Skanujemy: Sześć milionów lat

Trafiłem na tę wiadomość zupełnie przypadkowo, w niecodziennym miejscu. Jako że do mojej wsi prenumerata dochodzi z poślizgiem, dopiero co miałem szansę przejrzeć przedostatni już obecnie numer brytyjskiego tygodnika naukowego „New Scientist”, ten datowany na 22 stycznia. W środku znalazłem recenzję książki Jane McGonigal „Reality is Broken: Why games make us better and how they can change the world” przygotowaną przez Catherine de Lange. McGonigal to jedno z ciekawszych piór opisujących kulturę interesującego nas medium, jej najnowsza praca na pewno też jest godna uwagi, co zresztą potwierdza opinia de Lange (kolejny powód, żeby wreszcie szarpnąć się na tego Kindle’a, psiakrew). Mam zatem nadzieję, że zainteresowało Was doniesienie o premierze. Ale to tak na marginesie. Czym innym chciałbym się podzielić.

Catherine de Lange niczym Tomasz Majewski kulą rzuciła w swoim tekście liczbą, która wbiła mnie w fotel. Najpewniej wyjęła ją z omawianej książki. Otóż, jak czytam u de Lange, w świecie jednej tylko gry sieciowej – fakt, dominującej niepodzielnie – spędziliśmy od chwili premiery w listopadzie 2004 roku łącznie co najmniej 5,9 milionów lat. Biorąc poprawkę na czas, jaki musiał upłynąć od momentu złożenia książki w wydawnictwie: niech dziś to będzie z grubsza 6 milionów.

Liczę szybko w pamięci, pamiętając o liczbie aktywnych abonamentów „World of Warcraft” – no tak, to się może zgadzać. Dobrze pamiętam zimny dreszcz, który przebiegł mi po plecach, gdy pierwszy raz sprawdziłem swój prywatny licznik. W silnie uzależniającym MMORPG Blizzardu można zmarnować szmat życia. A grają miliony. No ale żeby razem utopić w tym wirtualium aż sześć milionów lat?!

Ile można zrobić przez taki niewyobrażalny szmat czasu? Sześć milionów lat temu nawet nie było człowieka. Nie tylko Homo sapiens – nawet Homo erectus. Więcej – nawet o awansie do Homo habilis się małpiszonom nie śniło!

Nawet tego nie będę komentował. Ta liczba mówi sama za siebie. Powiem tylko, że znów spłynął mi po krzyżu lodowaty pot. Jak wtedy, gdy pierwszy raz wpisałem w „WoW” komendę /played.

Na obrazie zimna groza liczb spod pędzla Romana Opałki: Opisanie świata 1965/1 – …, detal 1-35327, (fragment). Ze zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi.
Dla ciekawych: tak wygląda ten obraz w całości. Już nie widać cyfr, ale poczucie bezradności widza wobec przytłaczającej go enigmy, bo nic tu przecież nie jest i nie było policzalne – to samo.

19 odpowiedzi do “Skanujemy: Sześć milionów lat

  1. tetelo

    Wspominałeś, że internet też na tej wsi odcięli, podpowiem więc, że parę dni temu fragment książki McGonigal (o ciężkiej pracy gracza) opublikowała Gamasutra.
    Generalnie zapowiada się chyba rozwinięcie tez ze znanego (choćby z Technopolis ;-)) wystąpienia dla TEDa. Były tam przecież wyliczenia „graczogodzin” w WoW-ie itp.

    Odpowiedz
  2. zapiskowiec

    Zaraz, dlaczego liczysz godziny spędzone przez graczy przy grze zbiorczo, a historię ludzkości czy planety liniowo? Pomnóż kolego szacunkowy tylko wiek Ziemi czy człowieka jako gatunku przez liczbę jednostek analogicznie do gry i co wyjdzie? jaka proporcja? Tani chwyt, rzekłbym. Z całym szacunkiem.

    Odpowiedz
  3. Antares

    Fakt. O cyferkach wyświetlających się na ekranie po wpisaniu komendy /played dla moich poszczególnych zdobywców Azeroth lepiej żebym się nie przyznawał. Wszak z przerwami w sierpniu stuknie 5 lat odkąd skóra zmienia mi się czasem na zieloną, a dom mogę nazywać Orgrimmarem. Niemniej nie był to czas stracony – poznałem wspaniałych ludzi, z którymi kontakt utrzymuję po dziś dzień, mimo że część z nas już WoWa porzuciła.

    Swoją drogą, jeśli dobrze pamiętam, to nasze warcraftowe alter ego umiejscowiły się po przeciwnych stronach konfliktu? :)

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Antares

      „Swoją drogą, jeśli dobrze pamiętam, to nasze warcraftowe alter ego umiejscowiły się po przeciwnych stronach konfliktu? :)”

      Tak jest, przebrzydły zielonoskóry ropuchu! :D. Alliance FTW!
      Dwarf warrior tank Wyrwichwast i dwarf hunter Wyrwincjusz (strzelba, rzecz jasna – prawdziwy wojownik nie walczy łukiem, to dobre dla, za przeproszeniem, elfów) dumnie zapisywali swe karty w Historii na serwerze Shadowsong.

      Odpowiedz
  4. jar3k

    A mnie martwi kwestia tego typu. Nie ma w naszym kraju magazynu podobnego do „New Scientist” czy do amerykańskiego „Science”. No sorry, ale nie każdy urodził się poliglotą. „Focus” jakoś do mnie nie przemawia, jest zbyt mocno… casualowy ;). Od czasu do czasu pojawi się coś ciekawego w „Polityce”, w dziale Nauka, w „Przekroju” też jest odpowiedni dział, ale to wszystko tylko dodatki i to… małe dodatki. Pozostają książki (związane głównie z osobą Johna Brockmana i fundacją Edge) i internet, głównie wspomniany TED.

    Nie ma u nas popytu na tego typu rzeczy?
    Codziennie wychodzą dziesiątki gazet dot. polityki, a nauką nikt się nie interesuje. Co za beznadziejne czasy (i to mówię ja, przyszły politolog)…

    Odpowiedz
      1. jar3k

        No tak, tylko mnie bardziej interesuje „czysty” Science, że tak powiem. „Wiedza i Życie” odpada, ale o czasopiśmie „Świat Nauki”, przyznam się bez bicia – nie słyszałem. Muszę się tym zainteresować.

        Dzięki.

        BTW. Zbyt dużo w tych gazetach tematów ściśle powiązanych z polityką, ekonomią czy socjologią. Nie za bardzo interesuje mnie czy „teoria multiwersum” będzie miała wpływ na ceny paliw w Boliwii ;), a „kwantowa teoria grawitacji” spowoduje rozwój ruchów pro-ekologicznych.

        Potrzebne jest mi czasopismo czysto „techniczne”, „suche”.

        Odpowiedz
        1. Paweł Schreiber

          „Świat Nauki” to polskie wydanie „Scientific American”, więc powinno Cię zadowolić :).

          Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @jar3k

      Działy naukowe idą w prasie masowej pod nóż jako pierwsze. W „Przekroju” po ostatnich zwolnieniach zostały dwie osoby, ja i kolega. Mniejszym składem już się robić tych stron nie da, tandem redaktorów + najemnicy to absolutne minimum.

      Czy nie ma popytu? Niestety, jest coraz mniejszy. Społeczeństwo głupieje, wybiera tabloidy. Po rozmowie z redaktorem działu książek popularnonaukowych w najbardziej aktywnym na tym polu polskim wydawnictwie byłem w szoku. Nie wierzyłem, że tak dobre tytuły, jakie wymieniał, sprzedały się w tak żałosnych liczbach. Homeopatia to przy tym hurt :/

      Odpowiedz
      1. jar3k

        Olafie, jesteś na bieżąco, dlatego mam do Ciebie pytanie. Napisałeś „społeczeństwo głupieje”. Nie da się ukryć, ale… czy tylko nasze? Nadwiślańskie? W innych krajach jakoś sobie radzą z wydawaniem takich czasopism i książek. Z czego to wynika? Z ich prestiżu? (jak np. w Anglii) Z tego, że państwo dofinansowuje taką działalność? Przyglądając się bogatym, zachodnim społeczeństwom mam jakieś dziwne wrażenie, że poziom „ogłupienia” jest u nich ciut większy, a to oni mają dostęp do tego o czym my możemy sobie pomarzyć…

        Ja od kilku lat czekam na polskie wydanie książki Sama Harrisa „The End of Faith” – na zachodzie bestseller. Dla mnie to jest po prostu absurd, że tak ważna książka nie znalazła się jeszcze na półkach polskich księgarń. To tak jakby nie przetłumaczono na polski „Boga Urojonego” Dawkinsa…

        Trochę to smutne, że u nas „nowością” wydawniczą jeżeli chodzi o książki popularnonaukowe jest nadal np. „Krótka historia czasu” Hawkinga…

        Odpowiedz
        1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

          @jar3k
          „Przyglądając się bogatym, zachodnim społeczeństwom mam jakieś dziwne wrażenie, że poziom ogłupienia jest u nich ciut większy, a to oni mają dostęp do tego o czym my możemy sobie pomarzyć…”

          Iluzja. Lubimy tak myśleć z oczywistych względów, lecz prawda jest taka, że leciwe społeczeństwa Zachodu, ale także tak chętnie wykpiwanych Amerykanów, cechuje większa dojrzałość.
          Owszem, nie brak w USA półgłówków, w szkołach wykładany bywa kreacjonizm, ale ponad tą magmą są sprawnie funkcjonujące, rozbudowane, pielęgnujące zdrowe tradycje i zdrowie mechanizmy awansu elity intelektualne.
          No i mają dojrzałą klasę średnią, która na drodze normalnego rozwoju zdążyła się nauczyć, że poza wyścigiem za forsą są i inne źródła satysfakcji.
          Długo by o tym mówić, dlaczego u nas jest inaczej, ale skrótowo: nie mieliśmy szans, by ewoluować w ten sposób, historia parę razy przetrąciła nam kręgosłup. Najpierw zabory i krwawe powstania, potem II wojna światowa z Katyniem i rzeziami inteligencji w obu strefach okupacyjnych, a po tym wszystkim hamulec cywilizacyjny w postaci PRL-u i zamkniętych granic. A teraz w błyskawicznym tempie musimy przechodzić przemiany, na które normalny świat miał długie dekady. Zupełnie nieuodpornieni na iluzoryczne powaby konsumeryzmu, nieświadomi jeszcze, jaką cenę zapłacimy za udział w gonitwie.
          Jesteśmy jacy jesteśmy, i nie jest to fajne. Możemy się tylko pocieszać, że za swoją niedojrzałość mamy prawo winić nie tylko siebie.

          Odpowiedz
        2. Olaf Szewczyk Autor tekstu

          @jar3k

          A propos Sama Harrisa, mam dla Ciebie dobrą wiadomość. W listopadzie nakładem CiS ukaże się „Pejzaż moralny. Jak nauka może kształtować wartości”. Jestem w kontakcie z szefem wydawnictwa, mogę podpytać go przy okazji, czy nie planuje dalszych przekładów tego autora.

          Odpowiedz
          1. jar3k

            Ooo. Dziękuje bardzo. Będę wdzięczny za wszelkie informacje.

            PS. Swoją drogą, bardzo dobre wydawnictwo. Mam kilka książek i muszę przyznać, że są to chyba najlepiej wydane książki jakie posiadam. Twarda okładka. Dobrej jakości papier. Kolorowe ilustracje. Przystępna cena… Choć powiem szczerze, że kupno ostatniej książki Dawkinsa „Najwspanialsze widowisko świata” trochę zabolało… 69zł!

          2. Olaf Szewczyk Autor tekstu

            @jar3k
            „Choć powiem szczerze, że kupno ostatniej książki Dawkinsa Najwspanialsze widowisko świata trochę zabolało… 69zł!”

            To nie jest tak, jak myślisz. Dawkins nie mógł kosztować mniej. Jak sam zauważyłeś, CiS nie zdziera. To w ogóle nie jest wydawnictwo, którego celem nadrzędnym jest forsa. Piotr Szwajcer, szef CiS, jest ideowcem – rozpowszechnia idee, w które wierzy. Licencja na Dawkinsa jednak kosztuje. My – dziennikarze piszący o nauce – próbowaliśmy pomóc mu z tym Dawkinsem, jak się da. Ja sam poświęciłem „Najwspanialszemu widowisku świata” w „Kulturze” pełną rozkładówkę (taki rozmach był możliwy, bo szef działu o książkach w „K” całym sercem wspiera walkę z obskurantyzmem). Ale wcale nie jestem pewien, czy w tym przypadku Szwajcer wyszedł finansowo na swoje.

            Spytałem go mailowo, czy ma dalsze plany w związku z Harrisem. Jako że, podobnie jak ja, właśnie oddalił się na dwa tygodnie, nie oczekuję szybkiej odpowiedzi. Dam Ci jednak znać, gdy będę coś wiedział.

  5. Paweł Schreiber

    Zabieram się właśnie za „Boga urojonego” i jestem naprawdę przerażony Dawkinsową nonszalancką niekompetencją… Co chwila „nie rozumiem tego, ale kogo to obchodzi”. Jak się chce skrytykować czyjś sposób myślenia, to warto się najpierw zorientować, o co w nim chodzi (tym bardziej, że „zdroworozsądkowe” podejście Dawkinsa dyskwalifikuje tak naprawdę nie tylko religię, ale też większość współczesnej filozofii, w tym tych nurtów filozofii języka i umysłu, które stoją za kognitywistyką i rozwojem AI; o nich też z punktu widzenia zdrowego rozsądku niezaprzątającego sobie głowy scholastycznymi rozróżnieniami byłby zmuszony powiedzieć, że „kogo to interesuje”).
    A o historii religii Dawkins ma niestety takie pojęcie, jak bohaterowie „Modnych bzdur” (polecam!) Sokala i Bricmonta o nauce. Pierwszy przykład z brzegu – przykładanie do większości bogów politeistycznych definicji „nadnaturalnej inteligencji, która w zamierzony sposób zaprojektowała i stworzyła Wszechświat i wszystko, co w nim istnieje, w tym również nas” jest kompletnie chybione i nieźle by każdego szanującego się politeistę ubawiło. Samo postrzeganie jakiegokolwiek boga przez pryzmat bycia „inteligencją” jest strasznie chrześcijańskie i strasznie nowożytne – więc na całą historię religii Dawkins patrzy przez pryzmat podświadomie przyswojonego języka teologicznego, który sam krytykuje, nie wiedząc, że nim mówi.

    Dla przeciwwagi przykład symetryczny i arcykuriozum: prof. Jacyna-Onyszkiewicz z UAMu, który z kolei uważa, że za pomocą teologii można wyjaśnić mechanikę kwantową. Najsmutniejsze w tym to, że prof. J-O na mechanice kwantowej się dobrze zna (jest szefem Zakładu Fizyki Kwantowej UAM)… http://www.staff.amu.edu.pl/~zbigonys/ – serdecznie polecam. Bzdury nie z tej Ziemi :).

    Odpowiedz
    1. jar3k

      Zacznę może od końca… niestety Pawle, ale takich osób/naukowców jest wielu, a że mechanikę kwantową można wyjaśniać na wiele sposobów…
      Jeżeli zaczniemy interpretować np. Wedy, to złapiemy się za głowę i powiemy „Eureka!” :). W internecie roi się od artykułów w stylu „Buddyzm a mechanika kwantowa”, „Filozofia wschodu a mechanika kwantowa”, etc. Pytanie tylko do czego służyć ma w tym przypadku ta teologia/filozofia? Do wyjaśniania? Czy do tego, żeby pomóc nam zobrazować pewne rzeczy? W tej drugiej kwestii sprawdza się genialnie. Sam byłem na wykładzie (dot. mechaniki kwantowej) jakiegoś prof. (nazwiska nie pamiętam), który dla lepszego wyjaśnienia/opisania pewnych kwestii „podpierał” się Wedami. Łatwiej nam przyswoić pewne kwestie, jeżeli jesteśmy je sobie wyobrazić. Tak jak ze słynnym kotem Schrodingera.

      BTW. „Jeżeli ktoś mówi, że rozumie mechanikę kwantową to znaczy, że nie rozumie mechaniki kwantowej” :). Ktoś mądry kiedyś tak powiedział. Niestety nie jestem na 100% pewny kto to był. Obstawiam jednak, że mógł być to Steven Weinberg.

      Co się tyczy Dawkinsa… jest on przede wszystkim biologiem, ewolucjonistą i tego się trzymajmy. „Bóg Urojony” to lekki flirt z… „czymś innym”. Ja uważam, że jest to jedna z najważniejszych pozycji we współczesnej literaturze popularno-naukowej… Dlaczego? Ponieważ zerwała z pewnym tabu. Była przełomowo odważna. Poza tym… bardzo dobrze się ją czytało :). Ogólnie rzecz biorąc lata 2006-2007 były przełomowe, jeżeli chodzi o tematykę, nazwijmy ją – „ateistyczną”. Właśnie zerknąłem do książek i wszystkie („Bóg urojony” Dawkinsa, „Traktat ateologiczny” Onfraya, „Odrodzenie” Dennetta, „Bóg nie jest wielki” Hitchensa pochodzą właśnie z tego okresu).

      Pawle jeżeli mógłbyś mi wyjaśnić zdanie „nie rozumiem tego, ale kogo to obchodzi” i podać jakiś przykład (najlepiej stronę i numer akapitu) to spróbuje się do tego odnieść.

      „zdroworozsądkowe podejście Dawkinsa dyskwalifikuje tak naprawdę nie tylko religię, ale też większość współczesnej filozofii, w tym tych nurtów filozofii języka i umysłu, które stoją za kognitywistyką i rozwojem AI”.

      I tak i nie. Kognitywistyka to dziedzina raczej szeroka, więc wątpię, żeby Dawkinsowi udało się w jednej książce skrytykować ją jako całość.
      Nie mamy tu do czynienia z logiką matematyczną tylko z młodą dziedziną nauki w obrębie której toczy się wiele sporów odnośnie jej samej. Cóż tak wada/zaleta interdyscyplinarności.
      (PS. Wielki przyjaciel Dawkinsa – Daniel Dennett, zajmuje się kognitywitystyką – tzw. darwinizmem neuralnym i myślę, że panowie mieli niejednokrotnie okazję wyjaśnić sobie pewne kwestie).

      Nie możemy krytykować autora za to, że „jego podejście/filozofia odrzuca inne podejście/filozofię”… Z tego punktu widzenia możemy krytykować każdego poszczególnego filozofa w dziejach.

      Nie porównałbym jednak „Boga Urojonego” do „Modnych bzdur”… Książka ta kojarzyła mi się zawsze z udanym/mniej udanym atakiem na postmodernistów i niech tak zostanie. Dla mnie podejście Sokala jest mniej więcej takie samo jakie ty wytykasz Dawkinsowi.
      Nauka nauką a spór tak czy siak koncentruje się na światopoglądzie… Poza tym, jakoś sobie nie przypominam, żeby Dawkins nadużywał języka naukowego do wyjaśniania tak wielu kwestii, co więcej jeden z rozdziałów „Boga Urojonego” poświęcony jest „metodzie naukowej”, tak samo zresztą jak w książce Sokala.

      PS. Uwielbiam taką ignorancję jaką prezentuje Sokal. Postmoderniści to zło ponieważ używają naukowych pojęć w niezrozumiały sposób. Dodajmy… wszyscy postmoderniści.
      Idee „zaplutego” postmodernisty Foucaulta wniosły więcej niż działalność naukowa Sokala i połowy jego kolegów.

      „Samo postrzeganie jakiegokolwiek boga przez pryzmat bycia „inteligencją” jest strasznie chrześcijańskie i strasznie nowożytne”.

      Dawkins nie ukrywa, że krytykuje głównie religię chrześcijańską, więc ja… nie mam z tym problemu.

      „więc na całą historię religii Dawkins patrzy przez pryzmat podświadomie przyswojonego języka teologicznego, który sam krytykuje, nie wiedząc, że nim mówi”.

      Myślę, że Dawkins to doskonale rozumie… po głębszej analizie mógłby się więc nazwać „ateistą chrześcijańskim”. Doskonale to, o czym piszesz opisuje Michael Onfray w książce „Traktat ateologiczny. Fizyka metafizyki” – tłumaczy np. chrześcijańskie pojęcie „ciała” w zachodniej kulturze. Przykładów jest kilka.

      To na razie tyle… :)

      Odpowiedz
      1. Paweł Schreiber

        Pewnie fragmentarycznie – bo nie chciałem na razie całej książki od razu komentować, z tym poczekam, aż ją doczytam do końca:) (a to mi jeszcze chwilę zajmie, bo po drodze muszę przeczytać jeszcze kilka innych, bardziej naglących).
        1. Mi właśnie takie próby „przybliżenia” współczesnej fizyki przez religię/sztuke/filozofię bardzo przeszkadzają – zwykle mi mało przybliżają, a widzę w tym po prostu próbę dodania sobie prestiżu (tak, jak przy odwrotnym procesie – wykorzystywaniu metafor z zakresu fizyki we współczesnej humanistyce; Sokal nie zarzuca im niezrozumiałości, tylko niezrozumienie – używają słów, których znaczenia nie znają. Warto tego unikać:). Na filozofach ponowoczesnych zresztą takie taktyki też się mszczą, bo całe gromady zwłaszcza literaturoznawców wciąż się powołują na Derridę czy Lacana, znając ich z trzeciej ręki, bo z pierwszej za trudni i za erudycyjni, i wypaczając na potęgę).
        2. Czy Foucault wniósł więcej niż koledzy Sokala? Zależy w co :).
        3. Przykłady „a kogo to obchodzi”: „Ariusz z Aleksandrii w IV wieku naszej ery zaprzeczył konsubstancjonalności (czyli
        identyczności substancji, esencji) Chrystusa i Boga. O co w tym chodzi, spytacie zapewne. Jakiej
        „substancji”? Co to jest ta „esencja”? Trudno powiedzieć — to chyba jedyna rozsądna odpowiedź.” (ten problem Dawkinsa rozwiązałby zupełnie podstawowy kurs historii filozofii, i, co gorsza, historii fizyki); „Czy
        Wenus to po prostu drugie imię Afrodyty, czy też to dwie różne boginie? Czy Thor biegający z wielkim
        młotem to inkarnacja Wotana, czy też całkiem osobny bóg? A kogo to tak naprawdę obchodzi!” (to już zupełne kuriozum i groch z kapustą)
        4. Dawkins niby zdaje sobie sprawę z tego, że mówi prawie tylko o Bogu chrześcijańskim, ale mnóstwo razy podkreśla, że rozprawia się w ten sposób ze wszystkimi bogami: „Celem mojego ataku nie jest żaden konkretny
        Bóg czy bogowie. Atakuję Boga, wszystkich bogów, wszystko i cokolwiek nadnaturalnego, gdziekolwiek
        i kiedykolwiek zostało (lub jeszcze zostanie) wynalezione.”; „W
        dalszej części tekstu, po prostu dla zwięzłości, wszelkiego typu bóstwa, obojętne, czy poli-, czy
        monoteistyczne, określać będę mianem „Boga””. Jest w tym, przyznasz, sporo niekonsekwencji i mocno to ogranicza faktyczną siłę jego argumentów.
        A argumenty, kurczę, jak na razie (połowa trzeciego rozdziału:) ) nienowe. Mieszanina protestanckiej krytyki katolicyzmu i oświeceniowej krytyki chrześcijaństwa (Jefferson jako główny autorytet w dziedzinie teologii!). I dużo tego, o czym piszę na początku „Niewyzerowanych (1)” – osądzania cudzych poglądów wyłącznie przez pryzmat swoich&robienia z nich chłopców do bicia.
        5. Nie mam pretensji o odrzucanie cudzych poglądów, tylko o to, że są odrzucane bez zrozumienia. Ws. np. kognitywistów mówię tylko tyle, że jeśli dla Dawkinsa każde „niezrozumiałe, mętne poglądy” i dzielenie włosa na czworo są z definicji komiczne, to oni, biedactwa, powinni się przed nim chować ze strachem. Dawkins jest intelektualnie bardzo leniwy i efekciarski. Ale to niestety domena wielu profesorów wybitnych w swojej dziedzinie, którzy w pewnym momencie uznają, że są autorytetami we wszystkim, bo czytać już nie muszą. Por. Lakoff&Johnson, „Philosophy in the Flesh”, niby kognitywistyczne wyjaśnienie historii filozofii, a tak się od początku roi od błędów, że prawie bezwartościowe.

        Podsumowując – czekam niecierpliwie, aż Dawkins wreszcie dojdzie do tego, na czym się zna, czyli ewolucjonizmu. Może wtedy bardziej zrozumiem, dlaczego ta książka taka szanowana.

        Odpowiedz
  6. jar3k

    Napiszę o tym na początku, bo zapomnę… Przydałby się na stronie mechanizm, który umożliwiałby odnoszenie się do konkretnych fragmentów tekstu poprzednika.

    1. Sokal to powinien się więc zabrać za kreacjonistów. W ich przypadku używanie słów, których znaczenia nie znają jest więc niemal hasłem programowym ruchu. Choć na dobrą sprawę, z ich „argumentami” poradzi sobie praktycznie każdy.
    3. „Czy Wenus to po prostu drugie imię Afrodyty, czy też to dwie różne boginie? Czy Thor biegający z wielkim młotem to inkarnacja Wotana, czy też całkiem osobny bóg? A kogo to tak naprawdę obchodzi!”. To zdanie faktycznie wygląda dość… hmm… nonszalancko, ale z drugiej strony wygląda też jak wyrwane z kontekstu.
    4. Żeby nie wyszło, że ja używam słów, których nie rozumiem ;), ale najbardziej na określenie tego co robi Dawkins w przypadku bóstw pasuje mi określenie – ekstrapolacja i w sumie… czemu nie miałby tego robić? Przyznasz, że nie ma to większego znaczenia, jeżeli chodzi o argumentację – czy atakuje Wotana, czy boga chrześcijańskiego. Założenia religii są przecież te same, a on nie atakuje religii od strony… historyczno/kulturowej (jak zwał tak zwał), tylko właśnie od strony założeń.

    Napisałeś, że jesteś w połowie trzeciego rozdziału… Cała zabawa zaczyna się zaś od rozdziału czwartego, więc… jeszcze trochę przed tobą…

    Odpowiedz
  7. Paweł Schreiber

    @jar3k Oj, dużo rzeczy by się przydało:). Na razie z Olafem jesteśmy mocno zalatani, ale lada chwila zaczniemy się coraz bardziej angażować w wygląd strony i JawneSny wypięknieją i się ufunkcjonalnią nie do poznania:).
    1. No właśnie – twardy kreacjonista to łatwy chłopiec do bicia i poza Stanami nie ma aż tak wielkiej siły rażenia.
    3. Kontekst – tuż po zawiłościach kwestii Trójcy Świętej. Tu rażące jest jeszcze to, że żadna z tych spraw nie jest problemem – Wenus to rzymskie imię Afrodyty a Thor to syn Wotana.
    4. Ekstrapolacja – ale przede wszystkim pochopne wyciąganie wniosków. Jak w stwierdzeniu znajomego: „teoria prawdopodobieństwa to abstrakcyjna bzdura, bo zajmuje się rzeczami, które nie istnieją”:). Myślę, że to, jakiego boga się krytykuje, ma ogromne znaczenie. Wszechwiedzący/dobry/sprawiedliwy/opatrznościowy Bóg chrześcijański to coś zupełnie innego niż bogowie skandynawscy, którzy nawet nie stworzyli świata, tylko w nim sobie powstali, wykosili konkurencję do rządzenia nim i teraz czekają na to, aż ta konkurencja wróci z otchłani i ich wytłucze w czasie Ragnaroku. Założenia hebrajskiego kultu Jahwe są kompletnie inne niż założenia kultu Thora, któremu się składa ofiary, a potem można się z niego nabijać w pieśniach o nim (czasem bardzo ostro, bo był dość tępy). Zapał do zmuszania innych, żeby przyjmowali twoją wiarę i rezygnowali ze swojej (który Dawkinsowi przeszkadza w chrześcijaństwie i w islamie), jest czymś, czego większość religii politeistycznych zupełnie nie rozumie. Ja znam takich a takich bogów, ale ci twoi też dość ciekawi, to pożycz jednego – to jest logika politeisty. Jest spore prawdopodobieństwo, że np. skandynawski Baldr jest po prostu wypożyczonym Chrystusem, bo się komuś pomysł na zabitego i zmartwychwstającego łagodnego gościa całkiem spodobał, a usłyszał, że Rzymianie mają też takiego boga.

    No, ale poczekamy do tego ewolucjonizmu :).

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *