Archiwa tagu: Braid

Gry wchodzą do Bunkra Sztuki

Trzeciego i dziesiątego lipca w krakowskim Bunkrze Sztuki odbyły się dwa spotkania poświęcone grom wideo i ich związkom ze współczesną sztuką: “Game Over?” i warsztaty “DIY”. Wybrałem się na nie z ciekawości, nie jako koneser sztuki, ale jako zapalony gracz, zainteresowany szerszym kontekstem, w którym gry wideo funkcjonują. Z tego powodu nie przygotowywałem się do zdania pisemnej relacji. O jej napisanie poprosił mnie jednak Paweł, co też czynię.

Czytaj dalej →

Dziad przezwyciężony, baba zwycięska

Trudno się porzuca nawyki stetryczałego dziada. Na początku XXI wieku parę lat rozwoju gier wykształciło we mnie przyzwyczajenie do marudzenia. Zresztą nie tylko we mnie. W pisaniu o grach wciąż co chwila można natrafić na przepływające tu i ówdzie hasła: kiedyś to były gry… dzisiaj wielkie koncerny… dawniej mieliśmy wyobraźnię, dziś mamy grafikę… kiedyś ludzie mieli pomysły, dziś mają miliony w budżecie… Dzisiaj coraz częściej łapię się na tym, że wciąż myślę w taki sposób o świecie gier, do którego takie myślenie już zupełnie nie pasuje. Muszę staremu dziadowi, który się we mnie kryje, wytłumaczyć, że chyba jest przeciwnie, niż mu się wydaje. Że to właśnie dzisiaj są czasy, które kiedyś będziemy wspominać z nostalgią – dzisiaj to były pomysły. Dzisiaj to mieli wyobraźnię. Dzisiaj to były gry.

Czytaj dalej →

Restart

To już chyba koniec sezonu podsumowań roku. Pójdźmy zatem… krok dalej. Adekwatnie do aury, proponuję coś bardziej sycącego. A gdyby tak podsumowanie ostatnich trzydziestu lat i na dokładkę dziesięciu kolejnych? Ależ nie będzie tak znowu mdło. Obiecuję podlać sosem z marudzenia i internetowego jadu. Choć też przyozdobię skromną wisienką nadziei, dzięki której wciąż przejmuję się grami.

Czytaj dalej →

In Limbo

Skończyłem „Limbo”. I to było dobre. Dokładniej: dobra była gra, a nie to, że ją skończyłem. Chociaż pod koniec czułem się już nieco przytłoczony, zresztą dosłownie – vide pojawiające się w tej fazie gry liczne tłoki tudzież prasy (komentarz w jednym z „Bondów” do marnego losu bohatera   na złomowisku samochodów: „Nie może teraz rozmawiać. Jest na spotkaniu z prasą”). „Limbo”    to wspaniała i spójna artystyczna wizja duńskiego studia Playdead – tytuł zdobył ponad 90 nagród. Rewelacyjne jest filmowe operowanie planami oraz fakturą obrazu niekiedy upodabniającego się do wyświetlanego przez stary projektor (grube ziarno). W dalszej części gry następuje drobna zmiana zasad mechaniki – na szczęście pestka w porównaniu z horrorem sterowania „Braid” (pewnie Olaf z Pawłem mnie zganią, ale przy całym moim szacunku dla formalnego oraz treściowego wyrafinowania dzieła Jonathana Blowa, uważam ten tytuł za mocno przeintelektualizowany, a moje palce szczerze go nieNawIdzĄ). Jak słusznie zauważył jeden z czytelników świetnego skądinąd serwisu zaGRAceni.pl, częste śmierci prowadzonego przez nas chłopca w swym naturalizmie przypominają zejścia bohatera „Heart of Darkness”.  Chylę czoła przed wieloznacznym, ale skrajnie minimalistycznym zakończeniem opowieści. Żeby niczego nie zdradzić, napiszę tylko, iż bohater wprost przechodzi na drugą stronę lustra. „I’m on your side/Nowhere to hide” – śpiewa Thom Yorke w „In Limbo”, co dobrze puentuje przywołaną sytuację (muzyki Martina Stiga Andersena w „Limbo” jest mało, ale na zasadzie less is more). Poszukiwana przez chłopca siostra przypomniała mi z kolei inną platformówkę, w którą zagrywałem się przed dwudziestoma laty – „(The Great) Giana Sisters”. Dekadę później pojawiło się rzeczone „Heart of Darkness”, którego już sam tytuł wskazywał na pewne zjawisko albo raczej: ułatwiał mi wybór. Wraz z upływającym czasem platformówki, w które grałem, nieubłaganie pogrążały się w ciemnościach (OK, po drodze był też m.in. słodki i kolorowy „Croc”). W jakimś sensie oddaje to naturalny bieg wydarzeń: do grobu. Jestem ciekawy,   po jakich platformach przyjdzie mi biegać za dwadzieścia lat, bo mroku „Limbo” chyba nie da się pogłębić.

Czytaj dalej →