Jak to mawiają, “lepiej wcześnie niż wcale”, czy jakoś tak. Od niedawna mam bowiem zupełnie nowy zestaw obowiązków na głowie, przez co granie zejdzie na (jeszcze) dalszy plan. Dlatego zanim do reszty zniknę z internetów w ogólności i Jawnych Snów w szczególności, chciałem podtrzymać naszą małą świecką tradycję i podsumować na tych łamach mój growy rok 2018.
Na dobry początek – pierwszy kwartał okazał się całkiem ciekawy. Ponieważ na końcówce 2017-tego odkryłem grę “Echo”, która zachwyciła mnie jak mało co ostatnimi czasy, w styczniu zajmowałem się jej dokańczaniem. Swoim zachwytem podzieliłem się tu na Jawnych Snach, po części dlatego, że naprawdę chciałbym żeby więcej osób usłyszało o “Echo”, a po części dlatego, że żaden portal nie był zainteresowany tekstem o grze która, o zgrozo, ukazała się trzy miesiące wcześniej. Signum temporis i takie tam, musi być nowość o muerte.
Grałem też trochę na komórce w “Kingdom Rush: Origins” (znowu! ale co ja poradzę, uzależnia) oraz “Out There Chronicles: episode 2”, znakomitą visual novel bez cienia japońszczyzny, który to tytuł z tego miejsca bardzo polecam. W zeszłorocznym podsumowaniu wspomniałem już o pierwszej części “Out There Chronicles”, interaktywnej opowiastce będącej spinoffem (przepraszam za kolejny anglizcyzm, ale nie ma na to dobrego polskiego słowa – może “odprysk”?) trochę podobnej do FTL gry “Out There”. Ładna wizualnie, pomysłowa fabularnie, bardzo francuska w swojej estetyce, którą na pewno docenią fani “Valeriana” czy komiksów Mœbiusa.
Również w styczniu miała miejsce gala Paszportów Polityki, podczas której w kategorii Kultura Cyfrowa nagrodzony został zespół Bloober Team za “Observera”. W związku z powyższym, w lutym wystąpiłem na antenie radia TokFM rozmawiając o grze z jej twórcami oraz Patrycją Wanat. Było to dla mnie ciekawe doświadczenie, po którym parę osób powiedziało mi że mam radiowy głos i powinienem częściej występować na falach eteru. Szanse na to są raczej niewielkie, tym niemniej bardzo miło coś takiego usłyszeć.
Wśród zimowych mroków spędziłem trochę czasu przy “Darkest Dungeon”, jeszcze bez dodatków – i to pomimo że w 2017 wyszedł “Crimson Court” – gdyż chciałem najpierw skończyć podstawową wersję. Okazało się to znacznie bardziej czaso- i pracochłonne niż się spodziewałem, ugrzęzłem na przedostatnim lochu i jak dotąd jeszcze się z niego nie wydobyłem. Grałem również w “Salt & Sanctuary” na Vicie i też nie udało mi się go ukończyć. Cóż, bywa. Lista moich niedokończonych gier rośnie z roku na rok, z rzadka tylko nieco się zmniejszając.
W lutym ukazało się “Into The Breach”, nowa gra twórców genialnego “Faster Than Light”, ale pomimo że ogólny odzew był bardzo pozytywny, mnie nie przypadła ona do gustu. Teoretycznie wszystkie elementy oddzielnie powinny mi się podobać (rozpikselowana grafika, logiczna rozgrywka, mechy walczące z wielkimi robalami, podróże w czasie, podobieństwo do “Advance Wars”), a jednak jakoś nie zarezonowało. Pograłem parę-naście-dziesiąt razy i zostawiłem w spokoju. Również w lutym miało miejsce pewne wydarzenie, co prawda nie mające na mnie bezpośredniego przełożenia, niemniej warte odnotowania: ReedPop, czyli firma organizująca rozmaite konwenty popkulturowe, m.in. PAX i ComicCon, zakupiła Gamer Network, której własnością są Eurogamer i RockPaperShotgun. Już wtedy miałem poważne obawy co z tego wyniknie – ta historia będzie mieć ciąg dalszy poniżej, więc ją zapamiętajcie.
Pierwszy kwartał to także ciągnące się od 2017-tego dyskusje z wydawnictwem Bauer na temat publikacji tekstu o CGA. W marcu wreszcie się poddałem i wrzuciłem go jako notkę na Jawne Sny, przy czym mam nadzieję, że nie zanudziłem naszych czytelników retro technikaliami. Nie wiem czy to kwestia wieku, czy może zmęczenia natłokiem nowych gier i tendencji, za którymi ciężko jest nadążyć nawet osobom zawodowo zajmującym się tą branżą, ale coraz moje zainteresowania growe coraz bardziej przesuwają się w stronę klimatów retro. Czy może nawet wintydż.
Kwiecień i maj to czarna dziura, w której z różnych względów zniknęło parę rzeczy, między innymi granie. W sporadycznych wolnych chwilach bardziej niż grami jako takimi zajmowałem się moim retro hobby. Sporo czasu spędziłem odrestaurowując Siemens-Nixdorf PCD-4ND, urokliwego laptopa z lat dziewięćdziesiątych, w założeniu jako platformy do gier pod MS-DOS. Udało się, ale w szczytowym momencie pracowałem nad trzema różnymi egzemplarzami, pieczołowicie sklejając je w jednego Frankensteina – każdy z nich, choć na pozór identyczny, w środku miał zupełnie co innego.
Rozpocząłem też budowę komputera AT z Herculesem, czyli projekt powrotu do czasów dzieciństwa, ale koniec końców zanim go skompletowałem, złożyłem zupełnie inny, o czym dalej. Tak to niestety bywa z moimi projektami sprzętowymi, mają tendencję do skręcania w zupełnie innych kierunkach niż zamierzone.
W drugim kwartale eksperymentowałem również z emulatorami na komórce, przy czym nieco mnie zszokowało, że dostatecznie mocne urządzenie jest w stanie udźwignąć zarówno emulację PSP, jak i GameCube. Tempus fugit, jeszcze chwilę temu były to topowe konsole, a teraz przesuwają się w kategorię staroci i można je emulować na telefonie. Ba, w grach PSP można na przykład podbić rozdzielczość do wielokrotności oryginalnej i zobaczyć jak wyglądałyby bez ograniczeń narzuconych przez moc procesora i wyświetlacz 480×272 piksele. Co ciekawe, dość często trójwymiarowe modele świetnie się prezentują w wyższych rozdzieloczściach, co potwierdza staranność ich wykonania i ogólnie jakość tytułów wydanych na PSP.
Furda jednak te klasyki, wszystko przebił emulator DS, konkretnie DraStic (warto zapłacić tych parę groszy za wygodę, zamiast użerać się z darmowymi). Responsywne piórko Samsung Note’a plus przepiękny ekran IPS o żywych kolorach tchnęły nowe życie w gry od których odpadłem z uwagi na małe ekraniki, górny TN o wyblakłych barwach i kiepski dolny dotykowy, opornie reagujący na plastykowy pisak z DS-a. Miałem nawet rozpoczęty tekst na Jawne Sny pod wdzięcznym tytułem “Szkice piórkiem, czyli dlaczego najlepszy Nintendo DS to Note 8 DuoS”, ale jakoś nie miałem kiedy go dokończyć. Poza tym jego treść de facto sprowadzała się do listy gier, które wygodnie obsługuje się piórkiem, a niewymagających fizycznych przycisków, bo Samsung Note 8 takowych nie posiada. Brak miejsca nie pozwala wymienić tu wszystkich, odnotujmy wszakże, że najwięcej czasu spędziłem z “Might & Magic: Clash of Heroes”.
W czerwcu kontynuowałem emulowanie DS-a na komórce, po raz kolejny też próbowałem się wciągnąć w “Hollow Knight”. Niestety, choć bardzo mi się ta gra podoba, za każdym razem coś mnie od niej odciąga i potem jakoś nie daję rady wrócić. Trochę szkoda, ale może to znak od losu. Znacznie więcej czasu poświęciłem natomiast na aktywności retro – to właśnie wtedy wykoleił mi się projekt budowy 286 z Herculesem. Miałem już kupioną wielgachną jednostkę centralną niemieckiej marki Highscreen i stosowną kartę graficzną do umieszczenia w niej, ale okazało się że posiadany przeze mnie monitor CGA/EGA nie chce współpracować z Herculesem. Nie i już. Zaczęły się więc poszukiwania odpowiedniego monitora, co z kolei okazało się nie takie proste: sprawne były drogie, niesprawne były loterią, a żeby jeszcze nie był brudny i odrapany, to już w ogóle nie do pomyślenia. Znienacka znalazłem monitor Hercules z dziwną, ciężką podstawką, która po bliższym sprawdzeniu okazała się być zintegrowanym PC o parametrach dokładnie odpowiadającym temu, co chciałem zbudować. Jako że moim głównym problemem poza kosztami były gabaryty peceta i monitora (moja żona nie jest fanką starych rupieci), zapłaciłem od ręki żądaną kwotę.
W lipcu i pod koniec czerwca naprawiałem zatem nowo nabyty sprzęt. Co prawda był sprawny i od razu się uruchomił, ale wymagał kilku napraw i przeróbek. Potem trzeba było znaleźć wersje gier, które obsłużą kartę Hercules – większość dostępnych w internecie tytułów została z tych opcji w ten czy inny sposób wykastrowana. Na szczęście udało się odbudować kolekcję moich ulubionych gier z dzieciństwa, dzięki czemu mogłem pobawić się nimi, ocierając łzy nostalgii z kącika oczu.
W sierpniu przeszedłem “Minit”, interesujący wyrób zeldopodobny z czarno-białą rozpikselowaną grafiką, trochę stylizowaną na ZX Spectrum. Znęciły mnie peany piane w prasie branżowej, ale nieco się rozczarowałem. Gra i owszem, sympatyczna, niektóre rozwiązania całkiem pomysłowe, niemniej wbrew zachwytom coponiektórych recenzentów nie ma w niej nic specjalnie odkrywczego. Przejście całości zajmuje od półtorej do najwyżej trzech godzin, frajdę z grania oceniłbym na trzy z plusem, ogólny werdykt taki że można, ale nie trzeba, jak ją ominiecie, to nic się nie stanie. Pograłem też trochę w “Dead Cells”: pomysłowa wariacja formuły na styku Metroidvanii, rouguelike’a i Soulsów, świetny piksel art, można się wyżyć, są sekrety i rozwijanie postaci, zarówno w ramach jednego przebiegu, jak i w ramach metagry, ogółem fajne i wciągające. Cztery na pięć, nie czuję specjalnego przymusu żeby wrócić. Zahaczyłem jeszcze “Far Sail” (nastrojowe, ładne, wizualnie jak „Inside” czy „Limbo”, tylko bez ich zęba) i “Unforseen Incidents” (pomysłowy i estetyczny point’n’click) i to by mniej więcej było na tyle, jeśli idzie o granie w tym roku.
We wrześniu rozpocząłem “Legendary Gary”, grę o której pozytywnie wypowiadał się Aleksander Borszowski, co zawsze jest dla mnie bardzo mocną rekomendacją. Niestety, choć założenia i estetyka widoczna na skrinszotach mi się spodobały, to jednak rozgrywka nie przypadła mi do gustu, fabuła zmęczyła, a grafika w ruchu okazała się być nader słabo animowana. Po paru godzinach odpadłem, by już nie wrócić. Znacznie bardziej pozytywnym wrześniowym akcentem było spotkanie z legendarnym Wiktorem Antonowem, którego efektem był wywiad na Dwutygodniku i kontr-wywiad na Jawnych Snach (tamże więcej o okolicznościach tego spotkania).
W październiku pograłem wreszcie w „SuperHot” na PC, a na komórce w “Dust and Salt”, zeszłoroczną paragrafówkę (ang. gamebook). Ciężko ją zaklasyfikować, trochę podobna do “80 Days”, trochę do visual novel bez wielkookich panienek, zawiera szczątkowe elementy gry strategicznej. Tak czy owak, składa się głównie z mapy, tekstu i wyborów, a co jakiś czas trzeba poprzestawiać jednostki na mapie taktycznej. Napisane jest to nieźle i chyba najbardziej kojarzy mi się z “Tyranny”, gdyby odjąć z niej powtarzające się co pięć minut, nużące i monotonne walki. Zostaje niewesołe quasi-fantasy, w którym większość wyborów odbija się później nieprzyjemną czkawką i powoduje moralnego kaca. Dobra rzecz, nieco przykrótka (pierwszy raz ukończyłem w około półtorej godziny), ale można powtórzyć i zobaczyć co by było gdyby. To nie gra Telltale (RIP), więc decyzje gracza mają realny wpływ na przebieg fabuły. Również w październiku ukazała się „Return of Obra Dinn”, nowa gra Lucasa Pope’a – ale niestety nie udało mi się w nią jeszcze pograć.
Z wydarzeń okołogrowych, 2018 to czas postępującego uwiądu RockPaperShotgun: charakterystyczna ciemna szata graficzna została zastąpiona sztampowym korporacyjnym białym szablonem, odeszli już chyba wszyscy autorzy, których tam czytywałem, lekturę notorycznie przerywały popupy żebrzące o odblokowanie AdBlocka, aż w końcu, o ironio, postanowiono zablokować użytkowników tegoż. Z przykrością zatem przestałem tam zaglądać, co jest dla mnie końcem pewnej epoki. Obejrzałem również animowaną “Castlevanię” na Netfliksie, znakomita rzecz, o wiele lepsza niżby to można podejrzewać po zapowiedziach. Belmontowi głos podkłada Richard Armitage (Thorin z “Hobbita”), a Draculi Graham McTavish (jeden z krasnoludów w “Hobbicie”, jak również mnóstwo growych głosów, m.in. w “The Order: 1886” i “Uncharted 2”) – samo to jest niezłym próbnikiem jakości serialu. Zachęcam wszystkich do obejrzenia chociaż pierwszego odcinka, jest spora szansa, że chwyci (nawiasem mówiąc, za trailer drugiego sezonu w stylu seriali z Polonia 1, we włoskiej wersji językowej z polskim lektorem, Netflix Polska należy się jakaś specjalna nagroda) .
W tym roku odkryłem również gigantyczny przekręt ostatnich lat jakim jest zastosowanie techniki PWM (ang. Pulse-Width Modulation, po polsku modulacja szerokości impulsów, skracane niekiedy do modulacji impulsów lub modulacji PWM) w ekranach laptopów i nie tylko. W telegraficznym skrócie, polega to na tym, że zamiast analogowo przygaszać podświetlenie ekranu gdy użytkownik chce zmniejszyć jego jasność, ekran zaczyna mrugać z wysoką częstotliwością, co w teorii powoduje że sprawia wrażenie ciemniejszego. W praktyce natomiast powoduje to łzawienie oczu, zawroty i bóle głowy, a w najlepszym wypadku zmęczenie wzroku. Prosty test – wystarczy pomachać ręką przed przyciemnionym ekranem. Jeśli zacznie być widać „klatkowanie”, tak jakby ruch nie był ciągły – to ekran używa PWM. Renomowany portal z recenzjami laptopów Notebookcheck dodał ten element do swoich publikacji, powstałą też strona zbierająca informacje o sprzętach wykorzystujących tę technikę. Niestety, większość portali w ogóle nie pisze o tym zjawisku, a bardzo szkoda. Cichaczem w naszej elektronice pojawił się bowiem efekt który jest w najlepszym razie uciążliwy, a w najgorszym szkodliwy. Gracze, którzy spędzają dużo czasu przed ekranami, powinni mieć się szczególnie na baczności.
