Teatr bardzo często przedstawia się jako ostoję tego, co w kulturze konserwatywne. Co by się nie działo w świecie technologii, mediów, sztuki, jak nasz arcynowoczesny świat nie stawałby na głowie, możemy mieć tę bezpieczną świadomość, że zawsze istnieje opcja pójścia do teatru, klapnięcia w wybitym czerwonym pluszem fotelu, popatrzenia na eleganckie towarzystwo starszych państwa, którzy do teatru też sobie przyszli i obejrzenie na przykład „Zemsty” Fredry albo innego nieśmiertelnego klasyka. Będzie swojsko, zachowawczo i bezpiecznie – co najwyżej aktorzy będą biegać na golasa i przeklinać. Ale to przecież też już retro, przynajmniej od lat 60-tych. Oczywiście, taką opinię o teatrze mają głównie ci, którzy do teatru nie chodzą. A że nic bardziej mylnego niż opinia o nienadążaniu teatru za rozwojem technologii – potwierdza dział „Awatar” w najnowszym numerze pisma „Didaskalia„, który powinien właśnie trafiać do sprzedaży.
Czy pamiętacie jeszcze tekst Olafa (który nota bene pojawił się również w „Didaskaliach”) „Nowa kultura wykuwa się teraz„? Tworzył tam prognozy rozwoju teatru zgodnie ze zmianami technologicznymi, budując niby-fantastyczne wizje przedstawień w Internecie, czujnikach odczytujących fale mózgowe na głowach widowni i aktorów itp.? To „niby” w poprzednim zdaniu stąd, że teatr już z powodzeniem bada te nowe terytoria i eksperymentuje z najdziwniejszymi technologiami. Właśnie o tym piszą najnowsze „Didaskalia”.
Tekst pierwszy „Cyborgi, płeć maszyn i tożsamości rozszczepione”, autorstwa Agnieszki Jelewskiej, krąży wokół książki Steve’a Dixona „Digital Performance” (link pozwala też zajrzeć do samej książki), w której autor opisuje to, jak technologie cyfrowe wkraczają powoli do sztuk wizualnych i teatru, i co to zmienia. Pojawiają się zupełnie nowe problemy. Jak funkcjonuje aktor-cyborg, postać, której połowa składa się z ludzkiego ciała, a druga połowa – z maszyny? Co począć z aktorem cyfrowym – wyświetlanym na ekranie awatarem, którym kieruje żywy człowiek? Jak jest możliwe przedstawienie w przestrzeni wirtualnej?
Magdalena Talar w tekście „Postpostać. Awatar na wirtualnej scenie” zajmuje się już bardziej szczegółowo spektaklami, w których nie pojawiają się realni aktorzy, a cyfrowe awatary sterowane przez aktorów albo publiczność. Co powiecie na przedstawienie „Czekając na Godota” na żywo w chatroomie z graficznym interfejsem, w które mogą się swobodnie wtrącać zalogowani użytkownicy? A taki właśnie spektakl miał miejsce w ramach projektu Desktop Theater. Jednym z piękniejszych momentów było pojawienie się tam użytkownika-widza z loginem Godot, które wywołało niemałe zamieszanie.
Tekst trzeci, autorstwa amerykańskiego teatrologa, W. B. Worthena, dotyczy legendarnej nowojorskiej grupy teatralnej The Wooster Group (której członkiem był kiedyś choćby Willem Dafoe) i jej podejścia do technik multimedialnych. Woosterowie są znani z tego, że uwielbiają swoje postaci umieszczać gdzieś pomiędzy przestrzenią realną a wirtualną – ukazywaną przez projektory lub telewizory. W ich „Hamlecie” aktorzy na scenie rozmawiają z postaciami z wyświetlanej na bieżąco filmowej wersji Richarda Burtona. Granica między tym, kto jest aktorem, a kto elementem projekcji, zaciera się.
Jak pisał Olaf Szewczyk choćby w kilku tekstach na Jawnych Snach, albo w artykule „Zmierzch człowieka” w serwisie NEXT, technologiczny postęp bardzo zmienia nasze myślenie o człowieku, jego funkcjach, naturze i przyszłości. Teatr, jak się okazuje, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wszystkich, którzy są w stanie przebrnąć przez trochę hermetyczny teatrologiczny język artykułów – zachęcam do przeczytania najnowszego numeru „Didaskaliów”. Tym bardziej, że to właśnie z debaty „Między sceną a konsolą” zorganizowaną przez redakcję „Didaskaliów” powstały Jawne Sny, bo tam właśnie zetknął się rdzeń zespołu naszego serwisu. Można powiedzieć, że „Didaskalia” (istota, było nie było, wirtualna) są naszym matkoojcem chrzestnym/ą.
Doskonałym przykładem nowoczesności w teatrze była inscenizacja Dickowskich „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha” w Teatrze Starym w Krakowie. Realizacyjnie nie była to być może techniczna awangarda, niemniej materiał źródłowy i sposób jego potraktowania (kostiumy, scenografia, reżyseria) dawały poczucie uczestnictwa w czymś zupełnie oryginalnym.
Świetne przedstawienie.
@Admirał Udko – Oj, stare czasy… Przypomniał mi się właśnie ten laserowy tunel z „Eldritcha”. Nota bene, Jan Klata, czyli reżyser tego spektaklu, był też uczestnikiem tej Didaskaliowej debaty. Polecam „Didaskalia” nr 99 (numery archiwalne do kupienia w księgarni Instytutu Grotowskiego), gdzie rozmawiamy o interaktywności w teatrze i grach z Olafem i Janem, a do tego Wiktorem Rubinem i Pawłem Passinim (który też jest świetnym przykładem na to, jak łączyć technologię z teatrem – polecam choćby jego „Turandot”). Jeśli jeszcze nie widziałeś, to serdecznie polecam „Trylogię”, też w Starym, idzie w ten weekend. Chyba najlepsze przedstawienie w karierze Klaty (ex aequo z wrocławską „Sprawą Dantona”).
Dzięki! Jeśli tylko będą bilety, to się wybiorę.