Archiwum autora: Łukasz Orbitowski

Zachód słońca

„Red Dead Redemption” obchodziłem jak dziwka dom Boży. Do serii „Grand Theft Auto” próbowałem przekonać się wielokrotnie, za każdym razem nieskutecznie. Miasto za wielkie i brzydkie straszliwie. Bohater też taki kostropaty. Nie mam problemów ze znalezieniem w sobie ośmiolatka, rozradowanego strzelaniną do kosmicznych potworów, za to w nastolatku śliniącym się perspektywą przewożenia dragów i obracania prostytutek nie widzę nic sobie bliskiego. Obawiałem się, że „Red Dead Redemption” okaże się powtórką z rozrywki, w odmienionej scenerii. Tymczasem wsiąkłem jak nigdy wcześniej i gdybym tylko mógł, nie spałbym i grał, jedząc przez słomkę, żeby nie puszczać pada. Moje truchło znaleźlibyście usadzone na wiaderku.

Czytaj dalej →

Orbitowski w ulewie

Fiolka z triptokainą. „Uczyniłem wszystko, by detektyw zaćpał się na śmierć”

Skończyłem „Heavy Rain” jakiś czas temu i dalej nie wiem, co myśleć. Najbardziej sensowne wydaje mi się stwierdzenie, że mamy w tym wypadku do czynienia z najciekawszą nieudaną grą, jaka kiedykolwiek się ukazała. Być może jej właściwy sens jeszcze się ujawni, przybędzie tytułów rozwijających pomysły tam zawarte w kierunku jakiegoś sensu czy innej dojrzałości. Dopuszczam też pomyłkę własną, gdyż gracz ze mnie niedzielny, w ulewę igrałem dość specyficznie, za to pół życia zeszło mi na budowaniu, przerabianiu i ocenianiu fabuł. Trzeba też powiedzieć, że poradziłem sobie wyjątkowo ślicznie. Zabiłem dwóch z czterech bohaterów, trzeci obwiesił się w celi, dzieciak utonął, zaś morderca pozostał na wolności. Oby tak dalej, Łukasz, myślę sobie, oby tak dalej.

Czytaj dalej →

Horror podwojony

Grałem w „Dead Space” w upiornym mieszkaniu o odrapanych ścianach, gdzie znicz służył za kubek na długopisy, a meble nosiły ślady ludzi umarłych: siedziałem w rogu ogromnego pokoju, spowity ciszą i dymem szluga, ściskałem tego peta w gębie, pada w łapie i wędrowałem przez grobowe korytarze statku Ishimura. Wierzcie albo nie, było to wrażenie jedyne w swoim rodzaju i, jak się okazało, nie do powtórzenia. „Dead Space 2” oferuje to samo i nie to samo; pojawiła się nawet we mnie dziwaczna myśl, czy nie wrócić do tamtego mieszkania i gry nie dokończyć.

Czytaj dalej →

Nowe wraca

Gry dla mnie są czymś nowym, a zarazem starym. Wywołują sentymenty.
Przeglądam właśnie pokaźny stosik dóbr wypożyczonych nieodpłatnie przez zacnego redaktora Szewczyka, bym zaczął tu pisać. Miło łechcą próżność (ktoś coś dał, abym ja również coś uczynił), ale przede wszystkim przywołują wspomnienia. W odróżnieniu od większości ludzi w moim wieku lub młodszych, na fenomen gier załapałem się późno. Nie dorastałem z nimi. Ominął mnie choćby cud ośmiobitowych komputerów. W życiu nie widziałem ZX Spectrum, na Atari pykałem zaledwie kilkukrotnie, na C64 – nawet nie wiem, czy w ogóle, a swój pierwszy komputer, Amigę 600, zdobyłem za późnej nastoletniości. Myślę zresztą sobie, że rzeczona Amiga ze względu na zastosowanie była bardziej konsolą na dyskietki niż komputerem. Pamiętam z tego okresu kilka dobrych gier: „The Lost Vikings”, „Cannon Fodder”, „Crazy Football” – ale, proszę mi wierzyć, po kilkumiesięcznej fascynacji nową zabawką cisnąłem ją w kąt. Szesnastolatek ma dużo ciekawsze rzeczy do roboty niż wyginanie joystickiem po nocy.

Czytaj dalej →