Opowieść o dwóch smokach

TDC 01Do „That Dragon, Cancer” podchodziłem ze sporymi wątpliwościami. Z jednej strony wiedziałem, że będzie to gra nietuzinkowa i osobista. Przyciągał  mnie też do niej wygląd – w końcu low-poly to nowy pixel art. Z drugiej strony obawiałem się, że będzie to rzecz zrobiona bez finezji – że bezceremonialnie zrzuci na mnie swój ładunek emocjonalny, a ja nie będę umiał się z niego wygrzebać, sparaliżowany wiedzą, że wszystko to zdarzyło się naprawdę i że mówi mi o tym człowiek, który tę tragedię przeżył. Niepokoiły mnie również docierające z różnych stron sugestie o wyraźnie religijnym przesłaniu dzieła Numinous Games. Emocjonalne rozedrganie pożenione z tanią ewangelizacją – to mogłoby być nie do zniesienia.

Dobra wiadomość jest taka, że moje obawy okazały się niesłuszne. Zła taka, że „That Dragon, Cancer” to opowieść jeszcze bardziej przejmująca i przerażająca, niż się tego spodziewałem. Zacznijmy od tego, o czym wszyscy, którzy choć trochę interesowali się TDC wiedzieli od początku. Gra opowiada o tragedii rodziców zmagających się z nowotworem małego synka. Guz mózgu pojawił się u dziecka bardzo wcześnie – około pierwszego roku życia, przez co nie rozwinęło ono się ono we właściwy sposób – nie mówi, najprawdopodobniej nie rozumie tego, co się z nim dzieje. Z tego powodu historia skupia się na rodzicach – ich codzienności, myślach i sposobach radzenia sobie z sytuacją. Już od początku uderza wirtuozeria, z jaką autorzy balansują pomiędzy poetyckością i dosłownością przekazu. W zaskakującym przekładańcu łączą ze sobą zmiany perspektywy, minigry i eksplorację w stylu starych przygodówek a’la „Myst”. Jest w TDC właściwie tylko jedna scena, którą bardzo trudno mi było znieść i co do której wahałem się, czy nie jest aby przekroczeniem granicy w stronę emocjonalnego ekshibicjonizmu. Ostatecznie zdecydowałem jednak, że chyba powinna zostać.

Największym zaskoczeniem okazały się jednakże religijne wątki, o których wspomniałem na początku. Zdaję sobie sprawę z tego, że TDC może zostać odczytane jako dowód na ważną, terapeutyczną rolę wiary. Sądzę, że taka interpretacja jest uprawniona, w szczególności w Stanach Zjednoczonych, w których ludzie oswojeni są z żarliwą religijnością. Ale dla mnie, mieszkańca Europy, obracającego się głównie w zlaicyzowanej społeczności TDC, to tak naprawdę opowieść o dwóch smokach.TDC 02

Gdy poznajemy małżeństwo Greenów są oni sympatycznymi, racjonalnymi, stąpającymi po ziemi ludźmi. Szczególnie dobitnie daje się to odczuć w przypadku matki, którą początkowo znamy głównie z nagrań na poczcie głosowej telefonu ojca. Nie ulega wątpliwości, że jest ona głównodowodzącym tego związku – chłodno myśląca, uporządkowana, praktyczna, wyrażająca się w precyzyjny i konkretny sposób. Ojciec to ciepły (być może nawet trochę ciapowaty), naturalistycznie nastawiony sceptyk.

Pod koniec tej krótkiej gry oboje przekształcają się w mówiących zagadkami i cytujących co chwilę biblię amatorskich kaznodziejów. Znów – najmocniej daje się to odczuć na przykładzie matki. Miejsce nagrań na poczcie głosowej zajmują w pewnym momencie zapiski w jej dzienniku. Zdaję sobie sprawę z tego, że specyfika obu mediów jest inna, ale aż trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z jedną i tą samą osobą. W miejsce konkretów i precyzji otrzymujemy ciąg niezrozumiałych, balansujących na granicy urojenia myśli, które łączą się w całość chyba tylko dzięki temu, że w co drugim z nich występuje słowo „Bóg”. Nie byłem w stanie przebrnąć przez te zwierzenia, więc w pewnym momencie po prostu zacząłem je ignorować. Jedyną pociechą było to, że równie zirytowany transformacją żony wydawał się ojciec chłopca. Na jego przemianę nie musimy jednakże długo czekać. Po symbolicznej scenie topienia się, przechodzi on „chrzest” i, choć żarliwością nadal nie dorównuje żonie, reorganizuje swój i gracza świat wokół symboliki religijnej (niekiedy dość przerażającej).

Nigdy nie dowiadujemy się o tym, czy ta szokująca przemiana była jedynie fazą, sposobem na poradzenie sobie z tragicznym momentem, czy też początkiem nowych zrodzonych przez traumę osobowości. Czy Greenowie, których poznaliśmy na początku gry odeszli wraz ze swoim dzieckiem? Czy wrócą do pozostałych dzieci i będą rodzicami, jakich poznaliśmy w pierwszych minutach zanim wiara wyparła w ich umysłach nadzieję? Bardzo chciałbym, aby tak się stało.

7 odpowiedzi do “Opowieść o dwóch smokach

  1. Marzena Falkowska

    Z ciekawością przeczytałam twoje wrażenia, również dlatego że w paru punktach są zupełnie inne od moich. W ogóle nie odczułam, by Greenowie przeszli „transformację” czy „szokującą przemianę”. Mocno wierzący byli od początku (zresztą, czy praktyczne podejście do życia, albo nawet sceptycyzm, wiarę wykluczają?). Przełom nastąpił raczej w samej strukturze gry, która początkowo skupiała się na codzienności życia w cieniu choroby i wspomnień bezpośrednio związanych z Joelem, by stopniowo poszybować w stronę wewnętrznych stanów emocjonalnych rodziców przeżywających tragedię – mocno religijnie nacechowanych, bo i tacy właśnie byli Greenowie, więc nie widzę tu niespójności charakteru, tylko właśnie konsekwencję i uczciwość. Również mocniej przemówiła do mnie ta pierwsza część gry (szerzej piszę o tym w tekście, który w przyszłym tygodniu będzie w „Dwutygodniku”), ale i druga ma swoje mocne momenty: przykładowo, kiedy wsłuchać się w treść modlitw w katedrze, słychać w nich taką gamę uczuć, że trudno nazwać wiarę Greenów płaską i jednowymiarową.

    Odpowiedz
    1. Paweł Grabarczyk

      Czy rzeczywiście? W którym momencie początku gry ich religijność jest widoczna? Ja zapamiętałem tylko bardzo konkretne, naturalistyczne podejście (na przykład wyjaśnienia dotyczące rozwoju dziecka, wyjaśnienia psychologiczne dotyczące podejścia lekarzy). Być może Greenowie są takimi osobami w życiu, ale ja oceniałem postacie w grze, abstrahując od rzeczywistej biografii.

      Odpowiedz
      1. Marzena Falkowska

        Nie pomnę, czy religijne nawiązania pojawiają się już w pierwszych scenach. Na pewno odwołanie do Jezusa pada w introspekcji Ryana podczas rozmowy z lekarzami, która należy jeszcze do „naturalistycznej” części gry. Ale mniejsza o szczegóły. Masz oczywiście rację, że nie można stawiać znaku równości między Greenami jako postaciami i jako osobami; nawet w dziełach autobiograficznych nie da się uniknąć do pewnego stopnia autokreacji. Mam jednak wrażenie, że w przypadku TDC szczerość ich intencji i jawność życiowej postawy nie uprawniają interpretacji o szokującej przemianie; raczej jest to świadoma decyzja twórcza o skontrastowaniu dwóch obrazów doświadczania choroby. Z drugiej strony jeśli odrzucimy biografizm, to masz pełne prawo odbierać postacie Greenów jako nieprzekonujące. W gruncie rzeczy rozchodzi się zatem o optykę, jaką przyjmiemy mówiąc o tej grze.

        Odpowiedz
        1. Paweł Grabarczyk

          Tak, nie wątpię, że interpretacja byłaby inna, gdybym patrzył też na rzeczywistych twórców wraz z ich bagażem światopoglądowym. Ale byłoby to też trudne, bo mamy z nimi do czynienia dopiero teraz, po tragedii. Moment w grze, który mnie zainspirował to wypowiedź ojca, kiedy jest bardzo poirytowany nagłą religijnością żony i wręcz z niej kpi – mówi, że zaczęła się zachowywać, jak gdyby choroba syna to była teraz nagle gwiazdka a wyzdrowienie miałoby być prezentem. Dość uderzający jest też moment, w którym żona wtrąca się nagle w bajkę opowiadaną starszemu synowi i wprowadza w nią boga, zmieniając zupełnie narrację ojca.

          Odpowiedz
  2. Rangun

    Rozumiem, że można być nie wierzącym. Dużo filozofii podsunie inne rozwiązania. Ja akurat pod wpływem tej nauki w dużym stopniu obrałem przeciwny punkt widzenia niż twój, ale….
    z twojego tekstu zieje taka pogarda dla chrześcijan, że mi się to w głowie nie mieści. Niebezpieczna banda zacofanych ćwoków

    Odpowiedz
    1. Bartłomiej Nagórski

      Przepuściłem Twój pierwszy komentarz, trochę wbrew sobie. Bardziej na wszelki wypadek, bo może wniesiesz coś do dyskusji. Jeśli jednak zamierzasz prowadzić tu jakąkolwiek rozmowę, to nie używaj takich sformułowań. Nikt tu nie mówił o chrześcijanach „niebezpieczna banda zacofanych ćwoków” – i Ty też nie powinieneś.

      Odpowiedz

Skomentuj Paweł Grabarczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *