Archiwa tagu: Steam Deck

Co jest grane Q2 2024 – “slow gaming” na Steam Decku

Mini-posumowanie pierwszego kwartału bieżącego roku wrzuciłem w połowie marca, obawiając się, że inaczej nie dam rady go dokończyć między graniem we wszystkie nowe gry Steam Decku. Nie pokrywało ono zatem ostatnich dwóch tygodni marca, od których teraz zaczynamy.

Podsumować je można jednym słowem: Hades. Nie dość, że przeszedłem całość do tego momentu w którym przestałem grać na Switchu (ukończona fabuła, wszystkie błogosławieństwa odblokowane, zostały jeszcze wyzwania Skelly’ego, skompletowanie darów Lustra i jakieś pojedyncze fragmenty dialogów), to na dodatek steamowe achievementy wciągnęły mnie w otchłań kompletyzmu. I choć nigdy nie miałem inklinacji do platynowania gier, tak tym razem jakoś nie mogłem odpuścić. Hades jest zatem jedyną grą na Steamie, którą oficjalnie ukończyłem w stu procentach. Wprawdzie teoretycznie mógłbym jeszcze zrobić ostatnie wyzwanie Skelly’ego, jednak jest ono tak piekielnie (ha, ha, nomen omen!) trudne, że nie planuję nawet próbować.

Valkyria Chronicles, jeden z ciepłych momentów pomiędzy całą tą rzeźnią.

Kiedy już skończyłem z Hadesem na początku kwietnia, poeksperymentowałem z innymi grami na Steam Decku i odrobinę pograłem na Switchu. Odrobinę, bo padł on łupem mojego synka, który zaanektował tę konsolę praktycznie dla siebie. Napiszę o tym może oddzielny tekst, bo jego przygody z graniem są znacznie zabawniejsze niż moje. Wracając do wspomnianych innych gier: zahaczyłem Unicorn Overlord na Switchu (śliczne i dobre gameplayowo), ostatecznie potwierdziłem, że najlepszą wersją Ys VIII: Lacrimosa of Dana, jest pecetowa na Steam Deck OLED (dręczyło mnie to od zeszłego roku), polatałem trochę w najnowszym Ace Combat i sprawdziłem jeszcze parę rzeczy. Po czym na wyprzedaży kupiłem za paręnaście złotych Valkyria Chronicles, tytuł sprzed szesnastu lat (naprawdę! rok produkcji to 2008!) i jak wsiąkłem, tak nie mogłem się odkleić.

W drugiej połowie kwietnia oraz maju grałem zatem w Valkyria Chronicles – grę, którą po raz pierwszy uruchomiłem w 2011 roku na swoim nowiutkim wtedy PlayStation 3. Wtedy dość szybko odbiłem się od niej, bo popełniłem błąd i potraktowałem ją poważnie, jak symulator realistycznego pola walki. Po wygranych potyczkach dostawałem zatem kiepskie oceny i zbyt mało pieniędzy oraz doświadczenia ażeby nadążać z rozwojem swoich żołnierzyków, co z kolei powodowało, że byli coraz słabsi w kolejnych misjach, więc znowu dostawałem kiepskie oceny i krąg się domykał. Byłem tym tak sfrustrowany, że – jak wykazało krótkie śledztwo w archiwach mojego maila – kupiłem Valkyria Chronicles w styczniu, a sprzedałem już w kwietniu 2011 roku.

Tymczasem jest to tylko gra, która ma swoje umowne zasady i nie należy próbować walczyć zgodnie z regułami zdrowego rozsądku czy sztuki wojennej, tylko zgodnie z regułami jej fikcyjnego świata. Najczęściej sprowadza się to zresztą do robienia speedrunów Alicią, która wbrew pozorom nie jest kruchą zwiadowczynią, tylko terminatorem w niewieściej skórze. Przebiegamy nią przez wrogie okopy, rozwalamy co tam jest do rozwalenia, zdobywamy tę czy inną flagę, po czym Valkyria Chronicles obsypuje nas walutą i punktami doświadczenia. Powtórzyć, spłukać. Trzynaście lat później wreszcie udało mi się przełamać ten przeklęty krąg i przejść całą grę: 20 maja ukończyłem główny wątek fabularny. 

Fanart Zagreusa i Melinoë

W międzyczasie na przełomie kwietnia i maja testowałem publiczną wersję próbną Hades II, wypuszczoną przez SuperGiant Games żeby sprawdzić kwestie sieciowe i inne. Mocno niedokończona była jeszcze ta wersja, ale już się fajnie zapowiadała. Chwilę potem na Steamie pojawiła się wersja Early Access, o wiele bardziej dopracowana i wypełniona treścią, wnosząc z opisów osób trzecich. Bardzo możliwe, że się na nią skuszę, nawet po pełnej cenie, która myślę, że wzrośnie po osiągnięciu statusu pełnej gry, tylko niech ogram chociaż trochę najnowszy backlog.

Na końcówce maja i w czerwcu odpaliłem kilka razy PlayStation 3, na początku na prośbę dziecka, któremu przypomniało się wcześniej mu pokazywane Critter Crunch. Ponieważ szybko poradziliśmy sobie z wersją demonstracyjną, spróbowałem kupić pełną, co nie jest obecnie łatwe. Sony w obawie przed kradzieżą danych przez shakowane konsole wymaga teraz wielu ekstra kroków. A potem od rzemyczka do koziczka: Critter Crunch jest jedną z niezbyt wielu tytułów na PS3 w pełnym 1080p, chciałem więc uzupełnić kolekcję pozostałymi. Jeden czy drugi zakup, już nie cyfrowy, zaczęło się kupowanie używanych gier na Allegro i OLX. Skoro tak, to jeszcze dokupmy brakujące exclusive’y, a może jeszcze jakieś polskie wydanie – i w ten sposób  nieco włączyło mi się kolekcjonerstwo. 

Rodzicielstwo w Critter Crunch wygląda całkiem podobnie do mnie objaśniającego gry wideo mojemu synkowi: w tle pękają punkty, tatuś wesoło rzyga tęczą, mały łyka to wszystko z radością.

Pierwsza konstatacja: matko, jak to wszystko podrożało! Jeszcze te dwa-trzy lata temu były to kwoty wysokie, ale akceptowalne, teraz niektóre tytuły chodzą już po paręset złotych. Druga konstatacja: sprzedawcy tylko patrzą, jak by tu kupującego orżnąć. Opisy pomijające ważne szczegóły, zdjęcia robione tak, żeby nie było widać defektów, albo wręcz przedstawiające inne egzemplarze. Znajduje się na szczęście uczciwych i sympatycznych sprzedających, ale głównie prywatnych, przy sklepach, lombardach i zawodowych sprzedawcach udających prywatnych, a na oko wykręcających wolumen zbliżony do sklepów – trzeba być bardzo czujnym i o wszystko dopytywać przed zakupem. Paradoksalnie, na przekór moim niegdysiejszym doświadczeniom, obecnie najbezpieczniej chyba kupować przez OLX w  wariancie z przesyłką OLX, gdzie sprzedający dostaje pieniądze dopiero wtedy, gdy kupujący potwierdzi, że wszystko jest w porządku. Z kolei Allegro Lokalnie to w ogóle totalna dżungla, odwołań ani reklamacji nie ma, anything goes

Pomarudziłem sobie, bo raz czy drugi dałem się naciąć, w tym także na grubszą kwotę. Mniejsza o detale. Niemniej kolekcja gier na PS3 trochę przytyła, a sama konsola wróciła do łask po dłuższej przerwie. Dobrze zrobione 720p daje radę, polskie dubbingi o dziwo całkiem niezłe, a i parę cieszących oko 1080p też się znajdzie, co z tego, że głównie 2D. Ja bardzo lubię ładne 2D. Wahałem się przy niektórych tytułach, czy warto je jeszcze kupować na PS3, czy może już lepiej na Switchu lub Steam Decku, ale stwierdziłem, że “why not both?”, tym bardziej, że fizyczne gry odchodzą już do lamusa, a rządek pudełek ładnie wygląda na półce. Będzie sobie stara “tatowa” konsola w piwnicy, będzie nieduża, acz ciesząca oko kolekcja ulubionych i/lub ekskluzywnych na nią tytułów. Ma to swój urok, jak przechodzę obok idąc na dół po mleko, wodę czy pranie, to gęba mi się śmieje jak na nią patrzę.

W międzyczasie od końcówki maja na Steam Decku wszedł Dorfromantik i wykosił konkurencję. Zachwycila mnie ta gra już w 2023 roku, nadal wciąga, nadal relaksuje i wprowadza w przyjemny trans spod znaku “jeszcze tylko jedna tura”. Obawiałem się, czy ma sens grać bez myszki, jak testowałem na Switchu jakoś mi nie weszło, jednak na Steam Decku dosyć szybko się przyzwyczaiłem, na moją zgubę zresztą. Gdy piszę te słowa jest początek lipca, Steam bezlitośnie podsumowuje, że grałem jakieś 120h, co niby przekłada się “tylko” na pięć dni grania bez przerwy na spanie, jedzenie i siku, ale w praktyce oznacza strasznie dużo czasu spędzonego na układaniu sielskich dioramek z heksagonalnych klocuszków zamiast zajmowania się innymi, bardziej potrzebnymi lub rozwijającymi rzeczami. Nawiasem mówiąc, mój synek uwielbia Dorfromatik, sam całkiem nieźle sobie radzi na Switchu, ale bardzo też lubi patrzeć jak ja gram. Zdarzyło się i tak, że obaj siedzieliśmy sobie na kanapie, jeden ze Switchem w małych łapkach, drugi ze Steam Deckiem w wielkich łapach, ramię w ramię bawiąc się tworzeniem idyllicznych krajobrazów i komentując nawzajem swoje dokonania. Nie wiem czy dobrze świadczy to o mnie jako rodzicu, natomiast na pewno dobrze o samej grze. Przestrzegam tylko przed wersją na Switcha jeśli ktoś chce grać na poważnie i bić rekordy, bo przy portowaniu coś pokręcono i przy dużych mapach zaczyna być słabo z wydajnością, co pół biedy, ale również z nowymi questami, których robi się za mało, by móc kontynuować rozgrywkę. 

Na zakończenie chciałem jeszcze podzielić się pewnym wnioskiem z tego kwartału. Jawne Sny zawsze były ostoją idei “slow gaming” i choć moja obecna luźna pisanina jest li-tylko cieniem tego, co kiedyś się tu pojawiało, to jednak podejście owo wciąż trzyma się mocno, w każdym razie u mnie. Jak widać, na przekór kapitalistycznej logice (“kupuj nowe! zapłać więcej!”), starsze gry nadal znakomicie bawią i dostarczają wielu godzin rozrywki, za ułamek ceny nowości. Spłaszczenie krzywej rozwoju technologicznego w naszej branży spowodowało, że tytuły sprzed kilku, a nawet kilkunastu lat, nie odstają jakoś straszliwie od nowości, zwłaszcza pod kątem gameplay’u czy grafiki, jeśli tylko opiera się ona na pomysłowej stylizacji, a nie na próbie osiągnięcia fotorealizmu. Wprawdzie wiedziałem to wszystko, ale ostatnie trzy miesiące wyjątkowo mi to unaoczniły. 

Z uwagi na pożary w Kanadzie ten banner nabrał profetycznego charakteru.

Mój pierwszy szał zakupowy po nabyciu Steam Decka kosztował sporo, lecz wcale niekoniecznie przełożył się na frajdę z grania. Najboleśniej rozczarowało mnie Diablo IV, o czym pisałem poprzednio i jeszcze nie raz napiszę. Dwieście złotych jak krew w piach. Tymczasem od marca do lipca bawiłem się rewelacyjnie trzem grami, które w dodatku już wcześniej poznałem: Valkyria Chronicles (ok. 17zł), Hades (ok. 39zł) i Dorfromantik (ok. 35zł). Każda na swój sposób cudowna, każda przepiękna, każda wciągająca. A całość za ułamek ceny modnych obecnie nowości. Lub niektórych starszych gier na PS3, ahem, ahem, jeśli wiecie co chcę powiedzieć. 

Teaser trailer: na zakończenie mogę podzielić się informacją, że w kolejnym podsumowaniu kwartału będzie o Control na Steam Decku, przynajmniej na początku. I jeszcze trochę o PSP.

Co jest grane Q1 2024 – Steam Deck

Pod koniec stycznia wpadła premia, a że właśnie czytałem wtedy o Steam Decku OLED i bardzo starałem się go sobie nie kupić, dało mi to pretekst do zignorowania głosu rozsądku. Podaruj sobie odrobinę luksusu czy jak to tam było w tej reklamie. Niby mam już Switcha OLED, ale OLED OLEDowi nierówny, o czym wiem już od dawna, bo w końcu moja ukochana Vita też miała ekran OLED i parę komórek w międzyczasie też. Poza tym różne rzeczy które wcześniej mnie od Steam Decka odstręczały zostały w nowym modelu poprawione niejako przy okazji: kontrolery, nagrzewanie, głośne wiatraczki, input lag, czas pracy na baterii, pojemność i szybkość dysku itp. itd. Jednak co Valve, to Valve. Podekscytowałem się, niemniej zapewne nie wydałbym tylu pieniędzy, ale akurat wpadła ta premia, no znak od niebios ani chybi. Klik, klik, kupione, zanim logiczna część umysłu zdążyła powstrzymać emocjonalną. “Aby gorącość serca nie przesłoniła ducha” mówi motto karate tradycyjnego, cóż, tu akurat przesłoniła.

No i tak.

Czytaj dalej →