Czasami nie sposób przypomnieć sobie skąd wziął się pomysł. W tym przypadku pewne fakty pozostają bezsporne: po pierwsze, niedawno udało mi się wreszcie skończyć „BioShocka”, w czym towarzyszyła mi moja dziewczyna w roli widza, a po drugie, również chwilę temu, skończyła ona czytać „Diunę” i bawiliśmy się, porównując wersje przekładów. Z tej drugiej rozrywki przez osobę Jerzego Łozińskiego przeszliśmy do tłumaczeń „Władcy Pierścieni”. Gdzieś, w którymś momencie, coś zaiskrzyło nam w synapsach i pojawiło się pytanie – ciekawe, jak Jerzy Łoziński przetłumaczyłby grę „BioShock”?
Wbrew pozorom kwestia jest intrygująca – w końcu pan Łoziński słynie z kontrowersyjnych i nieortodoksyjnych tłumaczeń, ze słowotwórstwa idącego w poprzek skojarzeń większości ludzi, a niekiedy także logiki. W przypadku klasyków fantastyki jak „Diuna” czy „Władca Pierścieni” jest to raczej obciążeniem, ale w przypadku takiego dzieła jak „BioShock” mogłoby to być zaletą.
Świat przedstawiony w „BioShock” nie jest przecież tylko alternatywną rzeczywistością lat sześćdziesiątych, jest on dziwaczny, wykręcony, po prostu inny. Mamy w nim zalewane wodą, rozkładające się podwodne miasto Rapture, w którym pozostali już tylko opętani żądzą władzy szaleńcy, jak Andrew Ryan czy Frank Fontaine, ludzie zmienieni w mordercze bestie przez eksperymenty z DNA, a także najbardziej chyba charakterystyczne dla tej gry pary upiornych małych dziewczynek, zbierających materiał genetyczny ze zwłok, oraz towarzyszących im ochroniarzy, przypominających golemy potężnych istot w skafandrach głębinowych.
Może właśnie do tego poczucia obcości, dziwaczności i zagubienia, jakimi emanuje „BioShock” pasowałyby słowotwórcze gierki Jerzego Łozińskiego? Zamiast zwykłego, sztampowego tłumaczenia, zamiast klasycznych i bezpiecznych strzelb, plazmidów i toników genetycznych, może lepiej sprawdziłyby się rusznice, plazmoce i gen-flasze, albo nawet bardziej powykręcane dziwolągi językowe?
Wyobraźmy sobie zatem pana Łozińskiego, jak zabiera się do tłumaczenia, w wyniku czego otrzymujemy…
Plazmoc (Plasmid) – nieważne, że mamy słowo plazmid w języku polskim, ale trzeba jakoś zasugerować w nazwie potężną moc, jaką one dają. Alternatywnie: Plazmory, Mocoplazmy (brzmi jak kataplazmy), Genoplazmy, Plazmiany.
Splotwór (Splicer) – wstyd przyznać, ale bardziej podoba mi się wersja z oficjalnego spolszczenia, to znaczy „genofagi” – niby jest daleka od oryginalnego terminu, ale dobrze przekazuje esencję tych opętanych zbieraniem Adama humanoidów. Jerzy Łoziński byłby dumny. Tu natomiast mamy słowo złożone ze skojarzeń z czasownikiem „to splice” (splatać, sklejać) wymieszanym z rzeczownikiem „potwór”. Alternatywnie: Splociarze, Genożercy, (S)krawacze, Mieszańcy, Miszlingi (tu dodatkowa złowroga historyczna konotacja), Splojserzy (fonetyczne spolszczenie, brzmi trochę jak kirasjerzy, tak bardziej retro).
Panoptikum Promocji (Circus of Values) – panoptikum to staroświeckie słowo na zbiór osobliwości, wystawę dziwactw, czyli doskonale brzmi jako zamiennik pospolitego cyrku, natomiast promocje zamiast wartości, bo chodzi przecież o okazyjne zakupy – zaś w bonusie mamy aliterację.
Gen-Flasze (Gene Tonics) – odpowiednio retro i pasuje do stylizowanego wyglądu tychże.
Komora Rewitalizacyjna (Vita Chamber) – bo podobny trzon dotyczący witalności, a „chamber” można przetłumaczyć jako komora, por. „gas chamber” czyli komora gazowa. Alternatywnie: Komnata Rewitalizacyjna, Rewitalizator, Rewiwikatron.
Tatolbrzym (Big Daddy) – tu biłem się z myślami, bo przedrostek gargantu- sugerujący coś olbrzymiego bardzo by tu pasował. Wygrało jednak słowo brzmiące jakby wymyśliło je dziecko. Alternatywnie: Tatulec, Golemojciec, Ojcolbrzym, Gargantopiekun, Gargantojcor, Gargantator.
Siostrzyga (Little Sister) – drugi człon sugeruje żerowanie na ludziach, co moim zdaniem dobrze odpowiada naturze tych małych potworów. Alternatywnie: Siostrzyca, Strzygsiorka, Siostrzygątko.
Sekurobot (Security Bot) – stosunkowo prosty neologizm łączący w jedno funkcję i opis tych latających maszyn. Alternatywnie: sekuritatory (z nawiązaniem do nazwy rumuńskiej służby bezpieczeństwa), bezpieczoty, robezpieczatory (zainspirowane „dowozicielatorem” z „Zamieci” Stephensona w tłumaczeniu Jędrzeja Polaka).
Eden Zbieracza (Gatherer’s Garden) – zastąpmy zwykły ogród ogrodem rajskim, co jest o tyle usprawiedliwione, że „BioShock” mocno odwołuje się do symboliki biblijnej (Adam, Ewa, a także sama nazwa miasta, Rapture, która oznacza wniebowzięcie wiernych na początku apokalipsy). Alternatywnie: Ogród Zbieracza, Genoptikum, Geneden, Eden Gromadziciela.
Dyktatura Proletariatu (Power to the People) – ze względu na skojarzenia z brzmieniem komunistycznego hasła. Alternatywnie: Władza w Ręce Ludu albo Moc dla Ludu, jako dokładne tłumaczenie.
Wynajdź-mi-to (U-invent) – kolejne stosunkowo proste tłumaczenie, ale tu niespecjalnie jest pole do popisu. Alternatywnie: Wynalazotron, Wynajdotron, Wynalazicielator (znowu echo Stephensona).
Bronie – rusznica zamiast strzelby, tomcio zamiast pistoletu maszynowego, bo jest to tzw. Tommy gun, francuz zamiast klucza, bo tak zwyczajowo mówi się na klucz francuski (mimo że akurat w grze mamy do czynienia z kluczem angielskim), chemiotacz zamiast prostego działa chemicznego. Rewolwer, kusza, kamera – bez zmian.
Rezultat? Opowiadanie o przygodzie w podwodnym Rapture mogłoby wyglądać na przykład tak:
…myślałem, że Siostrzyga jest sama, ale jak tylko podszedłem, rozdarła się, usłyszałem łomot i z tyłu wypadł na mnie wściekły Tatolbrzym. Zanim się zorientowałem, przywalił mi świdrem. Na chwilę zajął go mój zhaczony Sekurobot, ale zaraz potem Tatolbrzym znowu zaszarżował w moją stronę. Zasunąłem mu serią z tomcia, ale wyszła mi amunicja i zostałem tylko z francuzem, więc jak mnie dopadł, to było pozamiatane. Odrodziłem się w Komorze Rewitalizacyjnej sporo dalej, więc po drodze zawadziłem o Panoptikum Promocji, żeby uzupełnić naboje i o Eden Zbieracza, gdzie dokupiłem nową Plazmoc. W międzyczasie władowałem się na samotnego Splotwora…
Czy nie brzmi to jakoś bardziej klimatycznie i w stylu „BioShocka”? A może Wy, drodzy czytelnicy, zasugerujecie własne nazwy? Kto wie, może urodzi się z tego jakieś alternatywne spolszczenie, w opozycji do nudnego oficjalnego.
Jerzy Łoziński to wróg polszczyzny, którego niezdrowe pomysły należy dławić, a nie gloryfikować choćby i na wpół żartobliwie – pierwszy tom Diuny przeczytałem właśnie w łozińskim przekładzie, co sprawiło, że z resztą cyklu zapoznałem się dopiero dłuuuugo potem.
Why so serious?
Bo mnie ci Wolanie (Fremeni), skrytobójki, piaskale (czerwie) naprawdę mocno irytowały podczas lektury Diuny.
Ja wiem, sam miałem WTF jak zobaczyłem Obieżyświata jako Łazika u Łozińskiego. Znajomy tłumacz na wieść o pomyśle na tę notkę zareagował: „hmmmm, każesz mi wyobrażać sobie ZUO „. Niemniej grozę należy oswajać śmiechem.
„Palzmoce”, a ja bym dodał: „plazmocuda”, zaiste lepsze niż „plazmidy”, bo to co się dzieje w BioShock z działaniem prawdziwych plazmidów ma niewiele wspólnego. Przestrzegam tylko przed Mocoplazmami – bakterie z rodzaju Mycoplasma to zmora każdego labu pracującego z komórkami in vitro: Siedzą w komórkach jako półpasożyty, nie dają się wykurzyć i nigdy nie wiadomo jak wpływają na doświadczenia. Lepiej więc ich nie mieć, a są w każdym prawie labie, to taka tajemnica poliszynela. Może się źle kojarzyć ;)
Co do „to splice” czy „splicing”, mogę tylko dodać, że w polskim słowniku biologii molekularnej jeszcze w latach 90. nie było odpowiednika, mówiliśmy po angielsku. Potem zaproponowano „składanie genu” i chyba to jest najbardziej odpowiednie. Ale „Składacze” brzmią chyba mniej cool niż „Skrawacze” ;)
I jeszcze Gene Tonics – proponuję „Gen Driny”. Np. zdanie: „Hej, Skrawacze i Tatolbrzymy, uważajcie, bo zaraz chlapnę Gen Drina!”.
Ja tam nie mam nic przeciwko, aby napuszczać „wrogów polszczyzny” na gry takie jak BioShock. Może by mnie nie zanudzały tak bardzo tym strzelaniem, strzelaniem, strzelaniem, na czym 80% takiej gry polega…
PS. A propos „Diuny” to w tłumaczeniach Marka Marszała też było ciekawie: Grot-gończak, Filtrfrak… Ale lubiłem.
@
„PS. A propos „Diuny” to w tłumaczeniach Marka Marszała też było ciekawie: Grot-gończak, Filtrfrak… Ale lubiłem.”
O, w takim razie to tłumaczenie właśnie czytałem. Dziwiłem się momentami, to fakt.
Plazmocuda i Gen-Driny też ładne. Mocoplazmy – faktycznie, nie skojarzyłem z Mycoplasmami, na swoją obronę mogę powiedzieć, że moje wykształcenie biologiczne kończy się w okolicach liceum i roku ’99. Składaczy rozważałem, ale zostali wyrzuceni na śmietnik historii razem ze Sklejaczami (takie tłumaczenie słowa „splicing” też znalazłem).
Co do wersji tłumaczenia, to tu jest ładna tabelka porównawcza.
Świetne! Tylko Little Sister powinno mieć raczej tłumaczenie bez negatywnych konotacji IMAO, w końcu to małe, słodkie, bezbronne stworzonka.
Dzięki!
Co do Little Sister, to ja jednak mam negatywne skojarzenia. Małe, agresywne kreatury, żerujące na zwłokach, nic w nich ludzkiego, jak je bierzesz do ręki żeby wyciągnąć z nich pasożyta, to zachowują się jak opętane przez demona (ta animacja w której Siostrzyczka odtrąca Twoją rękę freakuje mnie za każdym razem, brr).
W jednej z pierwszych wersji zamiast małych dziewczynek były wiewiórkopodobne humanoidy (w artbooku są concept arty).
Ale to przez pasożyta właśnie. Po uratowaniu są słodkie i jeszcze prezenty zostawiają.
A no tak, jasne, ale to już wtedy są zwykłe ludzkie dziewczynki, a nie małe maszkarony (miałem dobre zakończenie, BTW, więc widziałem ich kryjówkę, w której się bawią).
„zainspirowane “dowozicielatorem” z “Zamieci” Stephensona w tłumaczeniu Jędrzeja Polaka”
A było jakieś inne tłumaczenie – bo to zdanie mozna tak odczytac, jakby sugerowalo ze istnieją inne tłumaczenia.
Hmm, nie jestem pewien. Z jednej strony – nie widzę innego tłumaczenia niż to Polaka, z drugiej – przysiągłbym że widziałem wersję „dowozicielator” (stare wydanie z Kameleona, niebieska okładka) oraz wersję „dostarczycielator” (nowe wydanie z Isa, okładka z grafiką). Obie wersje różniły się też innymi słowami, tak mi się przynajmniej wydaje.
Aż guglnąłem z wrażenia i proszę:
http://www.ultramaryna.pl/mkk/konsolizm/na-krawedzi-cyberpunka/
versus
http://esensja.pl/ksiazka/prezentacje/tekst.html?id=4593
Z tego co wiem jest to tłumaczenie tego samego Jędrzeja Polaka, tyle że poprawione (zakładam, że przez niego samego).
A ja nadal z utęsknieniem czekam na kogoś kto mi wyjaśni jakim to magicznym sposobem „thete” stał się „lturystą”.
Piszę teraz o innowacjach językowych u Dukaja (plus drobne porównanie z Lemem) i bardzo spodobał mi się post. Generalnie warto się zastanawiać o tym jak twórcy, w tym przypadku nie tylko autorzy, muszą dopasowywać język wytworzony w rzeczywistości w jakiej żyjemy do „rzeczywistości alternatywnych”.
Drobna uwaga – chyba wkradł się błąd w drugim akapicie „mogła by to być zaleta”
Dzięki!
Drugi akapit leciutko poprawiłem, również dziękuję.
Zapraszam na mój referat pt. „Jak czytać „antyksiążkę”? O strategiach tekstowych i metatekstowych w Perfekcyjnej Niedoskonałości Jacka Dukaja” na konferencji
http://skne.umcs.lublin.pl/archives/zaproszenie-na-konferencje-tekst-%E2%80%93-kontekst-%E2%80%93-intertekst
Będzie właśnie takim „rozpoznaniem” przed główną pracą o Dukaju.(Ogólnie chyba warto zaprosić, ale tematyka niezbyt „growa”, więc nie będę spamował Jawnych Snów z prośbą o umieszczenie informacji)
Świetny tekst i pomysł. Wydaje się, że ze wszystkich gier Bioshock idealnie nadaje się do takiego kreatywnego słowotwórstwa. Też nie zaliczam się do fanów Jerzego Łozińskiego, ale zaczynam powoli rozumieć, jaką frajdę musiało mu sprawić tłumaczenie. Sam mam ochotę zebrać się w sobie i przetłumaczyć mojego ukochanego Outcasta. Tam także byłoby nielada pole do popisu.
Dzięki!
No właśnie nadaje się ta gra, ale przyszło to znienacka, miałem takie olśnienie: Łoziński… Bioshock… *kling!*
A Outland, kurczę, dlaczegóżby nie. Też ma specyficzny klimat, aczkolwiek tekstu tam chyba jest mniej.
*kling* odgłos Skaczącej Betty chwilę zanim urwie głowę? Też by pasowało.
albo *ślurp* odgłos strzykawy Glistosiory wyślurpującej Adama z martwego Splotfora :)
Glistosiora, śliczne!
(Alternatywnie: Siorglista, yuck!)
A jak Łoziński przetłumaczyły tytuł gry?
„Biolowstrząs”?
Biowstrząs albo Genoszok brzmią całkiem, całkiem…
Tłumaczenia Łozinskiego są jak Zły Dotyk
Zostaje na CAŁE Życie…
Świetny tekst, Bartku! Zastanawiam się, jakby tego „BioShocka” przełożył nieodżałowany Tomek Beksiński (o ile oczywiście udałoby się go zbliżyć do komputera, którego nienawidził). Vide jego tłumaczenia ksywek w „Bondach”: Szeptuś (Whisper), Nagórna (Onatopp), Buźka (Jaws). Nie pamiętam już jak i czy w ogóle wybrnął ze sceny, w której „point” jednocześnie odnosiło się do argumentu i szpica („I don’t see the point” – mówi 007 do agentki, po czym spogląda na zatrutą igłę ukrytą w długopisie: „Now I do”), ale cudownie zaszeleścił papier wtedy, kiedy sytuację siedzącej na kolanach Bonda kobiety opisano jako „na ostatnich nogach”. To chyba była porażka, ale barokowa.
A teraz żenujący żart prowadzącego (redaktora). Rozumiem, że w związku z nowym produktem firmy Sony „Vita Chamber” można przetłumaczyć jako „komora konsoli”. „Komórka konsolki”? Wiem, bez sensu :-)
Dzięki! Tak, Beksiński też mi przyszedł na myśl, ale to później, pierwotnie zaczęło się od Łozińskiego.
Co do konsolki od Sony też miałem takie pomysły, ale sobie odpuściłem – za wiele grzybów w barszcz. :)
Cóż za koincydencja, właśnie zaczynam przygodę z Bioshockiem. Tekst o przygodzie w Rapture brzmi mi nieco lemowsko, nawiasem mówiąc. A pan Łoziński zabił, moim zdaniem, całą magię opowieści Tolkiena. Dobrze, że jego „Diun”a nie wpadła mi w ręce, a „Władcę…” czytałam w jedynym słusznym tłumaczeniu…;)
Dzięki, porównanie ze słownymi gierkami Lema mile łechce moje ego, tym bardziej że pojawia się parokrotnie (tu i pod tym samym tekstem na Polygamii). Oczywiście to nie ta sama liga, ale zabawne, że paru osobom się tak skojarzyło.
Tak, te słowotwórcze wygibasy są bardzo Lemowe!
Zgadzam się z oxy: ta opowieść brzmi jak wyjęta z odrzutów z Dzienników Gwiazdowych. Nie cieszyłbym się tu porównaniem do Lema jeśli celem było stworzenie czegoś na kształt tłumoczeń(sic!) Łozińskiego. Kulą w płot, Bartku, kulą w płot.
Jeśli widać linka to jest tam słownik polsko-łoziński z dawnych czasów. Ewentualnie każdy, nawet mały krzat, to sobie znajdzie na pl.rec.fantastyka.sf-f
:-( I znowu mi nie wyszło…
A linka widać, dzięki!
Nice. Dorzucę jeszcze warianty: Little Sister – Siostrunia, Big Daddy – Tacisko.
No i chyba trochę lepiej niż Siostrzyga brzmi jej zdrobnienie: „Siostrzyżka” ;-)
Też ładne. Z tymi zdrobnieniami też się zastanawiałem, ale przypominam, wzorcem był pan Łoziński… :)
Zbyt dobre. Łoziński groteskowo zniekształca, a to wręcz pasuje.
No fakt, do kategorii 'dziwoląg językowy’ o wiele bardziej pasuje „Siostrupiszcze” albo „Siostruteń” :-)
Pingback: Czy Janusz Korwin-Mikke wygra? | Blogrys