Archiwum kategorii: Bez kategorii

Co jest grane Q3 2024 – nadal dominacja Decka

Lipiec upłynął pod znakiem Steam Decka, grałem zaś w dwie bardzo się od siebie różniące gry. 

Jedną z nich była kupiona na promocji Control (nie mylić ze znakomitym węgierskim filmem Kontroll, polecam), którą wprawdzie miałem w swojej kolekcji, ale na GOG-u. Na szczęście zapłaciłem za nią po raz pierwszy, bo ta GOG-owa była darmówką z Amazon Prime. Teoretycznie można by użyć któregoś z launcherów, jednak w praktyce bardziej wymagające gry lepiej działają w wersji steamowej. Samo Control po niesamowicie klimatycznym wstępie stacza się w kolejną strzelankę TPP przeplataną strzępami fabuły. Nadmiar i powtarzalność mobów przeciwników powoduje, że po paru(nastu) godzinach rozgrywka staje się po prostu nudnawa lub – przy wyższym poziomie trudności – uciążliwa. Natomiast bardzo podoba mi się postać Ahtiego, szalonego sprzątacza w Federalnym Biurze Kontroli. 

Drugą grą był Dorfromantik, po raz kolejny, bodajże trzeci. Szalenie wciąga ta gra, a w wersji przenośnej na Steam Decku jeszcze łatwiej zacząć rozgrywkę – bo przestać, to już  niekoniecznie. Dwa poprzednie razy próbowałem poradzić sobie z narastającym uzależnieniem kasując Dorfromantika, tym razem postawiłem na silną wolę i po prostu przestałem grać. No prawie… W każdym razie układanie heksagonalnych płytek i tworzenie idyllicznych krajobrazów z polami, lasami, miasteczkami, jeziorkami, rzeczkami i torami kolejowymi wciąga i, przynajmniej mnie, relaksuje. Płytki są delikatnie animowane, więc tu i tam na polankę w lesie wychodzi jeleń lub niedźwiedź, pomiędzy domkami przemyka lis, lokomotywa niespiesznie ciuchcia i puszcza kłęby pary, fontanna chlupie wodą, bobry pluskają się obok tamy – i tak dalej, i tak dalej. Bardzo to wszystko przyjemne dla oka i dla duszy.

W międzyczasie musnęliśmy z synkiem PSP, bo pokazałem mu Loco Roco i bardzo się spodobało. Pograł ładnych parę(naście?) godzin z okazjonalnymi prośbami o pomoc, aż wreszcie zaciął się gdzieś około 41 poziomu, gdzie – co mu się niestety często przydarza – zniechęcił się. Od tamtej pory PSP leży nieużywane. Ale spokojnie, mam jeszcze w zanadrzu Patapony!

W sierpniu zaś wreszcie kupiłem Playstation 5. Konsola używana, ale z rozszerzoną gwarancją na kolejne lata, za jakieś (wreszcie) nieduże pieniądze. Niby za rogiem czaiła się dopakowana Pro, ale stwierdziłem, że po co mi ona, skoro nie wiadomo było kiedy się pojawi, ile będzie kosztować i które gry na tym zyskają, zwłaszcza że do nadrobienia mam jeszcze parę (semi-)exclusivów. Zresztą po paru tygodniach Pro została oficjalnie zap(r)owiedziana i okazało się, że trzeba za nią dać ponad dwa razy więcej niż za tę moją używaną, co i tak by ją dla mnie zdyskwalifikowało, bom skąpy. Poinstalowałem sobie posiadane już gry w wersjach na PS5, gdzieniegdzie dopłacając do wersji PS4. Odpaliłem jedną czy drugą, żeby zobaczyć jak prezentują się na moim monitorze 4k i w 60 klatkach na sekundę. Stwierdziłem, że całkiem ładnie, jak na to, że monitor w zasadzie biurowy, z matrycą IPS i szczątkowym HDRem. 

A potem PS5 stało w zasadzie nieużywane. 

Okazuje się bowiem, że z uwagi na łatwość dostępu i elastyczność grania Steam Deck wygrywa ze ślicznościami na większym ekranie dziewięć razy na dziesięć. Ponadto pomagają mu dwa czynniki, psychologiczny i fizjologiczny. Psychologiczny związany jest z faktem, że od zeszłego roku pracuję wyłącznie z domu, a jedyny wyświetlacz 4k jaki mamy to wspomniany monitor komputerowo-pracowy. Jak mam znowu zasiąść przy tym samym biurku przy którym spędzam 8-10 godzin na dobę pięć razy w tygodniu (w porywach do sześciu), to podświadomie coś się we mnie buntuje. Upośledziło mi to też granie na stacjonarnym PC, ale co do przyczyny zorientowałem się dopiero niedawno. Czynnik fizjologiczny zaś to mój kręgosłup, który tym bardziej protestuje, im więcej siedzę. Czas wolny spędzam zatem leżąc, półleżąc, klęcząc, w słowiańskim przykucu, a także stojąc i chodząc. Steam Deck pasuje do tego idealnie, pełnoprawne granie konsolowe już niekoniecznie. Może kiedyś kupimy duży telewizor 4k, ale póki co plazma z 2011 roku uparcie nie chce się zepsuć, a na nasze rodzinne potrzeby wystarcza w zupełności. 

I lost my heart to a starship trooper…

Na Steam Decku ostatnie potyczki z Dorfromatikiem zostały nadpisane najpierw przez Hades II (póki co w Early Access, ale już ładnie nabrał kształtów), który wszelakoż nie przypadł mi do gustu aż tak jak pierwsza część, a potem przez Deep Rock Galactic: Survivor. Czy to jest najlepsza gra świata? Nie. A mojego roku 2024? Też nie. Ale wciąga i uzależnia niesamowicie, więc od połowy sierpnia z pewnymi przerwami (o czym poniżej) gram prawie wyłącznie w nią. Jest to strzelanina w estetyce science-fiction, trochę podobna do bardziej popularnych Vampire Survivors czy Halls of Torment, dziejąca się w uniwersum kooperatywnego FPS-a Deep Rock Galactic. Kieruje się w niej ciężko uzbrojonym krasnoludem, który łazi po mrocznych podziemiach obcych planet i eksterminuje tysiące zamieszkujących je robali rodem ze Starship Troopers, przy okazji kując w skale i wydobywając rozmaite rudy i minerały. Krasnoludy mają różne klasy, klasy – różne specjalizacje, broni są dziesiątki do wyboru, sprytnie wykuwając tunele można taktycznie rozdzielać roje przeciwników… dzieje się. Grałem w Survivora tak dużo i często, że zrobił mi Survivor Effect – gdy zamykałem oczy wieczorami, pod powiekami widziałem wirujące kryształki doświadczenia i żyły złota, czekające na zebranie. 

Wspomniane powyżej przerwy zawdzięczam z kolei grze pod wdzięcznym tytułem I Was A Teenage Exocolonist. Znakomita rzecz, w warstwie rozgrywki będąca skrzyżowaniem karcianki i visual novel, zaś w warstwie fabularnej mieszanką klasycznych motywów science-fiction i Dnia Świstaka, przefiltrowanych przez nastoletnią perspektywę i współczesną wrażliwość. Wcielamy się w dziecko płci dowolnej (także niesprecyzowanej albo z zaimkami innymi niż płeć, możliwa również łatwa zmiana płci i zaimków w trakcie gry), urodzone na statku kosmicznym, które wychowuje się w pierwszej kolonii pozaziemskiej. Przechodzimy dzieciństwo, nastoletctwo, osiągamy dorosłość, a z tego wynika jedno z kilkunastu zakończeń, opowiadające o dalszym życiu naszego bohatera/bohaterki/osoby aż do śmierci. Po której wracamy do punktu wyjścia, co jest uzasadnione fabularnie. My, gracz/ka/x wiemy już co się wydarzy, przynajmniej częściowo, natomiast protagonista/ka/ko ma przebłyski z poprzedniego życia lub, z czasem, poprzednich żyć. Pozwala to na lepsze (lub czasem nie) wybory, inaczej wpływające na fabułę. Sama karcianka, która w IWATE jest odpowiednikiem próby (fizycznej, społecznej lub intelektualnej), składa się natomiast z kart będących wspomnieniami osoby którą gramy, przez co kształt talii jest ściśle powiązany z jej życiowymi wyborami. Bardzo dobra i mądra gra, trochę podobna do tytułów z serii Persona, gdyby rozgrywały się na obcej planecie i nie wymagały grindu tudzież mordowania różnych istot. Dodatkowy plus za bycie totalnie woke (ja powiedziałbym humanistyczną, ciepłą i otwartą na mniejszości, ale wiecie o co chodzi), przez co może podrażnić wrzody żołądka różnych frustratów spod znaku Gamer Gate czy śledzenia wpływów złowrogiego Sweet Baby Inc. (najnowsza odsłona). I dobrze im tak, bucom.

Pod koniec września pograłem jeszcze trochę w Returnal na PS5 (niezła grafika, mocny klimat, fajna bohaterka, dobre wykorzystanie możliwości kontrolera DualSense), ale potem znowu zanurzyłem się w głąb kopalni krasnoludów i przepadłem do reszty. Przesyłam stamtąd ten raport, mam nadzieję że dotrze. Przyślijcie pomoc.

Co jest grane Q2 2024 – “slow gaming” na Steam Decku

Mini-podsumowanie pierwszego kwartału bieżącego roku wrzuciłem w połowie marca, obawiając się, że inaczej nie dam rady go dokończyć między graniem we wszystkie nowe gry Steam Decku. Nie pokrywało ono zatem ostatnich dwóch tygodni marca, od których teraz zaczynamy.

Podsumować je można jednym słowem: Hades. Nie dość, że przeszedłem całość do tego momentu w którym przestałem grać na Switchu (ukończona fabuła, wszystkie błogosławieństwa odblokowane, zostały jeszcze wyzwania Skelly’ego, skompletowanie darów Lustra i jakieś pojedyncze fragmenty dialogów), to na dodatek steamowe achievementy wciągnęły mnie w otchłań kompletyzmu. I choć nigdy nie miałem inklinacji do platynowania gier, tak tym razem jakoś nie mogłem odpuścić. Hades jest zatem jedyną grą na Steamie, którą oficjalnie ukończyłem w stu procentach. Wprawdzie teoretycznie mógłbym jeszcze zrobić ostatnie wyzwanie Skelly’ego, jednak jest ono tak piekielnie (ha, ha, nomen omen!) trudne, że nie planuję nawet próbować.

Valkyria Chronicles, jeden z ciepłych momentów pomiędzy całą tą rzeźnią.

Kiedy już skończyłem z Hadesem na początku kwietnia, poeksperymentowałem z innymi grami na Steam Decku i odrobinę pograłem na Switchu. Odrobinę, bo padł on łupem mojego synka, który zaanektował tę konsolę praktycznie dla siebie. Napiszę o tym może oddzielny tekst, bo jego przygody z graniem są znacznie zabawniejsze niż moje. Wracając do wspomnianych innych gier: zahaczyłem Unicorn Overlord na Switchu (śliczne i dobre gameplayowo), ostatecznie potwierdziłem, że najlepszą wersją Ys VIII: Lacrimosa of Dana, jest pecetowa na Steam Deck OLED (dręczyło mnie to od zeszłego roku), polatałem trochę w najnowszym Ace Combat i sprawdziłem jeszcze parę rzeczy. Po czym na wyprzedaży kupiłem za paręnaście złotych Valkyria Chronicles, tytuł sprzed szesnastu lat (naprawdę! rok produkcji to 2008!) i jak wsiąkłem, tak nie mogłem się odkleić.

W drugiej połowie kwietnia oraz maju grałem zatem w Valkyria Chronicles – grę, którą po raz pierwszy uruchomiłem w 2011 roku na swoim nowiutkim wtedy PlayStation 3. Wtedy dość szybko odbiłem się od niej, bo popełniłem błąd i potraktowałem ją poważnie, jak symulator realistycznego pola walki. Po wygranych potyczkach dostawałem zatem kiepskie oceny i zbyt mało pieniędzy oraz doświadczenia ażeby nadążać z rozwojem swoich żołnierzyków, co z kolei powodowało, że byli coraz słabsi w kolejnych misjach, więc znowu dostawałem kiepskie oceny i krąg się domykał. Byłem tym tak sfrustrowany, że – jak wykazało krótkie śledztwo w archiwach mojego maila – kupiłem Valkyria Chronicles w styczniu, a sprzedałem już w kwietniu 2011 roku.

Tymczasem jest to tylko gra, która ma swoje umowne zasady i nie należy próbować walczyć zgodnie z regułami zdrowego rozsądku czy sztuki wojennej, tylko zgodnie z regułami jej fikcyjnego świata. Najczęściej sprowadza się to zresztą do robienia speedrunów Alicią, która wbrew pozorom nie jest kruchą zwiadowczynią, tylko terminatorem w niewieściej skórze. Przebiegamy nią przez wrogie okopy, rozwalamy co tam jest do rozwalenia, zdobywamy tę czy inną flagę, po czym Valkyria Chronicles obsypuje nas walutą i punktami doświadczenia. Powtórzyć, spłukać. Trzynaście lat później wreszcie udało mi się przełamać ten przeklęty krąg i przejść całą grę: 20 maja ukończyłem główny wątek fabularny. 

Fanart Zagreusa i Melinoë

W międzyczasie na przełomie kwietnia i maja testowałem publiczną wersję próbną Hades II, wypuszczoną przez SuperGiant Games żeby sprawdzić kwestie sieciowe i inne. Mocno niedokończona była jeszcze ta wersja, ale już się fajnie zapowiadała. Chwilę potem na Steamie pojawiła się wersja Early Access, o wiele bardziej dopracowana i wypełniona treścią, wnosząc z opisów osób trzecich. Bardzo możliwe, że się na nią skuszę, nawet po pełnej cenie, która myślę, że wzrośnie po osiągnięciu statusu pełnej gry, tylko niech ogram chociaż trochę najnowszy backlog.

Na końcówce maja i w czerwcu odpaliłem kilka razy PlayStation 3, na początku na prośbę dziecka, któremu przypomniało się wcześniej mu pokazywane Critter Crunch. Ponieważ szybko poradziliśmy sobie z wersją demonstracyjną, spróbowałem kupić pełną, co nie jest obecnie łatwe. Sony w obawie przed kradzieżą danych przez shakowane konsole wymaga teraz wielu ekstra kroków. A potem od rzemyczka do koziczka: Critter Crunch jest jedną z niezbyt wielu tytułów na PS3 w pełnym 1080p, chciałem więc uzupełnić kolekcję pozostałymi. Jeden czy drugi zakup, już nie cyfrowy, zaczęło się kupowanie używanych gier na Allegro i OLX. Skoro tak, to jeszcze dokupmy brakujące exclusive’y, a może jeszcze jakieś polskie wydanie – i w ten sposób  nieco włączyło mi się kolekcjonerstwo. 

Rodzicielstwo w Critter Crunch wygląda całkiem podobnie do mnie objaśniającego gry wideo mojemu synkowi: w tle pękają punkty, tatuś wesoło rzyga tęczą, mały łyka to wszystko z radością.

Pierwsza konstatacja: matko, jak to wszystko podrożało! Jeszcze te dwa-trzy lata temu były to kwoty wysokie, ale akceptowalne, teraz niektóre tytuły chodzą już po paręset złotych. Druga konstatacja: sprzedawcy tylko patrzą, jak by tu kupującego orżnąć. Opisy pomijające ważne szczegóły, zdjęcia robione tak, żeby nie było widać defektów, albo wręcz przedstawiające inne egzemplarze. Znajduje się na szczęście uczciwych i sympatycznych sprzedających, ale głównie prywatnych, przy sklepach, lombardach i zawodowych sprzedawcach udających prywatnych, a na oko wykręcających wolumen zbliżony do sklepów – trzeba być bardzo czujnym i o wszystko dopytywać przed zakupem. Paradoksalnie, na przekór moim niegdysiejszym doświadczeniom, obecnie najbezpieczniej chyba kupować przez OLX w  wariancie z przesyłką OLX, gdzie sprzedający dostaje pieniądze dopiero wtedy, gdy kupujący potwierdzi, że wszystko jest w porządku. Z kolei Allegro Lokalnie to w ogóle totalna dżungla, odwołań ani reklamacji nie ma, anything goes

Pomarudziłem sobie, bo raz czy drugi dałem się naciąć, w tym także na grubszą kwotę. Mniejsza o detale. Niemniej kolekcja gier na PS3 trochę przytyła, a sama konsola wróciła do łask po dłuższej przerwie. Dobrze zrobione 720p daje radę, polskie dubbingi o dziwo całkiem niezłe, a i parę cieszących oko 1080p też się znajdzie, co z tego, że głównie 2D. Ja bardzo lubię ładne 2D. Wahałem się przy niektórych tytułach, czy warto je jeszcze kupować na PS3, czy może już lepiej na Switchu lub Steam Decku, ale stwierdziłem, że “why not both?”, tym bardziej, że fizyczne gry odchodzą już do lamusa, a rządek pudełek ładnie wygląda na półce. Będzie sobie stara “tatowa” konsola w piwnicy, będzie nieduża, acz ciesząca oko kolekcja ulubionych i/lub ekskluzywnych na nią tytułów. Ma to swój urok, jak przechodzę obok idąc na dół po mleko, wodę czy pranie, to gęba mi się śmieje jak na nią patrzę.

W międzyczasie od końcówki maja na Steam Decku wszedł Dorfromantik i wykosił konkurencję. Zachwycila mnie ta gra już w 2023 roku, nadal wciąga, nadal relaksuje i wprowadza w przyjemny trans spod znaku “jeszcze tylko jedna tura”. Obawiałem się, czy ma sens grać bez myszki, jak testowałem na Switchu jakoś mi nie weszło, jednak na Steam Decku dosyć szybko się przyzwyczaiłem, na moją zgubę zresztą. Gdy piszę te słowa jest początek lipca, Steam bezlitośnie podsumowuje, że grałem jakieś 120h, co niby przekłada się “tylko” na pięć dni grania bez przerwy na spanie, jedzenie i siku, ale w praktyce oznacza strasznie dużo czasu spędzonego na układaniu sielskich dioramek z heksagonalnych klocuszków zamiast zajmowania się innymi, bardziej potrzebnymi lub rozwijającymi rzeczami. Nawiasem mówiąc, mój synek uwielbia Dorfromatik, sam całkiem nieźle sobie radzi na Switchu, ale bardzo też lubi patrzeć jak ja gram. Zdarzyło się i tak, że obaj siedzieliśmy sobie na kanapie, jeden ze Switchem w małych łapkach, drugi ze Steam Deckiem w wielkich łapach, ramię w ramię bawiąc się tworzeniem idyllicznych krajobrazów i komentując nawzajem swoje dokonania. Nie wiem czy dobrze świadczy to o mnie jako rodzicu, natomiast na pewno dobrze o samej grze. Przestrzegam tylko przed wersją na Switcha jeśli ktoś chce grać na poważnie i bić rekordy, bo przy portowaniu coś pokręcono i przy dużych mapach zaczyna być słabo z wydajnością, co pół biedy, ale również z nowymi questami, których robi się za mało, by móc kontynuować rozgrywkę. 

Na zakończenie chciałem jeszcze podzielić się pewnym wnioskiem z tego kwartału. Jawne Sny zawsze były ostoją idei “slow gaming” i choć moja obecna luźna pisanina jest li-tylko cieniem tego, co kiedyś się tu pojawiało, to jednak podejście owo wciąż trzyma się mocno, w każdym razie u mnie. Jak widać, na przekór kapitalistycznej logice (“kupuj nowe! zapłać więcej!”), starsze gry nadal znakomicie bawią i dostarczają wielu godzin rozrywki, za ułamek ceny nowości. Spłaszczenie krzywej rozwoju technologicznego w naszej branży spowodowało, że tytuły sprzed kilku, a nawet kilkunastu lat, nie odstają jakoś straszliwie od nowości, zwłaszcza pod kątem gameplay’u czy grafiki, jeśli tylko opiera się ona na pomysłowej stylizacji, a nie na próbie osiągnięcia fotorealizmu. Wprawdzie wiedziałem to wszystko, ale ostatnie trzy miesiące wyjątkowo mi to unaoczniły. 

Z uwagi na pożary w Kanadzie ten banner nabrał profetycznego charakteru.

Mój pierwszy szał zakupowy po nabyciu Steam Decka kosztował sporo, lecz wcale niekoniecznie przełożył się na frajdę z grania. Najboleśniej rozczarowało mnie Diablo IV, o czym pisałem poprzednio i jeszcze nieraz napiszę. Dwieście złotych jak krew w piach. Tymczasem od marca do lipca bawiłem się rewelacyjnie trzem grami, które w dodatku już wcześniej poznałem: Valkyria Chronicles (ok. 17zł), Hades (ok. 39zł) i Dorfromantik (ok. 35zł). Każda na swój sposób cudowna, każda przepiękna, każda wciągająca. A całość za ułamek ceny modnych obecnie nowości. Lub niektórych starszych gier na PS3, ahem, ahem, jeśli wiecie co chcę powiedzieć. 

Teaser trailer: na zakończenie mogę podzielić się informacją, że w kolejnym podsumowaniu kwartału będzie o Control na Steam Decku, przynajmniej na początku. I jeszcze trochę o PSP.

Co jest grane Q1 2024 – kupiłem Steam Decka!

Pod koniec stycznia wpadła premia, a że właśnie czytałem wtedy o Steam Decku OLED i bardzo starałem się go sobie nie kupić, dało mi to pretekst do zignorowania głosu rozsądku. Podaruj sobie odrobinę luksusu czy jak to tam było w tej reklamie. Niby mam już Switcha OLED, ale OLED OLEDowi nierówny, o czym wiem już od dawna, bo w końcu moja ukochana Vita też miała ekran OLED i parę komórek w międzyczasie też. Poza tym różne rzeczy które wcześniej mnie od Steam Decka odstręczały zostały w nowym modelu poprawione niejako przy okazji: kontrolery, nagrzewanie, głośne wiatraczki, input lag, czas pracy na baterii, pojemność i szybkość dysku itp. itd. Jednak co Valve, to Valve. Podekscytowałem się, niemniej zapewne nie wydałbym tylu pieniędzy, ale akurat wpadła ta premia, no znak od niebios ani chybi. Klik, klik, kupione, zanim logiczna część umysłu zdążyła powstrzymać emocjonalną. “Aby gorącość serca nie przesłoniła ducha” mówi motto karate tradycyjnego – cóż, tu akurat przesłoniła.

No i tak.

Czytaj dalej →

Czym jest „Tetris”?

Słyszeliście o „Pulsarze”? To serwis naukowy tygodnika „Polityka”, zawierający nie tylko te teksty, które ukazują się na papierze, ale także przedruki ze „Scientific American”, „Wiedzy i Życia” oraz – przede wszystkim – materiały zamawiane specjalnie z myślą o „Pulsarze”.

Od pewnego czasu tam pisuję, na różne tematy. No i wreszcie przyszło mi napisać o grze. Czy raczej: o GRZE. „Tetris” to jest bowiem taki fenomen, z rozmaitych powodów, że wykracza poza skalę.

Pretekstem do refleksji o tej genialnej kreacji autorstwa Aleksieja Pażytnowa był niedawno opublikowany przez Apple TV+ film Jona S. Bairda:

Warto obejrzeć. Nie tyle dla filmu, ile dla historii, którą opowiada. Od razu uspokajam, nie trzeba kupować abonamentu, przez tydzień można oglądać wszystko gratis. Trzeba tylko pamiętać, by przed upływem tego terminu zrezygnować z subskrypcji, by nam Apple nie uszczupliło stanu konta karty kredytowej (standardowo trzeba podać numer przy rejestracji).

Tekst o „Tetrisie” możecie przeczytać tutaj. Serdecznie zapraszam, byłoby mi bardzo miło. No i ciekaw jestem, czy postrzegacie istotę tej gry podobnie.

„Pulsar” można czytać do pewnej liczby tekstów na miesiąc gratis (więc bez względu na to, kiedy natraficie na niniejszy wpis, wszystko powinno działać), po przekroczeniu tego limitu wymagana jest subskrypcja. Ale nie teraz – do 10 bm. trwają dni otwarte, dostępne jest wszystko.

Umieranie światła. O sensach przestrzeni w Dear Esther

Kilka dni temu miała miejsce ważna rocznica – dziesiąte urodziny Dear Esther, gry, która stała się impulsem do rozwoju gatunku nazywanego później „symulatorami chodzenia” (określenie najpierw dość pogardliwe, ale potem dla wielu twórców będące powodem do dumy). Z tej okazji – tekst Bartłomieja Musajewa o znaczeniach wpisanych w przestrzeń gry. – Paweł Schreiber

Jest późne popołudnie. Po lewej możemy tylko domyślić się linii horyzontu tam, gdzie niebo niepostrzeżenie przechodzi w morze. Po prawej mokre, połyskujące skały o niemal organicznej fakturze odcinają się na tle klifów, z których ostatni blednie w perspektywie powietrznej, istniejąc na granicy między materią a przywidzeniem. Słońce – czy raczej nierzeczywista emanacja słońca, światło z trudem przedostające się przez gęste chmury i załamujące w blade promienie – powoli przygotowuje się do zniknięcia, tworząc nastrój niespokojnego oczekiwania przed zmierzchem: porą liminalną, między dniem i nocą, jawą i snem, życiem i śmiercią. W oddali widać czerwony punkt, błędny ognik wieńczący widmową iglicę – tam prawdopodobnie znajduje się kres naszej podróży.

Czytaj dalej →

Powrót do przyszłości. Pandemia, pies, słowo i wino.

Drodzy czytelnicy&czytelniczki Jawnych Snów – poznajcie Magdę Dreinert. Jak niektórzy pewnie wiedzą, od lat trąbię w różnych miejscach o tym, jak uwielbiam serię Thief, ale moje uthiefienie to przy uthiefieniu Magdy pikuś. Nie tylko poprzechodziła wszystkie części serii na wszystkie możliwe sposoby, ale uczestniczyła też np. w tworzeniu polskich wersji fanowskich misji. Tu opisuje, jak się wraca do ukochanej gry po latach. Miłej lektury – ja już milknę i oddaję głos Magdzie. – Paweł Schreiber

Mój pies uprawia LARP.

Fakt ten uświadomiłam sobie niedawno. Amber czasem udaje, że śpi, aby natychmiast wykorzystać moment człowieczej nieuwagi, by bezszelestnie przechwycić nie jedną, lecz dwie (!) skarpetki w małej, niewinnej psiej mordce, po czym chyłkiem przemykać się po pokojach, poszukując godnej łupu kryjówki. Do niedawna uważałam, iż mój pies uskutecznia swoje zapędy kleptomańskie. Jakże się myliłam – po prostu uprawia LARP. Każdy w końcu gra tak, jak mu ewolucja daje: skoro przeciwstawne kciuki się nie wykształciły, jak Bogu ducha winny pies ma utrzymać myszkę? Nie poradzi. Grę komputerową może tylko oglądać z kanapy, której niewielki fragment łaskawie udostępnia człowiekowi. Toż to niesprawiedliwość dziejowa. Z kolei LARP jako mistrz złodziejski wykradający kolejną parę skarpetek to hobby, które bynajmniej nie dyskryminuje psów.

Czytaj dalej →

Droga Ellie


Dziś w tygodniku „Polityka” ukazał się mój tekst o „The Last of Us Part II” – grze, która zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Mam nadzieję, że udało mi się uzasadnić, dlaczego. I dlaczego uważam dzieło Neila Druckmanna i studia Naughty Dog za wybitne. Artykuł omawia „The Last of Us Part II” obszernie, na dwóch stronach pisma.

Jeśli już graliście, może ciekawe okaże się dla Was skonfrontowanie swoich przemyśleń z moimi. Jeśli dopiero się przymierzacie do tej gry lub jesteście w trakcie – zachęcam do lektury dopiero po ukończeniu „The Last…”. Ważne jest bowiem, by pewnych rzeczy nie wiedzieć przedwcześnie, dać się tej grze zaskoczyć. A co nieco, niestety, musiałem w tej recenzji zdradzić. Jeśli z kolei planujecie granie dopiero w nieokreślonej przyszłości lub wcale, bo nie macie takiej możliwości – tekst można przeczytać teraz. Internet już zaczyna buzować od spoilerów, nie unikniecie ich tak czy owak w najbliższych tygodniach.

Kontynuacji historii Ellie i Joela poświęciliśmy też w „Polityce” podcast „Kultura na weekend”, odc. 22. Większych spoilerów tu chyba nie ma, można słuchać bezpiecznie. Rozmowę prowadzi Bartek Chaciński, o grze dyskutują Michał R. Wiśniewski, który napisał recenzję „The Last of Us Part II” do miesięcznika „Pixel” (jeszcze nie ma tego numeru w sprzedaży) oraz autor tych słów.

