Moje podsumowanie growego roku 2022

Co to był za rok! I to tyle jeśli idzie o mój komentarz wydarzeń bieżących. Wszyscy wiemy co się działo, co się dzieje, a co będzie się działo w kolejnym – możemy podejrzewać i też nie zapowiada się za ciekawie. Porozmawiajmy zatem o grach.

W 2022 wykroiłem na granie zaskakująco dużo czasu, w znacznej mierze dzięki Switchowi. Zgodnie z postanowieniami zeszło- lub zaprzeszłoroczonymi (nie pamiętam), starałem się skoncentrować na jednej rzeczy naraz, grać w ciągu i domknąć zanim życie zdąży mnie odciągnąć. Podziałało i są efekty, o czym poniżej.

W styczniu i lutym bawiłem się na Vicie japońskim RPGiem Trails in the Sky: First Chapter. W internecie fani tej gry reklamują ją tym, że seria Trails… ma wiele tytułów, które ukazują większe wydarzenia i przemiany w świecie przedstawionym z perspektywy różnych postaci, a całość historii to odpowiednik kilku książek. Podobno fabuła rozkręca się pod koniec pierwszej części, od której zacząłem. Niestety po jakiś trzydziestu godzinach odpadłem. Trails in the Sky to sympatyczny tytuł, ale nie wciągnął mnie aż tak, żeby zainwestować kolejne trzydzieści w nadziei na to, że jak już wreszcie seria ruszy z kopyta, to ho-ho, oderwać się nie będzie można. Następna proszę!

Na ogół jest bardziej kolorowo, tu akurat wioska tonąca w deszczu i błocie.

Marzec i kwiecień to Triangle Strategy na Switchu, gra, która dla odmiany kupiła mnie od samego początku kombinacją ślicznej grafiki, wciągającej opowieści i znakomitej strategii turowej. Od czasu Tactics Ogre: Let Us Cling Together pokochałem ten gatunek, a Triangle Strategy wbrew głupiemu tytułowi okazało się godnym następcą. Są w niej trzy frakcje i trzy zasadnicze filozofie które owe reprezentują, fabuła gry ma sens i pozwala graczowi podejmować decyzje od których zależy jak potoczy się dalej. Wybory nie są czarno-białe, albo Matka Teresa z Kalkuty, albo Charles Manson, tylko tak jak w życiu stanowią kompromis między różnymi nieoptymalnymi opcjami. Wierność zasadom czy pragmatyczne ugięcie karku, bo za wierność trzeba będzie srogo zapłacić i możemy tego nie przeżyć? Nakarmić wszystkich głodnych w mieście resztkami, żeby było humanitarnie, czy do syta wyczerpane batalią wojsko, żeby miało siłę bronić ludzi? Ruszymy bronić uciśnionych, wystawiając stolicę na uderzenie wroga, czy zignorujemy masakrę grupy etnicznej by zapewnić jej bezpieczeństwo? Kołdra jest zawsze za krótka, zaś chcieć a móc to dwie różne sprawy, jak mawia moja teściowa. Konsekwencje nie zawsze bywają łatwe do przewidzenia, czasami ryzyko się opłaci, a czasami z pozoru najrozsądniejsza opcja okaże się jednak być najgorszą. Każdy wybór ustawia nas po stronie którejś filozofii, co powoduje, że inny typ ludzi zgłasza się do naszej armii – niektórzy zaś ją opuszczają, bo nie po drodze im z naszymi poglądami. 

Niestety ugrzązłem na samym końcu, bo w skutek wcześniejszych decyzji musiałem stoczyć najtrudniejszy możliwy wariant finalnej bitwy, a miałem zbyt małe umiejętności lub za słabych bohaterów by temu podołać. Po kilku przegranych razach poddałem się. Tak czy owak, gorąco polecam Triangle Strategy na Switchu. Stylowa oprawa graficzna – prześliczne trójwymiarowe dioramki totalnie mnie urzekły, nawet jeśli czasem system trochę ścina rozdzielczość by podołać wyświetlaniu. Historia fikcyjna, ale w stylu “Gry o Tron”, poruszająca kwestie religii i dyskryminacji. Naprawdę warto. W międzyczasie gra zawitała też na PC, ale z paskudnym DRMem w postaci Denuvo, więc nie zachęcam do tej akurat wersji. Chyba, że ją “oddenuwojecie” jakimś magicznym sposobem, mrug-mrug

Przyszłość w Citizen Sleeper ma posmak azjatycko-bladerunnerowy.

W maju po raz pierwszy przeszedłem Citizen Sleeper, wspaniałą opowieść o byciu nikim w cyberpunkowym turbokapitaliźmie i poszukiwaniu swojego miejsca, nałożoną na mechanikę gry planszowej (rzucanie kostkami). Twórcą gry jest Damian Martin, autor całkiem niezłego In Other Waters, zaś klimatyczne ilustracje stworzył francuski grafik komiksowy Guillaume Singelin. Jego komiks “PTSD” można kupić tutaj, a rysunki podziwiać m.in. tutaj. W Citizen Sleeper pobrzmiewają echa doświadczeń Damian ze śmieciowych prac których musiał się imać dorywczo, wydestylowane w nienachalną krytykę kapitalizmu. Mnie osobiście bardzo spodobało się to, że nie oglądamy dalekiej przyszłości z perspektywy bohatera galaktyki ocalającego ją przed kosmicznymi najeźdzami czy najtwardszego twardziela w mieście, co to nawet Adama Smashera zdepcze swoją cybernetyczną piętą, tylko prekariatu złożonego z ludzi i nie tylko, którzy na miarę swoich skromnych możliwości starają się przeżyć i być może odrobinę poprawić swój los. W Citizen Sleeper nie będziemy decydować czy zbawić świat, czy sprzymierzyć z ostatecznym złem. Możemy natomiast wybrać gdzie i dla kogo dziś pracować, co zjeść i ewentualnie raz na jakiś czas komu pomóc w jego tarapatach. Bardzo życiowe doświadczenie. Zaciekawionych szczegółami odsyłam do recenzji Tomasza Pstrągowskiego, który opisał Citizen Sleeper znacznie lepiej niż niżej podpisany. Z powtórnym przejściem gry czekam aż Martin dokończy ostatnią część darmowego DLC, w trzech odcinkach rozszerzającego fabułę i świat przedstawiony. Do nabycia na GOGu.

Pod koniec czerwca ukończyłem Hades, tym razem naprawdę. W podsumowaniu 2021 wspomniałem bowiem, że udało mi się ubić tytułowego bossa ze trzy razy – ale to jeszcze nie był oficjalny koniec. Ten następuje bowiem później, a poznać go można po napisach i muzyce. Oczywiście nie oznacza to całkowitego końca przygody z grą: postgame jest w Hadesie naprawdę rozbudowany i nie raz wracałem potłuc sobie potworki w greckich zaświatach, zmierzyć z jakimś wyzwaniem czy wykonać dodatkowe zadanie. Hades to piękna wizualnie, klimatyczna, dopracowana w najmniejszym szczególe klatka Skinnera, jako ktoś, kto w niej ugrzązł, rekomenduję ją absolutnie wszystkim. Szalenie ucieszyła mnie wiadomość, że będzie kontynuacja – tu pierwszy zwiastun Hades II

Główni bohaterowie Xenoblade Chronicles 3, na pozór totalna JRPGowa klisza: emo-chłopiec i dziewczyna-kotek.

We wrześniu z kolei skończyłem Xenoblade Chronicles 3, olbrzymi i epicki JRPG, na którego wcale nie czekałem, ba, nawet nie ograłem poprzedniej jego części. Pierwsze Xenoblade Chronicles nęciło mnie od wielu lat, swego czasu nawet rozważałem granie w wersję z Wii ze zmodowanymi teksturami, ale gdy zobaczyłem pierwsze skrinszoty z Definitive Edition na Switcha od razu się zakochałem. Grę kupiłem, przeszedłem, nie była bez wad, ale miała oryginalny świat przedstawiony, wysmakowane wizualia, sympatycznych bohaterów i całkiem niezłą historię, która dopiero na końcu puszcza się nieco poręczy. Chciałem potem przejść i drugą część, nie dałem jednak rady, JRPGowe klisze i długaśne przerywniki filmowe spowodowały, że po dwakroć odbiłem się od prób wciągnięcia w nią. Na trzecie Xenoblade Chronicles zatem w ogóle nie czekałem, obejrzałem z rozpędu jakiś trailer, niemniej bez ekscytacji. Kiedy nastał czas premiery (a nawet chwilę przed tym czasem, mrug-mrug) zagrałem ot tak, żeby spróbować i nie mogłem się oderwać. Po ponad stu godzinach dotarłem do końca. Opowieść ma górki i dołki, rozgrywka miewa dłużyzny, niektóre postacie czy sytuacje są w ogóle od czapy, znajdzie się trochę klisz i krindżu, ze świata przedstawionego i antagonistów można by wyciągnąć więcej – lecz ogólnie spodobała mi się. Powtarzającym się w nim motywem jest próba znalezienia celu dla życia, które zostało nam narzucone i nie potrwa długo, ogólny nastrój jest raczej melancholijny, jedna czy druga scena potrafi autentycznie wzruszyć. Grafika jest prześliczna, ale wyciska ze Switcha siódme poty i widać, że ograniczenia sprzętowe nie pozwalają jej w pełni rozwinąć skrzydeł. Chwilowe obniżanie rozdzielczości i liczby klatek na sekundę zdarzają się bardzo często. Znajomość dwóch poprzednich części może nieco pogłębić doświadczenie, jednak nie jest obowiązkowa. Jako całość Xenoblade Chonicles jest znakomita i zachęcam by się z nią zapoznać, szczególnie że pod względem fabularnym reprezentuje znacznie wyższy poziom niż zdecydowana większość JRPGów.

„Cóż czytasz, mości książę? – Słowa, słowa, słowa…”

Parę(naście?) dni później dla odmiany ukończyłem Roadwarden, do którego zachęciła mnie entuzjastyczna recenzja na Eurogamerze. Z przykrością stwierdzam, że większość branżowych stron i magazynów totalnie ją przegapiła – wielka szkoda, bo mamy tu do czynienia nie tylko ze świetną grą, ale na dodatek zrobioną przez polskiego twórcę, ukrywającego się pod pseudonimem Aureus. Mechanicznie jest to utrzymana w klimatach fantasy tekstowa przygodówka wielokrotnego wyboru, podobna do książeczek “Choose Your Own Adventure”, wzbogacona stylowym piksel artem. Tytułowy “stróż drogi” to ktoś w rodzaju wiedźmina, tylko z mniejszym naciskiem na mordowanie potworów, a większym na rozwiązywanie problemów nękających pewien obszar, w tym dotyczących lokalnych skupisk ludzkich, transportu dóbr czy przepływu informacji. Największą zaletę Rodwarden stanowi kapitalna anglojęzyczna proza, dzięki której świat gry wydaje się być realnym miejscem, a napotkane postaci prawdziwymi ludźmi. Atmosfera mieści się gdzieś pomiędzy serialowym Robin Hoodem, tym z muzyką zespołu Clannad, “Drogą z której się nie wraca” Sapkowskiego czy pierwszymi opowiadaniami Roberta M. Wegnera. W pierwszym odruchu potraktowałem Roadwarden jako “palate cleanser” pomiędzy dwoma JRPGami, wiecie, jak marynowany imbir na przegryzkę pomiędzy porcjami sushi, ale okazało się, że to nadspodziewanie inteligentna gra, warta zauważenia i docenienia. Jeśli tylko lubicie klimaty fantasy, wczuwanie się w rolę i (znowu!) podejmowanie nieoczywistych wyborów – kupcie Roadwarden na GOGu lub itch.io i dajcie się ponieść narracji. 

Gry Vanillaware to zawsze uczta dla oczu.

W październiku grałem w 13 Sentinels: Aegis Rim i dotarłem do końca równo ostatniego dnia miesiąca. Przymierzałem się do niej już od paru lat, początkowo na PS4, ale gdy tylko dowiedziałem się, że ukaże się port na Switcha, od razu mentalnie przestawiłem się na tę platformę. Różnice między oboma wersjami są kosmetyczne, a możliwość grania także nie przy dużym (czy jakimkolwiek) ekranie bardzo się przydaje przy tym akurat tytule. Czemu? Bo pod względem rozgrywki jest to w zasadzie visual novel przeplatana segmentami RTS-owymi, na dodatek zaś pięknie się prezentuje na wyświetlaczu OLED Switcha. W odróżnieniu od poprzednich gier, tu nie podejmujemy decyzji (w końcu JRPG), tylko śledzimy wielowątkową fabułę z punktu widzenia różnych protagonistów. Fabuła rozciąga się od Japonii z czasów II Wojny Światowej aż po daleką przyszłość, jednak znaczna jej część dzieje się w latach osiemdziesiątych. I czego w niej nie ma! Wielkie roboty, małe roboty, filmy VHS, idolki, wojowanie z kaiju, które odpieramy w etapach RTS, podróże w czasie, UFO, służby tajne, jawne i dwupłciowe, gadające koty (no dobrze, jeden kot), niebezpieczne cyborgi, japońskie gangi młodocianych, zabójca z amnezją i mnóstwo innych motywów, których nie wymienię, żeby uniknąć spoilerów. Brzmi jak popkulturowa sieczka, ale wbrew pozorom z tych wszystkich puzzli z czasem zaczyna wyłaniać się szerszy obraz. Po przejściu gry i odkryciu znacznej liczby sekretów mogę zapewnić wątpiących, że historia ma sens i jest zaskakująco spójna. Natomiast wodzi gracza na rozmaite manowce, zanim odsłoni powiązania między pozornie się wykluczającymi fragmentami. Moment w którym wszystkie wątki zaczynają się splatać i zbliża się wielki finał jest po prostu niesamowity. 13 Sentinels: Aegis Rim to rewelacyjna pozycja, sprawiła mi mnóstwo frajdy, zarezonowała emocjonalnie i dodaję ją do listy moich gier wszechczasów. Jeśli nawet macie wstręt do JRPG-ów, postarajcie się go przezwyciężyć, a nie pożałujecie.

Stylistyka neoretro i filtr symulujący monitor CRT.

Listopad natomiast upłynął mi pod znakiem Signalis, stworzonej przez dwójkę autorów (Yuri Stern i Barbara Wittmann) gry niezależnej, która zafundowała mi niejeden mindfuck niejedną niespodziankę. Ponura, smutna i niekiedy mocno dziwaczna opowieść o miłości i utracie spleciona z mechaniką survival horrorów z minionych lat. Signalis nie ukrywa swoich inspiracji, wprost przeciwnie, dumnie nosi je na pagonach: Silent Hill, szczególnie druga część, Philip K. Dick, Parasite Eve, NieR, Robert W.Chambers (motywy lovecraftiańskie), David Lynch, Metal Gear Solid i wiele, wiele innych. Grafika mieści się gdzieś pomiedzy PS1 i PS2, ale jest to zabieg celowy, wskazujący na retro korzenie, a twórcy wyciskają z tej estetyki naprawdę dużo. Fabuła lawiruje, celowo myli gracza, postrzegana przez bohaterów rzeczywistość się mocno rozjeżdża, dużo informacji trzeba składać ze strzępów. Udźwiękowienie jest rewelacyjne, doboru muzyki i przyspieszających tętno odgłosów nie powstydziłby się Akira Yamaoka, z klasyków odnajdziemy tu motywy z Szopena i Czajkowskiego. Na początku grudnia osiągnąłem jedno z trzech zakończeń, raczej niewesołe. Nie piszę więcej, bo mam nadzieję, że jeszcze uda mi się gdzieś zrecenzować Signalis, nie chciałbym więc wystrzelać wszystkich pocisków. Jest to wszakże kolejna bardzo dobra gra w tym zestawieniu, polecam.

I tak oto dobrnęliśmy do końca 2022-ego. 

To chyba nie jest zaproszenie do Hogwartu…

Poza wyżej wymienionymi grami, bawiłem się też trochę World of Horror, które w międzyczasie otrzymało kolejną wersję i możliwe, że wreszcie oficjalnie zostanie wydane w tym roku. Na fali World of Horror skusiłem się na komiks “Uzumaki” (“Spirala”) autorstwa Junjiego Ito, znakomita rzecz, ale dla mnie chyba ciut za mocna. Przeczytałem, szanuję, natomiast nie zamierzam doń wracać w dającej się przewidzieć przyszłości, a i zapoznanie się z pozostałymi utworami autora odłożyłem na razie ad acta.

Pograłem w Gardens Between, jest to przyjemna rzecz, ale z jakiegoś powodu nie skończyłem. Sprawdziłem Tokyo Mirage Sessions FE Encore na Switchu, jednak nie zachwyciło. O dziwo, szalenie rozczarowała mnie Persona 5 Royal w wersji na tę konsolę. Teoretycznie powinna mi dać impuls żeby wreszcie rozpocząć z dawna zaległą grę na mojej ulubionej ostatnimi czasy platformie. W praktyce natomiast okazało się, że port obniża walory estetyczne Persony 5 do tego stopnia, że szkoda mi przechodzić ją akurat na “Pstryczku”. Rozdzielczości 810p w trybie konsolowym i 540p w przenośnym, rozmazane tekstury, brak jakiegokolwiek antyaliasingu, gorsze efekty specjalne i cienie. Jest to tym bardziej rozczarowujące, że pierwsza wersja gry ukazała się dawno temu na PlayStation 3 i wyglądała tam naprawdę nieźle w 720p. Co jak co, ale wysmakowana oprawa graficzna jest istotnym składnikiem uroku Persona 5 Royal – a wersja na Switcha rażąco odstaje od wszystkich pozostałych. Osobiście odradzam.

Jeśli idzie o kwestie okołogrowe, to w lipcu ukazał się trzeci numer magazynu Retro, gdzie dostarczyłem wprawdzie tylko jeden tekst, ale za to całkiem niezły. Można go przeczytać tutaj. Nawiasem mówiąc, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w pierwszym kwartale 2023 powinien wyjść numer czwarty. Oczywiście dam wtedy znać i pochwalę się co do niego napisałem. 

W ciągu roku trochę czasu poświęciłem aktywnościom retro, obejmującym między innymi monitory i telewizory CRT, upgrade ekranu PSP, który poszedł źle, trochę emulacji, przegląd i naprawę posiadanych przeze mnie Amig (tak, liczba mnoga) oraz paru innych drobiazgów. Wpadłem też w króliczą norę: totalnie pochłonęły mnie przepiękne pikselartowe grafiki z japońskich komputerów PC-98, którymi możliwe, że niedługo się gdzieś podzielę.

Trochę losowo obejrzałem na Netfliksie animowany serial „Cyberpunk 2077: Edgerunners”. Spodziewałem się typowego tie-inu, czegoś co stanowi wyłącznie pretekst do wyciśnięcia dodatkowych paru groszy z fanów gry (nie jestem, nie posiadam). Tymczasem poza kapitalną animacją dostałem w twarz nieomal grecką tragedią i love story, które ruszyło mnie jak mało co w tym roku. Bardzo chciałbym kiedyś porozmawiać z Bartoszem Sztyborem na temat scenariusza i procesu jego powstawania. Może ktoś z Was mógłby mnie przedstawić?

Trzy najlepsze animacje produkcji Netflix to dla mnie ex aequo „Love, Death, Robots”, „Castlevania” i „Cyberpunk Edgerunners”.

Przy okazji Cyberpunka 2077 chcę się poskarżyć na to co wyprawia ostatnimi czasy serwis GOG. Jeśli czytaliście moje teksty na Jawnych Snach i nie tylko, wiecie że od wielu lat była to moja preferowana platforma jeśli idzie o zakupy gier, szczególnie w opozycji do Steama. Cóż, niedawne działania GOG poważnie nadszarpnęły moje zaufanie do nich. To, że z podejścia “to są wasze gry DRM, możecie się nimi podzielić np. z bratem” niespostrzeżenie przeszli na “jak uruchamiasz grę na drugim komputerze w domu, musisz kupić ją dwa razy” jest przykre. Pozwalanie na wprowadzanie do katalogu gier z tą czy inną formą DRM – również. Blokowanie treści w grach CDPR tak, by wymusić uruchomienie ich w trybie online poprzez GOG Connect (np. Rewards DLC w Cyberpunk 2077) – także. Jednak to, że GOG pozwala sobie zmieniać rzeczy w grach, które mamy w bibliotece bez poinformowania klienta i bez możliwości np. ściągnięcia poprzedniej wersj, to już w mojej optyce grubszy delikt. Jedną z głównych wad cyfrowych zakupów uważam ryzyko ingerencji w ich treść po zakupie tudzież jednostronne anulowanie tegoż zakupu i wycofanie licencji. Zdarzyło się to między innymi Amazonowi, zdarzało i Steamowi. Do tego “zacnego” grona dołączył też GOG, czego najnowszym przykładem jest spięcie Wolfenstein 3D i Spear of Destiny w jeden pakiet. Dotyczy to również osób, które kiedyś kupiły oba tytuły oddzielnie. A że przy łączeniu zgubiły się gdzieś mody do Spear of Destiny, poprzednio dostępne razem z grą? Drobiazg, kogo to obchodzi. [EDIT: GOG naprawił ten konkretny przypadek. Co powiedziawszy, tego rodzaju rzeczy zdarzają się nieustannie. Ot, choćby FEZ. Pierwsza wersja z GOG działała pod Windows XP. Po którymś update’cie – nie działa. Starej wersji nie da się ściągnąć.] Do tej pory ściągałem sobie instalatory offline z GOG głównie dla wygody, po to żeby mieć je pod ręką, ewentualnie na wszelki wypadek, bo a nuż może kiedyś GOG padnie. Teraz muszę zmienić to na podejście “bo a nuż znowu coś wywiną” i backupować każdą pozycję. Cóż, na itch.io ostatnimi czasy coraz wiecej gier mnie interesujących, czas przypomnieć też sobie dane konta na Humble Bundle i trochę się zderyzykować. 

Pamiętacie? Akcja FCK DRM na GOG w 2019. Całkiem niedawno.

Dla odmiany pozytywnym akcentem na zakończenie tej przerażająco już długiej notki jest wiadomość, która bardzo mnie ucieszyła – nominacja Mateusza Skutnika do Paszportów Polityki w kategorii Kultura Cyfrowa. O grach Mateusza pisałem na Jawnych Snach już ponad dekadę temu, od tego czasu wypuścił ich jeszcze kilka, w tym bodaj największą Slice of the Sea, wszystkie można kupić na itch.io. Wielkie gratulacje!

Podsumowując podsumowanie, mój growy 2022 rok był niesamowicie wręcz udany. Dużo czasu spędzonego przy naprawdę świetnych grach, w dodatku w przeważającej większości tegorocznych. A jeszcze udało mi się je w miarę na bieżąco przechodzić! Największa w tym oczywiście zasługa Switcha, który awansował na jedną z moich ulubionych konsol. Wprawdzie de facto jest to tablet z 2017 oparty na częściach z 2015, ale wciąż udowadnia, że nawet z takiego starożytnego według dzisiejszych standardów sprzętu da się sporo wycisnąć. W każdym razie polubiliśmy się tak bardzo, że koniec końców kupiłem sobie w tym roku wersję OLED, na przekór opiniom internetowych mędrków oraz ekonomicznemu zdrowemu rozsądkowi. Mam nadzieję, że następna konsola Nintendo też będzie taką kombinacją przenośnej i stacjonarnej, ale nie nastawiam się, by uniknąć rozczarowania. Kto by mógł przewidzieć, że po DSie dostaniemy takiego 3DSa, a po 3DSie takiego Switcha? Zobaczymy czym Nintendo zaskoczy nas tym razem. 

Plany na kolejny rok? Mam jakieś, a jakże, ale czasy ostatnio takie niepewne, że ciężko jest planować cokolwiek na dwanaście miesięcy do przodu. Póki co rozpocząłem przygodę z Persona 5 Royal na PS4, zapoznaję się też z Fire Emblem: Engage na Switchu. Pierwsze podoba mi się bardzo, drugie jest moim zdaniem słabsze niż poprzednia część, niemniej z ostatecznymi werdyktami poczekam aż je skończę. Planuję też więcej pisać w 2023 i jest to oparte na solidniejszych podstawach niż tylko moje chciejstwa, chwilowo nie mogę wszelakoż zdradzić więcej. Trzymajcie kciuki. A poza tym grajcie i bawcie się dobrze, do przeczytania niebawem!

9 odpowiedzi do “Moje podsumowanie growego roku 2022

  1. Michał

    Podsumowanie roku pod koniec stycznia? W sumie to jestem za, Oscary też są rozdawane kiedy kolejny rok zdąży nabrać rozpędu…

    Dla mnie ten rok, tak jak poprzedni, upłynął pod znakiem game passu i gdyby nie to, być może zupełnie bym stracił zainteresowanie graniem. Cena wysokobudżetowych produkcji odstrasza, nie wspominając o niedawnej podwyżce cen konsoli od Sony, a ilość gier mniejszego, oraz małego formatu jest przytłaczająca (w ostatnim mailu od Failbetter Games można przeczytać, że na steam pojawiło się ponad 200 gier… w jednym tygodniu).

    Do tego jestem znużony „dużymi” produkcjami, które pomimo upływu lat, przede wszystkim są nadal power fantasies (czy może jestem w błędzie…?). Parę tygodni temu, wreszcie, po latach, przeszedłem Heavy Rain. O jej wadach, zaletach, oraz o autorze napisano już chyba wszystko, niemniej kiedy zapowiadano HR ponad 10 lat temu, Cage mówił o swojej wizji „prawdziwych historii, o prawdziwych ludziach, i prawdziwych emocji”. Z nadzieją oczekiwałem, aż więcej twórców przejmie tę filozofię. Minęła dekada, a ja nadal czekam.

    Do wspomnianego tutaj Xenoblade Chronicles (jedynki) podchodziłem parę razy, za każdym razem z podobnym skutkiem – miałem dosyć (po kolei albo wszystkich na raz) ogromnych przestrzeni, strukturę przypominającą mi gry MMO, niemal archetypowych bohaterów jak z kreskówki, a ja do tego nigdy nie byłem wielkim fanem anime.

    Na szczęscie, są wyjątki. Red Dead Redemption 2 mnie zafascynowało, ale nadal czeka aż je skończę. Wiele dobrego czytałem o Disco Elysium, które już czeka na dysku na swoją kolej. Psychnauts 2 oczarowało mnie wyobraźnią i dialogami.

    Gry takie jak Tunic, Outer Wilds, The Forgotten City, Journey to the Savage Planet, dostępne w ramach abonamentu, po które bym zapewne nie sięgnął (coraz rzadziej czytam lub oglądam recenzje i strony o grach w ogóle) przypomiały mi, że istnieją tytuły, nazwijmy je może AA (duże małe gry) które nie wymagają dziesiątek godzin do ukończenia, nie mają skomplikowanych drzewek rozwoju, kreatywnie wykorzystują znane schematy (Tunic), fascynują wyobrażnią (Outer Wilds) bez uciekania się do lore’u, który imituje głębię, oraz mogą być wciągające pomimo ograniczenia do minimum ilości akcji (Forgotten City).

    Dodatkowo – i to mnie zaskoczyło, jak bardzo mi się ten pomysł spodobał – doszła możliwość streamowania gier. Czasami, zamiast siadać do konsoli i zajmować telewizor, podłączam do smartfona kontroler i pogrywam wieczorami przed snem. Owszem, nie jest to idealne, ale możliwość odpalenia gry na 15 minut, żeby potem przy konsoli kontynować rozgrywkę zmienia trochę podejście do grania – z aktywności, która przykuwa mnie do jednego urządziena, na bardziej mobilne.

    Hmm, coś mi mówi, że też bym był zachwycony Switchem…

    I na tym skończę, bo nie chcę sprawiać wrażenia reklamy game passu. Pozdrawiam, i oby 2023 rok jednak przyniósł nam trochę więcej dobrego…

    Odpowiedz
    1. Bartłomiej Nagórski Autor tekstu

      Hej Michał, wielkie dzięki za komentarz. Każda osoba która jeszcze czyta Jawne Sny jest dla mnie na wagę złota. :)

      > Podsumowanie roku pod koniec stycznia?
      Cóż ja poradzę, pisać zacząłem jeszcze w grudniu.

      >Cena wysokobudżetowych produkcji odstrasza, nie wspominając o niedawnej podwyżce cen konsoli od Sony
      Dokładnie! Gry kosztujące więcej niż 300zł to dla mnie ponury flashback z lat dziewięćdziesiątych. A kiedy sprawdziłem, że za PlayStation 5 musiałbym zapłacić więcej niż na premierze, powiedziałem sobie, że nie ma przysłowiowego bolca, żebym to kupił.

      > miałem dosyć (po kolei albo wszystkich na raz) ogromnych przestrzeni, strukturę przypominającą mi gry MMO, niemal archetypowych bohaterów jak z kreskówki, a ja do tego nigdy nie byłem wielkim fanem anime.
      Rozumiem, bo te klisze mnie też drażniły. Na początku to wszystko zgrzytało bardziej, potem jak już fabuła wciągnęła, dolegliwości minęły. Gra rekompensuje klisze niezłą grywalnością, pomysłowymi (niektórymi) lokalizacjami oraz jakimś takim je-ne-sais-pas-quoi, które powoduje że nawet do tych archetypicznych bohaterów człowiek się w większości przywiązuje (poza Rikim, który denerwował mnie za każdym pojawieniem).

      > Gry takie jak Tunic, Outer Wilds, The Forgotten City, Journey to the Savage Planet
      O to to to, mnóstwo dobrego jest poza strefą AAA. Zaś na Game Pass znajdziesz spomniane powyżej Signalis i Citizen Sleeper, więc możesz od razu sprawdzić czy moje rekomendacje chwycą. Pro-tip: filtr dodający efekt CRT jest w Signalis domyślnie wyłączony i trzeba go włączyć (o ile oczywiście to lubisz).

      > możliwość streamowania gier
      Zawsze byłem sceptykiem, ale parę tygodni temu kolega zademonstrował mi jak to wygląda obecnie. Jest o wiele lepiej niż jeszcze całkiem niedawno. Da się naprawdę grać w mocne gry na słabym sprzęcie przy zwykłym dostępie do internetu.

      > Hmm, coś mi mówi, że też bym był zachwycony Switchem…
      Jest szansa! Zanim kupisz, zastanów się jednak jakie gry dostępne wyłącznie na tę platformę Cię interesują. Dla mnie był to m.in. Fire Emblem: Three Houses, ale ja też grałem w wiele rzeczy które teoretycznie mogłem ograć na PC.

      Odpowiedz
    2. Simplex

      „Hmm, coś mi mówi, że też bym był zachwycony Switchem…”

      Coś mi mówi, że byłbyś zachwycony Steam Deckiem. Świetne urządzenie

      Odpowiedz
      1. Michał

        Myślałem przez pewien czas o kupnie Steam Decka, jednak stwierdziłem, że dla mnie to jeszcze nie jest „to”. Ogólnie jestem pod wrażeniem wykonania (zarówno od strony hardwarowej jak i softwarowej) oraz sukcesu tego urządzenia, ale parę rzeczy mnie jednak do Decka zniechęciły.

        Po pierwsze, rozmiar. W porównaniu z jakąkolwiek inną przenośną konsolą jest ogromny.

        Druga rzecz, która symbolizuje dla mnie fakt, że Deck za bardzo próbuje być wszystkim na raz: płytki dotykowe po obu stronach ekranu. A nie mogę skorzystać po prostu z dotykowego ekranu? Jak np. w emulatorze ScummVM na tabletach? Gdzie ekran zachowuje się jak touchpad? I jest to zaskakująco wygodne rozwiązanie?

        Po trzecie: w efekcie napakowania w niego co się tylko da, Steam Deck wygląda moim zdaniem po prostu głupio. Switcha – zwłaszcza w wersji lite – nie wstydziłbym się wyjąć w towarzystwie, ale Decka już tak :/

        Oglądając jego recenzje na Youtube trafiłem na kanał Retro Game Corps, skąd dowiedziałem się o chińskich AyaNeo oraz AYN, którzy tworzą podobne urządzenia, i czekam z ostrożną ciekawością na pojawienie się AyaNeo Air Plus. Gdyby tak wyglądał Steam Deck, zamówiłbym go już dawno…

        Odpowiedz
  2. PST

    O ja cie, ale zacne podsumowanie!
    13 Sentinels: Aegis Rim – chyba w końcu zyskałem powód, aby wreszcie kupić Nintendo Switcha.
    Inna rzecz, że póki co dopiero pobieżnie przeczytałem podsumowanie… Znajdę chwilę, to wrócę zapoznać się z nim od deski do deski. A znajdę na pewno niedługo, takich tekstów, jak tutaj, nie ma nigdzie indziej w branżowym światku.

    Odpowiedz
    1. Simplex

      Nie są się edytować posta więc dopiszę, że ja również czekam na trzecią część DLC.
      Roadwarden, Slice of Sea i Signalis mam na celowniku. Dwie pierwsze kupione na Steamie a ostatnia jest „za darmo w Passie”.

      Odpowiedz
      1. Bartłomiej Nagórski Autor tekstu

        Super, znaczy masz dobre źródła i mechanizm selekcji. Jakbyś kiedyś widział coś, co wygląda jak „o, Nagórskiemu mogłoby się spodobać” to dawaj znać. Zagrać, nie zagrać, potargować warto.

        Odpowiedz

Skomentuj PST Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *