Jak to na wojence ładnie, kiedy pad z dłoni wypadnie

Leci w niebo ptaszek złoty

Laur pokoju w dziobie niesie

Czy doniesie? Nie doniesie

Bo zastrzelił go pan w dresie.

Autor nieznany (i poszukiwany)

Wedle powszechnej opinii Dania nie jest potęgą militarną. Nie zawsze tak było. Mało tego, w przeszłości walczyliśmy ramię w ramię z naszymi północnymi sąsiadami. Wielki pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek wybrał się nawet do Danii z wojskiem i uczestniczył w kampanii szwedzkiej. Z rozczuleniem wspomina nieszczęsnych żołnierzy Karola Gustawa próbujących ujść z wieży, którą sam podpalił. „A w morze jako żaby wpadali”, pisze uszczęśliwiony. Po odniesionym zwycięstwie wojsko polskie ustawiło ołtarz polowy, kapelan już zabierał się za odprawianie nabożeństwa dziękczynnego, gdy okazało się, że brakuje ministrantów. Wielki pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek okazał się chętny do tego zadania, lecz ujawnił się kłopot. Otóż wielki pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek był cały w jusze pomordowanych przeciwników. Czy godzi się służyć do mszy w takim stroju?; pytano. Rzecz rozstrzygnął ksiądz, tymi oto słowy: „Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg krwią rozlaną dla Imienia Swego”.

Tak to drzewiej na wojnie bywało. Rzucony na ziemię duńską, między kebab i ścieżkę rowerową postanowiłem dowiedzieć się, jak wojna wygląda współcześnie, a ponieważ tyle słyszałem o kształcącej funkcji gier wideo, zdarłem ochoczo folię z najnowszego „Battlefielda”. Podobno ta seria, wraz z konkurencyjnym „Call of Duty” napędza rekrutów do amerykańskiej armii. Jeśli ktoś pod wpływem gry postanawia pójść na trepa, znaczy to, że mamy do czynienia z prawdziwym fenomenem. I rzeczywiście. Anemiczność pierwszych misji skłoniła mnie do rozważenia dezercji, ale potem zassało niczym ruletka. Gdyby ktoś stanął mi za plecami podczas grania, miałby niezłą uciechę. Zobaczyłby, jak stuprocentowy dureń gnie swoje nieforemne ciało przed telewizorem, wywrzaskując głosem mordercy: „Masz, skurwysynu!”. Zaprawdę, odczuwałem dziką radość na widok obłoczków krwi wokół głów przeciwników, cieszyły mnie wybuchające czołgi i samoloty spadające dziobem ku pustyni, ze skwierczącymi ciałami lotników w środku. Och, nie. To skwierczenie sam musiałem sobie dopowiedzieć. Ot, potęga sugestii.

Nie bawię się w przemoc dla przemocy jeno; ta zawsze musi służyć celom wyższym, w tym wypadku edukacyjnym. Haniebnie krótka rozgrywka nauczyła mnie o wojnie więcej niż wszystkie filmy razem wzięte, z „Hurt Locker” na przedzie.

„Hurt Locker”

Informacja pierwsza. Na wojnie zawsze biorę udział po stronie silniejszych. W tym konkretnie przypadku, jako żołnierz amerykańskiej armii muszę rozprawić się z potęgą militarną o zasięgu wszechświatowym, czyli wojskiem opływającego w mleko i miód Iranu (jak wskazują ostatnie wydarzenia, gra wyprzedza rzeczywistość). Następnie muszę porozwalać trochę terrorystów. Ci, jak wiadomo, są potęgą, przy której klękają wszystkie wojska świata, mają więcej złota niż leży na dnie oceanów, a ich zasoby energetyczne przewyższają te zgromadzone na Słońcu. Wydawałoby się, że do rozwalenia tej międzynarodowej ośmiornicy nie wystarczy sił i środków zgromadzonych w całym Wolnym Świecie, koniec końców sprawę załatwia dwóch gości, w tym jeden chory na chorobę popromienną i drugi, na którego uwzięli się wszyscy z własnym rządem na czele.

Wyzłośliwiam się niesłychanie, ale zaszło wyraźne odwrócenie proporcji. Pewną tradycją gier – wywiedzioną ze starszych gałęzi kultury popularnej – jest przeciwstawienie tłumowi samotnego Herkulesa. Mógł być nim książę Persji, Marcus Fenix, Master Chief czy nawet nieszczęsny Pac-man. W ten sposób gra stawała się opowieścią o bohaterze, zmagającym się niestrudzenie z potężniejszym przeciwnikiem, mimo mikroskopijnych szans. Grając w „Battlefield 3”, stałem się jedynie paluszkiem niewzruszonej potęgi.

Informacja druga. Amerykańska armia nigdy nie popełnia zbrodni wojennych i dopuszczam możliwość, że mój żołnierz zaraz po dopełnieniu ostatniego zadania pogalopował do najbliższego lasu celem dokarmiania sarenek. Walka prowadzona jest w sposób honorowy, a przynajmniej czysty. Strzelamy wyłącznie do uzbrojonych przeciwników, odnośnie których nie mamy wątpliwości, że są terrorystami, ewentualnie obcinają kobietom nosy. Ten zabieg, choć dość komiczny, ma głębokie uzasadnienie wynikające z propagandowego aspektu gier wojennych. Dobrze, gdy lud wierzy w nieskazitelność swojego wojska i ma żołnierzy za bohaterów. Zresztą, amerykańscy generałowie prędzej wrzucą granat do sierocińca, nim zgodzą się na szarganie wizerunku. Pewne problemy narzuca sam charakter wojny z terrorem, będącej w większości przypadków zmaganiem się z partyzantką, co z kolei narzuca rozwiązania mocno nieetyczne. W „Battlefieldzie” dochodzi do próby zdetonowania bomby jądrowej w centrum Paryża. Powstrzymanie zamachowców zakłada konieczność rajdu przez miasto, bez oszczędzania cywilów i dzielnych policjantów. Amerykański żołnierz nie może podjąć się takiego zadania. Na szczęście mamy Ruskich.

Informacja trzecia, czyli zmiana statusu Ruskich. Najpierw należy wyjaśnić jedną bardzo istotną sprawę. Używając słowa „Ruskie”, nie mam na myśli ludzi narodowości rosyjskiej, zamieszkujących szczególnie licznie tereny między Ukrainą i Chinami. Chodzi o pewna figurę popkulturową, nieodrodne dziecię baby wyjętej z baby i krasnoarmiejca. Taki osobnik wcześniej plątał szyki Jamesa Bonda, teraz używany jest do odmiennych celów. Z Ruskim nigdy nic nie wiadomo, poza jednym tylko – człek to uczciwy i jeśli obiecuje, że kogoś zabije, niezawodnie to uczyni. Zwykł chadzać własnymi ścieżkami i własnych interesów pilnować. Takiego osobnika, wyposażonego w karabin, z petem w gębie i szklanką wódy przyrośniętą do dłoni niekiedy można nakłonić do czynienia zła w dobrym celu. W tym akurat przypadku niejaki Dima wyręcza Amerykanów podczas misji w Paryżu, a że mu wsio rawno, siecze długimi seriami przez ciała prawych obywateli. Pod koniec jeszcze zbałamuci prawego żołnierza ku jeszcze większej prawości i razem uratują świat, choć strzelali do siebie jeszcze trzy minuty wcześniej. W ten sposób Ruski, dawny zły, zmienia się w dżokera. Jest kartą, której możemy spróbować użyć w zależności od okoliczności.

Informacja ostatnia. Wojen już nie ma, szczęśliwie zapanował pokój. Istnieją interwencje pokojowe oraz starcia wynikłe w skutek nieprzewidzianych okoliczności, spisku grupy terrorystów oraz szczególnej złośliwości Stwórcy, który uznał za słuszne cisnąć Amerykańców i Ruskich na ten sam spłachetek ziemi niczyjej. O, szczęsne czasy! O, pokoju złoty! Mą radość męczą jednie wątpliwości odnośnie tego, w czym właściwie wziąłem udział. Uczestniczyłem w atakach piechoty na obiekty cywilne. Strzelałem się z Ruskimi. Walczyłem w powietrzu i strzelałem z czołgu do czołgu, bez sensu swoją drogą. Zrzucałem bomby na głowy bezbronnych lotników. Ubiłem przynajmniej tuzin francuskich policjantów. Wielki pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek to wszystko zebrane do kupy nazwałby wojną, ale mnie brakuje słowa.

A ponieważ zacząłem anegdotką, to anegdotką skończę. Parę lat temu pojechałem jako roadie z zespołem metalowym na koncert do Berlina. Tłukliśmy się w busie. Piliśmy whisky z gwinta od bladego świtu, a spaliśmy we dwóch na ciasnym łóżku w najtańszym hotelu. Wiózł nas człowiek o wszystko mówiącej ksywie Piwcok. Było wspaniale. Przed koncertem pojechaliśmy na lotnisko odebrać perkusistę kapeli, który przylatywał z Londynu. Traf chciał, że nosił ksywę Wojna. Pojechaliśmy pod terminal, a że nikomu nie marzyło się zapłacenie za parking, przycupnęliśmy vanem przy jakimś trawniku. Wysiadłem na papierosa, za mną wyszedł facet z zespołu, zapalił i zaczął się martwić. Mówił, że lepiej, żebyśmy jednak pojechali na parking, bo jeszcze polizei, a my nicht verstehen. Mandat jak nic.

– Spokojnie – powiedziałem na to. – Policja zapyta, co tutaj robimy, a my zgodnie z prawdą odpowiemy, że czekamy na Wojnę. Niemcy mają szmergla na tym punkcie gdzieś tak od czterdziestego piątego. Nie bój się. Nic nam nie zrobią.

Kto wie, może o tego Wojnę w grach chodzi?

4 odpowiedzi do “Jak to na wojence ładnie, kiedy pad z dłoni wypadnie

  1. Tomasz Ilnicki

    „Podobno ta seria, wraz z konkurencyjnym „Call of Duty” napędza rekrutów do amerykańskiej armii. Jeśli ktoś pod wpływem gry postanawia pójść na trepa, znaczy to, że mamy do czynienia z prawdziwym fenomenem.”

    Albo z prawdziwą , bezdenną głupotą.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Ilnicki

      Proszę wybaczyć, ale nie mogłem się powstrzymać :) Poza tym tekst jest świetny. Zawarta w nim ironia (a może nawet sarkazm) została wpleciona z niebywałym kunsztem.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *