufać oficjalnym danym, od początku operacji w Gazie zginęło ponad 1800 Palestyńczyków, głównie cywilów. Tysiące domów zostało zniszczonych, a żadne miejsce nie może być uznane za bezpieczne. Dzieci z listy umarłych ginęły podczas gry w piłkę na plaży, w rodzinnych domach, w obozie dla uchodźców, w szkole. Po stronie Izraela straciło życie 64 żołnierzy i trzech cywilów.

Ta dysproporcja to nie tylko wynik skuteczności systemu obrony przeciwrakietowej Iron Dome, jak próbuje to przedstawić Izrael. To przede wszystkim efekt stosowania broni masowej, jaką są bomby. Na tak gęsto zaludnionym terenie efekt nie może być inny – będą ginąć głównie niewinni.

Jak o takich dramatach jak Gaza można/powinniśmy mówić językiem gier wideo, czy – stawiając klamrę szerzej – inwidów?

dontmix

Twórcy „Bomb Gaza” próbują się tłumaczyć. Jak wielu przed nimi, tym samym językiem.

Przy całym oburzeniu na „Bomb Gaza” (bezdyskusyjnie słusznym), mam wrażenie, że ten produkt, stworzony z inną intencją, przez świadomych twórców – empatycznych, a nie cynicznych – mógłby się obronić jako prowokacja artystyczna. Przewrotna pułapka na złaknionych wszelkiej rozrywki, aby tylko „było fajnie”, bez względu na kontekst, bo „to przecież tylko zabawa”, „piksele to nie ludzie lol!” itd. Krzywe zwierciadło trzymane przez uśmiechniętego klauna, który na koniec ściera szminkę z kamiennej twarzy i pokazuje nam, że to nie był żart, że to nie deformacja szkła – że tacy jesteśmy naprawdę.

Mam wrażenie, że język artystycznej prowokacji, jedno z najważniejszych narzędzi sztuki współczesnej, jest w grach wideo najbardziej nieobecny. Medium to umie już całkiem sprawnie operować symbolami i metaforą, właśnie się uczy testować naszą moralność, a nawet, kładąc na kozetkę, prowokować do głębszych podróży w głąb siebie. Potrafi wyrazić sprzeciw z iście punkowym impetem, a także kontestować rzeczywistość z szacunkiem dla wrażliwości i inteligencji odbiorcy. Ale wciąż nie potrafi używać prowokacji, by nami wstrząsnąć – by, szokując, przebić się przez skorupę obojętności i zmusić do rewizji poglądów lub postaw.

numbers

Kadr początkowy z gry „Raid Gaza”, cytujący kontrowersyjną wypowiedź premiera Izraela Ehuda Olmerta o potrzebie zmniejszenia liczby Palestyńczyków (2003).

Blisko była gra „Raid Gaza” (2009), stawiająca odbiorcę po stronie Izraela. Przeciwko chałupniczym, latającym po dziwnych trajektoriach rakietom, najczęściej chybiającym celu, wystawiamy tu czołgi, samoloty, helikoptery, wyrzutnie rakiet, kupowane za ciężkie szekle dosyłane przez sponsorów z całego świata. Grę rozpoczyna autentyczny cytat izraelskiego polityka mówiący o konieczności zmniejszenia liczebności Palestyńczyków, kończy podsumowanie, czy na jednego poległego Izraelczyka przypada aby wystarczająco wielu zabitych Palestyńczyków. W tle rozbrzmiewa słodka jak lukr instrumentalna wersja przeboju „Close to You” The Carpenters.

Tak, to prowokacja, ale jawna od pierwszych chwil, co mocno łagodzi efekt. Brak w niej jeszcze tej bezkompromisowości w naprowadzaniu odbiorcy na prawdę o sobie, której nie chciałby – a powinien – poznać. A przecież interaktywne medium wydaje się do takich działań stworzone.

"Raid Gaza"

„Raid Gaza”

Oczywiście „Bomb Gaza” także jest prowokacją, ale innego rodzaju. Jej celem jest wywołanie szumu medialnego, który dałoby się zmonetyzować. To strategia podobna do inicjatyw studia Rockstar, zwiększających szansę na rekordową sprzedaż gier z serii „GTA”. W obu przypadkach ta sama jest nawet linia obrony. „To produkt dla osób dorosłych”, „To tylko gra, a nie prawdziwe życie” etc. Ta sama obłuda.

Na koniec pozostaje pytanie o zasadność wypowiadania się językiem inwidów na takie tematy. Czy tworząc protest-grę o Gazie, Syrii, Tybecie, Ukrainie, Sudanie itd. jesteśmy w stanie cokolwiek zmienić? Czy to ma realny sens, czy może warte jest tyle, co wysłanie SMS-a „END” do ONZ?

Niedawno na Facebooku polski dziennikarz piszący o grach wideo poruszył temat Gazy, akcentując dramat ginących tam dzieci i kobiet. A pewien rodzimy twórca gier odpisał mu tak:

Hamasu żałować nie ma co, bo to zwykli terroryści, a te „biedne” dzieci w większości wyrastają na takich samych nawiedzeńców jak ich tatusie i mamusie (…)

Nie zareagował na to nikt. A ja zdałem sobie sprawę, że makabryczność owej usprawiedliwiającej zabijanie dzieci wypowiedzi dotarła do mnie nie od razu, ale z opóźnieniem.

Czy nasza wrażliwość na zło, redukowane do cyfr o ofiarach w medialnych raportach, nie ulega przytępieniu? Czy jedynie wydaje nam się, że nie jesteśmy na nie obojętni?

Obojętność to przyzwolenie, główny warunek ekspansji zła. O dramatach takich jak Gaza trzeba zatem mówić głośno i wprost, używając wszelkich dostępnych kanałów komunikacji – przede wszystkim po to, byśmy nie mieli szansy się zdystansować i zobojętnieć. A czasem należy po prostu chwycić odbiorcę za kark i pochylić jego głowę nad zwłokami dziecka. Niech patrzy, bez szans na odwrócenie wzroku. Niech nie chowa się komfortowo w kokonie programowej nieświadomości, bo tak jest mu wygodniej.

Środowisko twórców jednego z najpopularniejszych dziś mediów nie powinno stać z boku, zostawiając wolne pole autorom produkcji takich jak „Bomb Gaza”.

Dzieci_zabite_w_Gazie

408+

15 odpowiedzi do “408+

  1. Sadzonka

    Czuję, że tekst może sprowokować tu ostrą dyskusję, bynajmniej nie związaną z grami komputerowymi. Póki co postaram się jednak odnieść to tego naszego nieszczęsnego, ukochanego medium. Po pierwsze w kwestii, czy, póki co czysto hipotetyczna, dobra, zaangażowana gra (nie-gra?), może coś w tej kwestii zmienić?

    Moim zdaniem – absolutnie nic. Na pewno nie w kwestii tego, o co tak naprawdę chodzi – codziennego życia i poglądów ludzi mieszkających po obu stronach tej granicy. Oczywiście, można by polemizować: [zaangażowane akcje] „gromadzą społeczną energię, która z czasem być może osiągnie masę krytyczną i coś dobrego z tego wyniknie”. Problem w tym, że nie wierzę, aby owa społeczna energia mogła faktycznie skłonić nas do czegoś wymagającego większego wysiłku od wysłania smsa. A nawet gdyby mogła, co właściwie możemy, jako kraje zachodnie, w tej sprawie zrobić? Konflikt o tak złożonym i skomplikowanym przebiegu, z którego właściwie nie ma już dobrego wyjścia… Mam pewne wątpliwości, czy ludzie, którzy tak chętnie się na ten temat wypowiadają, mają w ogóle jakąś wiedzę na temat całej tej sytuacji, wykraczającą poza tabloidowe nagłówki. Czy więc taka gra, nie-gra mogła by chociaż podnieść świadomość opinii międzynarodowej w tej kwestii? I ponownie – nie, a co najwyżej stanowić tubę propagandową jednej ze stron.

    Gry są w mojej opinii medium zbyt jeszcze niedojrzałym, by mówić w wartościowym sposób o tak trudnych, aktualnych wydarzeniach i międzynarodowych problemach. Może kiedyś, lecz jeszcze nie dziś.

    Odpowiedz
  2. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    @Adam Szymczyk
    Dziękuję.

    @Sadzonka
    Problem w tym, że nie wierzę, aby owa społeczna energia mogła faktycznie skłonić nas do czegoś wymagającego większego wysiłku od wysłania smsa. A nawet gdyby mogła, co właściwie możemy, jako kraje zachodnie, w tej sprawie zrobić?

    „Nic ode mnie nie zależy, zatem nie będę się angażował”. To jest błędne i, w kategoriach społecznych, bardzo niebezpieczne myślenie.

    Gry są w mojej opinii medium zbyt jeszcze niedojrzałym, by mówić w wartościowym sposób o tak trudnych, aktualnych wydarzeniach i międzynarodowych problemach.

    Mam o obecnych możliwościach tego medium lepsze zdanie, ale mniejsza o to. Skoro uważasz, że jeszcze nie dorasta, jak niby ma dojrzeć, rezygnując walkowerem?

    A propos śmierci w Gazie, z opublikowanych dziś po polsku refleksji izraelskiej pilotki:

    12 lat temu, w lipcu 2002 roku, nasze lotnictwo zrzuciło jednotonową bombę na znajdujący się w Gazie dom Salaha Shehadeha, dowódcy wojskowego skrzydła Hamasu. Nie trzeba być ekspertem od spraw militarnych, żeby wyobrazić sobie, co może pozostać z budynku trafionego taką bombą. Niewiele. Wybuch zabił nie tylko Shehadeha, ale także 14 cywilów, w tym ośmioro dzieci. (…)
    Dziś, gdy trwa operacja „Pierścień ochronny”, nasze lotnictwo chlubi się zrzuceniem 100 jednotonowych bomb. To, co kiedyś było wyjątkiem, stało się polityką.

    Całość tutaj

    Odpowiedz
    1. Sadzonka

      „Nic ode mnie nie zależy, zatem nie będę się angażował”. To jest błędne i, w kategoriach społecznych, bardzo niebezpieczne myślenie.

      Nie można porównywać zaangażowania typu „zasadźmy więcej drzew w sąsiedztwie”, „zbierzmy podpisy pod petycją o nową oczyszczalnię ścieków” czy „zróbmy kampanię nakłaniającą młodzież do niepalenia papierosów”, będących społecznie pożytecznymi i leżącymi jak najbardziej w możliwości przeciętnego obywatela, do rozwiązania konfliktu w strefie Gazy, lub szerzej, w całym regionie półwyspu Synaj. Jeżeli ktoś uważa to porównywalne, to znaczy, że po prostu sytuacji nie rozumie. Jeżeli sądzisz, że jest to kwestia zaprzestania bombardowań przez stronę izraelską i wszystko będzie okej, to chyba nie mamy o czym rozmawiać. Jeżeli istnieje jakieś magiczne rozwiązanie, które sprawi, że Hamas (bo nie zapominajmy, kto w tej sprawie tak naprawdę był agresorem) zaprzestanie działań zaczepnych i zbrodniczych, od ostrzału terytoriów Izraela, przez porwania i egzekucje cywilów, terroryzowanie własnych współobywateli i jednoczesne chowanie się za ich plecami, po kopanie tuneli i przerzut partyzantki i broni przez granicę – jestem w pełni za nim. Jeżeli istnieje magiczne rozwiązanie, które sprawi, że okoliczne kraje arabskie przestaną uważać Izrael za kraj, który należy zmieść z powierzchni ziemi wraz z jego mieszkańcami, co pozwoli Izraelowi na odejście od swojego zmilitaryzowanego i nacjonalistycznego modelu polityki – nie mam nic przeciwko. Jeżeli jakiś magiczny sposób sprawi, że obie strony zapomną o wyrządzonych sobie nawzajem krzywdach i nawiążą ze sobą dialog, postrzegając się jako równorzędnych partnerów – to zastosujmy go jak najszybciej. Jeżeli magicznym trafem Izrael i Palestyńczycy, roszczący prawa do dokładnie tego samego terytorium dojdą do porozumienia, jeżeli strona arabska przestanie traktować wygnanych Palestyńczyków jako kartę przetargową i odmawiać im pomocy, zamykając w obozach dla uchodźców, jeżeli, jeżeli…

      Ale magicznego sposobu nie ma. I przykro mi, ale gry tym magicznym sposobem też nie będą. Ani na

      Odpowiedz
      1. Sadzonka

        Przepraszam, jakimś cudem udało mi się jakimś misclickiem opublikować wiadomość przed dokończeniem jej. Reasumując:

        Ani nawet nie przysłużą się jego rozwiązaniu w najmniejszym stopniu. Sam przytaczasz przykłady gier podnoszące temat wspomnianego konfliktu – więc chyba dostrzegasz, jak naszemu medium daleko do konstruktywnego poziomu dyskusji, czy, w tym konkretnym wypadku, do jakiegokolwiek poziomu.

        Nie twierdzę, że gry nie mogą mówić o rzeczach trudnych – bo już udowodniły, że mogą. Ani tym bardziej o rzeczach aktualnych – bo te poruszają, z różnym co prawda skutkiem, bardzo często. Jednakże w wypadku tej sytuacji – nie wierzę, by dały radę. Jeszcze nie.

        I nie pomogą w tym trudnym procesie dojrzewania takie produkcje, jak Bomb Gaza, Gaza Hero, Iron Dome czy nawet Raid Gaza. I nie sądzę, by miała powstać taka, która by pomogła. Niech, póki co, gry trzymają się jednak z dala od problemów, z którym obiektywnie nie są w stanie sobie poradzić, bo wyrządzają tylko jeszcze większą krzywdę tam, gdzie ludzka krzywda i cierpienie i tak przechodzi ludzkie pojęcie.

        Odpowiedz
        1. Paweł Schreiber

          @Sadzonka – a mi się wydaje, że od dość dawna istnieje w grach konwencja, która bardzo dobrze nadawałaby się do poruszenia tego tematu. Warto wrócić do gier typu „Balance of Power” Chrisa Crawforda, czy (jeszcze bardziej!) „Hidden Agenda” Jima Gasperiniego, o okresie przejściowym po obaleniu okrutnego reżimu. Są tu krzywdy, którym trzeba uczynić zadość bez budzenia orgii zemsty, konflikty społeczne i religijne, racje, które nie dają się pogodzić – a jakoś je pogodzić trzeba. Bardzo ciekawa jest droga Crawforda, który ostatnio dość mocno się pogubił, ale w sumie skupił się na ciekawej trajektorii – od gier o polityce przeszedł do gier o rozmawianiu i trudnych kompromisach. Myślę, że gra jest najlepszym dostępnym nam narzędziem do badania i odczuwania na własnej skórze tego, co to jest kompromis – w końcu chodzi o interakcję między dwiema stronami, które mają sprzeczne cele i motywacje. Olaf pisze o artystycznych prowokacjach – a ja myślę o pragmatycznych symulacjach. Nie wiem, czy szukanie medium, które „dałoby radę” w tej sytuacji nie jest ślepym zaułkiem. Bo które by dało? Wspaniała powieść? Kasowy film? Wpływ kultury w takich sprawach nigdy nie doprowadza do ogromnych przełomów, tylko przebiega kropla po kropli, a kropelki mogą być bardzo różne, od głupiutkiej gierki flashowej, która do kogoś przemówi, po wybitne dzieło.

          PS. Zabieram się właśnie za „Gods Will Be Watching” – i mam przeczucie, że też może być dość ciekawym argumentem w tej dyskusji. Zobaczymy, co będzie dalej.

          Odpowiedz
          1. Sadzonka

            @Paweł Schreiber
            Przyznam zupełnie szczerze, że owych gier wcześniej nie znałem – ponad wszelką wątpliwość masz w tej materii większe doświadczenie ode mnie – ale opierając się na jakichś opisach i recenzjach w podstawowym stopniu dowiedziałem się, na czym one polegały. Zagranie w nie póki co muszę odłożyć, chociaż zapowiadają się nader interesująco. Jednakże mam pewne wątpliwości, czy zbliżona formuła faktycznie nadawałaby się do przedstawienia tego, od czego właściwie rozpoczęły się nasze rozważania – cierpień i śmierci ludzi, w tym nawet dzieci. Czy w turowej strategii – nieważne, jak realistycznie oddającej złożoność politycznych, ideologicznych, religijnych, militarnych i humanitarnych problemów tego konfliktu – rozgrywanego jak partię szachów, można przedstawić tragedię jednostki, bezsensowność zabijania? Czy w formule, która pozwala na podejście „będę tym dobrym i zażegnam konflikt pokojowo”, a następnego dnia „będę tym złym i wyrżnę wszystkich w pień” można uniknąć spłycenia tych treści? Moim zdaniem – nie.

            Chociaż z drugiej strony być może faktycznie podobna gra mogła by (oczywiście dobrze wykonana) stanowić jakiś materiał podnoszący świadomość złożoności całej sytuacji i prowadzący do lepszego zrozumienia racji obu stron u odbiorcy, więc odszczekuję swoje słowa, że nie mogły by (post 1).

            Jednak podtrzymuję to, co powiedziałem – że poza powyższym gry nie dadzą sobie rady z takim tematem. Czy więc inne medium, książka dajmy na to, poradziła by sobie? Otóż moim zdaniem – tak. Powstaje wiele książek – lepszych i gorszych – na ten temat, opisujących konflikt z obu stron, a czasami nawet widziany z zewnątrz. Mało która prezentuje sobą poziom wspomnianych produkcji ze świata gier. Do mówienia o trudnych tematach, o cierpieniu, o niesprawiedliwości, o strachu, niepewności i beznadziei, książki jako medium już dojrzały. Już nikogo to nie dziwi. Już nie dotyczy to wąskiej grupy awangardzistów, ba, wręcz największe i najważniejsze książki w dużej mierze poruszają właśnie takie tematy. Już potrafią to robić (co oczywiście nie znaczy, że zawsze robią to właściwie!) I co więcej, mówią o faktach, o rzeczywistych wydarzeniach z życia prawdziwych ludzi.
            Gry, nawet jeżeli poruszają podobne tematy („Hidden Agenda”), wolą ukrywać się za fikcyjną fasadą, w tym wypadku państewka Chimericka, które może być każdym państwem z obszaru Ameryki Łacińskiej i zarazem nie jest żadnym z nich. Skąd ta anonimowa uniwersalność? Bo nieuniknione w formule dzisiejszych gier uproszczenia, przeinaczenia i dowolność postępowania nie nadają się do opisania konkretnego przypadku.

      2. Olaf Szewczyk Autor tekstu

        @Sadzonka
        Jeżeli sądzisz, że jest to kwestia zaprzestania bombardowań przez stronę izraelską i wszystko będzie okej, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.

        Nie, wtedy jeszcze nie wszystko będzie OK. Za to będzie bardzo OK, że od tych bomb nie będą już ginęli ludzie – w większości przypadkowe ofiary, w tym dzieci.

        To mało?

        Zaprzestanie bombardowań to decyzja polityczna, a na decyzje polityczne opinia publiczna może mieć jakiś wpływ. To jeden z powodów, dla których warto głośno protestować. Nigdy zresztą nie wiadomo, co ostatecznie przeważy szalę, że historia potoczy się w tym, a nie innym kierunku. Szukasz bezpośredniego przełożenia między stworzeniem protest-gry a konkretnym efektem i oczywiście go nie znajdujesz, ale to nie tak działa. Bo to może być, jak już wskazał Paweł, ta decydująca kropla, ruch skrzydła motyla.

        Próby przeciwdziałania złu należy podejmować także wtedy, gdy na horyzoncie nie widać szans na bezpośredni efekt. Bo to te „nieracjonalne” działania otwierają z czasem nowe możliwości, których wcześniej nie dało się przewidzieć. „Racjonalna” rezygnacja z takich prób nie daje natomiast żadnych szans na zmianę.

        Odpowiedz
  3. Roman Książek

    To może przekleję tekst Kereta:

    Nawet jeśli zlikwidujemy wszystkich hamasowców, czy tym samym Palestyńczycy zrezygnują z niepodległości?

    Hasło „Dajcie wygrać IDF” – armii Izraela (Israel Defence Forces) – krąży w sieci, pojawia się na murach. Masy młodych ludzi cytują je na Facebooku i wygląda na to, że uważają tę frazę za odpowiedź na obecną operację militarną w Strefie Gazy. Ja jednak jestem już w takim wieku, że pamiętam, skąd to hasło się wzięło i jak ewoluowało: od nalepki na zderzak po mantrę. Slogan ten nie jest oczywiście skierowany do Hamasu czy społeczności międzynarodowej, tylko do Izraelczyków, i zawiera w sobie ów pokrętny pogląd na świat, który przez ostatnich 12 lat kierował Izraelem.

    ***

    Pierwsze zawarte w nim błędne założenie głosi, że są w Izraelu ludzie, którzy nie dopuszczają do zwycięstwa naszej armii. Ci potencjalni sabotażyści to np. ja, moi sąsiedzi czy każdy, kto podaje w wątpliwość punkt wyjścia i cel tej wojny. Okazuje się bowiem, że wszyscy ci pomyleńcy, którzy ośmielają się zgłaszać niepokój z powodu zachowania rządu i wiążą naszym wojskowym ręce, publikując zjadliwe felietony i defetystyczne wezwania do współczucia, to jedyna przeszkoda, która stoi na drodze IDF ku całkowitemu zwycięstwu.

    Druga, znacznie bardziej niebezpieczna sugestia zawarta w tym haśle to myśl, że IDF istotnie mogłaby wygrać. „Jesteśmy gotowi przyjmować te wszystkie pociski – słyszymy z ust Izraelczyków z południa – dopóki istnieje możliwość, że to skończymy raz na zawsze”.

    12 lat, pięć operacji przeciw Hamasowi (cztery w Gazie), a my nadal posługujemy się tym hasłem. Przy każdej operacji słuchaliśmy prawicowych polityków i wojskowych: „Tym razem będziemy musieli iść na pełny gaz, do końca”.

    Pytam sam siebie: do jakiego końca? Nawet jeśli zlikwidujemy wszystkich hamasowców, czy tym samym znikną niepodległościowe aspiracje Palestyńczyków? Przed Hamasem walczyliśmy z Organizacją Wyzwolenia Palestyny, a po Hamasie, przy założeniu, że jeszcze w ogóle będziemy istnieć, pewnie zaczniemy walczyć z jakąś inną palestyńską organizacją.

    Armia Izraela może wygrywać bitwy, ale spokój obywatelom Izraela zapewni jedynie pokojowy kompromis. Tego jednak zdaniem polityków, którzy prowadzą wojnę, nie wolno nam mówić, bo właśnie takie wypowiedzi przeszkadzają IDF w odniesieniu zwycięstwa. A kiedy zakończy się ta operacja i sporządzony zostanie rejestr ofiar po obu stronach, oskarżeni zostaniemy znowu my, sabotażyści.

    ***

    W 2014 r. zmieniła się całkowicie definicja dopuszczalnego w Izraelu dyskursu – panuje podział na tych, którzy są „pro-IDF”, i na tych, którzy są kontra. Wrzaski „śmierć Arabom!” i „śmierć lewakom!”, wznoszone przez prawicowych opryszków na ulicach Jerozolimy, albo wezwanie szefa MSZ Avigdora Liebermana do bojkotu arabsko-izraelskich przedsiębiorstw, które protestują przeciw operacji w Gazie, uznawane są za akty patriotyzmu.

    Tymczasem wezwania do zatrzymania operacji albo zwyczajne wyrazy współczucia na wieść o śmierci kobiet i dzieci w Gazie uznaje się za zdradę. Oto fałszywe, antydemokratyczne równanie: agresja, rasizm i brak współczucia równają się miłości do ojczyzny, a każda inna postawa to próba zamachu na Izrael.

    Czasami mam wrażenie, że toczą się dziś dwie wojny. Na jednej armia walczy z Hamasem. Na drugiej minister rządu, który w gmachu Knesetu nazywa swoich kolegów Arabów terrorystami, i chuligani zastraszający aktywistów pokojowych w mediach społecznościowych występują razem przeciw „wrogowi wewnętrznemu”: każdemu, kto mówi inaczej.

    Nie ma wątpliwości, że Hamas to zagrożenie dla nas i dla naszych dzieci, ale czy to samo można powiedzieć o aktorce komediowej Ornie Banai, piosenkarce Achinoam Nini czy mojej żonie, reżyserce Shirze Geffen? Wszystkie stały się ofiarami szkalowania, kiedy publicznie wyraziły oburzenie z powodu śmierci palestyńskich dzieci. Czy skrajne ataki na nie to kolejny wymiar obrony, niezbędny, byśmy przetrwali, czy po prostu wybuch ciemnej nienawiści i wściekłości?

    Wiele osób przekonywało mnie, żebym nie publikował tego artykułu. „Masz małego synka – mówił mi jeden z przyjaciół. – Czasem lepiej wykazać się sprytem niż racją”. Nigdy nie miałem racji, a pewnie nie jestem też dość sprytny, chcę jednak walczyć o prawo do wyrażania opinii z taką samą żarliwością, jaką IDF wykazuje w walkach w Strefie Gazy. To nie jest wojna o moje osobiste opinie, które mogą być niesłuszne czy żałosne, tylko o miejsce, w którym żyję i które kocham.

    ***

    10 sierpnia 2006 r., pod koniec drugiej wojny libańskiej, pisarze Amos Oz, Awraham B. Jehoszua i Dawid Grosman zwołali konferencję prasową, na której wezwali rząd do natychmiastowego zawieszenia broni. Jechałem wtedy taksówką i słuchałem relacji w radiu. „O co im chodzi, tym skurwysynom? – krzyczał taksówkarz. – Żeby oszczędzić Hezbollah? Pierdolone dupki, nienawidzą naszego kraju”.

    Pięć dni później w kwaterze wojskowej cmentarza na Wzgórzu Herzla Grosman pochował syna. Temu „dupkowi” chodziło o coś więcej niż tylko o nienawiść do naszego kraju. Przede wszystkim o to, by jego syn i inni młodzi ludzie, którzy zginęli w tych ostatnich, niepotrzebnych dniach wojny, wrócili do domu żywi.

    Strasznie jest popełnić tragiczną pomyłkę, której ceną okazuje się życie wielu ludzi. Ale jeszcze gorzej jest stale ją powtarzać. Cztery operacje w Gazie, ogromna liczba izraelskich i palestyńskich serc, które przestały bić – i ciągle jesteśmy w tym samym miejscu. Jedyne, co zmienia się naprawdę, to tolerancja społeczeństwa izraelskiego na krytykę.

    W czasie tej operacji okazało się z całą jasnością, że prawica kompletnie straciła cierpliwość w kwestii niejasnego terminu „wolność słowa”. W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami ataków prawicowców na lewicowców z użyciem pałek, facebookowych postów straszących transportem do komór gazowych i donosów na każdego, kto wygłasza opinie spowalniające marsz naszych żołnierzy ku zwycięstwu.

    Ta krwawa droga, którą kroczymy od jednej operacji militarnej do drugiej, nie prowadzi nas w kółko, jak mogliśmy dotąd sądzić. To już schodzenie po spirali ku coraz niższym kręgom, w których będziemy mieli nieszczęście się znaleźć.

    Odpowiedz
  4. Bartłomiej Nagórski

    Nie jestem przeciwnikiem poglądu jakoby gry wideo nie mogły mówić o rzeczach poważnych, wprost przeciwnie, niejednokrotnie broniłem mojego ulubionego medium przed upupianiem po linii „to przecież tylko gra” (w razie wątpliwości służę przykładami).

    Niemniej w tym przypadku z uwagi na jego drastyczność i skomplikowanie jestem sceptykiem. Nie wiem czy tworzenie interaktywnych systemów do przekazywania tragedii sytuacji może uniknąć trywializowania problemu. Patrzę na tytuły o których pisze Olaf i ciężko mi je uznać za skuteczne, ciekawe czy głębokie. Być może chowam głowę w piasek, bo przyznam, że jeśli idzie o ten akurat konflikt, to nie ma w nim słusznych racji i dobrych rozwiązań, ale po prostu nie widzę gier wideo jako medium które może cokolwiek zmienić czy na cokolwiek wpłynąć w tym akurat przypadku.

    Nie zamierzam bronić powyżej wypowiedzi jakoś szczególnie. Po prostu dzielę się swoimi wątpliwościami i poniekąd rezygnacją z tego tematu.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Bartłomiej
      Patrzę na tytuły o których pisze Olaf i ciężko mi je uznać za skuteczne, ciekawe czy głębokie.

      Nie twierdzę, że takie są. To tylko przykłady, jak różne strony próbują coś osiągnąć za pomocą gier, nawiązując do wydarzeń w Gazie. Różne intencje, różne podejścia. Na marginesie, otwarte pytanie: czy w jakimkolwiek konflikcie wcześniej wykorzystywano gry wideo do działań propagandowych na taką skalę?

      Wracając do meritum, w obrębie każdego medium można poruszać dowolne tematy, unikając trywializowania. Bariery są nie w językach, tylko w ludzkich głowach.

      Odpowiedz
      1. thekrul

        „Na marginesie, otwarte pytanie: czy w jakimkolwiek konflikcie wcześniej wykorzystywano gry wideo do działań propagandowych na taką skalę?”

        W całym konflikcie Ameryka vs Bliski Wschód. Lwia część gier z gatunku amerykański-żołnierz-strzela rozsiewane bardzo jednoznaczną wersję. Celowo jak America’s Army, pozornie bezrefleksyjnie jak Call of Duty albo po prostu otwartym tekstem jak w Spliter Cellu. Ten ostatni to tragedia – Sam Fisher walczy z ludźmi, którzy zasłużyli na miano terrorystów bo chcą wyniesienia się armii USA z różnych krajów. Uprzedzam argument, że to nie to samo, że rzeczy nie są nazwane po imieniu, że nadmiar fikcji niejako niwieluje ów zabiegi. W masowej wyobraźni tak Amerykanów, ale jak i Polaków czy Niemców, Bliski Wschód funkcjonuje jedynie jako zestaw stereotypów, mitów, niedopowodzień, fantazji. Tu właśnie funkcjonuje propaganda w najczystsym przejawie.

        Odpowiedz
        1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

          @krul
          W całym konflikcie Ameryka vs Bliski Wschód. Lwia część gier z gatunku amerykański-żołnierz-strzela

          Celna uwaga. Ale to raczej propagandowa egzekucja, a nie propagandowa wojna. Powstawały co prawda na Bliskim Wschodzie jakieś gry o stawianiu oporu Jankesom, ale nie miały szansy przebić się poza region. Tu natomiast mamy regularny ostrzał. Co kilka dni wychodzi jakaś nowa gra promująca racje jednej i drugiej strony. Nie wiem, czy kiedyś coś takiego miało już miejsce. Mogłem jednak przeoczyć, bo trudno takie zjawisko zauważyć, nie przyglądając się z bliska.

          Odpowiedz

Skomentuj Olaf Szewczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *