Tak sobie pomyślałem, że nie byłoby chyba źle wrzucić od czasu do czasu w Sny jakąś drobną abstrakcję. Pozbawiony podskórnego sensu i jakiegokolwiek kontekstu michałek. Coś kompletnie, by tak rzec, od czapy. Po prostu dlatego, że akurat w duszy gra. Albo dlatego, że zwyczajnie swędzi i człowiek chciałby się tą nieistotnością podzielić, by mu ulżyło. By się podrapać mentalnie.
A ja w tym momencie czuję akurat przemożną chęć, by opowiedzieć Wam bajkę. Aaaabsolutnie abstrakcyjną. To historia zupełnie nie z tej ziemi. No istny kosmos po prostu.
Siedzicie wygodnie? W nastroju baśniowym, zrelaksowani? Czipsy i kawa pod ręką, a kadzidełko się tli? No to zaczynamy.
***
Bajka o głupim recenzencie w dziwnym kwantowym świecie
Dawno, dawno temu, w bardzo odległej galaktyce, na egzotycznej planecie zupełnie niepodobnej do Ziemi żył sobie pewien recenzent gier o bardzo małym rozumku. Nie rozumiał wielu rzeczy, na przykład reguł działania branży gier, o czym przekonywał się boleśnie raz za razem. I choć głupi, oj, głupi był ten nasz recenzent, jedną prawdę – za to jakże istotną! – udało mu się pojąć. Otóż wiedział, że możliwość promowania gier, jaką zapewniają mu wspaniałomyślnie ich wydawcy, jest Wielkim Przywilejem, za który powinien być wdzięczny. Z pokorą przyjmował zatem resocjalizacyjne klapsy, od czasu do czasu łaskawie przez owych wydawców wymierzane. Gdy nie dostawał szansy, by napisać o jakiejś nowości na łamach swego pisma, zastanawiał się usilnie, dlaczego znów nie dorósł do zaszczytu. Jako że, jak już chyba wspomniałem, strasznie głupiutki – choć poczciwy – był ten nasz recenzent, właściwie nigdy nie dochodził do konstruktywnych wniosków.
Najgorsze było jednak to, że czasami demenciał ów głupek tak bardzo, iż zapominał, kim jest naprawdę, a co gorsza – że na rękę, która raz na jakiś czas kąsek życzliwie pod stół mu wrzuci, szczekać nie należy. Chłopak imaginował sobie, nieszczęsny, że może coś więcej niż tylko pokornie pochylić łeb i w milczeniu czekać, aż kurier dotarga paczkę do redakcji i nadejdzie Ten Dzień (albo i nie nadejdzie). Osioł jeden, w takie gorsze okresy się dopytywał, coś tam próbował tłumaczyć, a nawet zgłaszał postulaty.
W jednym ze wspomnianych okresów umysłowej słabości, który nasz bohater przechodził szczególnie ciężko, pogrążając się w stuporze do imentu – wysłał ci ów redaktor do wydawcy nader osobliwego maila. Pytał w nim nieśmiało, kiedy rzeczony wydawca planuje dostarczyć grę „Wielki Przebój” tym mediom, które dotąd jej nie dostały .
Dowiedział się, że gry zostały wysłane – w tym do rzeczonego recenzenta – dopiero dwa dni robocze temu, bo wcześniej po prostu fizycznie ich nie było. Czytając maila, recenzent o bardzo małym rozumku pomyślał zatrwożony, że jego rozumek musi być chyba jeszcze mniejszy, niż podejrzewał. W sąsiednich okienkach na monitorze miał bowiem otwarte strony z już gotowymi recenzjami kolegów po fachu. Spisane po dwucyfrowych – licząc w godzinach – sesjach gry. Być może – kombinował – za sprawą jakiejś kosmicznej osobliwości znalazł się w równoległym, bardzo podobnym do naszego wszechświecie. Albo – brnął dalej, nieszczęsny, marszcząc w straszliwym wysiłku intelektualnym (sic!) czoło pustawej niestety łepetyny – to występujący jakimś cudem także w makroskali efekt tak zwanej piany kwantowej, w której przyszłość i przeszłość pozostają w szokująco nielinearnych relacjach.
Na wszelki wypadek nie próbował wyjaśniać z wydawcą tego paradoksu. Z wdzięcznością przyjął deklarację, że gra zostanie wysłana kurierem ASAP. Co oznaczało, że – jak udało mu się podliczyć na palcopodobnych zielonych wypustkach – zmierzały już do redakcji dwa egzemplarze „Wielkiego Przeboju”. Jupiii!
Minął dzień.
Gra nie dotarła. Ale to nic, bo dotarł do redaktora jakże ciekawy mail. Otóż inny przedstawiciel wspomnianego powyżej wydawcy, nowa postać na scenie w niniejszym dramacie, poinformował naszego bohatera, że właśnie trafia na rynek wspaniała gra „Wielki Przebój”. W związku z czym pyta, czy redaktor nie zechciałby zrecenzować jej na łamach. Bo jeśli tak, to on chętnie wyśle.
Redaktorowi wszystkie macki opadły (czy wspominałem, że rzecz miała miejsce na obcej planecie? rzeczony redaktor miał macek osiem). Poczuł, że jego kontakt z rzeczywistością – zawsze, niestety, wątły – uległ gwałtownemu zerwaniu. Podpełznął do okna, nabrał przez tchawki głęboko w płuca świeżego metanu i heroicznie napinając wolę, próbował dojść do siebie.
Gdy czuł się już jako tako, wrócił do biurka i uprzejmie odpisał, że dziękuje za propozycję. Że co prawda gra już była wysyłana dwa razy, ale jeśli wydawca wyśle ją raz jeszcze, zwiększy to szansę dotarcia którejś z owych przesyłek do celu. A zatem czemu nie. Padła też prośba o to, by na przyszłość wydawca, ekspediując grę do recenzji, brał pod uwagę cykl produkcyjny tygodników i mierzył w trochę wcześniejszy termin. Redaktor, jakby zawstydzony, próbował wytłumaczyć swą śmiałość. Dodał przepraszająco, że jakoś tak już jest, iż łatwiej recenzuje się gry, w które wcześniej się grało.
Nie otrzymał chłopak odpowiedzi. Liczył jednak po cichu na to, że do dwóch przesyłek dołączyła trzecia, co – statystycznie rzecz biorąc – zwiększyłoby szansę na Ten Dzień. Czy już wspomniałem, że był bardzo głupiutki?
Minęła kolejna doba. Recenzent spędził ją po części na czytaniu cudzych recenzji „Wielkiego Przeboju”. Niektórych, bo na wszystkie, które zapowiadały się sensownie, nie starczyłoby czasu. Klęska urodzaju, psiakrew. W każdym razie – pomyślał zdumiony – efekt piany kwantowej trwa! Recenzenci napisali sprawozdania z gry, która dopiero ku nim zdąża! Jakże dziwny jest ten świat!
***
A ja dodam tylko: jakie szczęście, że to tylko bajka. Ze świata daleko, daleko stąd. Takie zachwianie konstrukcją czasoprzestrzeni mogłoby skończyć się dla nas źle.
Mam nadzieję, że choć trochę rozbawiła Was ta opowiastka – mimo że abstrakcyjna, bez sensu i kontekstów. A że brak jej puenty? Cóż. Ciekawi Was, czy ośmiomackowy recenzent położy wreszcie swe wypustki na „Wielkim Przeboju”? Mnie, kurde, też.
„na egzotycznej planecie zupełnie niepodobnej do Ziemi” – nurtuje mnie pytanie, do czego była podobna w takim razie?
I drugie pytanie, które nurtuje mnie również, nawet bardziej niż pierwsze, to co widnieje na trzecim obrazku? Bo drugi to Day of the Tentacle, pierwszy jakby Monsters, Inc., ale ten trzeci za nic nie chce być podobny do czegoś, co bym znał.
@mrrruczit
„nurtuje mnie pytanie, do czego była podobna w takim razie?”
Do jakiejś zupełnie nieziemskiej planety?… :)
„co widnieje na trzecim obrazku?”
Hmm… może niedoszły recenzent „Wielkiego Przeboju”? Bo przecież chyba nie Shuma-Gorath z wojny Marvela z Capcomem?
A to ci x2
Proszę o ciąg dalszy.
@Michał
„Proszę o ciąg dalszy.”
O ile dobrze pamiętam tę bajkę:
Minęła kolejna doba.
A skoro jesteśmy przy grach, które mają dopiero wyjść. A niedawno byliśmy przy łajdactwie.
Którą stronę wybieracie w SW:The Old Republic?
Moje doświadczenie z MMORPG ogranicza się do kilku lat w WoW i do dziś żałuję, że wybrałem tych teoretycznie dobrych (czyli ludzi, krasnali, elfów etc) a nie teoretycznie złych (orki, trolle…)
Blizzard jednak tak to zgrał, że gra hordą jest nie tylko ciekawsza, ale ta frakcja jest moralnie dużo lepsza. Honorna, szlachetna i trochę ciapowata w przeciwieństwie do podstępnych i absolutnie nieetycznych ludzi czy elfów.
(miałem o tym screena: http://zuomot.blox.pl/2011/01/Nigdy-nie-lubilem-elfow.html )
I teraz nie wiem, jak to będzie zrealizowane w SW:TOR. Teoretycznie zawsze widziałem imperium jako siłę może trochę opresyjną, ale jednak wprowadzającą jakąś tam praworządność i rozwój (coś jak Rzymianie w „Żywocie Briana”), a rebeliantów roznoszących kolejne gwiazdy śmierci jako nie lepszych od terrorystów z bombami. I to by był dobry punkt wyjścia do grania po stronie imperium. Jako „praworządny/neutralny” zawsze byłem bardziej przekonany do Imperium.
Niestety z tych materiałów, które widziałem, wynika, że podział będzie raczej wzdłuż ciemnej/jasnej strony Mocy, niż wg modelu praworządny/chaotyczny, więc pewnie jednak z bólem serca odpuszczę Imperial Agenta / Operative’a.
Dylematy dylematy. I to istotne o tyle, że jeśli gra nie okaże się porażką, to chciałbym się jej poświęcić właśnie tak jak WoW-owi kilka lat temu. Towarzyska albo hardcore’owa gildia, rajdy po 5h kilka razy w tygodniu, theorycrafting, machinima itd :)
@Jakub
„A skoro jesteśmy przy grach, które mają dopiero wyjść. „
Błagam, nieee! Ten sezon to jakiś horror :/
Siedzę teraz w domu przed biurkiem, na którym leżą gry, które przyszły w ostatnie dni:
– „Resistance 3”
– „Gears of War 3”
– „Red Orchestra 2”
– „Warhammer 40.000: Space Marine”
– „Man of War: Wietnam”
…że wspomnę tylko te najważniejsze, na które wypada zerknąć, bo obok spoczywają jeszcze jakieś „God of War Collection II” (peestrójkowe porty „GoW”-ów z PSP), kinektowe walki z zombie „Rise of coś tam” i jakieś inne drobiazgi.
Siedzę i patrzę na ten stosik kompletnie załamany, bo nie wiem, w co najpierw ręce włożyć. Dobrze, że zdążyłem skończyć „Deus Eksa: HR”, zanim się wysypało z tego rogu obfitości – no OK, coś tam już liznąłem „Resistance 3”, ale reszta czeka (dziś chyba zarwę noc na girsów). A na dodatek prawie cały przyszły tydzień za granicą, między innymi na pokazie „Battlefield 3”, no po prostu nie ma kiedy spokojnie tego ograć.
A Ty mi jeszcze przypominasz o premierze massive’a, którego na pewno sobie nie odpuszczę, wrrr… No jasne, że będę grał po jasnej stronie Mocy. A co do umawiania się na wspólny serwer, to dobry pomysł. W „World of Warcraft” w sumie też graliśmy obaj, jak większość tych Polaków, którzy zaczynali tuż po premierze, na Shadowsong :). Też trafiłeś tam przez apel na pl/rec/gry.komputerowe? O ile pamiętam, zanim jeszcze Blizz zdradził nazwy serwerów, ktoś rzucił hasło, że wbijamy wszyscy na pierwszy alfabetycznie realm na literę „S”. To było sprytne rozwiązanie.
Natomiast co się tyczy „rajdów po 5h parę razy w tygodniu”, to z góry mówię, że moja koleżanka małżonka drugi raz mi na taki ciąg nie pozwoli :).
No ja na Shadowsong trafiłem przez małżeństwo znajomych, które tam już drugi rok zasuwało. Bo nie wiedziałem, czym się to je i na początku pożyczyłem konto od nich, na jakieś dwa tygodnie. Potem kupiłem sobie swoje. Potem zabrała mi je moja koleżanka małżonka i musiałem kupić drugie. Szczęście w nieszczęściu, że jednak aluchy na Shadowsong, a nie Burning Legion…
W końcu rzuciłem to w cholerę w połowie Lich Kinga, ale znów mi się tęskni to rajdowania, tym bardziej, że właśnie w tej chwili słyszę z drugiego pokoju ventrilo i ustalanie taktyk przed kolejnym podejściem na któregoś tam bossa w nowym inście – także moja małżonka nie będzie problemem :)
…o ile znowu mi konta nie zakosi i nie będę musiał kupić nowego…
Po pierwsze: mental five za combo kawa + chipsy, po drugie podobało się i proszę o jeszcze. Dzień świstaka u wydawcy? W każdym razie jakieś zakrzywienie czegoś.
@Dr_Judym
„Dzień świstaka u wydawcy? W każdym razie jakieś zakrzywienie czegoś.”
Problem w tym, że podobne zakrzywienia zdarzają się co niektórym tak często, że jak coś idzie po prostej, to człowiek się zaczyna temu dziwić. Przynajmniej tak jest w bardzo odległej galaktyce, na planecie zupełnie niepodobnej do Ziemi. A może raczej bywało – dawno, dawno temu :).
Ja nie byłbym taki zdziwiony. Z punktu widzenia wydawcy/dystrybutora ważniejszy od „mainstreamowego dziennikarza” jest „dziennikarz branżowy”. Recenzja w serwisie o grach stokroć jest ważniejsza od recenzji na kilka zdań w „mainstreamowym piśmie”. Primo, że mniej zainteresowanych recenzje przeczyta, dwa, że „dziennikarz mainstreamowy” lubi wydziwiać.
A z tym narzekaniem, nie przesadzajmy. Ja też w pracy mam strasznie dużo pracy. I to, nie uchybiając, dużo bardziej skomplikowanej aniżeli granie i pisanie o graniu.