No ileż można. Znów mam polecać „Machinarium”? Edukacyjne programy z Królikiem? Skądinąd bardzo ciekawe zabawy w fizykę? Tęsknić za Prosiaczkiem Kwikiem? Żałość. Żałość, powiadam, i nędza. Miserere. Ino wilcy wyją głucho do księżyca, a znikąd nadziei.
Owszem, da się zebrać w pęczek te kilka wartościowych gier dla dzieci, a nawet zrobić z nich całkiem efektowną paczkę, ale zaplecze jest mizerne, ruch w interesie słaby i trudno co rok z czystym sumieniem coś rodzicom zarekomendować, nie powtarzając tych samych co dotąd tytułów. To raz. Dwa, że są to summa summarum mało zróżnicowane w smaku produkcje. Dobrze, że do sklepów trafiają gry uczące sprawnie angielskich słówek i dodawania, a nawet wiedzy przyrodniczej. Brak jednak, niestety, doświadczeń, by tak rzec, magicznych. Wrót do zamkniętej, zakazanej komnaty. Zaczarowanych ogrodów. Baśniowych snów.
Brak jest gier, przy których można z czystym sumieniem zostawić dziecko i nie żałować, że w tym czasie mogło czytać książkę. Uczących większej wrażliwości, uczulających na piękno, stymulujących wyobraźnię. Pomijając nieliczne perły, jak wspomniane „Machinarium” czy „Flower”, siermiężne to wszystko jakieś takie i przaśne.
W tym roku na szczęście nie musiałem przygotowywać poradnika dla rodziców z okazji Dnia Dziecka (znowu bym chyba napisał, że najlepiej jest kupić książkę), poczułem w związku z tym ulgę. Ale problem kiepskiego asortymentu nie zniknął. W ogóle mam wrażenie, że w świecie gier to najmłodsi klienci są najbardziej zaniedbani. Od zawsze. A przecież interaktywne wideo wydaje się medium jakby skrojonym na potrzeby i wrażliwość dzieci. Taki potencjał – i tak mierny rezultat.
Najlepiej chyba sprawdzają się dziś gry, którymi mogą się bawić rodzice wraz z dziećmi. „FIFA” dla taty i syna może być cennym doświadczeniem, zastępując, bo ja wiem, dawne rytuały inicjacji i budowania autorytetu przypisane nauce siodłania konia, polowania, siania itp. Jest i element rywalizacji związany z ustalaniem pozycji w stadzie i przekazywaniem potomkowi wiedzy o sztuce zwyciężania, ale i przegrywania, niezłomności i samodoskonalenia. Jest w końcu szansa na zbliżenie się do siebie, łatwiejsze zwykle w zabawie niż w słowach. Tak, gry międzypokoleniowe, jak futbol czy „LittleBigPlanet” mają rację istnienia, gładko wpasowują się w powstałą na skutek cywilizacyjnych przemian lukę.
Ale ile znacie gier, z którymi moglibyście zostawić dziecko sam na sam w pokoju ze świadomością, że to ma sens?
Nie daję gier z okazji Dnia Dziecka. Kaja i Kasia dostały dziś bilety na koncert McFerrina. I to był dobry ruch. Kajka jeszcze nie skończyła 13 lat i od gier staram się trzymać ją raczej z daleka. Owszem, grywaliśmy w „LBP”, siadała do „Flower”, ale bardzo ostrożnie dawkuję jej te doświadczenia. Nie chcę, by wsiąkła. Boję się o czas, który mogłaby bezpowrotnie stracić. Obecnie Kajka bawi się głównie jakąś końską grą, notabene z powodu tematyki, a nie upojnej rozgrywki. Moja córeczka ma bzika na punkcie koni. Jeździ, trenuje ujeżdżanie, wie, jak utytułowanych starych miał jakiś słynny arab ze stadniny, o której w życiu nie słyszałem (o koniu to ja z grubsza wiem, że ma cztery nogi). No bzik koński po prostu, jak mówiłem.
Poza tym Myszka gra na gitarze. Ostatnio, co jej staruszka ucieszyło szczególnie, polubiła kawałki Erica Claptona. Bardzo dobrze już jej wychodzi „Tears in Heaven”, a nawet „Layla” – przynajmniej akordowo, bo z tym szybkim riffem na początku tematu to jeszcze nie za bardzo. A „Good Morning Little Schoolgirl” Yardbirdsów już bodaj rok(?) temu ogarnęła ze słuchu. Ha, moja krew!
Eric Clapton i „Layla”. A na scenie, oprócz pana Slow Hand, m.in.: Jeff Beck, Jimmy Page i – za bębnami – facet, którego zarówno Kajka, jak i ja bardzo lubimy. Kajka, bo gość też kocha konie. Ja, bo gdy kiedyś Mick Jagger powiedział o nim per „mój perkusista”, obalił aroganckiego leszcza sierpowym i spokojnym tonem ustalił status quo: „To ty jesteś moim wokalistą”. Od tej pory Mick już był grzeczny.
No i już by Myszka jedna chciała grać na gitarze elektrycznej, ale świetnie wiem, o czym myśli – na razie po moim trupie. Rockowy zespół, w którym będzie nokautować solówkami ze sceny przeróżnych smarkaczy (chyba powinienem już kupić strzelbę), założy później, gdy będzie większa. Na razie niech ćwiczy warsztat na klasycznym pudle.
A jeśli kiedyś zobaczę, że robi sobie postać na jakimś serwerze „World of Warcraft”, osobiście zwiążę i zamknę w ciemnicy w celach resocjalizacyjnych.
Albowiem gry, przynajmniej w przeważającej większości, są dla dorosłych. Choć naprawdę nie miałbym nic przeciwko temu, by ta zasada straciła aktualność. Tylko że wciąż za mało jest w ofercie tytułów, dla których warto by było dziecku przerwać lekturę ciekawej książki lub ćwiczenie riffu z „Layli”. Niestety.
Olafie, za młody jestem, by w takich sprawach polemizować, ale po naszym niedługim spotkaniu chyba możesz ocenić, czy wyrosłem na degenerata lub analfabetę ;) A jestem klasycznym przykładem osoby, która „wyrosła na grach” przy czym też były mi one dawkowane. Niemniej jednak, smak zabawy przed ekranem poznałem dosyć wcześnie i przez wiele lat obracał się właśnie wokół jaskiniowych rytuałów i przywództwa w stadzie, gdyż to mój ojciec podsuwał mi coraz to nowe tytuły. O zgrozo, był wśród nich później „Wolfenstein 3D”,w którego zagrywałem się oglądając namiętnie „Czterech Pancernych”.
Ja ostatnio miałem zagwozdkę, co nabyć chrześniakowi na komunię. Jak ja osobiście uważam, że dobre wydanie Biblii z przypisami jest prezentem akurat na tę okazję, tak rodzina się uparła – musi być jakaś zabawka. Padło na PSP z grą… i właśnie, zrobił się problem, jaka gra?
Niestety, gier które by rozwijały czy uczyły dla młodszej młodzieży w zasadzie nie ma. Pozostają takie, które sprawią frajdę, a nie będą brutalne, głupie czy wredne. Trzy kupiłem i dołączyłem rodzicom listę gier, które uważam za właściwe dla dzieciaka w tym wieku, żeby wiedzieli co ewentualnie można, a co raczej nie. Wiele tego nie było: Lumines 1 & 2, Archer MacLean’s Mercury, Mercury Meltdown, Loco Roco, Patapon, Daxter, Jak & Daxter: Zaginiona Granica.
IMO sprawdzają się też Lemmingi, Daxter, Gurumin, DJ Maxy, gry z serii LEGO, Little Big Planet, racery, platformery z PSone, czy choćby trochę minisów.
Jeszcze Megaman, Wormsy, Kingdom Hearts, Harvest Moon, Parappa. Nie jest aż tak źle.
Gry, z którymi zostawiłbym dziecko: Loom, Lost Vikings, Neverhood Chronicles.
Dzieckiem co prawda od dłuższego czasu nie jestem, ale wydaje mi się, że pozycje pokroju Psychonauts czy Beyond: Good & Evil spokojnie by się sprawdziły. Choć sam dorastałem w epoce Pegasusa, toteż mój osąd może być zachwiany.
Hm, z czym bym zostawił dziecko… Generalnie ze wszystkim, co nie zakłada, że strzelanie i zabijanie jest podstawowym sposobem rozwiązywania problemów. LBP to dobry pomysł, na XBL znalazłem kiedyś Ilomilo, też bardzo przyjemne. Może coś z nieco starszych przygodówek typu The Longest Journey albo Syberia? O ile nie będą za trudne. Przez chwilę myślałem o Dreamfall, ale po chwili przypomniało mi się, że to bardzo smutna opowieść dla dorosłych, więc może lepiej nie :) Można też spróbować w drugą stronę, z wesołymi przygodówkami Pendulo Studios, czyli Runaway 1, 2 i Next Big Thing.
Niezłym pomysłem są też gry muzyczne, byle nie stały się substytutem trenowania gry na prawdziwym instrumencie. GH III: Legends of Rock miało stosunkowo niezły zestaw piosenek, choć tytułowych legend rocka jest jak na lekarstwo. Dobrym pomysłem jest też Rockband: The Beatles, tak w ramach odrabiania lekcji z historii muzyki rozrywkowej ;)
Fantastyczny akapit o Fifie! Już nie mogę doczekać się syna, bo teraz to tak niezbyt mam z kim grać (z narzeczoną w piłkę to nie bardzo przecież…) ;)
Przepraszam za reakcję z takim opóźnieniem. Starzy bywalcy Snów wiedzą już, że zdarza mi się funkcjonować w trybie pulsacyjnym, by nie rzec: turowym; działam na zasadzie – rozpaczliwych lub heroicznych – zrywów. Wszystkich nowych gości, którzy w ciągu ostatnich dni napisali komentarze do tego i innych tekstów, uprzejmie informuję o tej ułomności i serdecznie witam w naszym skromnym kąciku :).
Gry, które polecacie, składają się na całkiem przyjemną kolekcję, ale zwróćcie uwagę na jedno: to głównie starocie. Niekiedy bardzo leciwe. Zgoda, chyba najłatwiej znaleźć coś sensownego wśród przygodówek. Edukacja muzyczna za pomocą gier, którą proponuje Dr Judym, też kusi, ale to dość kosztowne, a przez to elitarne rozwiązanie. Choć z drugiej strony, szansa na przekonanie dziecka do Beatlesów warta jest pewnie zaciśnięcia pasa ;).
@Antares
No nie wyrosłeś :). I chyba nawet lepiej ode mnie wybrałeś zawód, biorąc pod uwagę perspektywy na rynku pracy. Z drugiej strony sam piszesz, że grałeś pod kontrolą, rodzice mieli nad tym nadzór. Na książki też pewnie miałeś czas. I tak to powinno wyglądać.
@Osjan
Dzięki! :). Pisałem to, przyznaję, bez doświadczeń własnych. Nie przepadam za grami sportowymi, ale wyobrażam sobie, że dla ojca i syna także taki futbol może mieć głęboki sens.
Dzień dziecka już dawno za nami i wybaczcie, że odkopuje stary temat ale trafiłem na niesamowicie ciekawy projekt i postanowiłem się podzielić. Rzecz ciekawa ze względu na to, że dla dzieci a z drugiej strony też bardzo ciekawe podejście i wykorzystanie konceptu gry video co jakby z miejsca kwalifikuje sprawę na Jawne Sny ;) Szkoda, że tylko po angielsku ale można by też spojrzeć na to jak na interaktywne ćwiczenia z języka :P
http://www.boingboing.net/2011/07/05/tinkatolli-online-wo.html
@Dr Judym – Oj, seria Runaway chyba nie jest odpowiednia dla dzieci (a poza tym 3 jest ponoć najlepsza i nie trzeba grać w poprzednie części), a The Next Big Thing, to tak raczej od ok. 10 czy 12 lat.