Niewyzerowani: człowiek w przebudowie (1)

Kiedy Olaf na początku trzeciej części swojego tekstu „Wyzerowani” o najnowszym tomie opowiadań/powieści Jacka Dukaja „Król Bólu” wspomniał o Czechowie – poczułem się trochę wywołany do tablicy. Pewnie nie jako człowiek teatru czy człowiek kultury, ale jako wierny wielbiciel twórczości autora „Trzech sióstr” – i pewnie też jeden z tych, którzy częściej patrzą w tył niż w przód. A może ujmijmy to inaczej – jeden z tych, którzy mają wrażenie, że patrzenie w tył bardzo często patrzeniu w przód pomaga. Kiedy pomyślałem trochę nad tekstem Olafa (i tekstami Dukaja), przyszło mi do głowy, że żeby popatrzeć na to, co może czekać w przyszłości samo pojęcie człowieczeństwa, może nie trzeba od razu czytać snującego dalekosiężne wizje Kurzweila. Czasem wystarczy – tak, właśnie – poczytać Czechowa. I Tołstoja. I Dostojewskiego.

Na początek: zgadzam się bardzo mocno z Olafem, że pojęcie „uniwersalnego w swoim przesłaniu” arcydzieła to bardzo dziwne zjawisko. Powiedziałbym nawet więcej – to bardzo niebezpieczny dziwoląg. Jesteśmy nim karmieni od małego – wmawia się nam, że ludzie, którzy pisali czytane przez nas w szkole teksty myśleli bardzo podobnie do nas, że problemy, którymi się zajmowali, są bardzo podobne do tych, z którymi radzimy sobie dzisiaj, a arcydzieła służą temu, żeby zadawać im, jak czarodziejskiej kuli, pytania dotyczące swojego życia i dostawać od nich zrozumiałe odpowiedzi. A to przecież nie tak – i wie o tym każdy, kto choć raz w życiu uczciwie i uważnie przeczytał dobry tekst napisany ponad sto lat temu. Takie podejście do lektury potrafi może zachęcić opornego młodego czytelnika do tego, żeby wytrzymał jeszcze jakieś 200 stron, ale o wiele częściej bywa po prostu szkołą bezmyślności i niezwracania uwagi na to, co się w tekście dzieje – bo wszystko, co w nim dziwne, obce albo nieakceptowalne, trzeba sobie przeskoczyć.

Skoro wszyscy zawsze myśleli i czuli tak samo jak my, a tzw. natura ludzka zawsze była taka sama, to nie ma powodu, żebyśmy musieli wychodzić poza nasz (powszechnie przecież obowiązujący) sposób myślenia. W związku z czym możemy śmiało wygadywać później rzeczy w rodzaju tego, że filozofia grecka powstaje w opozycji do religii, że filozofowie średniowieczni pletli bzdury niezgodne z (naszym) zdrowym rozsądkiem, a w XXI wieku brakuje nam patriotyzmu Mickiewicza i Słowackiego. Palestyńsko-amerykański badacz Edward Said opisuje podejście europejskiego kolonializmu do odkrywanej przez niego Azji. Nie chodziło o to, żeby ją zrozumieć (bo to przecież mogłoby zachwiać naszym światopoglądem), tylko o to, żeby ją sprowadzić do kilku prostych, malowniczych motywów. Zamiast niezrozumiałego bogactwa kulturowego i intelektualnego Bliskiego Wschodu – hurtowo obejmujący cały region wschód słońca nad pustynią i gromadka półnagich kobiet tańczących taniec brzucha (kłania się Książę Persji, albo Disneyowski Alladyn, albo setki innych podobnych bohaterów). Tak dyktuje warunki zwycięzca – każe pokonanemu występować w swoim cyrku. Taki sam intelektualny kolonializm stosujemy wobec czasem skrajnie odmiennych kultur, które mówią do nas z „ponadczasowych arcydzieł”. Nie szukamy tego, co w nich obce – wolimy je redukować do tego, co dla nas strawne i co nam znane, bo najbardziej podobają nam się takie piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy. Zakładamy, że wszyscy zawsze ich słuchali. Miano arcydzieła jest wtedy nagrodą pocieszenia dla upupionego tekstu. Taki stosunek do tradycji osądzam jeszcze ostrzej niż Olaf w „Wyzerowanych” – na pewno nie jest patrzeniem w przyszłość, ale nie jest też patrzeniem w przeszłość. Jest ograniczonym, doraźnym patrzeniem w siebie.

Cesarzowa Czasu - Prince of Persia. Tradycyjny, oszczędny strój ludowy kobiety Orientu.

Do każdego tekstu z przeszłości, zwłaszcza dobrego, trzeba podejść tak, jak się podchodzi do obcej kultury, albo obcego człowieka. Najpierw trzeba zdać sobie sprawę, że obcy nie jest mną. A potem przychodzi czas na to, o czym pisze Olaf w odniesieniu do Dostojewskiego – znalezienie w całej tej obcości jakiegoś okruchu nas samych.

Biedny w tym wszystkim Czechow. Osiadł sobie w swojskiej tradycji, swojsko czytany i swojsko grany na scenach. Nie ma w nim już nic prowokatorskiego, nic niejasnego, nic nieuporządkowanego. Jest „ogólnoloudzka” melancholia, jest to odczucie, które Rosjanie pięknie nazywają „duszoszczypatielnością” (też królujące na świecie od zarania ludzkości), no i jest oczywiście samowar.

Czechow bez samowara. "Płatonow", reż. Maja Kleczewska. Fot. Bartłomiej Sowa.

Zza samowara łatwo nie zauważyć, że Czechow (podobnie zresztą jak ogromna część pisarzy końca XIX wieku) pisze przecież o tym samym, co Dukaj – o momencie w historii cywilizacji, nie pierwszym i nie ostatnim, w którym rozpada się pojęcie człowieka. Bohaterowie Czechowa mają prawie obsesję przyszłości, która (chociaż przecież żyją na rosyjskiej prowincji, gdzie mało się zmienia) jest dla nich obca, zadziwiająca, czasem nie do końca zrozumiała. Kilka fragmentów:

Tuzenbach: Zbliża się czas, nadciąga coś wielkiego, zanosi się na ogromną,
wspaniałą burzę, która już idzie, jest blisko i wkrótce wymiecie z naszego społeczeństwa
lenistwo, obojętność, niechęć do pracy, zgniłą nudę. Zacznę więc pracować, a za jakieś
dwadzieścia pięć lat będzie pracował każdy człowiek. Każdy!
Czebutykin: A ja nie będę.
Tuzenbach: Pan się nie liczy.    („Trzy siostry”)

Wierszynin: Z biegiem lat będziecie musiały stopniowo ulegać i rozpłyniecie
się w stutysięcznym tłumie, życie was przygłuszy, a jednak nie znikniecie bez śladu, bez
wpływu. […] Za dwieście, może za trzysta lat życie na ziemi będzie zdumiewająco piękne, cudowne. Takie życie jest potrzebne ludziom, więc nawet jeżeli go jeszcze nie ma, powinniśmy je przeczuwać, czekać na nie, marzyć, przygotowywać się […]. („Trzy siostry”)

Tuzenbach: Pan się nie liczy.

Za ileś lat pojawi się nowy człowiek, może nowy typ człowieka, inaczej żyjący, inaczej funkcjonujący, na pewno potężniejszy i lepszy od nas. Jeżeli się postaramy, możemy być jego awangardą, jakimś zapowiadającym go Janem Chrzcicielem. Jesteśmy częścią albo umierającego, albo przepoczwarzającego się świata i mamy pewność, że nasze wnuki będą zupełnie inne od nas. Porządek rosyjskiego ziemiańskiego świata znika; stare posiadłości idą na sprzedaż, wiśniowy sad zostaje wycięty, a można przeczuwać, że to tylko początek zmian i powstawania świata, którego nie zrozumiemy, i w którym może nawet nie będzie dla nas miejsca.

To nie jest myślenie oderwane od tego, co działo się w tym czasie w Europie i na świecie – wraz z błyskawicznym rozwojem nowych technologii i nowych idei, bardzo ważna stała się przyszłość. W tym przyszłość człowieka. Bardzo niepewna. Z jednej strony – Verne i Wells (w „Wehikule czasu” z 1895 roku opisujący upadek, zdziwaczenie i zagładę ludzkości), z drugiej – Comte i, może najbardziej wyrazisty, Nietzsche (mówiący o konieczności zburzenia wszystkich wartości jakoby „ogólnoludzkich” i stworzenie zupełnie nowego, i, z punktu widzenia tradycyjnych ujęć, nieprzewidywalnego modelu człowieka).

Dlaczego steampunk i cyberpunk potrafią tak pięknie iść ze sobą w parze? Bo oba są ekstrapolacją czasów, w których rozpadają się tradycyjne idee, techniki i sposoby życia, a otwierają się nowe i dziwne przestrzenie. Proszę zobaczyć, jak ciekawie centralny problem pisarstwa Dukaja, czyli transhumanizm, przejawia się w powieściach bawiących się motywami zaczerpniętymi z XIX wieku: „Inne Pieśni” i „Lód” . W tym pierwszym przekroczenie własnego człowieczeństwa wynika z kontaktu z obcością, ale pierwszym obrazem tego kontaktu jest trawestacja obrazu XIX-wiecznego kolonializmu, „Jądra ciemności” Conrada – historia Europejczyka, który wyrusza wgłąb nieznanej Afryki. W drugim – człowiek przepoczwarza się w coś innego próbując poradzić sobie ze stojącą w miejscu historią, ale jego przemiana dokonuje się ostatecznie wraz z odpowiednikiem Rewolucji Październikowej, kiedy wszystkie wartości dawnego świata się roztapiają, a co będzie dalej – nie wiadomo. Poza tym, że będzie inaczej.

Podstawowe pytanie brzmi: czy musimy czekać na Osobliwość, skoro mamy za sobą I Wojnę Światową? To ona zmiotła z powierzchni ziemi ten świat, którego koniec przewidywali Czechow, Dostojewski czy Tołstoj. To po niej dokonały się kolosalne zmiany w mentalności i sposobie funkcjonowania całej ludzkości. Obrońcy tez Kurzweila odpowiedzą, że ta, która się zapowiada, jest jakościowo zupełnie inna, ale mi się często wydaje, że jest po prostu częścią tego, co się przy okazji I Wojny rozpoczęło. Na to, jak technologie zmieniają życie człowieka nie można patrzeć w oderwaniu od kultury i ideologii – cały czas bardzo silnie trzymają one technologię na smyczy i nie zapowiada się chyba jednak na to, żeby to się miało zmienić, a piewcy Osobliwości często na ten właśnie aspekt przymykają oko. Technologiczne ingerencje w ideę człowieka idą ZA zmianami kulturowymi, nie odwrotnie. Jeśli śnimy o cyborgizacji, to dzięki temu, jak zmienił się w nowożytności (z różnych – w tym straszliwych – przyczyn) stosunek do ciała ludzkiego i jego integralności. Jeśli marzymy o wyrwaniu się z ograniczeń płci, to musimy złożyć przynajmniej ukłon w stronę Judith Butler. Nie mówiąc o tym, że jeśli nasz dyskurs na temat „nowego człowieka” obraca się wokół kwestii wyzwolenia się od ograniczeń ciała – musimy podziękować Platonowi, że tak zręcznie ciało od nie-ciała (duszy/umysłu) oddzielił, że nawet Arystotelesowi i św. Tomaszowi z Akwinu nie udało się ich do końca skleić, i że nam wytłumaczył, jak niesympatyczną rzeczą jest ciało i jak dobrze byłoby się znaleźć poza nim. Owszem, technologia często bardzo istotnie wpływa na przemiany kulturowe i ideologiczne, ale też zawsze myśli, posługując się ich kategoriami. Kompletną przebudowę człowieka umożliwia tylko kompletny krach tradycji. Ewentualna nadchodząca Osobliwość będzie tylko echem tej, która miała miejsce, kiedy w 1916 roku Tzara, Arp i Ball wymyślili w Zurychu dadaizm, a na frontach I Wojny uszczelniano wyrwy w okopach trupami.

Osobliwość.

Człowiek nie jest w stanie przebudowy od dzisiaj czy od jutra, tylko od dawna. Może od zawsze. Kolejne wstrząsy kulturowe i technologiczne zawsze rodziły nowego człowieka. Upadek Rzymu, z którego rodzi się jednolita Europa. Upadek imperiów Ameryki Środkowej i Południowej, z którego rodzą się jedne z najdynamiczniej dzisiaj się rozwijających grup ludnościowych na świecie. Reformacja, po której Europa pęka na pół, a religia nigdy nie odzyska dawnego znaczenia. I tak dalej, i tak dalej.

Podstawowym pytaniem przy każdych takich nowych narodzinach jest to, które zadaje sobie odchodzący do lamusa stary człowiek, a które zawarte w tytule wspomnianego przez Olafa artykułu Billa Joya: czy przyszłość nas potrzebuje?

Astrow: Siadłem, przymknąłem powieki, ot tak – i myślę: ci, co będą żyli w sto, w dwieście lat po nas i którym my teraz oczyszczamy drogę, czy będą nas dobrze wspominali? Nianiu, przecież nie wspomną!         („Wujaszek Wania”)

Scena z Czechowa, ale nic w niej swojskiego i melancholijnego: Kurzweil i Joy siedzą na werandzie, popijają herbatę z samowara i słuchają, jak za domem ktoś wycina wiśniowy sad. Tak, to może być też o tym.

/tekst rozrasta się niemiłosiernie i będzie miał jeszcze drugą część – w której dokładniej wyjaśnię, dlaczego tak tu bagatelizuję Osobliwość, co mądrego powiedział Największy Językoznawca Józef W. Stalin w swoim dziele o językoznawstwie, czy warto liczyć na rewolucję i dlaczego Kurzweil z Joyem mogą moim zdaniem spokojnie pić herbatę z samowara; znów nie będzie prawie nic o grach – ale postaram się więcej o nich wspomnieć/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *