Archiwum kategorii: Bez kategorii

Co jest grane Q1 2024 – Steam Deck

Pod koniec stycznia wpadła premia, a że właśnie czytałem wtedy o Steam Decku OLED i bardzo starałem się go sobie nie kupić, dało mi to pretekst do zignorowania głosu rozsądku. Podaruj sobie odrobinę luksusu czy jak to tam było w tej reklamie. Niby mam już Switcha OLED, ale OLED OLEDowi nierówny, o czym wiem już od dawna, bo w końcu moja ukochana Vita też miała ekran OLED i parę komórek w międzyczasie też. Poza tym różne rzeczy które wcześniej mnie od Steam Decka odstręczały zostały w nowym modelu poprawione niejako przy okazji: kontrolery, nagrzewanie, głośne wiatraczki, input lag, czas pracy na baterii, pojemność i szybkość dysku itp. itd. Jednak co Valve, to Valve. Podekscytowałem się, niemniej zapewne nie wydałbym tylu pieniędzy, ale akurat wpadła ta premia, no znak od niebios ani chybi. Klik, klik, kupione, zanim logiczna część umysłu zdążyła powstrzymać emocjonalną. “Aby gorącość serca nie przesłoniła ducha” mówi motto karate tradycyjnego, cóż, tu akurat przesłoniła.

Oczekując aż sprzęt dotrze do mnie, zacząłem czytać więcej o grach które użytkownicy Steam Deck polecają, a szczególnie o tych które obsługują HDR, ponieważ, uwaga, uwaga, ekran OLEDa udostępnia taki ficzer (!). Sprawdziłem również swoją biblioteczkę na Steamie pod kątem tego co w niej w ogóle mam (od dawna jestem proponentem GOG-a, więc dawno nie zaglądałem) i ogólnie przygotowywać się do godnego startu. Trochę zwątpiłem, gdy po lekturze Redditów i innych forów okazało się, że najpopularniejsze gry wśród posiadaczy Steam Decka to Hades, Ori, Hollow Knight, Vampire Survivors, Halls of Torment i różne tego typu dwuwymiarowe drobiazgi. Serio, ludzie kupują za niemały pieniądz jedną z najnowocześniejszych platform przenośnch, po to żeby grać na niej w rzeczy, które spokojnie można ogarnąć na Switchu za ułamek tej ceny. De gustibus non disputandum est, niemniej wydaje mi się to ciut niedorzeczne. Sam nie mam parcia na te tytuły, bo co fajniejsze przeszedłem już wcześniej. Zresztą jak już się daje za sprzęt ponad dwa koła, to przecież nie po to żeby na nim grać w dwuwymiarowe indyki, tak mi się przynajmniej wydawało. 

Początkowo odpaliłem parę rzeczy ze swojej biblioteki na Steamie, bo znalazło się tam kilka fajnych gier sprzed paru lat, tak coś koło epoki PS3 i początków PS4. Castlevania: Lords of Shadow wyglądała bardzo ładnie, rozdzielczość wyższa niż na PS3, tekstury dokładniejsze, a klatek na sekundę coś koło 90-ciu, co ładnie demonstrowało możliwości wyświetlacza. Niemniej choć ładna, to nudnawa jednak jest ta gra, więc zaraz potem uruchomiłem Enslaved: Odyssey to the West. Tu też wersja przenośna tego, co kiedyś ledwie zipało na PS3 okazała się być płynniejsza i ładniejsza, z drobnymi tylko zgrzycikami w postaci filmików w 30fps oraz okazjonalnymi błędami w cieniowaniu twarzy postaci (zdarza się to i poza Deckiem). Pierwszy Dying Light też dawał radę, acz już Steam Deck trochę się spocił, a i gra taka bardziej pecetowa niż konsolowa, dużo guziczków trzeba używać, jakoś nie porwało. Dark Souls III również gustownie, tylko trzeba było ciut przyciąć ustawienia (na średnie) i zadowolić się 60-cioma klatkami (och, och!). Niemniej robi wrażenie, że gra, w którą po raz pierwszy grałem na PS4 Pro, potem na dedykowanym laptopie growym, teraz jest na handheldzie. Zadumałem się trochę nad postępem technologii, znowu jak przy PSP czy Switchu ze zdumieniem stwierdzam, że to w co kiedyś można było pograć tylko stacjonarnie, obecnie dostępne jest w wersji przenośnej.

Echo – nadal piękne, choć detale trzeba ciut przyciąć, by chodziło płynnie.

Potem się trochę rozkokosiłem i zacząłem kupować gry pod kątem Steam Decka, a zwłaszcza HDR. Zweryfikowałem przy okazji ten częsty zarzut, że na konsolach to jest drogo, bo płacimy podatek konsolowy, a na PC gramy za grosze, bo przecież ciągłe wyprzedaże i wszystko po taniości. Popatrzyłem na ceny nowości, Persona 3 Reload 299zł, Persona 5 Royal 259zł, Diablo IV, bagatela, 349zł, Mass Effect Legendary Edition 269,90zł, Sekiro Shadows Die Twice 254zł… Jakoś nie widzę tej taniości. Trzeba się czaić i czatować na wyprzedaże, łapać okazje, kombinować – czyli zupełnie jak na konsolach. Patrząc na to, że ostatnie dwa moje zakupy gier pudełkowych na Switchu to odpowiednio 79zł i 139zł, a cyfrowych na PS4 to 64zł i 84zł, wychodzi że wcale niekoniecznie to PC jest najtańszą platformą. Oczywiście można kupować przez VPN w Turcji czy Argentynie, a na PC zbierać darmoszki na Epic Games Store czy grać w ramach Game Passa, ale jak chce się kupić coś relatywnie nowego na Steamie bez kombinowania, to jednak boli w portfel. 

Z zakupów najbardziej rozczarowało mnie Diablo IV, jaka to fatalna gra jest, to jednak słów brak, na domiar złego HDR w niej wygląda bardzo dziwacznie, trzeba pewnie sobie “sfinetuningować” ustawienia i poeksperymentować, a ja akurat tego strasznie nie lubię. I drogie cholerstwo, bo choć kupione na przecenie, to nadal powyżej 200 złotych, złoszczę się na siebie że zdecydowałem się zaryzykować. “Nigdy już”, zakracze kruk. Ori Will of the Wisps każdy posiadacz Steam Decka używa do demonstrowania HDR i niebezpodstawnie, bo już ekran tytułowy robi mocne wrażenie. Najpierw jednak muszę przejść pierwsze Ori, które mam od lat w kolekcji, a jakoś ciągle nie wbiłem się weń na porządnie (tu tylko SDR). W Doom Eternal HDR zaimplementowany jest rewelacyjnie, płonące oczy demonów, rozcinające mroczne niebo błyskawice i świecące znajdźki nadają wszystkiemu niesamowity nastrój, ślinię się trochę na ich widok, ale granie za pomocą kontrolerów nie do końca mi wychodzi, nawet na Easy demony spuszczają mi co chwila manto. Tetris Efffect Connected w porównaniu ze Switchem to w ogóle nowa gra, płynność, rozdzielczość i do tego HDR wynoszą doznania na inny poziom, tym bardziej że rumble Steam Decka jakiś taki delikatniejszy jest i przyjemnie wreszcie czuć pulsowanie muzyki bez terkotania silniczków (a nie, przepraszam, to ostatnie to akurat Lumines Remastered). Need for Speed Heat prezentuje się całkiem ładnie z HDR, ale bez HDR też niczego sobie, a wymagania ma spore i te trzydzieści klatek na sekundę przy znacznym obcięciu detali na tle innych gier nie porywa. Świetnie HDR wygląda również w Immortals: Rise of Fenyx oraz Star Wars: Jedi Fallen Order (te miecze świetlne, mmm). Naprawdę zakochałem się w tym efekcie, zwłaszcza że to jest ekran urządzenia przenośnego. 

Star Wars Jedi: Fallen Order – to słońce na ekranie Steam Decka po prostu płonie.

Z ciekawostek, Plague Tale: Innocence niby nie ma HDR, ale silne kontrasty w grze wzmocnione wysokim kontrastem ekranu powodują, że wygląda jak miała. Trochę podobnie jest w tym nieszczęsnym Diablo IV, bez HDR też czary czy ogniska bardzo się odcinają od ciemnawych powierzchnie. Jeszcze jakby rozgrywka była ciut bardziej udana, to pewnie bym polecał. Wracając do Plague Tale: Innocence, niby trzeba przyciąć detale na minimum, ale nawet przy tym minimum całość wygląda bardzo ładnie na Steam Decku. Potestowałem jeszcze trochę innych gier, w tym i takich oficjalnie przez Valve niewspieranych, i jak dotąd jedyna z którą miałem trudności, to Spec Ops: The Line, co szkoda, bo chciałem sobie przejść ponownie.

Całą konkurencję pozamiatał jednak… Hades. Wprawdzie ukończyłem go już dawno i poprzechodziłem co było do przechodzenia, HDR nie ma, ani żadnych DLC, ale jakoś Hades na Steam Decku to nie ten sam Hades co na Switchu (większy ekran? 90 fpsów? czy już po prostu moje uzależnienie?), więc hajże od nowa Polska Ludowa. O ironio, chyba najwięcej godzin jak dotąd w nim spędziłem na tym nowym sprzęcie. Łatwo włączyć, jak się ma niedużo czasu, wciąga piekielnie (mnie przynajmniej), zatem choć początkowo naśmiewałem się z ludzi którzy na Steam Decku grają w dwuwymiarowe indyki, to okazało się, że jednak coś jest na rzeczy. To tak jak ze Skyrimem, zaczyna się z dowolną klasą, a kończy i tak z łucznikiem-skrytobójcą czającym się w cieniu. W kolejce czekają już zainstalowane Horizon Zero Dawn oraz Days Gone, wishlista steamowa liczy obecnie ponad dwadzieścia pozycji, z których część posiadam na innych platformach, ale chciałbym pograć na Steam Decku, a ja póki co napierniczam Zagreusem biedne cienie z Tartaru i częstuję nektarem kolejnych bogów Olimpu, bo chociaż rozumuję logicznie, to nie działam konsekwentnie.  

Horizon Zero Dawn – wygląda przecudnie nawet bez HDR.

A teraz jeszcze wystartowała wiosenna wyprzedaż na Steamie, nie powiem ile już na niej wydałem, bo mi wstyd, niemniej jeśli Valve dokłada do Steam Decka jak dawniej Sony do PlayStation celem odbicia sobie potem na sprzedaży gier, to w moim przypadku chyba już są na plusie. Kolejka do grania się powiększa, Hades ciągle kusi, miejsce na dysku się kończy, zaczyna się żonglowanie tytułami, jedno wielkie szaleństwo. Zatem póki co kurtyna, bo obawiam się, że jeśli nie opublikuję tego tekstu teraz, to następna okazja będzie w długi weekend majowy.

Czym jest „Tetris”?

Słyszeliście o „Pulsarze”? To serwis naukowy tygodnika „Polityka”, zawierający nie tylko te teksty, które ukazują się na papierze, ale także przedruki ze „Scientific American”, „Wiedzy i Życia” oraz – przede wszystkim – materiały zamawiane specjalnie z myślą o „Pulsarze”.

Od pewnego czasu tam pisuję, na różne tematy. No i wreszcie przyszło mi napisać o grze. Czy raczej: o GRZE. „Tetris” to jest bowiem taki fenomen, z rozmaitych powodów, że wykracza poza skalę.

Pretekstem do refleksji o tej genialnej kreacji autorstwa Aleksieja Pażytnowa był niedawno opublikowany przez Apple TV+ film Jona S. Bairda:

Warto obejrzeć. Nie tyle dla filmu, ile dla historii, którą opowiada. Od razu uspokajam, nie trzeba kupować abonamentu, przez tydzień można oglądać wszystko gratis. Trzeba tylko pamiętać, by przed upływem tego terminu zrezygnować z subskrypcji, by nam Apple nie uszczupliło stanu konta karty kredytowej (standardowo trzeba podać numer przy rejestracji).

Tekst o „Tetrisie” możecie przeczytać tutaj. Serdecznie zapraszam, byłoby mi bardzo miło. No i ciekaw jestem, czy postrzegacie istotę tej gry podobnie.

„Pulsar” można czytać do pewnej liczby tekstów na miesiąc gratis (więc bez względu na to, kiedy natraficie na niniejszy wpis, wszystko powinno działać), po przekroczeniu tego limitu wymagana jest subskrypcja. Ale nie teraz – do 10 bm. trwają dni otwarte, dostępne jest wszystko.

Umieranie światła. O sensach przestrzeni w Dear Esther

Kilka dni temu miała miejsce ważna rocznica – dziesiąte urodziny Dear Esther, gry, która stała się impulsem do rozwoju gatunku nazywanego później „symulatorami chodzenia” (określenie najpierw dość pogardliwe, ale potem dla wielu twórców będące powodem do dumy). Z tej okazji – tekst Bartłomieja Musajewa o znaczeniach wpisanych w przestrzeń gry. – Paweł Schreiber

Jest późne popołudnie. Po lewej możemy tylko domyślić się linii horyzontu tam, gdzie niebo niepostrzeżenie przechodzi w morze. Po prawej mokre, połyskujące skały o niemal organicznej fakturze odcinają się na tle klifów, z których ostatni blednie w perspektywie powietrznej, istniejąc na granicy między materią a przywidzeniem. Słońce – czy raczej nierzeczywista emanacja słońca, światło z trudem przedostające się przez gęste chmury i załamujące w blade promienie – powoli przygotowuje się do zniknięcia, tworząc nastrój niespokojnego oczekiwania przed zmierzchem: porą liminalną, między dniem i nocą, jawą i snem, życiem i śmiercią. W oddali widać czerwony punkt, błędny ognik wieńczący widmową iglicę – tam prawdopodobnie znajduje się kres naszej podróży.

Czytaj dalej →

Powrót do przyszłości. Pandemia, pies, słowo i wino.

Drodzy czytelnicy&czytelniczki Jawnych Snów – poznajcie Magdę Dreinert. Jak niektórzy pewnie wiedzą, od lat trąbię w różnych miejscach o tym, jak uwielbiam serię Thief, ale moje uthiefienie to przy uthiefieniu Magdy pikuś. Nie tylko poprzechodziła wszystkie części serii na wszystkie możliwe sposoby, ale uczestniczyła też np. w tworzeniu polskich wersji fanowskich misji. Tu opisuje, jak się wraca do ukochanej gry po latach. Miłej lektury – ja już milknę i oddaję głos Magdzie. – Paweł Schreiber

Mój pies uprawia LARP.

Fakt ten uświadomiłam sobie niedawno. Amber czasem udaje, że śpi, aby natychmiast wykorzystać moment człowieczej nieuwagi, by bezszelestnie przechwycić nie jedną, lecz dwie (!) skarpetki w małej, niewinnej psiej mordce, po czym chyłkiem przemykać się po pokojach, poszukując godnej łupu kryjówki. Do niedawna uważałam, iż mój pies uskutecznia swoje zapędy kleptomańskie. Jakże się myliłam – po prostu uprawia LARP. Każdy w końcu gra tak, jak mu ewolucja daje: skoro przeciwstawne kciuki się nie wykształciły, jak Bogu ducha winny pies ma utrzymać myszkę? Nie poradzi. Grę komputerową może tylko oglądać z kanapy, której niewielki fragment łaskawie udostępnia człowiekowi. Toż to niesprawiedliwość dziejowa. Z kolei LARP jako mistrz złodziejski wykradający kolejną parę skarpetek to hobby, które bynajmniej nie dyskryminuje psów.

Czytaj dalej →

Droga Ellie


Dziś w tygodniku „Polityka” ukazał się mój tekst o „The Last of Us Part II” – grze, która zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Mam nadzieję, że udało mi się uzasadnić, dlaczego. I dlaczego uważam dzieło Neila Druckmanna i studia Naughty Dog za wybitne. Artykuł omawia „The Last of Us Part II” obszernie, na dwóch stronach pisma.

Jeśli już graliście, może ciekawe okaże się dla Was skonfrontowanie swoich przemyśleń z moimi. Jeśli dopiero się przymierzacie do tej gry lub jesteście w trakcie – zachęcam do lektury dopiero po ukończeniu „The Last…”. Ważne jest bowiem, by pewnych rzeczy nie wiedzieć przedwcześnie, dać się tej grze zaskoczyć. A co nieco, niestety, musiałem w tej recenzji zdradzić. Jeśli z kolei planujecie granie dopiero w nieokreślonej przyszłości lub wcale, bo nie macie takiej możliwości – tekst można przeczytać teraz. Internet już zaczyna buzować od spoilerów, nie unikniecie ich tak czy owak w najbliższych tygodniach.

Kontynuacji historii Ellie i Joela poświęciliśmy też w „Polityce” podcast „Kultura na weekend”, odc. 22. Większych spoilerów tu chyba nie ma, można słuchać bezpiecznie. Rozmowę prowadzi Bartek Chaciński, o grze dyskutują Michał R. Wiśniewski, który napisał recenzję „The Last of Us Part II” do miesięcznika „Pixel” (jeszcze nie ma tego numeru w sprzedaży) oraz autor tych słów.

„Cyberpunk 2077” – na to czekamy?

Po raz pierwszy przymierzałem się do tych rozważań rok temu, po pierwszej prezentacji rozgrywki w „Cyberpunku 2077”. Termin premiery wydawał się jeszcze odległy, bo nieokreślony. Można było życzliwie zakładać, że ekipa CD Projektu RED, chętnie powtarzająca za Blizzardem, że gra trafi do sprzedaży „when it’s done”, zdąży zrobić wszystko jak należy, równając co najmniej do wysokich standardów „Wiedźmina 3”. Postanowiłem zatem zachować wątpliwości dla siebie. Niektórym dałem potem wyraz w artykułach pisanych do „Polityki”, ale były to uwagi marginalne, bez zagłębiania się w szczegóły. Dziś natomiast wejdę z premedytacją w buty adwokata diabła i już bez taryfy ulgowej wyliczę trawiące mnie niepokoje. Niedawno brałem udział w kolejnym pokazie i, cóż – nie wyglądało to bosko. A niecały rok, jaki został do premiery zapowiedzianej na 16 kwietnia, to zbyt mało, by mieć wielkie nadzieje na znaczące zmiany.

Aby było to absolutnie jasne: wysoko cenię CD Projekt RED za znakomitą trylogię o Wiedźminie. Mam też wciąż, mimo poniższych wątpliwości, szczerą nadzieję, że „Cyberpunk 2077” okaże się rewelacyjną grą, nawet gdyby miał nie okazać się rewelacyjnym erpegiem. Więcej: wciąż nie wykluczam, że także jako RPG zyska uznanie jako godny następca „Wiedźmina 3”. Po prostu uważam, że szanse na status „RPG dekady”, jaki wróży tej grze hasłem na okładce najnowsza edycja magazynu „PC Gamer”, „Cyberpunk 2077” ma nader znikome. Nie dlatego, że CD Projekt RED nie jest już zdolny do zrobienia rewelacyjnego erpega – bo wypada uprzejmie założyć, że nadal są w tym świetni – ale dlatego, że projektanci gry niesłychanie utrudnili sobie osiągnięcie tego celu za sprawą ryzykownych decyzji strategicznych o fundamentalnym znaczeniu.

Czytaj dalej →

Wiktor Antonow – KONTRwywiad

Wiktor Antonow powiedział kiedyś, że stworzenie miasta jest przywilejem zarezerwowanym dla dyktatorów, królów i władców, w dzisiejszych czasach bowiem nikt nie może zaprojektować miast od zera – jedynym wyjątkiem są gry wideo oraz animacje. Wie o czym mówi: w ciągu ostatnich dwudziestu lat spędzonych w branży rozrywkowej pełnił między innymi role projektanta wzornictwa przemysłowego, artysty koncepcyjnego, dyrektora artystycznego i konsultanta kreatywnego. Jednak jego znakiem rozpoznawczym stały się stworzone przezeń wirtualne miasta City 17 (“Half-Life 2”, 2004) oraz Dunwall (“Dishonored”, 2012), dystopijne metropolie które zwiedziły miliony graczy na całym świecie. We wrześniu Antonow był gościem konferencji Digital Cultures w Warszawie, a po prelekcji dzięki pośrednictwu Pawła Schreibera miałem okazję przeprowadzić z nim wywiad dla „Dwutygodnika”. Czytaj dalej →

Co się niesie w CMSie?

Lato, mimo że chłodne i deszczowe, trwa w najlepsze, a na Jawnych znowu pusto, jak w nadmorskiej miejscowości gdy pogoda nie dopisuje. Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei, bo za kulisami parę rzeczy nabiera literek i czeka na stosowny moment. Niektóre to okolicznościowe ogłoszenia, które planuję wrzucić, gdy już będzie wiadomo że coś się ukaże gdzieś indziej – okraszone jakąś anegdotkę która się nie zmieściła lub wypadła z druku. A jak się okaże, że się nie ukaże, to się wtedy wrzuci na Jawne całość, więc nie przepadnie.  Czytaj dalej →

Cyberpunk na bagnach Luizjany

Luizjana jest fascynującym miejscem, od lat pobudzającym wyobraźnię twórców. Nowy Orlean, voodoo, plantacje niewolników, kultura kreolska, bagniste rozlewiska (ang. bayou), wszystko to sklada się na malownicze tło wielu opowieści w rozmaitych mediach. W literaturze to między innymi cykl Jamesa Lee Burke’a o detektywie Robichaeux, niektóre powieści z nurtu Southern Gothic autorów takich jak Truman Capote czy William Faulkner, niedawno zekranizowany “Zniewolony” Solomona Northupa jak również wiele utworów Anne Rice, w tym bodaj najbardziej znany “Wywiad z Wampirem”. W kinie i telewizji Luizjanę widzieliśmy w ekranizacjach powyższych utworów, ale też w tak różnych filmach jak “Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” z Bradem Pittem, “Tramwaj zwany pożądaniem” z Marlonem Brando, “Nieuchwytny cel” z Jean-Claude van Dammem czy rewelacyjny serial “True Detective”, do którego jeszcze wrócimy.

Czytaj dalej →

Paszporty, gry i niegry

Z zainteresowaniem przeczytałam felieton Pawła Kaczmarskiego „Gry, niegry i gry-doświadczenia. Wokół ostatnich Paszportów Polityki”, który ukazał się na łamach portalu Korporacji Ha!art. Opinii na temat nowopowstałej kategorii „Kultura cyfrowa” nigdy za wiele, a głosy krytyczne potrzebne są wszak bardziej niż pochwalne, bo inicjują intelektualny ferment i umacniają znaczenie nagrody w kulturowym obiegu. Czytaj dalej →