Archiwa tagu: Bulletstorm

Niesławnie złym będąc gorszym się uczynię

W starym, a więc dobrym rysunku Mleczki facet rzecze do faceta mniej więcej coś takiego: „Jest pan ankieterem i pyta się pan, co mi się nie podoba? Pan mi się nie podoba”. Ostatnio też tak mam, czy nawet bardziej, nie podoba mi się zupełnie nic.

Piękny listopad mamy tego lata, Lepper właśnie się targnął, Warszawa, moje miasto aktualne, zostało skutecznie rozkopane, za to Kraków, ma przeszła mieścina, wyrzekł się swych dóbr najprzedniejszych, konkretnie wypieprzając bukinistów z dworca i zamykając akwen wodny na Zakrzówku przed społeczeństwem, spragnionym kąpieli lub skoku na łeb po śmierć. Piszę te słowa w ruchomym kawałku piekła zwanym dla niepoznaki taborem, za moim oknem wali się Bytom i nawet sympatii dla księdza Natanka nie zdołałem utrzymać po tym, jak przedstawił zarys projektu nowej flagi dla naszego sypiącego się kraju. Chciałoby się rzec, żeby chociaż gry grały!

Czytaj dalej →

Przegrywamy (3): Tata przegrywa, ale gra dalej!

Smutny to obraz rynku gier dla dzieci, który Olaf nakreślił w tekście z okazji 1 czerwca. Dobrze, że nie mogę się z nim zgodzić. Wybór tytułów dla dzieci, także w wieku… bardziej zaawansowanym, jest znacznie szerszy od wyboru specyficznie dla dorosłych. Trochę tak jak z proporcjami między znaczeniem święta dziecka i ojca. Ale ponieważ jednak Dzień Taty dziś mamy – obiecuję, że tekst będzie miał wydźwięk w sumie pozytywny.

Czytaj dalej →

O łajdactwie (2): Mechaniczna pomarańcza

W poprzednim odcinku tekstu o obecności i roli łajdactwa w grach wideo pisałem przede wszystkim o tym, jak sobie z łajdactwem radził dramat i teatr elżbietański. Pokazywanie nawet najbardziej widowiskowych przykładów podłości nie budziło w nim zbytnich kontrowersji o tyle, o ile to, co pojawiało się na scenie, nie naruszało podstawowego porządku moralnego świata – w takim znaczeniu, w jakim go pojmowała ówczesna publiczność. Ludzi można było na scenie (lub na zapleczu) do woli upokarzać, mordować i ćwiartować tak długo, jak było to a) przejawem słusznej zemsty, b) aktem w odpowiednim czasie ukaranym. Wilk był syty i owca cała – bo publiczność bardzo chętnie oglądała, jak krew chlapie na boki, a jednocześnie całość miała wydźwięk bardzo moralizujący. Obłuda? A gdzież. Samo życie. Również dzisiaj. Również w grach.
Czytaj dalej →

Galeria Snów: War never changes

A Skamandriosa, co łowcą był świetnym, syna Strofiosa,

Wódz Menelaos powalił żeleźcem ostrym swej włóczni.

Był to myśliwy szlachetny. Artemis go sama uczyła

Trafiać wszelką zwierzynę, żywioną przez lasy na górach.

Lecz mu nie przyszła z pomocą Artemis pociskom życzliwa

Ani też biegłość w miotaniu strzał celnych, a był nią wsławiony,

gdyż Menelaos Atryda, co znany ciosami był włóczni,

Podczas ucieczki wprost w plecy go trafił i przeszył swą włócznią

W środku pomiedzy barkami. Na wskroś mu plecy przeorał,

Twarzą w proch runął Skamandrios, aż na nim zbroja dźwięknęła.

Czytaj dalej →

Centaur, nie wielbłąd

Na początku mojej drogi dziennikarskiej pewien doświadczony redaktor życzliwie ostrzegł mnie przed nieuniknionym. Lekcja ta, przełożona na język barw, brzmiała mniej więcej tak: „Wiele razy zdarzy się, że gdy napiszesz coś na żółto, pomarańczowi zarzucą ci, że to zieleń, a zieloni – że pomarańcz. Nie przejmuj się. Będzie to znak, że trzymasz własny kurs”.

Nie zliczę, ile razy spełniało się tamto proroctwo. Ze stoickim spokojem przyjąłem zatem i to, iż po mojej relacji z pokazu gry „Bulletstorm” jedni – czy to off, czy to on the record – dawali wyraz zdziwieniu, że kręcę nosem na z założenia prostą przecież zręcznościową zabawę bez pretensji do bycia czymkolwiek innym, drudzy – że w ogóle chciało mi się tracić czas na taki chłam.

Tak chyba musiało być. Bez względu na to, jak wielkimi literami napisałbym, że JESZCZE NIE OCENIŁEM tego tytułu, odbiór nie mógłby być inny. Taka już nasza natura, że w relacji z pierwszych wrażeń odruchowo doszukujemy się przesłanek ostatecznego werdyktu.

Czytaj dalej →

Pierwszy deszcz

Byłem dziś na pokazie gry „Bulletstorm”. Grałem około godziny, jakimiś wstępnymi wrażeniami już mogę się ostrożnie podzielić. Zanim zasiadłem przed ekranem komputera, wzgardziwszy konsolą (inny krył się za tym zamysł, niż pewnie myślicie – o tym potem), wysłuchałem wprowadzenia szefa studia People Can Fly Adriana Chmielarza. Uczciwie zapowiadającego, co nas czeka. Zresztą na monitorach obok leciał film anonsujący grę, i tak wszystko było już jasne. Lektor charczał swoje kwestie po angielsku, tłumacze z inwencją przybliżyli nam to za pomocą napisów. Jako że były wśród nas damy, i to takie, które po nocach chyba nie rżną w „Counter-Strike’a” czy inne „Call of Duty”, serce me emanowało spontanicznym współczuciem.

Piszę z pamięci, ale słowa wspomnianego dyrektora kreatywnego PCF brzmiały mniej więcej tak: „Często oskarża się gry komputerowe o brak głębszych treści oraz epatowanie wulgarnością i przemocą. Zrobiliśmy wszystko, by sprostać tej opinii”.

Kimże ja jestem, by komentować słowa głównego twórcy „Deszczu kul”?
Pokornie chyląc czoło, mogę tylko rzec: szczera prawda.

Czytaj dalej →