Kiedy rok temu z okładem rozpocząłem przygodę z najtrudniejszą grą gasnącej generacji konsol, nie przypuszczałem, że tyle to potrwa. Ani że będzie tak wesoło. Swoje doświadczenia związane z przygodą raportowałem na bieżąco tutaj, na Jawnych Snach. Teraz je streszczę, gdyż, co nieskończenie smutne, nie ma jeszcze przymusu czytania Orbitowskiego.
Wpierw wypada przypomnieć, że jestem idiotą i do grania w gry nadaję się mniej więcej tak, jak prosię do jazdy figurowej na łyżwach. Jestem nieuważny, niecierpliwy i na wpół ślepy – nim dostrzegę wroga, ten rozkwasi mi głowę. Nie potrafię budować postaci ani prowadzić statystyk, czary są dla mnie za trudne, więc po prostu ich nie używam. W wizji wojownika, wyrąbującego sobie drogę przy pomocy zakrwawionej pały kryje się coś majestatycznie pięknego.