W 2018-tym wsparłem też grę pod DOS (tak, to nie pomyłka!) “Planet X3” na Kickstarterze oraz książkę “Virtual Cities: An Atlas & Exploration of Video Game Cities” na Unbound. Jeśli idzie o gry niezależne “Rain World” wylądowało w zeszłym roku, “Return of Obra Dinn” w bieżącym, czyli czekam już tylko na remake “Pathologic” oraz “Norco: Faraway Lights”. Pewnie kiedyś się pewnie doczekam. Z innych ciekawych rzeczy które wydarzyły się w 2018 roku, Aleksander Borszowski zaczął pisać o grach na własnym blogu (gwoli ścisłości: piszą tam też inne osoby). Osobiście odnotowałem to z ambiwalentnymi uczuciami – z jednej strony jakiekolwiek growe pisanie Aleksandra nieskrępowane okowami wymagań komercyjnych to dobra rzecz, z drugiej jednak jako administrator masy upadłościowej Jawnych Snów zdecydowanie wolałbym widzieć te teksty u nas. Wprawdzie ich widoczność dla świata byłaby podobnie znikoma, ale przynajmniej byłyby zebrane w jednym miejscu, jak również można by je komentować.
Na zakończenie życzę wszystkim zdrowych, pogodnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, szampańskiej zabawy w noc sylwestrową, a także wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku 2019-tym, tak na płaszczyźnie growej, jak i w prawdziwym świecie. Ja tymczasem żegnam się z Wami, gdyż do gry dołączył właśnie trzeci gracz…
Gratulacje :)
Dzięki!
>“Unfortunate Incidents” (pomysłowy i estetyczny point’n’click)
Jako że wskazywanie i klikanie to czynności które sprawiają mi dużo frajdy, poczułem się nieco zaintrygowany, ale niestety nie mogę nic znaleźć w sieci na ten temat. Jakieś wskazówki?
Gratulacje :) [2]
Ojej, pokręciłem nazwę: „Unforseen Incidents” ( https://www.gog.com/game/unforeseen_incidents ). Pomyliło mi się z „Series of Unfortunate Events”. Przepraszam i dzięki za wyłapanie!
Również dzięki za gratulacje. To mojej żonie przede wszystkim.
Naprawdę smutne jest to co stało się z RPS. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że i tak obecnie gram mało co (z tegorocznych gier tylko „Into the Breach” – bardzo mi się podobał, ale wszystkich achievmentów na pewno nie zrobię), więc w sumie to rezygnacji z czytania tego portalu nawet nie odczułem.
Ja odczułem, bo się przywiązuję do miejsc, ludzi i rytuałów. Rock Paper Shotgun czytam od około dekady i zrobiło mi się przykro, że przestaję.
A właściwie jak to się stało, że RPS spada z rowerka?
Przebyli drogę: niezależny blog -> wykup przez korpo -> wykup przez mega-korpo. To może być dobry moment, żeby powiedzieć że parę lat temu Olaf też miał propozycje wykupu Jawnych Snów. Może teraz miałyby dużą czytalność i piszących autorów, zamiast po cichutku dogorywać? Jak to powiedział Kaecilius w „Doctor Strange” – być może, kimże jestem by to oceniać.
Dzięki za rekomendację piosenki ” Thank Fuck You Stood on My Heart” i gry „Echo”, nadal warto tu czasem zaglądać : ). Pozdrawiam
„Echo” to ja, ale tej piosenki nie kojarzę zupełnie – jesteś pewien że to tutaj ktoś ją polecał?
Postanowiłem dziś rzucić okiem na jawne, a tu dwa duże teksty, super.
W tym roku ograłem w końcu Bloodborne, jak dla mnie stoi o poziom wyżej nawet od ukochanego DS1.
Zdecydowanie najważniejsza rzecz w jaką grałem.
Swoją drogą dla kontrastu DS1: Remastered to straszne truchło, które skrzywdziło graczy PCtowych dzieląc tych kilkuset – kilku tysięcy aktywnych użytkowników na dwa obozy, z czego jeden zamknięty. :/
Podoba mi się bardzo XBox Game Pass wkraczający na PC, ogrywanie Forzy Horizon 4 za grosze. <3
Dodatkowo MS już nie udaje, że XBox to wyspecjalizowany pecet, więc jeśli trafi tam jakiś ex (np. nowa gra Ninja Theory) to po prostu ogram go na laptopie zamiast kupować trzecią konsolę, na którą nie mam już miejsca na biurku.
Natomiast Nintendo po potężnym pierwszym roku Switcha zaczęło serwować jakieś ochłapy. Mario Tennis, Mario Party, Mario Smash (:P). No niby ok, ale konieczność zakupu drugiej pary joyconów by zagrać raz na pół roku ze znajomymi (bo single nie ma większego sensu w tych pozycjach) to zbyt droga impreza. Wychodzące w tym roku Pokemony też nie zachęcają.
Płatna subskrypcja to jakiś żart, nawet za tę relatywnie niską cenę. Żeby to chociaż startowało z pełnym katalogiem NESa i pierwszego GameBoya (tyle na ile pozwolą licencje) oraz paroma hitami ze SNESa (pewnie chcą sprzedać jeszcze parę egzemplarzy SNES mini…) i GBC to wtedy bym się skusił.
A szkoda, bo Switch to naprawdę fajna maszynka i zasługuje na więcej.
Hejka! Tak, dwa teksty, miało być więcej (mam rozgrzebane dwie duże rzeczy), ale potomek wylądował o miesiąc przed terminem i się skończyło granie…
„Bloodborne” – ciągle czekam aż PS4 stanieje. Może jak się pojawi PS5? W każdym razie to główny powód dla którego nie odpuszczam planu zakupu PS4 na rzecz Switcha. „Bloodborne”, „Horzion Zero Dawn”, „Persona 5”, „Uncharted 4” i „God of War”.
„MS już nie udaje, że XBox to wyspecjalizowany pecet” – mam wrażenie, że zgubiłeś tu jedno zaprzeczenie.
Switch – ciągle walczy u mnie o pierwsze miejsce na liście następnych zakupów konsolowych. W tym roku wyszło przecież „Dark Souls” (kusi), „Iconoclasts”, „Okami HD”, sportowano „Hollow Knight” i „Hyper Light Drifter” (miało być na Vitę!), obie „Bayonetty”. Jest tego trochę. Wiem że nie 1st party, ale naprawdę Switch ma po dwóch latach niesamowitą bibliotekę. Me gusta.
Tak, Switch jako maszynka do gier indie/3rd party jest świetny, ale czasem ceny są tam zaporowe np. Puyo Puyo Tetris (w demo na Switchu pograłem dobrych kilka godzin, bo oferuje 2 tryby z 6) kosztuje €40, na steamie €20, Skyrim czy Doom sprzedawane w cenie nowych gier AAA, mimo, że na PC kosztują przynajmniej 2x mniej etc. :/
Ale po ograniu takiej Zeldy czy Mario Odyssey aż chce się więcej „dużych” gier.
Co do PS4, może w tym roku na święta będą podobne obniżki co rok temu, gdzie można było kupić zwykłe PS4 z dyskiem 500GB (aczkolwiek ja bym nic poniżej 1TB nie brał) za mniej niż 1000zł. Za taką cenę naprawdę warto.
Koszty gier na konsolach – zawsze z premią w stosunku do PC.
PS4 – nie no, jak już, to tylko Pro i z dużym dyskiem lub od razu podmianką na SSD.