„Cyberpunk 2077” – na to czekamy?

Po raz pierwszy przymierzałem się do tych rozważań rok temu, po pierwszej prezentacji rozgrywki w „Cyberpunku 2077”. Termin premiery wydawał się jeszcze odległy, bo nieokreślony. Można było życzliwie zakładać, że ekipa CD Projektu RED, chętnie powtarzająca za Blizzardem, że gra trafi do sprzedaży „when it’s done”, zdąży zrobić wszystko jak należy, równając co najmniej do wysokich standardów „Wiedźmina 3”. Postanowiłem zatem zachować wątpliwości dla siebie. Niektórym dałem potem wyraz w artykułach pisanych do „Polityki”, ale były to uwagi marginalne, bez zagłębiania się w szczegóły. Dziś natomiast wejdę z premedytacją w buty adwokata diabła i już bez taryfy ulgowej wyliczę trawiące mnie niepokoje. Niedawno brałem udział w kolejnym pokazie i, cóż – nie wyglądało to bosko. A niecały rok, jaki został do premiery zapowiedzianej na 16 kwietnia, to zbyt mało, by mieć wielkie nadzieje na znaczące zmiany.

Aby było to absolutnie jasne: wysoko cenię CD Projekt RED za znakomitą trylogię o Wiedźminie. Mam też wciąż, mimo poniższych wątpliwości, szczerą nadzieję, że „Cyberpunk 2077” okaże się rewelacyjną grą, nawet gdyby miał nie okazać się rewelacyjnym erpegiem. Więcej: wciąż nie wykluczam, że także jako RPG zyska uznanie jako godny następca „Wiedźmina 3”. Po prostu uważam, że szanse na status „RPG dekady”, jaki wróży tej grze hasłem na okładce najnowsza edycja magazynu „PC Gamer”, „Cyberpunk 2077” ma nader znikome. Nie dlatego, że CD Projekt RED nie jest już zdolny do zrobienia rewelacyjnego erpega – bo wypada uprzejmie założyć, że nadal są w tym świetni – ale dlatego, że projektanci gry niesłychanie utrudnili sobie osiągnięcie tego celu za sprawą ryzykownych decyzji strategicznych o fundamentalnym znaczeniu.

Czytaj dalej →

Wiktor Antonow – KONTRwywiad

Wiktor Antonow powiedział kiedyś, że stworzenie miasta jest przywilejem zarezerwowanym dla dyktatorów, królów i władców, w dzisiejszych czasach bowiem nikt nie może zaprojektować miast od zera – jedynym wyjątkiem są gry wideo oraz animacje. Wie o czym mówi: w ciągu ostatnich dwudziestu lat spędzonych w branży rozrywkowej pełnił między innymi role projektanta wzornictwa przemysłowego, artysty koncepcyjnego, dyrektora artystycznego i konsultanta kreatywnego. Jednak jego znakiem rozpoznawczym stały się stworzone przezeń wirtualne miasta City 17 (“Half-Life 2”, 2004) oraz Dunwall (“Dishonored”, 2012), dystopijne metropolie które zwiedziły miliony graczy na całym świecie. We wrześniu Antonow był gościem konferencji Digital Cultures w Warszawie, a po prelekcji dzięki pośrednictwu Pawła Schreibera miałem okazję przeprowadzić z nim wywiad dla „Dwutygodnika”. Czytaj dalej →

Co się niesie w CMSie?

Lato, mimo że chłodne i deszczowe, trwa w najlepsze, a na Jawnych znowu pusto, jak w nadmorskiej miejscowości gdy pogoda nie dopisuje. Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei, bo za kulisami parę rzeczy nabiera literek i czeka na stosowny moment. Niektóre to okolicznościowe ogłoszenia, które planuję wrzucić, gdy już będzie wiadomo że coś się ukaże gdzieś indziej – okraszone jakąś anegdotkę która się nie zmieściła lub wypadła z druku. A jak się okaże, że się nie ukaże, to się wtedy wrzuci na Jawne całość, więc nie przepadnie.  Czytaj dalej →