Przypowieść o Stanleyu

Stanley_parable_coverPisać o „The Stanley Parable” trudno. Po pierwsze dlatego, że można w ten sposób bardzo skutecznie popsuć doświadczenie przechodzenia gry (a w zasadzie nie-gry). Po drugie zaś – bo „The Stanley Parable” to rzecz bardzo skomplikowana i wielowarstwowa. Sklejanie tych warstw w jedną całość to działanie przeciwko idei gry (nie-gry), w której cały dowcip polega na tym, jak bardzo jedna warstwa zaprzecza drugiej. Na wszelki wypadek nie będę więc, przynajmniej przez chwilę, pisał o „The Stanley Parable”, za to napiszę parę słów o powieści Italo Calvino „Jeśli zimową nocą podróżny”.

Calvino pisze (a Anna Wasilewska tłumaczy jego pisanie na język polski):

Zabierasz się do czytania nowej powieści Itala Calvina „Jeśli zimową nocą podróżny”. Rozluźnij się. Wytęż uwagę. Oddal od siebie każdą inną myśl. Pozwól, żeby świat, który cię otacza, rozpłynął się w nieokreślonej mgle. Drzwi lepiej zamknąć: tam zawsze gra telewizor. Powiedz im to od razu: „Nie, nie chcę oglądać telewizji!”. Podnieś głos, inaczej cię nie usłyszą: „Czytam! Nie chcę, żeby mi przeszkadzano!”. Może cię nie usłyszeli przy całym tym hałasie, powiedz głośniej, krzyknij: „Zaczynam czytać nową powieść Itala Calvina!”. A jeśli nie chcesz, nic nie mów, miejmy nadzieję, że zostawią cię w spokoju.

To mówi narrator. Mam ochotę go posłuchać, bo świetnie buduje nastrój. Ale czy w tym, co mówi, nie ma też odcienia manipulacji? Właściwie dlaczego mam go słuchać? Może takim zaklinaniem czytelnika na samym początku próbuje pokryć niedostatki książki. Wołam, żeby włączyli telewizor i nikomu nie mówię, co czytam.

stanley2

Drzwi jak drzwi.

 

Dalej:

Powieść rozpoczyna się na stacji kolejowej, gdzie sapie lokomotywa, para napędzająca tłoki zasnuwa tytuł rozdziału, obłok dymu częściowo przesłania pierwszy akapit. Powietrze stacji przenika woń dworcowego bufetu. Jakiś człowiek patrzy przez zamgloną szybę, otwiera przeszklone drzwi baru, wszystko jest przyćmione, także wnętrze, jakby oglądane oczami krótkowidza lub oczami podrażnionymi pyłkami węgla. Stronice książki są zamglone jak okna starego pociągu, na zdania kładzie się obłok dymu.

Gdzie się znajdujemy? W świecie powieści, w którym para bucha z lokomotywy, czy w świecie realnym, w którym mamy przed sobą kartki otwartej na drugim rozdziale książki? Jakim cudem te światy mogą się przenikać? A jeśli się przenikają, to który w momencie lektury dominuje nad którym? W jakim sensie czytając czuję ciężar trzymanej w rękach książki, a w jakim czuję zapach bufetu, którego nie ma? Czy to ja wszedłem w fabułę, czy fabuła weszła we mnie?

Spoiler

Jedyny prawdziwy spoiler w całym tekście.

Dalej:

Przeczytałeś już dwie strony i pora powiedzieć ci jasno, czy stacja, na której wysiadłem z opóźnionego pociągu, jest stacją dawną, czy dzisiejszą, tymczasem zdania roztapiają się w nieokreśloności, w szarości, w czymś w rodzaju ziemi niczyjej doświadczenia sprowadzonego do nikłego wspólnego mianownika. Uważaj: to zapewne sposób, żeby wciągnąć cię w akcję, usidlić cię tak, abyś nie zdawał sobie z tego sprawy – to pułapka. A może sam autor nie zdecydował się jeszcze, zresztą ty także, czytelniku, nie jesteś całkiem pewien, co sprawiłoby ci większą przyjemność: czy przybycie na dawną stację, co dałoby ci poczucie podróży wstecz, pozwoliłoby ci ponownie zawładnąć straconym czasem i przestrzenią, czy też wolałbyś wibrację świateł i dźwięków, co z kolei da ci poczucie, że żyjesz dzisiaj, i to zgodnie z dzisiejszym wyobrażeniem o przyjemnościach życia.

Rozwidlenie. Jak w grze komputerowej. A jednocześnie pułapka, za pomocą której autor próbuje mnie jeszcze bardziej zaangażować w swoją powieść. Narrator demaskuje autora i siebie. Powstaje sytuacja z gatunku ja wiem, że on wie, że ja wiem, że on wie, że ja itp. Dlaczego chcę w takiej sytuacji uczestniczyć?

Tędy.

Tędy.

Do rzeczy. „The Stanley Parable” to diabelnie inteligentna gra, która robi dla gier wideo to, co „Kiedy zimową nocą podróżny” robi dla literatury. Uczy nieufności. Demaskuje to, jak przebiega narracja. Pokazuje, jak można się nią bawić i dlaczego, chociaż wiemy, że to tylko zabawa, dajemy się narracji gry ponieść, nawet wtedy, kiedy nam się wydaje, że działamy jej na przekór. Przechodzimy w niej przez cały szereg liniowości, nieliniowości, pozornych i prawdziwych pętli. Trafiamy w miejsca, o których się nam nie śniło, zastanawiamy się, jaka jest relacja między nami a postacią, kłócimy się ze wspaniałym, sugestywnym do granic możliwości narratorem.

Punktem wyjścia jest historia Stanleya, pracownika wielkiej korporacji, którego jedynym zadaniem jest wciskanie konkretnych guzików na klawiaturze, zgodnie z wciąż napływającymi poleceniami. Pewnego dnia Stanley wychodzi ze swojego pokoju i odkrywa, że wszyscy jego współpracownicy zniknęli. Więcej powiedzieć mi nie wolno – wspomnę tylko, że wszystkie dotychczasowe eksperymenty narracyjne w grach to przy „The Stanley Parable” mało istotne drobiazgi.

Brawo?

Brawo?

PS. Wyciąg z listy osiągnięć na Steamie:

1. Go outside – nie graj w „Stanley Parable” przez 5 lat.

2. Unachievable – tego osiągnięcia nie da się osiągnąć.

3. Commitment – graj w „Stanley Parable” przez cały wtorek.

4. Click on door 430 five times – kliknij pięć razy w drzwi 430 [jeśli ktoś uważa, że to proste, niech sam spróbuje – przyp. aut.]

 

7 odpowiedzi do “Przypowieść o Stanleyu

    1. Surin

      Nowy Stanley Parable jest odświeżeniem, ale w głównej mierze naprawdę potężnym rozwinięciem. Główna ścieżka fabularna (jeśli tak w ogólne można to określić) ma te same założenia i przebieg. Cała reszta to po prostu: więcej, głębiej, poważniej, większa spójność wykonania. Pomimo tego, wersja z 2011 roku ma dalej mnóstwo uroku.

      Odpowiedz
  1. Surin

    Szalenie podoba mi się to, w jaki sposób twórcy odświeżonego „Stanley Parable” podeszli do kwestii rozróżnienia dema gry, od jej demonstracji. :)

    Wiele razy w trakcie grania się uśmiechałem, wiele wydarzeń może mieć miejsce dzięki naszym działaniom, lub zaniechaniom takowych działań. Najpiękniejsza jest jednak ta niepewność, gdy zastanawiamy się, jak wiele zmiennych zostało załączonych do kolejnego restartu (teoretycznego) historii. Na początku myślałem że spędzę ze Stanleyem co najwyżej godzinę, potem były to już dwie godziny z hakiem, ciągle jednak pojawiała się jakaś dodatkowa furtką. Chyba 3-4 godziny wystarczą na rozłożenie na czynniki pierwsze kombinacji fabularnej.

    Kevin Brighting i jego wachlarz umiejętności prowadzenia narracji ma szczególne miejsce w moim sercu. Tak, jestem mężczyzną i nie wstydzę się tego przyznać ;)

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *