Plecionki

Jak to się wszystko razem jednak plecie i przeplata, jak spaghetti. Najpierw przeczytałem w czwartym numerze Retro, że w grudniu 2022 roku po długiej walce z rakiem zmarł Archer MacLean i zrobiło mi się smutno. Większości graczy kojarzy się on z rozmaitymi odsłonami gier bilardowych, poczynając od Jimmy White’s 'Whirlwind’ Snooker. Mnie jednak najbardziej zapadły w pamięć dwie inne jego gry, International Karate + na Amigę oraz Archer MacLean’s Mercury na PSP. 

Czerwony na pewno, proszę senseja.

Pierwsza z nich z kolorową i niesamowicie płynną na swoje czasy grafiką była w moich oczach jednym z symboli Amigi, komputera na który nie było nas stać. Zabawa z IK+ u kolegów dysponujących Amigą zawsze była przednia, śmiechu było co niemiara, a to ktoś kogoś znokautował w zabawny sposób, na przykład z tzw. “dyńki”, a to któremuś karatece spadły spodnie. Być może tym bardziej rezonowała mi ta gra, że sam od małego ćwiczyłem karate. W tle widniała bardzo japońska brama torii, co mogło być kolejnym przyczynkiem do mojej kiełkującej fascynacji tym krajem. Kto wie.

W ruchu wyglądało to lepiej niż na statycznym obrazku.

Druga gra była jednym z tytułów startowych na PSP, konsoli którą nabyłem w Japonii i która w znaczący sposób ukształtowała mnie jako gracza. Nie ma chyba drugiej platformy gdzie ograłbym tyle gier i o której tyle bym wiedział, z nieśmiałymi próbami kodowania włącznie (sic!). Teraz zarówno rozgrywka, jak i oprawa graficzna mogą wydawać się trywialne, ale w okolicach 2005 roku spędziłem mnóstwo czasu balansując połyskującymi kroplami rtęci na futurystycznych torach przeszkód. Archer MacLean’s Mercury bardzo ładnie wyglądała i jakoś tak pasowała do PSP z jego biblioteczką zakręconych tytułów. Dała mi więcej frajdy niż ogrywane w podobnym czasie Grand Theft Auto: Vice City Stories, znacznie bardziej przecież popularne i zaawansowane technologicznie.

Jak przez mgłę pamiętam jeszcze z epoki ośmiu bitów grę Dropzone, mylącą mi się jednak z Defenderem, z którego Archer MacLean odgapił tyle elementów, że aż dziwne że nie został pozwany o plagiat. I właśnie przez Dropzone wszystko to splotło się jeszcze z kolejnym wątkiem, a mianowicie okładką książki “Broń Chaosu” brytyjskiego pisarza Colina Kappa.

Swoją drogą to całkiem przyzwoite science-fiction.

W Polsce powieść tę wydało Wydawnictwo Temark we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, czasach, kiedy z prawami autorskimi bywało bardzo różnie. Wydawnictwo na wszelki wypadek nie zamieściło informacji o tym kto rzeczoną okładkę zilustrował, podobnie zresztą jak w pierwszej części tej dylogii, zatytułowanej “Formy Chaosu”. Tam akurat było łatwo zgadnąć, na okładce prężyła się długowłosa dziewoja w obcisłym kombinezonie, ściśle przylegającym do jej pośladków, charakterystyczny styl zdradzał, że autorem jest Louis Royo. “Broń Chaosu” natomiast ozdobiona była ponuro wyglądającym retro-futurystycznym żołnierzem w ciężkiej zbroi i hełmie na murach jakiejś gargantuicznej cytadeli, w tle masyw górski i zachodzące słońce, a może odległy wybuch atomowy, ciężko stwierdzić. Styl zupełnie inny, przez lata jakoś nie udało się zidentyfikować. Być może nawet mignął mi ten obrazek gdzieś w otchłaniach internetu, ale artysta pozostawał nieznany. 

A jeszcze Psygnosis, łezka się w oku kręci.

I otóż dzisiaj przeglądałem listę gier na SNES-a gdy wpadła mi w oko okładka gry Archera MacLeana Super Dropzone, na której widniał dokładnie ten sam ponury żołnierz w pancerzu. O nie, pomyślałem sobie, teraz to już nie odpuszczę. Dziesięć minut z Google Lens później wiedziałem już, że autorem obu okładek, growej i książkowej, jest brytyjski artysta Les Edwards, zaś pierwotnie użyto tej grafiki w angielskim wydaniu “Lost Dorsai” (polski tytuł “Zaginiony Dorsaj”, piąta część cyklu Gordona R. Dicksona). Dokładne wydanie to Orbit paperback z 1991 roku. Przy okazji dowiedziałem się również, że ilustracja znalazła się na okładce instrukcji i plakatu reklamowego Super Dropzone, a także składanki metalowej na winylu pod tytułem “Welcome To The Metal Zone”, oraz że Les Edwards namalował parę obrazów z uniwersum Świata Dysku do kalendarzy Terry’ego Pratchetta, całkiem zresztą ładnych

Żołnierz w pełnej krasie.

No i tak to się plecie i przeplata, tam Terry Pratchett, tu Archer MacLean, ówdzie Colin Kapp, jeszcze gdzie indziej Les Edwards, a wszystko połączone. Jak spaghetti, przecież pisałem. Puenty brak, chyba tylko taka, że czasem ludzie mnie pytają “a skąd ty wiesz takie rzeczy?” O właśnie tak, pociągnę za jedną niteczkę tego makaronu, potem za drugą i niechcący dwie godziny później mózg mam pełen takich nikomu do niczego niepotrzebnych informacji. Potem ja też plotę, tyle że trzy po trzy, na szczęscie na niszowym blogu, więc szkodliwość społeczna niska. Zamiast to czytać, uczcijcie pamięć Archera MacLeana partyjką w International Karate +, pożytku tyle samo, a weselej.

Oops.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *