Fedrujemy: Taniec siedmiu welonów

Nie mamy wyjścia. Trudno tu nawet mówić o decyzji; to imperatyw. Zaskrzypiało niebieskie sklepienie, zmienił się rozkład naprężeń, powstały nowe konstelacje. Rozsypane łodygi krwawnika ułożyły się w jednoznaczny nakaz – jeśli chcemy pozostać w harmonii ze sobą, możemy zrobić tylko jedno. Gdy zobaczyłem doniesienie Pawła o wczorajszym geście Tale of Tales, wiedziałem, że to czas, by fedrować do pokładów z refleksjami o „Fatale”.

To dla nas obu bardzo ważny tytuł. Jako że daliśmy temu niegdyś wyraz na piśmie, możemy teraz udowodnić, dlaczego. Zaczniemy od mojego głosu. Trochę z powodu chronologii (wypowiedziałem się rok przed Pawłem), a trochę dlatego, że Paweł drąży tunele tam, gdzie ja ledwie zdążyłem wykopać dołek. Zmuszony zamknąć się na jednej stronie „Kultury”, z trudem wcisnąłem nań, upychając kolanem, pięć tysięcy znaków z groszami. Paweł dysponował zdecydowanie większą areną; zresztą wykorzystał tę sposobność znakomicie. Na pewno zatem lepiej się Wam będzie czytało jego tekst.

I dlatego, jako chytry stary lis, najpierw podsuwam Wam swój.

Zresztą, przyznaję, też go do dziś lubię. Trochę chyba za sprawą satysfakcji, że nie mylił mnie nos. Co prawda magia utworów ToT polega w dużej mierze na zapewnianej przez nie swobodzie interpretacji – można je czytać na mnóstwo sposobów – a jednak byłem szczęśliwy, gdy moja intuicja o znaczeniu symbolicznej wędrówki przez dziedziniec okazała się trafna. Tak właśnie, jak sugeruję to poniżej, widzieli to Auriea Harvey i Michaël Samyn, o czym przeczytałem później w jakimś wywiadzie.

Co nie znaczy, że niemożliwym jest, by inne interpretacje okazały się trafniejsze. Harvey i Samyn mogli przecież nie mieć w tej kwestii racji.

Taniec siedmiu welonów

W 78. rocznicę pierwszej angielskiej inscenizacji „Salome” Oscara Wilde’a na monitory trafiło inspirowane tą sztuką „Fatale”. Tak jak „The Path”, jest grą symboli – jak je odczytamy, zależy od nas

„Nigdy nie widziałem księżniczki tak bladej.
Niczym cień białej róży w srebrnym zwierciadle”.
„Nie patrz na nią. Nie wolno ci na nią patrzeć”.
Oscar Wilde „Salome”

Tym razem odwróćmy kolejność. Bardzo proszę mi zaufać, to ważne. Proszę wejść na stronę Tale-of-Tales.com i jeszcze przed przeczytaniem poniższej recenzji kupić za siedem dolarów prawo do pobrania pliku z „Fatale” (program działa zarówno na komputerach PC, jak i Apple). Powinni Państwo wziąć udział w tym doświadczeniu z umysłem wolnym od cudzych impresji, nieświadomi, co Was czeka. Nowy spektakl Auriei Harvey i Michaëla Samyna zajmie Państwu około godziny. Potem serdecznie zapraszam do porównania wrażeń.

***

To już nawet nie śmiałe wyzwanie. To siarczysty policzek. „Fatale” kontestuje główny, rozrywkowy nurt interaktywnego wideo w jeszcze większym stopniu niż „The Path”, poprzedni tytuł niezależnego studia Tale of Tales. Gry wideo są z reguły krojone pod odbiorcę z najniższej półki, erudycja nie jest wymagana. „Fatale” jednak nie zrozumie nikt, kto nie zna historii Salome, córki Herodiady, która zażądała od Heroda Antypasa głowy Jana Chrzciciela. Wskazana jest nie tylko znajomość odpowiednich fragmentów Biblii, ale i apokryfów. A także świadomość, jak czytano tę postać na przestrzeni epok, zwłaszcza w wieku XIX, gdy portretowano żydowską księżniczkę w malarstwie i literaturze jako symbol kobiety fatalnej. Warto w końcu zapoznać się z jednoaktówką Wilde’a „Salome” (1891), której Harvey i Samyn zawdzięczają inspirację.

„Fatale” nie jest klasyczną inscenizacją. To spektakl a rebours – postacie milczą, stojąc nieruchomo, i tylko wiatr porusza ich szaty, kołysze płomieniami świec. Tak wygląda akt drugi, kluczowy. Oto świat stężały post mortem; Harvey i Samyn określają go jako interaktywną ekspozycję (interactive vignette). Wszystko, co tu się wydarza, wydarza się za naszą sprawą – a nie możemy wiele: przewrócić kielich, strącić z ławy owoc, poruszyć muślinową zasłoną, zgasić lampę. „Fatale” przede wszystkim wydarza się w nas.

Porzućmy przyzwyczajenia.

Salome na płótnie Gastona Bussière’a („Salomé”, 1914 r.)


Akt I

Loch pod dziedzińcem pałacu Heroda, oświetlany przez kratę w sklepieniu sinym blaskiem księżycowej nocy. Patrzymy na mury więzienia oczami proroka z Judei. To doświadczenie bezradności i świadomości nieuchronnego, jakże różne od doświadczenia nadludzkiej omnipotencji typowego bohatera gier wideo – pozornego animatora zdarzeń, praktycznie nieśmiertelnego pana cudzej śmierci. Z lochu nie ma ucieczki, możemy tylko czekać. Wiemy, że zbliża się koniec.
Po ciosie sejmitara przez chwilę patrzymy jeszcze na świat gasnącymi oczami upadłej na posadzkę głowy.

Akt II

Noc, olbrzymi księżyc oświetla pusty dziedziniec i taras, z którego spogląda w dal Salome, obok niej srebrna taca z głową Jana. Daleko z boku Herodiada. Na dole, u wejścia do lochu potężny kat Naaman. Czy jesteśmy duchem pustelnika? Poruszamy się niepewnie, powoli. Więzi z tym światem są już wiotkie. Gwałtowny ruch łatwo może je zerwać – świat nagle gubi barwy i pogrąża się w mroku, uszy atakuje kakofonia szeptów (cytaty z Wilde’a), halo ze złotych promieni, ikoniczny atrybut świętych, otacza nieobecną głowę.
Gasimy kolejne lampy – tłumiąc światło, żegnamy się z życiem? Skradzionym płomieniem wodzę wokół twarzy Salome, przyglądając się, jak gra cieni zmienia jej wyraz. Kim jest? U Wilde’a bywa porównywana do księżyca, którego jednym z aspektów jest zmienność. Inny trop – to, co w psyche podskórne, nieświadome. Niewiele jest równie pojemnych symboli, Tale of Tales jak zwykle zostawiają pole do licznych interpretacji.
W ostatniej scenie podążam w stronę Luny. Księżyc w pełni to księżyc w opozycji do życiodajnego słońca, najbardziej od niego oddalony na ekliptyce. Domena śmierci, ale i czas transgresji, patrz mit o wilkołakach. Odtąd już księżyc będzie zbliżał się do słońca, zmarły podąża ku nowemu życiu.
Anachronizmy, jak iPod u boku Salome, w typowy dla Tale of Tales sposób zawieszają scenę poza jakimkolwiek określonym czasem.

(…) halo ze złotych promieni, ikoniczny atrybut świętych, otacza nieobecną głowę.

Akt III

Salome tańczy swój zniewalający, zmysłowy taniec siedmiu welonów, za który Herod obiecał jej wszystko, o co poprosi. Welonów jednak nie ma. Jest półnaga. Wszystko, co miało się stać, już się dokonało.

Pasjonująco czyta się „Fatale” przez pryzmat Wilde’a. Tam to nie Herodiada, ale jej córka chce śmierci Baptysty, pokochawszy go wcześniej. Znając losy Wilde’a, trudno podejrzewać, by sympatyzował z prorokiem, który domagał się ukamienowania Herodiady za nieobyczajny związek z bratem jej pierwszego męża. Salome może być zatem symbolem czystej, pierwotnej seksualności depczącej wszelkie przeszkody – społeczne normy i zakazy. Tak intensywnej, że samo uświadomienie sobie potęgi tej siły może być równie niebezpieczne jak skrzyżowanie wzroku z Meduzą. Wilde obsesyjnie ostrzega różnymi ustami, by nie spoglądać na Salome.

Jestem pod olbrzymim wrażeniem „Fatale”. To projekt skromniejszy od „The Path”, ale jeszcze bardziej nowatorski pod względem formalnym i co najmniej równie imponujący jako wypowiedź artystyczna.

Olaf Szewczyk

(„Kultura”, 16 października 2009 r.)

4 odpowiedzi do “Fedrujemy: Taniec siedmiu welonów

  1. Krzysztof

    Jest takie wspaniałe opowiadanie Flauberta w zbiorku „Trzy baśnie” (bodaj 2010, na pewno Sic!; wcześniej chyba w przekładzie Rogowskiego, teraz w przekładzie – znakomitym – Renaty Lis), tytułu pewien nie jestem, ale chyba po prostu „Herodiada”. Mniej więcej wtedy zaczyna się fascynacja Salome (ta XIX-wieczna). Przy okazji polecam tom esejów Mario Praza „Zmysły, diabeł i śmierć w literaturze romantycznej” – tam o kobiecie fatalnej (także Salome; trop Meduzy, który przywołujesz, jest tam zresztą podjęty) znaleźć można dużo. Jedna z klasycznych pozycji w humanistyce, przy tym znakomicie napisana.

    Odpowiedz
  2. Krzysztof

    Warto jeszcze przypomnieć, że w „Biblii” Salome jest właściwie postacią marginalną. Dopiero romantycy, symboliści i dekadenci (najbardziej chyba ci drudzy) zrobili z niej uosobienie kobiety fatalnej.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Krzysztof

      Krzysztofie, bardzo ciekawe rekomendacje, dziękujemy. Zrobiłeś mi apetyt na Praza, muszę za nim pogrzebać. A propos, pisaliście o tym tytule na literatki.com?

      Odpowiedz
  3. Krzysztof

    O Mario Prazie? Nie, książka się ukazała w zeszłym roku co prawda, ale było to wznowienie (pierwsze polskie tłumaczenie bodaj w latach 60-tych). Czy masz na myśli „Fatale” albo Flauberta? Tak czy siak, odpowiedź będzie przecząca (Flaubert to nowy przekład i nawet o jednym z nowych przekładów jego prozy pisaliśmy, ale akurat nie o tym).

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *